-Fred!-Percy przetoczył się w bok by obejrzeć ramię brata, w tej samej chwili wprawa i wściekłość Mallory perfekcyjnie odbiła zaklęcie rzucone w stronę braci.
-Nic mi nie będzie! Ja sobie poradzę, a ty zniszcz to ustrojstwo!-Nakazał.
-Zwariowałeś! Zaraz się wykrwawisz!-Wrzeszczał przerażony do brata.
-Masz w rękach los wszystkich mugoli i mugolaków, rób co do ciebie należy, ze mnie już pożytku i tak nie będzie!-Odkrzyknął aż w końcu Percy poddał się po tej szybkiej wymianie zdań, a Fred i Mallory zaczęli naprzemiennie obrzucać zaklęciami wrogów.
-Trzeba coś zrobić z Draco!-Wrzasnęła przerażona pani Weasley.
-Ja go zabiorę do skrzydła szpitalnego i tak umarłabym w tym pojedynku!-Odkrzyknęła Martha i skorzystała z chwilowej tarczy jaką wyczarowała pani Weasley, po chwili Hagrid odrzucając nieprzyjaciół jak szmaciane lalki, pomógł jej wpakować bezwładne ciało na jednego ze smoków, ona sama usadowiła się obok i na początku niepewnie startując wyleciała przez ogromną dziurę w sklepieniu sali.
-Na nich!-Ryknął Hagrid zagrzewając smoki do boju.
-Wstrzymać atak!-Ryknął siwowłosy mężczyzna przedzierając się przez tłum inferiusów, dziwnych stworzeń i ludzi zwerbowanych do armii.
-Neville...-Szepnęła przerażona rudowłosa.
-I Luna i Ernie Macmillan....-Harry też zdążył wypatrzyć ich w tłumie, mieli puste oczy i wyrazy twarzy jakby nie znali uczuć, zupełnie jakby ktoś wydrążył z nich dusze i ożywił samo ciało.
-Co oni im zrobili...-Jęknął Ron, reszta stała w milczeniu, było ich bardzo niewielu w stosunku do ciemnej strony, która zajmowała teraz większość sali pozostawiając im jedynie ciasną przestrzeń. Niewielka liczebność nie pozostawiała złudzeń, że mogliby wygrać tę bitwę bez strat.
-WYPUŚĆCIE MNIE!-Wrzasnęła kobieta uwięziona w grubych linach.
-Nie zakłócaj tej chwili, Danielle.-Powiedział spokojnie jej mąż. Oboje wyglądali na zupełnie różnych ludzi. On miał idealnie przylizane, siwe włosy spięte w ciasny kok z tyłu głowy i elegancką szatę, ona za to fioletowe, mocno kręcone włosy układające się w różne strony i wyglądające na nieczesane od tygodni, były niemalże jak dredy. Usta miała pokryte ciemnofioletową szminką pod kolor włosów.
-WYPUŚĆ MNIE, TY ZDRAJCO!-Wrzasnęła w furii i zaczęła szarpać się w grubych sznurach.
-Już za późno na to, skarbie.-David wydawał się być całkowicie spokojny w przeciwieństwie do Danielle, choć właśnie ten niewzruszony ton był naprawdę przerażający, jakby miał oznaczać ciszę przed burzą.-TY CHOLERNY ZDRAJCO!!!-Ryknęła jak opętana.
-Wystarczy, kochanie. Petrificus totalus.-Zwyczajnie machnął różdżką od niechcenia i kobieta spętana sznurami z powrotem zastygła w ruchu.
Tak właśnie wyglądają wszystkie te małżeństwa będące ze sobą tylko ze względu na kontynuację rodu czystej krwi i arystokracji.-Pomyślał Harry.
-Dajcie mi to, czego oczekuję, a zostawię wszystkich waszych przyjaciół w stanie nienaruszonym i mogę przymknąć oko na wasze kontakty ze szlamami. Harry spojrzał w bok by ocenić reakcję Ginny, samotna łza powoli spływała po jej policzku, odwróciła głowę w jego stronę i powoli, przecząco pokręciła głową. Harry zrozumiał przez to tylko jedno-nie mogą oddać im kamienia.
-Tylko jeśli pozwolicie zakończyć to, co zaczął Percy!-Zażądała Ginny.
