Translate

niedziela, 12 listopada 2017

85.Jesteśmy wolni

-Fred!-Percy przetoczył się w bok by obejrzeć ramię brata, w tej samej chwili wprawa i wściekłość Mallory perfekcyjnie odbiła zaklęcie rzucone w stronę braci.
-Nic mi nie będzie! Ja sobie poradzę, a ty zniszcz to ustrojstwo!-Nakazał.
-Zwariowałeś! Zaraz się wykrwawisz!-Wrzeszczał przerażony do brata.
-Masz w rękach los wszystkich mugoli i mugolaków, rób co do ciebie należy, ze mnie już pożytku i tak nie będzie!-Odkrzyknął aż w końcu Percy poddał się po tej szybkiej wymianie zdań, a Fred i Mallory zaczęli naprzemiennie obrzucać zaklęciami wrogów.
-Trzeba coś zrobić z Draco!-Wrzasnęła przerażona pani Weasley.
-Ja go zabiorę do skrzydła szpitalnego i tak umarłabym w tym pojedynku!-Odkrzyknęła Martha i skorzystała z chwilowej tarczy jaką wyczarowała pani Weasley, po chwili Hagrid odrzucając nieprzyjaciół jak szmaciane lalki, pomógł jej wpakować bezwładne ciało na jednego ze smoków, ona sama usadowiła się obok i na początku niepewnie startując wyleciała przez ogromną dziurę w sklepieniu sali.
-Na nich!-Ryknął Hagrid zagrzewając smoki do boju.
-Wstrzymać atak!-Ryknął siwowłosy mężczyzna przedzierając się przez tłum inferiusów, dziwnych stworzeń i ludzi zwerbowanych do armii.
-Neville...-Szepnęła przerażona rudowłosa.
-I Luna i Ernie Macmillan....-Harry też zdążył wypatrzyć ich w tłumie, mieli puste oczy i wyrazy twarzy jakby nie znali uczuć, zupełnie jakby ktoś wydrążył z nich dusze i ożywił samo ciało.
-Co oni im zrobili...-Jęknął Ron, reszta stała w milczeniu, było ich bardzo niewielu w stosunku do ciemnej strony, która zajmowała teraz większość sali pozostawiając im jedynie ciasną przestrzeń. Niewielka liczebność nie pozostawiała złudzeń, że mogliby wygrać tę bitwę bez strat.
-WYPUŚĆCIE MNIE!-Wrzasnęła kobieta uwięziona w grubych linach.
-Nie zakłócaj tej chwili, Danielle.-Powiedział spokojnie jej mąż. Oboje wyglądali na zupełnie różnych ludzi. On miał idealnie przylizane, siwe włosy spięte w ciasny kok z tyłu głowy i elegancką szatę, ona za to fioletowe, mocno kręcone włosy układające się w różne strony i wyglądające na nieczesane od tygodni, były niemalże jak dredy. Usta miała pokryte ciemnofioletową szminką pod kolor włosów.
-WYPUŚĆ MNIE, TY ZDRAJCO!-Wrzasnęła w furii i zaczęła szarpać się w grubych sznurach.
-Już za późno na to, skarbie.-David wydawał się być całkowicie spokojny w przeciwieństwie do Danielle, choć właśnie ten niewzruszony ton był naprawdę przerażający, jakby miał oznaczać ciszę przed burzą.-TY CHOLERNY ZDRAJCO!!!-Ryknęła jak opętana.
-Wystarczy, kochanie. Petrificus totalus.-Zwyczajnie machnął różdżką od niechcenia i kobieta spętana sznurami z powrotem zastygła w ruchu.
Tak właśnie wyglądają wszystkie te małżeństwa będące ze sobą tylko ze względu na kontynuację rodu czystej krwi i arystokracji.-Pomyślał Harry.
-Dajcie mi to, czego oczekuję, a zostawię wszystkich waszych przyjaciół w stanie nienaruszonym i mogę przymknąć oko na wasze kontakty ze szlamami. Harry spojrzał w bok by ocenić reakcję Ginny, samotna łza powoli spływała po jej policzku, odwróciła głowę w jego stronę i powoli, przecząco pokręciła głową. Harry zrozumiał przez to tylko jedno-nie mogą oddać im kamienia.
