Translate

poniedziałek, 22 października 2018

93. Zmiana taktyki

Oboje zatrzymali się przy gargulcu chroniącym wejścia do gabinetu dyrektora, widać było, że komuś bardzo zależało na tym, by się tam wkraść, bo dębowe drzwi ledwo co trzymały się na zawiasach.
Z wyciągniętymi przed siebie różdżkami weszli do ciemnego pomieszczenia. Światło w gabinecie było zgaszone, w końcu dawno nikt z niego nie korzystał, więc prąd nie był tu potrzebny. Krzątali się po pokoju oświetlając go wiązką światła płynącego z różdżek. Najdziwniejsze w tym wszystkim wydawało się to, że wewnątrz wszystko wyglądało na nienaruszone, a może ci którzy przeszukiwali ten pokój specjalnie tak to uporządkowali? 
-EJ! Możesz przestać tak świecić!!!-odezwał się zdenerwowany portret jednego z byłych dyrektorów Hogwartu, co nieźle ich wystraszyło.
-Wybacz.-przeprosił go Potter i opuścił nieco rękę, w której trzymał różdżkę.-Nie widziałeś tu może kogoś podejrzanego?-zapytał, nie zwracając uwagi na Rona, który właśnie przeglądał jakieś dokumenty przy biurku dyrektora.
-Tss...też mi coś, jestem tu po to, by chronić Hogwartu! Nie przegapiłbym ani nie zlekceważyłbym tego gdyby ktoś tu się wkradł. Jednak rzeczywiście byli tu niewdzięcznicy, którzy przeglądali sobie leżące tu rzeczy jakby należały do nich!! - powiedział z wyraźną pogardą w głosie, co spowodowało, że Ron trochę odsunął się od przedmiotów na biurku i stanął obok swojego przyjaciela.
-Jak wyglądali?
-Byli raczej ciemno ubrani, jeden z nich to z pewnością był chłopak, całkiem wysoki, był tu jeszcze z dwiema osobami, chyba mieli Mroczne Znaki na przedramieniach.
-Wiesz może czego szukali?-tym razem zapytał rudzielec.
-A skąd mam to wiedzieć! Udawałem, że śpię, ale oni chyba w ogóle nie przejęli się nami...-odparł chłodno.-Zresztą co to niby, jakieś przesłuchanie?!!-zirytował się.
-Co się dzieje drogi Phineasie?-usłyszeli ciepły głos, Harry'ego zmroziło, przez całą tę drogę jaką pokonali nawet o tym nie pomyślał.
-A dajcie wy mi wszyscy święty spokój.-odburknął Phineas Black i zniknął z ram obrazu, prawdopodobnie w innym portrecie.
-Profesor Dumbledore?!-wydusił z siebie równie zdziwiony rudzielec, który z rozdziawioną gębą wpatrywał się w portret starszego człowieka, tak doskonale odwzorowujący jego wygląd za życia.
-Otóż to, panie Weasley.-zachichotał starzec.-Widzę Harry, że jesteś równie zdziwiony co twój przyjaciel.-uśmiechnął się do niego ciepło.
-To prawda...-uśmiechnął się krzywo i podrapał po karku.
-Nie szkodzi, sam za życia nigdy nie pomyślałem, że będę miał tu swój portret i swoje miejsce jak pozostali.
-Profesorze, widział pan kto przeszukiwał ten gabinet?-zapytał zielonooki, a poprzedni dyrektor momentalnie spoważniał.
-Owszem, było tu troje młodych ludzi, dwoje mężczyzn i jedna kobieta. Chłopak był bardzo roztrzęsiony, nerwowo wszystko przeszukiwał, z kontekstu wynikało, że zostało mu powierzone jakieś ważne zadanie. Mówił, że chce z tego wszystkiego zrezygnować, że skrzywdził swoją przyjaciółkę, był tym wszystkim bardzo wykończony.-stwierdził ze smutkiem na twarzy. To właśnie była cecha wyróżniająca Dumbledore'a, wierzył w ludzi, nawet jeśli innym wydawali się źli, on dawał im drugą szansę. Ktoś pewnie stwierdziłby, że to zwyczajna naiwność, jednak on był po prostu dobrym człowiekiem...-Ponadto wydaje mi się, że znam tego chłopaka, kiedy jeszcze chodził do szkoły był bardzo uprzejmy, dobrze się uczył i był niesamowicie zdolny, o ile pamięć mnie nie myli miał na imię Duke.-Potter i jego przyjaciel wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-A więc to on!-zreflektował się rudy.

Po chwili przed nimi pojawiła się bladoniebieska postać zwierzęcia i przemówiła kobiecym głosem:
-Gdzie wy jesteście?! Jeśli to znowu coś głupiego...wszyscy się o was martwimy, dajcie przynajmniej jakiś znak życia! Poza tym Draco miał wam coś ważnego do przekazania, znowu zabolał go Mroczny Znak i twierdzi, że znów ma jakieś wizje. Wracajcie już i bądźcie ostrożni.