-I dacie tym ludziom wybrać, po której chcą być stronie!-Ron postawił kolejny warunek.
-Oni już wybrali.-Wskazał gestem na armię za nim. Mallory korzystając z chwili reperowała na tyłach ramię Freda.
-Zmanipulowałeś ich!-Głos Harry'ego odbił się echem od ścian komnaty.
-Twoim zdaniem ty niby nie manipulujesz Potter, nie wykorzystujesz tych, którzy z tobą przyszli?-To rzeczywiście go zabolało. Ile oni musieli przejść tylko dlatego, żeby ratować mu skórę? Osoba którą naprawdę kochał mogła umrzeć, do teraz nie wiedział jak właściwie przeżyła śmiertelne zaklęcie i jak się teraz czuje.
-Nie słuchaj tego, jesteśmy tu, bo sami tego chcemy...-Próbowała go jakoś uspokoić, w świetle księżyca jej twarz wydawała się bledsza, w oczach błyszczały łzy. Nie zwracając uwagi na całą sytuację przytuliła go mocno, właśnie to zawsze dawało mu taką siłę.-Nigdy nie byłeś dla nas ciężarem...
-Miej odwagę stanąć w pojedynku.-Wyzwał go David.
-Nie musisz tego robić...-Zobaczył jak Ginny powiedziała prawie bezgłośnie. Kiedy wystąpił parę kroków na przód rozpoczęły się pierwsze serie zaklęć. Po chwili wszyscy już wymieszali się ze sobą.
-Angelina!-Krzyknął przerażony George, ona również była poddana czemuś w rodzaju hipnozy.-Nie jesteś taka, słyszysz, jesteś po naszej stronie!-Próbował do niej przemówić, ale ona jakby zupełnie go nie słyszała, zadawała cios za ciosem, obok nich Bill robił unik przed zaklęciami Neville'a, a Ginny i Ron walczyli z Luną i Cho Chang. Mallory i Fred dzielnie osłaniali Percy'ego, aby ten rozbroił cały ten skomplikowany system.
-Luna, błagam cię! Znasz mnie, jesteś dobrą osobą, nikogo nigdy byś nie skrzywdziła!-Mówiła Ginny.
-Przyprowadźcie wilkołaka!-Rozkazał David wciąż wymieniając zaklęcia z Harry'm. Teraz nie wyglądał już na tak spokojnego jak wcześniej, coraz więcej wrogów lgnęło w stronę Percy'ego przez co jak mur zgromadziło się tam wiele osób głównie osłaniali go Fred, Mallory, George, Jackie, Nickole, Bill i pani Weasley. Reszta próbowała rozprawić się z następną falą. Hagrid i smoki zgarniały ich jak buldożery.
-Mogę zabrać ci wszystko Potter! WSZYSTKO!!-Wrzeszczał wściekły, choć w dalszym ciągu był pewien swojej wygranej. Harry zaczął zastanawiać się co się stało z resztą Zakonu - czy oni też walczą, są gdzieś uwięzieni? Co z wyblakłą kropką na mapie? I jak udało im się odzyskać różdżki?
-Nie, dopóki są tu ze mną.-Zaprzeczył uchylając głowę od kolejnego zaklęcia.
-Nie możesz tak w nieskończoność Potter! Nie możesz w nieskończoność unikać konsekwencji, bo one i tak cię dorwą i zniszczą twoje beztroskie życie!!
-Nie boję się, to ciebie dopadną konsekwencje Smith!-Wypluł jego nazwisko z pogardą i obrzydzeniem.-Kogo jeszcze na siłę zwerbowałeś do swojej armii!?-Wrzasnął ciskając zaklęciami bez opamiętania.
-To ty pozwalasz im ginąć za ciebie, nie zdołasz ich wszystkich ochronić! Ktoś musi ucierpieć, jeśli nie ty, to któreś z nich!-Wskazał na jego rodzinę i przyjaciół, którzy walczyli za jego plecami.
-LUMOS MAXIMA!-Wrzasnęła Ginny i całą salę wypełniło ostre światło, co wyeliminowało inferiusy.