-Tylko jeśli pozwolicie zakończyć to, co zaczął Percy!-Zażądała Ginny.
-I dacie tym ludziom wybrać, po której chcą być stronie!-Ron postawił kolejny warunek.
-Oni już wybrali.-Wskazał gestem na armię za nim. Mallory korzystając z chwili reperowała na tyłach ramię Freda.
-Zmanipulowałeś ich!-Głos Harry'ego odbił się echem od ścian komnaty.
-Twoim zdaniem ty niby nie manipulujesz Potter, nie wykorzystujesz tych, którzy z tobą przyszli?-To rzeczywiście go zabolało. Ile oni musieli przejść tylko dlatego, żeby ratować mu skórę? Osoba którą naprawdę kochał mogła umrzeć, do teraz nie wiedział jak właściwie przeżyła śmiertelne zaklęcie i jak się teraz czuje.
-Nie słuchaj tego, jesteśmy tu, bo sami tego chcemy...-Próbowała go jakoś uspokoić, w świetle księżyca jej twarz wydawała się bledsza, w oczach błyszczały łzy. Nie zwracając uwagi na całą sytuację przytuliła go mocno, właśnie to zawsze dawało mu taką siłę.-Nigdy nie byłeś dla nas ciężarem...
-Miej odwagę stanąć w pojedynku.-Wyzwał go David.
-Nie musisz tego robić...-Zobaczył jak Ginny powiedziała prawie bezgłośnie. Kiedy wystąpił parę kroków na przód rozpoczęły się pierwsze serie zaklęć. Po chwili wszyscy już wymieszali się ze sobą.
-Angelina!-Krzyknął przerażony George, ona również była poddana czemuś w rodzaju hipnozy.-Nie jesteś taka, słyszysz, jesteś po naszej stronie!-Próbował do niej przemówić, ale ona jakby zupełnie go nie słyszała, zadawała cios za ciosem, obok nich Bill robił unik przed zaklęciami Neville'a, a Ginny i Ron walczyli z Luną i Cho Chang. Mallory i Fred dzielnie osłaniali Percy'ego, aby ten rozbroił cały ten skomplikowany system.
-Luna, błagam cię! Znasz mnie, jesteś dobrą osobą, nikogo nigdy byś nie skrzywdziła!-Mówiła Ginny.
-Przyprowadźcie wilkołaka!-Rozkazał David wciąż wymieniając zaklęcia z Harry'm. Teraz nie wyglądał już na tak spokojnego jak wcześniej, coraz więcej wrogów lgnęło w stronę Percy'ego przez co jak mur zgromadziło się tam wiele osób głównie osłaniali go Fred, Mallory, George, Jackie, Nickole, Bill i pani Weasley. Reszta próbowała rozprawić się z następną falą. Hagrid i smoki zgarniały ich jak buldożery.
-Mogę zabrać ci wszystko Potter! WSZYSTKO!!-Wrzeszczał wściekły, choć w dalszym ciągu był pewien swojej wygranej. Harry zaczął zastanawiać się co się stało z resztą Zakonu - czy oni też walczą, są gdzieś uwięzieni? Co z wyblakłą kropką na mapie? I jak udało im się odzyskać różdżki?
-Nie, dopóki są tu ze mną.-Zaprzeczył uchylając głowę od kolejnego zaklęcia.
-Nie możesz tak w nieskończoność Potter! Nie możesz w nieskończoność unikać konsekwencji, bo one i tak cię dorwą i zniszczą twoje beztroskie życie!!
-Nie boję się, to ciebie dopadną konsekwencje Smith!-Wypluł jego nazwisko z pogardą i obrzydzeniem.-Kogo jeszcze na siłę zwerbowałeś do swojej armii!?-Wrzasnął ciskając zaklęciami bez opamiętania.
-To ty pozwalasz im ginąć za ciebie, nie zdołasz ich wszystkich ochronić! Ktoś musi ucierpieć, jeśli nie ty, to któreś z nich!-Wskazał na jego rodzinę i przyjaciół, którzy walczyli za jego plecami.