-Widać, pani Hermiona nadal bardzo się o was troszczy.-odezwał się beztroskim tonem ich były profesor. Zupełnie tak jak wtedy, gdy znów sprawiali jakieś kłopoty za czasów szkolnych, ale on i tak nigdy nie był na nich zły.
-Ron, musimy natychmiast wracać, oni coś wymyślili, musimy się niezwłocznie dowiedzieć o co chodzi.
-A co z mieczem Gryffindora?-zapytał zaskoczony Weasley.
-Tutaj go nie ma.-stwierdził ostro brunet.
-Dobry trop.-pochwalił go nauczyciel, jak za dawnych lat...
 -Dziękujemy za wszystko profesorze.-pochylił głowę na znak podziękowań.
-To nic takiego, w końcu i tak wciąż tkwię w tym obrazie, a wy mimo, że skończyliście Hogwart wiele lat temu, zawsze pozostaniecie moimi uczniami.-pożegnał ich jednym ze swych dobrodusznych uśmiechów, kto by się spodziewał zobaczyć go jeszcze raz na uprzejmej, pomarszczonej twarzy...
Oboje zbiegali ze spiralnych schodów w szybkim tempie, przy tym nie odzywając się do siebie słowem. Jednak gdy już stanęli u progu zamku Ronald nagle się zatrzymał.
-Co ty wyprawiasz Ron?!
-No bo, no bo...sam mówiłeś, że tylko zniszczenie kamienia może pomóc Ginny-wyjąkał.
-Ale co ci to teraz da Ron, skoro nie ma tu miecza, nawet Dumbledore to potwierdził!-uniósł się, a jego głos rozniósł się echem po hogwartowych błoniach. Przez całą tą sytuację popadł w jakiś obłęd i niecałkiem panował już nad tym co mówił i robił, negatywne emocje zaczęły wyniszczać go od środka.
Rudzielec po chwili zastanowienia, odczekując aż brunet się trochę uspokoi przełknął ślinę i powiedział:
-Ty idź, a ja tu zostanę.-oznajmił, a Harry stanął jak wryty, przez chwilę zapadła pomiędzy nimi cisza.-W Komnacie Tajemnic muszą być jeszcze kły bazyliszka, jeśli to jedyna szansa dla zdjęcia klątwy pójdę tam choćby nie wiem co, i zdobędę je!!-powiedział pewnie, przy tym akcentując każdą wypowiadaną sylabę i dźgając okularnika palcem w klatkę piersiową.
-Ron nawet nie wspomnę jak bardzo to jest ryzykowne i jak chamskie z mojej strony byłoby zostawienie cię tu samego. Wiesz co nawet nie powinienem był prosić cię, żebyś tu ze mną przyszedł.-odwrócił się od niego i zaczął podążać w kierunku miejsca, w którym wcześniej się deportowali. Najwidoczniej Potter uznał temat za zamknięty i był pewny, że przyjaciel zrozumie i jednak ruszy za nim, natomiast on nie drgnął choćby o cal.
-Wracamy Ron!-rzucił do niego przez ramię, gdy zorientował się, że ten nie ruszył się z miejsca.
-MOJA SIOSTRA UMIERA DO JASNEJ CHOLERY!-wrzasnął na całe gardło aż ptaki z drzew zerwały się do lotu a słowa odbiły się echem od potężnej budowli. To co powiedział sprawiło, że Potter zatrzymał się w miejscu i przymknął oczy już całkiem bliski płaczu.
-Jesteśmy już tak blisko rozwiązania, nie możemy się teraz poddać!-przekonywał go rudzielec, a Harry pomyślał o wszystkich tych momentach, o nieruchomym ciele rudowłosej, o jej ciepłych brązowych oczach, czarnych znakach pokrywających jej ciało. Wiadomość o tym, że w zamku nie ma miecza kompletnie go załamała, przekreśliła całą jego nadzieję na zniszczenie tego cholernego kamienia. Jego zdaniem bycie w jego posiadaniu było teraz jak zła klątwa, jak najgorszy koszmar. Nawet nie pomyślał o kłach bazyliszka i nawet plan Rona był całkiem dobry, gdyby nie zawierał w sobie tyle luk niepowodzenia.
-Nie mogę ci tego zrobić stary, niedługo będziesz ojcem i...i nie chcę, żeby...żeby ono było takie jak ja...-Brunet padł na kolana i zaczął płakać w wniebogłosy jak małe dziecko. Nigdy nie wybaczyłby sobie gdyby Ronowi podczas tej akcji coś się stało, gdyby jego dziecko musiało wychować się bez ojca, a on miałby świadomość, że wtedy pozwolił mu pójść.
-Harry, nie mamy teraz czasu by się nad tym wszystkim zastanawiać, każdy z nas może zginąć, taka jest wojna, obiecuję ci, że wrócę jeszcze dzisiaj i będę was wspomagał w walce. Musimy się rozdzielić, bo stan Ginny jest coraz gorszy...-I tak tam pójdę niezależnie od tego co mi powiesz, już postanowiłem.
Potter wstał, otrzepał kolana i wrócił się kładąc przyjacielowi rękę na ramieniu.
-Kły bazyliszka to poważna broń, nikt nie powinien wiedzieć, że jesteśmy w ich posiadaniu rozumiesz?
-Oczywiście.-kiwnął głową.
-I jeszcze jedno.-zaczął grzebać w swoich kieszeniach.-Zabierz to ze sobą.-podał mu mały, błyszczący ametyst.-Ale nie niszcz go jeszcze w porządku? I pilnuj go, najlepiej rzuć na niego wszystkie zaklęcia zabezpieczające jakie znasz.
-W porządku.-potwierdził.-Chyba tutaj musimy się rozstać. Powodzenia.-uśmiechnął się krzywo, a okularnik przytulił go i poklepał przyjacielsko po plecach.
-Rozwiążę tą sprawę z Duke'iem i porozmawiam z Draconem.-oznajmił.
-Dobrze.-pokiwał głową.
-Uważaj na siebie.-wypowiedział ostatnie słowa i po chwili już rudzielec zniknął w starych murach, zostawiając go samego na chłodnym powietrzu.