-A masz!-Zamachnęła się Mallory i wbiła sztylet prosto w głowotułów jednej z akromantul przez co pobryzgała ją kleista maź.-O nie...NIE!-Krzyknęła, gdy zobaczyła wprowadzonego przez śmierciożerców, zakutego w łańcuchy wilkołaka. Harry w końcu zrozumiał kim on jest. Przypomniał sobie to, co Mallory widziała w swoich wspomnieniach, Ginny też wiedziała, można było łatwo wyczytać to z jej twarzy. Walka ponownie ustała, cała armia Davida zatrzymała się jak roboty. Harry dopiero teraz zauważył ile ciał i krwi leży wokół nich, błagał tylko o to, żeby wśród nich nie było nikogo z przyjaciół.
-Mallory, czyżby to był czas na spotkanie z przyjacielem?-Powiedział z pogardliwym uśmieszkiem.
-TY KANALIO!-Wrzasnęła jej przyjaciółka wychodząc przed szereg i pewnie trzymając przed sobą różdżkę. David pstryknął palcami i łańcuchy zatrzymujące szarpiącego się wilkołaka opadły.
-NIE!-Wydusiła z siebie blondynka i w skoku przemieniła się w gniewną lwicę osłaniając Jackie od ciosu, teraz ona też była feniksem i unosiła się nad ich głowami. W sali zrobił się krąg wolnego miejsca po którym poruszali się wilkołak i lwica nie tracąc kontaktu wzrokowego.
-O Merlinie...-Szepnął przerażony Ron.
Wilkołak w końcu naprężył się do skoku, lecz Mallory zgrabnie go uniknęła, rozwarła szeroko paszczę i po chwili trudno było już stwierdzić kto ma w tym pojedynku przewagę. Wszyscy obserwowali ich pełni napięcia i przerażeni. Ciskali w wilkołaka zaklęciami, ale cała akcja działa się tak szybko, że woleli tego nie robić, żeby przypadkowo nie trafić w lwicę. Feniks pomagał jej atakować go z powietrza, ale ona dawała do zrozumienia, że nie chce mieć zaplecza i sama sobie poradzi.
Dopiero, gdy czarny, przerośnięty wilk podbiegł do jej przyjaciół rzuciła się na niego przewracając go na plecy. Fred rozpoczął niespodziewanie nową serię zaklęć i unikał kolejnych. Bitwa na nowo rozgorzała. Zaklęcia przelatywały tu i tam nad ich głowami.
-Bill!-Krzyknęła pani Weasley, gdy jej syn padł trafiony drętwotą. Mimo, że był świetny w pojedynkach i był doskonałym łamaczem zaklęć, jednak tym razem nie dał rady, krąg, który go otoczył był zdecydowanie za duży.
-Ginny!-Wrzasnął Ron i osłonił jej plecy rzucając protego i oboje celowali kolejnymi klątwami w napastników.
-Nie da się tego rozbroić!-Wrzasnął Percy.-Próbowałem wszystkiego!-Przyrzekł.
Mallory ponownie rzuciła się na wilkołaka, ale tym razem on nie odpuścił, przygwoździł ją do ziemi i ugryzł w bok.
-NIEEE!-Zapłakała Jackie już w swojej ludzkiej postaci. Powaliła wilkołaka świetnie rzuconym zaklęciem i uklęknęła przy przyjaciółce.-Nie! Nie! To niemożliwe!-Szlochała i głaskała lwa po grzbiecie. Nie miało dla niej znaczenia to, że zamiast ręki wciąż pozostało jej skrzydło.
-O nie!-Wrzasnął Fred i szybko przebiegł w drugi koniec sali blokując przy okazji kilka zaklęć.-Błagam nie....-Szepnął, rzucił protego i przykucnął przy lwicy.
Kiedy Ginny chwilowo obezwładniła Neville'a próbowała przecisnąć się tam, gdzie toczył się najtrudniejszy pojedynek.
-Oni są pod wpływem Imperiusa, musimy odebrać mu różdżkę.-Szepnął do niej Ron.
Nagle jakby gdzieś w głębi serca poczuła, że to naprawdę najlepsze rozwiązanie i nawet nie musiała długo się nad tym zastanawiać. Zarzuciła na siebie swoją podróżną pelerynę i przykucnęła wśród tłumu tam gdzie nie była widoczna.