-LUMOS MAXIMA!-Wrzasnęła Ginny i całą salę wypełniło ostre światło, co wyeliminowało inferiusy.
-A masz!-Zamachnęła się Mallory i wbiła sztylet prosto w głowotułów jednej z akromantul przez co pobryzgała ją kleista maź.-O nie...NIE!-Krzyknęła, gdy zobaczyła wprowadzonego przez śmierciożerców, zakutego w łańcuchy wilkołaka. Harry w końcu zrozumiał kim on jest. Przypomniał sobie to, co Mallory widziała w swoich wspomnieniach, Ginny też wiedziała, można było łatwo wyczytać to z jej twarzy. Walka ponownie ustała, cała armia Davida zatrzymała się jak roboty. Harry dopiero teraz zauważył ile ciał i krwi leży wokół nich, błagał tylko o to, żeby wśród nich nie było nikogo z przyjaciół.
-Mallory, czyżby to był czas na spotkanie z przyjacielem?-Powiedział z pogardliwym uśmieszkiem.
-TY KANALIO!-Wrzasnęła jej przyjaciółka wychodząc przed szereg i pewnie trzymając przed sobą różdżkę. David pstryknął palcami i łańcuchy zatrzymujące szarpiącego się wilkołaka opadły.
-NIE!-Wydusiła z siebie blondynka i w skoku przemieniła się w gniewną lwicę osłaniając Jackie od ciosu, teraz ona też była feniksem i unosiła się nad ich głowami. W sali zrobił się krąg wolnego miejsca po którym poruszali się wilkołak i lwica nie tracąc kontaktu wzrokowego.
-O Merlinie...-Szepnął przerażony Ron.
Wilkołak w końcu naprężył się do skoku, lecz Mallory zgrabnie go uniknęła, rozwarła szeroko paszczę i po chwili trudno było już stwierdzić kto ma w tym pojedynku przewagę. Wszyscy obserwowali ich pełni napięcia i przerażeni. Ciskali w wilkołaka zaklęciami, ale cała akcja działa się tak szybko, że woleli tego nie robić, żeby przypadkowo nie trafić w lwicę. Feniks pomagał jej atakować go z powietrza, ale ona dawała do zrozumienia, że nie chce mieć zaplecza i sama sobie poradzi.
Dopiero, gdy czarny, przerośnięty wilk podbiegł do jej przyjaciół rzuciła się na niego przewracając go na plecy. Fred rozpoczął niespodziewanie nową serię zaklęć i unikał kolejnych. Bitwa na nowo rozgorzała. Zaklęcia przelatywały tu i tam nad ich głowami.
-Bill!-Krzyknęła pani Weasley, gdy jej syn padł trafiony drętwotą. Mimo, że był świetny w pojedynkach i był doskonałym łamaczem zaklęć, jednak tym razem nie dał rady, krąg, który go otoczył był zdecydowanie za duży.
-Ginny!-Wrzasnął Ron i osłonił jej plecy rzucając protego i oboje celowali kolejnymi klątwami w napastników.
-Nie da się tego rozbroić!-Wrzasnął Percy.-Próbowałem wszystkiego!-Przyrzekł.
Mallory ponownie rzuciła się na wilkołaka, ale tym razem on nie odpuścił, przygwoździł ją do ziemi i ugryzł w bok.
-NIEEE!-Zapłakała Jackie już w swojej ludzkiej postaci. Powaliła wilkołaka świetnie rzuconym zaklęciem i uklęknęła przy przyjaciółce.-Nie! Nie! To niemożliwe!-Szlochała i głaskała lwa po grzbiecie. Nie miało dla niej znaczenia to, że zamiast ręki wciąż pozostało jej skrzydło.
-O nie!-Wrzasnął Fred i szybko przebiegł w drugi koniec sali blokując przy okazji kilka zaklęć.-Błagam nie....-Szepnął, rzucił protego i przykucnął przy lwicy.
Kiedy Ginny chwilowo obezwładniła Neville'a próbowała przecisnąć się tam, gdzie toczył się najtrudniejszy pojedynek.
-Oni są pod wpływem Imperiusa, musimy odebrać mu różdżkę.-Szepnął do niej Ron.