piątek, 5 października 2018

92.Tajemnica drzewa genealogicznego

Z uwagą błądził wzrokiem po starym gobelinie, gdy tylko zobaczył wypalone miejsce przy imieniu Syriusza poczuł ukłucie w sercu. Choć on sam nie pamiętał nawet własnych rodziców miał chociaż poczucie, że wspieraliby go w tym co robi, natomiast rodzina Syriusza zawsze była przeciwko niemu, był uważany za czarną owcę w tej rodzinie. Napotkał na wielu czarodziejów, których świetnie znał, np. Lucjusza i Draco. Przy imionach "Narcyza" i "Bellatrix" jednak zatrzymał się na dłużej. Przez moment zdawało mu się, że czegoś tu brakuje, w miejscu obok tych imion materiał był dziwnie wydarty i wystrzępiony, ewidentnie nie była to jednak wina czasu, raczej wyglądało to, jakby ktoś zrobił to specjalnie. Starał się temu przyjrzeć, użył kilku zaklęć by przywrócić poprzedni stan płótna jednak mu się to nie udało. Trudno było to zobaczyć, ale był pewny, że kiedyś spoczywał tam czyiś wizerunek.
Zupełnie jak w przypadku Syriusza...-Pomyślał brunet, lecz jego rozmyślania przerwała wiadomość, ewidentnie od kogoś z aurorów.



Wiadomość ta zawiera poufne dane, dlatego zapamiętaj dobrze treść tego listu, gdyż zostanie on zniszczony od razu po odsłuchaniu tej wiadomości

Otrzymaliśmy zgodę od pozostałych ministrów do użycia na naszych zakładnikach roztworu o nazwie veritaserum. Świadkowie pod wpływem jego działania zaczęli współpracować i odpowiadali na nasze pytania. Wiemy, że wyznają ideologię 3 insygnii, których usilnie poszukują. Mówią, że są w stanie zrobić wszystko, aby je zdobyć. Twierdzą, że insygnia są im potrzebne do "zbudowania nowego świata" bez jakichkolwiek mugoli czy osób uznanych za pozbawionych mocy magicznej. Wiemy również, że rodziny Black i Smith miały ze sobą swego rodzaju układ wynikiem, którego było aranżowane małżeństwo Davida Smitha i Danielle Black. Świadek David Smith wyznał, że jego żona jest charłaczką od urodzenia, jednak używa różdżki rzekomo stworzonej dla niej przez Voldemorta, która umożliwia jej użycie magii. Sądzili, że kamień, który posiadasz jest tym legendarnym kamieniem wskrzeszenia, lub też czymś pozostawionym im od Voldemorta. Obecnie przygotowujemy się do prowokacji i wkroczenia na terytorium wroga - do podziemnej części miasta. Otrzymaliśmy również potwierdzenie, że możemy liczyć na pomoc od innych krajów, tak więc w razie konieczności poślemy po aurorów innych narodowości. Bądź gotów na to, że cenny kamień, który jest w twoim posiadaniu jest teraz ich głównym celem i źródłem problemu.
                                           Minister Magii
                                     Kingsley Shacklebolt