-Expeliarmus!-Różdżka Harry'ego wyleciała w powietrze i z trzaskiem upadła na posadzkę.Ginny nie czekając na nic więcej machnęła różdżką i David również ku wielkiemu zdziwieniu stracił swoją różdżkę.
-Drętwota!-Wrzasnęła, gdy odwrócił się w jej kierunku i po chwili mężczyzna padł bezbronny na plecy.
-Gin?-Powiedział zdziwiony, gdy odrzuciła kaptur.
-A kto inny?-Uśmiechnęła się lekko.-Incarcerous.-Więzy zaczęły oplatać przeciwnika.-Niech wiszą obok siebie.-Prychnęła.
-Co robisz?-Zapytał, gdy podniosła różdżkę Davida.
-Cofam to wszystko.-Wyjaśniła i zaczęła szeptać jakąś formułkę.
-Ginny!-Ostrzegł ją Harry i natychmiast zerwał się po swoją różdżkę
-Dosyć tego! Myśleliście, że wam się tak po prostu uda.-Zaśmiał się Grayback trzymając sztylet przy jej gardle. Wszyscy Weasley'owie zamarli i zaczęli na nowo strzelać zaklęciami nie przejmując się już niczym więcej. Harry zdążył wystrzelić tylko jedno nieudane zaklęcie kiedy jego też złapało od tyłu dwóch śmierciożerców.
-PUSZCZAJ DO CHOLERY!-Wrzasnął i wyrywał się jak tylko mógł, ale było ich dwóch, a on zwyczajnie nie miał już sił.
-Ron, przywołaj jego różdżkę!-Krzyknęła po chwili Ginny, dzięki szybkiej reakcji Rona na jej słowa i wprawnym zaklęciu udało mu się, ale Graybackowi się to nie spodobało przez co przeciął jej skórę na gardle i oblizał srebrną część noża z krwi.
-NIEEE!-Zapłakała pani Weasley.
-To koniec Grayback!-Powiedział Ron i wszyscy Weasley'owie wymierzyli w niego różdżki.-TO KONIEC!-Wrzasnął i z trzaskiem przełamał różdżkę Davida i jej dwa kawałki rzucił na posadzkę. Rzeczywiście działanie zaklęcia imperius ustało i nagle wszyscy powrócili do siebie i zaczęli rozcierać swoje głowy i rozglądać się zdezorientowani, jednak szybko chwycili różdżki i wrócili do siebie. Luna i Neville od razu stanęli po ich stronie, choć na początku oboje udawali nieprzytomnych co spotęgowało cios z zaskoczenia.
-A ty Grayback nie powinieneś być czasem pod wilczą postacią tej nocy!-Do komnaty nagle wparowała reszta zakonu z McGonagall na czele.
-Ale nadchodzi już świt pani profesor.-Zaśmiał się pogardliwie i rzeczywiście przez dziurę w suficie można było zauważyć jak się przejaśnia. McGonagall rozpoczęła wymianę zaklęć z Graybackiem, przez co Ginny udało się wyswobodzić. Babcia Neville'a pomagała mu w rozprawieniu się z nieprzyjaciółmi, profesor Flitwick świetnie radził sobie z kilkoma na raz a jego matka chrzestna, której widok najbardziej go ucieszył idealnie rozbroiła tych dwóch, którzy go trzymali.
-Aurora!
-Harry!-Przytuliła go do piersi jakby była jego biologiczną matką, a czarne loki opadły jej na twarz.-Świetnie, że nic ci nie jest, ale to chyba nie jest dobra chwila!-Powiedziała pochylając
się, a zaklęcie, które świsnęło nad jej głową rozwaliło szklany przedmiot tuż za nią w drobny mak. Do rozbrojenia zostali im tylko śmierciożercy, nie było ich wielu, ale walka z nimi była chyba najtrudniejsza.
-KINGSLEY!-Krzyknął Bill w tłumie. Czarnoskóry mężczyzna, mimo że wyglądał na zmęczonego to za jednym zamachem powalił kilku na ziemię.
-JAK!?-Wrzasnął Harry tak samo uradowany jak cała reszta. Zniknął na tak długo.TO NA PEWNO KINGSLEY!?-Zapytał Aurorę krzycząc, żeby przekrzyczeć huk zaklęć wokół.