Nagle jakby gdzieś w głębi serca poczuła, że to naprawdę najlepsze rozwiązanie i nawet nie musiała długo się nad tym zastanawiać. Zarzuciła na siebie swoją podróżną pelerynę i przykucnęła wśród tłumu tam gdzie nie była widoczna.
-Expeliarmus!-Różdżka Harry'ego wyleciała w powietrze i z trzaskiem upadła na posadzkę.Ginny nie czekając na nic więcej machnęła różdżką i David również ku wielkiemu zdziwieniu stracił swoją różdżkę.
-Drętwota!-Wrzasnęła, gdy odwrócił się w jej kierunku i po chwili mężczyzna padł bezbronny na plecy.
-Gin?-Powiedział zdziwiony, gdy odrzuciła kaptur.
-A kto inny?-Uśmiechnęła się lekko.-Incarcerous.-Więzy zaczęły oplatać przeciwnika.-Niech wiszą obok siebie.-Prychnęła.
-Co robisz?-Zapytał, gdy podniosła różdżkę Davida.
-Cofam to wszystko.-Wyjaśniła i zaczęła szeptać jakąś formułkę.
-Ginny!-Ostrzegł ją Harry i natychmiast zerwał się po swoją różdżkę
-Dosyć tego! Myśleliście, że wam się tak po prostu uda.-Zaśmiał się Grayback trzymając sztylet przy jej gardle. Wszyscy Weasley'owie zamarli i zaczęli na nowo strzelać zaklęciami nie przejmując się już niczym więcej. Harry zdążył wystrzelić tylko jedno nieudane zaklęcie kiedy jego też złapało od tyłu dwóch śmierciożerców.
-PUSZCZAJ DO CHOLERY!-Wrzasnął i wyrywał się jak tylko mógł, ale było ich dwóch, a on zwyczajnie nie miał już sił.
-Ron, przywołaj jego różdżkę!-Krzyknęła po chwili Ginny, dzięki szybkiej reakcji Rona na jej słowa i wprawnym zaklęciu udało mu się, ale Graybackowi się to nie spodobało przez co przeciął jej skórę na gardle i oblizał srebrną część noża z krwi.
-NIEEE!-Zapłakała pani Weasley.
-To koniec Grayback!-Powiedział Ron i wszyscy Weasley'owie wymierzyli w niego różdżki.-TO KONIEC!-Wrzasnął i z trzaskiem przełamał różdżkę Davida i jej dwa kawałki rzucił na posadzkę. Rzeczywiście działanie zaklęcia imperius ustało i nagle wszyscy powrócili do siebie i zaczęli rozcierać swoje głowy i rozglądać się zdezorientowani, jednak szybko chwycili różdżki i wrócili do siebie. Luna i Neville od razu stanęli po ich stronie, choć na początku oboje udawali nieprzytomnych co spotęgowało cios z zaskoczenia.
-A ty Grayback nie powinieneś być czasem pod wilczą postacią tej nocy!-Do komnaty nagle wparowała reszta zakonu z McGonagall na czele.
-Ale nadchodzi już świt pani profesor.-Zaśmiał się pogardliwie i rzeczywiście przez dziurę w suficie można było zauważyć jak się przejaśnia. McGonagall rozpoczęła wymianę zaklęć z Graybackiem, przez co Ginny udało się wyswobodzić. Babcia Neville'a pomagała mu w rozprawieniu się z nieprzyjaciółmi, profesor Flitwick świetnie radził sobie z kilkoma na raz a jego matka chrzestna, której widok najbardziej go ucieszył idealnie rozbroiła tych dwóch, którzy go trzymali.
-Aurora!
-Harry!-Przytuliła go do piersi jakby była jego biologiczną matką, a czarne loki opadły jej na twarz.-Świetnie, że nic ci nie jest, ale to chyba nie jest dobra chwila!-Powiedziała pochylając
się, a zaklęcie, które świsnęło nad jej głową rozwaliło szklany przedmiot tuż za nią w drobny mak. Do rozbrojenia zostali im tylko śmierciożercy, nie było ich wielu, ale walka z nimi była chyba najtrudniejsza.
-KINGSLEY!-Krzyknął Bill w tłumie. Czarnoskóry mężczyzna, mimo że wyglądał na zmęczonego to za jednym zamachem powalił kilku na ziemię.
-JAK!?-Wrzasnął Harry tak samo uradowany jak cała reszta. Zniknął na tak długo.TO NA PEWNO KINGSLEY!?-Zapytał Aurorę krzycząc, żeby przekrzyczeć huk zaklęć wokół.
-JESTEM PEWNA, ŻE TO ON, KINGSLEY WE WŁASNEJ OSOBIE POWWWWWRÓCIŁ!-Przeciągnęła z radością i entuzjazmem, wyglądało na to, że pojedynki to dziedzina, w której dobrze się czuje. Oboje stojąc do siebie plecami, jak matka z synem walczyli razem.
Hagrid wyglądał na tak rozjuszonego jak jeszcze nigdy, Graup, który musiał wkroczyć do bitwy niedawno, też pomagał swojemu przyrodniemu bratu zwalczać śmierciożerców.
-Ginny!-Krzyknął zadyszany, bo działo się z nią coś niedobrego.-Gin! Gin, co jest do cholery!-Zapytał zdenerwowany i próbował ją jakoś ocucić, kiedy zaklęcie świsnęło obok nich pociągnął ją do wnęki.
-Nie wiem....co się ze mną dzieje...-Wystękała i złapała się za głowę.
-Muszę cię stąd zabrać...-Wydyszał i zaczął się zastanawiać jak to zrobić.
-Nie mogę...nie mogę się teraz poddać...-Zaprzeczała.
-Nie jesteś w stanie, zrozum, zaraz zemdlejesz! Zrobiłaś już wystarczająco dużo...-Wyszeptał łagodnym głosem patrząc w brązowe oczy.-W dół!-Krzyknął i oboje szybko przykucnęli, po chwili nakrył ich peleryną niewidką, przez to wszystko nawet zapomniał, że ją miał.
-Kocham cię...-Wyszeptała i pocałowała go lekko. Jasne światło rozbłysnęło w całej komnacie oślepiając wszystkich.
-CZUJESZ TO!?-Krzyknęła, bo jakiś niezidentyfikowany dźwięk wypełniał jej uszy i poczuła coś dziwnego.
-TAK!-Jedyne co przyszło mu do głowy to kamień, tylko on mógł zdziałać takie rzeczy. Gdy trzymał go w palcach zobaczył, że ametyst świeci się i lekko kurczy i rozkurcza się pod jego palcami jak serce.
-POŁĄCZMY JE!-Podpowiedziała.
-EXPECTO PATRONUM!-Ryknęli jednocześnie wszyscy Weasley'owie ponownie rozświetlając salę tworząc jakby tarczę nie do przebicia ze swoich patronusów, to było naprawdę niesamowite. Tarcza ta odbiła wszystkie zaklęcia w stronę tego, który je rzucił, tym sposobem popadali jak muchy.
Gdy dwie jego części złączyły się każde zaklęcie okazało się trafione, wszyscy poczuli nową nadzieję, wiedzieli, że wygrali. Smoki zaryczały w geście zwycięstwa, a Kingsley pojmał kilku na raz i prowadził ich przed sobą za pomocą jakiegoś zaklęcia.
-Nie wierzę....-Wyszeptał i zaśmiał się.
-Udało się!-Krzyknęła uradowana Ginny.-Jesteśmy wolni, rozwaliliśmy tę sektę!
-Pomogę ci King.-Zaproponował Ron i zgarnął kilku następnych.
-Percy?
-Wiem, czego trzeba użyć, żeby to rozwalić i to musi być z pewnością silnie magiczny przedmiot, różdżka nie wystarczy.-Pokiwał głową.
-Weź to.-Ginny wystawiła rękę z kamieniem podając go bratu.
-On może stracić całą swoją moc, wiesz o tym, prawda?-Upewnił się Percy.
-Wiem, ale on może uratować kogoś więcej niż tylko mnie, mi już się nie przyda...



Dzisiaj nieco chaotycznie, dużo walki, dużo zagadek, ale w następnym poście postaram się to wszystko już pokierować do końca końców.