-JESTEM PEWNA, ŻE TO ON, KINGSLEY WE WŁASNEJ OSOBIE POWWWWWRÓCIŁ!-Przeciągnęła z radością i entuzjazmem, wyglądało na to, że pojedynki to dziedzina, w której dobrze się czuje. Oboje stojąc do siebie plecami, jak matka z synem walczyli razem.
Hagrid wyglądał na tak rozjuszonego jak jeszcze nigdy, Graup, który musiał wkroczyć do bitwy niedawno, też pomagał swojemu przyrodniemu bratu zwalczać śmierciożerców.
-Ginny!-Krzyknął zadyszany, bo działo się z nią coś niedobrego.-Gin! Gin, co jest do cholery!-Zapytał zdenerwowany i próbował ją jakoś ocucić, kiedy zaklęcie świsnęło obok nich pociągnął ją do wnęki.
-Nie wiem....co się ze mną dzieje...-Wystękała i złapała się za głowę.
-Muszę cię stąd zabrać...-Wydyszał i zaczął się zastanawiać jak to zrobić.
-Nie mogę...nie mogę się teraz poddać...-Zaprzeczała.
-Nie jesteś w stanie, zrozum, zaraz zemdlejesz! Zrobiłaś już wystarczająco dużo...-Wyszeptał łagodnym głosem patrząc w brązowe oczy.-W dół!-Krzyknął i oboje szybko przykucnęli, po chwili nakrył ich peleryną niewidką, przez to wszystko nawet zapomniał, że ją miał.
-Kocham cię...-Wyszeptała i pocałowała go lekko. Jasne światło rozbłysnęło w całej komnacie oślepiając wszystkich.
-CZUJESZ TO!?-Krzyknęła, bo jakiś niezidentyfikowany dźwięk wypełniał jej uszy i poczuła coś dziwnego.
-TAK!-Jedyne co przyszło mu do głowy to kamień, tylko on mógł zdziałać takie rzeczy. Gdy trzymał go w palcach zobaczył, że ametyst świeci się i lekko kurczy i rozkurcza się pod jego palcami jak serce.
-POŁĄCZMY JE!-Podpowiedziała.
-EXPECTO PATRONUM!-Ryknęli jednocześnie wszyscy Weasley'owie ponownie rozświetlając salę tworząc jakby tarczę nie do przebicia ze swoich patronusów, to było naprawdę niesamowite. Tarcza ta odbiła wszystkie zaklęcia w stronę tego, który je rzucił, tym sposobem popadali jak muchy.
Gdy dwie jego części złączyły się każde zaklęcie okazało się trafione, wszyscy poczuli nową nadzieję, wiedzieli, że wygrali. Smoki zaryczały w geście zwycięstwa, a Kingsley pojmał kilku na raz i prowadził ich przed sobą za pomocą jakiegoś zaklęcia.
-Nie wierzę....-Wyszeptał i zaśmiał się.
-Udało się!-Krzyknęła uradowana Ginny.-Jesteśmy wolni, rozwaliliśmy tę sektę!
-Pomogę ci King.-Zaproponował Ron i zgarnął kilku następnych.
-Percy?
-Wiem, czego trzeba użyć, żeby to rozwalić i to musi być z pewnością silnie magiczny przedmiot, różdżka nie wystarczy.-Pokiwał głową.
-Weź to.-Ginny wystawiła rękę z kamieniem podając go bratu.
-On może stracić całą swoją moc, wiesz o tym, prawda?-Upewnił się Percy.
-Wiem, ale on może uratować kogoś więcej niż tylko mnie, mi już się nie przyda...
Dzisiaj nieco chaotycznie, dużo walki, dużo zagadek, ale w następnym poście postaram się to wszystko już pokierować do końca końców.
W czasie bitwy o Hogwart dzieją się straszne rzeczy młody Harry Potter będzie musiał spełnić swoją przepowiednię, jednak, gdy bitwa dobiegnie końca jego życie nadal nie będzie takie spokojne mimo tego zwróci uwagę na to, czego wcześniej nie zauważył...Jak bardzo będzie starał się chronić osobę, na której tak bardzo mu zależy? Czy jego odwaga, która pozwoliła mu walczyć z Lordem Voldemortem okaże się zgubna w wyznaniu swoich uczuć? O tym wszystkim w postach hinnylosy.blogspot.com