-Cholera!-Zaklął pod nosem, mówiący pergamin niemal od razu przemienił się w popiół.-Teraz wszystko wreszcie ma sens!!-Zgarnął swoją różdżkę i nie przejmując się już niczym ruszył w kierunku wyjścia budynku, opatrzył go paroma zaklęciami i deportował się pod ich główną bazę.
-Stary też dostałeś tą wiadomość od ministra?-Wchodząc do środka od razu wpadł na znajomego mu świetnie rudzielca, na twarzy którego malowała się ekscytacja z domieszką lęku.
-Tak-Odpowiedział zdawkowo i wbiegł na schody.
-Hej, gdzie się tak spieszysz?!-Zapytał Ron, ale brunet już tego nie dosłyszał, było coś co koniecznie musiał teraz zrobić, nie był absolutnie pewien czy podejmuje dobrą decyzję, ale było to jedyne rozwiązanie jakie przychodziło mu do głowy.
-Ron, czy jesteś gotowy pójść ze mną?-Zapytał go poważnym tonem, gdy razem z peleryną podróżną i wszystkimi potrzebnymi rzeczami zbiegł z powrotem na dół.
-A..ale gdzie ty...? Coś ty znowu wymyślił, Kingsley kazał przygotowywać się do prowokacji...
-Pójdziesz ze mną, czy chcesz zostać tutaj?-Zapytał konkretnie, ale Ron dalej stał jak wryty.-Proszę cię tylko, nie podejmuj lekkomyślnej decyzji, wiem, że niedługo zostaniesz ojcem, weź to pod uwagę.
-Jeśli to ma zdjąć klątwę z mojej siostry, jeśli to ma uratować mugoli i zakończyć to wszystko, jeśli ty tak twierdzisz Harry, jestem gotowy.-Stwierdził twardo, nie miał przy tym ani cienia wątpliwości na twarzy.
-W takim razie weź ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy i ruszamy.-Skinął głową na znak aprobaty i ruszył po schodach na górę, by za parę minut wrócić z sakiewką i peleryną.
-Myślisz, że powinienem powiedzieć o tym Hermionie...
-To niezbyt dobry pomysł, zresztą nie mamy za dużo czasu.
-Rozumiem.-Odparł niemal bezgłośnie.-A gdzie mamy się w ogóle deportować?-zapytał, gdy oboje już stali na werandzie.
-Zaraz zobaczysz.-Odpowiedział wymijająco Potter, a jego przyjaciel szybko chwycił się jego przedramienia. Wirowali gdzieś w przestrzeni przez krótką chwilę i po chwili byli już na miejscu.
-Czy to jest...
-Tak, zmierzamy do Hogwartu.-Odpowiedział szybko nawet na niego nie spoglądając i ruszył przodem. Ron stał przez chwilę osłupiały zanim dotarło do niego, że znajdują się na błoniach Hogwartu.
-Po co tu w ogóle jesteśmy?!-Zirytowany podbiegł by dotrzymać mu kroku.
-Daj mi wyjaśnić dobra!-brunet podniósł na niego głos, w końcu on sam jeszcze przed chwilą ślepo się na to zgodził.-Idziemy do Hogwartu po opatrzony specjalnymi zaklęciami miecz Godryka Gryffindora.-po minie rudzielca można było wyczytać, że nie podoba mu się ten pomysł, jednak nie zakpił sobie z niego, lecz dalej słuchał co przyjaciel ma mu do powiedzenia.-Rozmawiałem ostatnio z Andromedą i wiem, że to jedna z niewielu dróg by zniszczyć to.-pokazał mu błyszczący fioletowy kamień.-Poprosiłem Andromedę, by stworzyła jego duplikat, który podrzucimy wrogowi, rozumiesz?
-No tak, ale...czy ten kamień nie był jedyną szansą na naszą wygraną? Przecież wtedy gdyby nie on, zostałbyś przez nich złapany...a w walce w ministerstwie zdarzyło się coś nieprawdopodobnego dzięki czemu znowu wyszliśmy cało. Czy niszczenie czegoś tak cennego...
-Cenne jest dla mnie życie Ginny.-Odwrócił się w jego stronę, stając w miejscu i zamknął mu usta jednym spojrzeniem zielonych oczu.
-Tak, wiem...Przepraszam po prostu ja już sam nie wiem co tu się dzieje...-powiedział zrezygnowany i schował twarz w dłoniach.-Więc co w takim razie może jej pomóc?-westchnął ciężko.
-Zniszczenie tego kamienia. Pewnie już wiesz z tej wiadomości, że mają na niego chętkę, chcą w ten sposób pozbyć się mugoli i szerzyć ideę Voldemorta. To właśnie ten kamień skumulował w sobie klątwę, użyty do dobrych rzeczy czyni dobro, użyty do zła czyni zło. Nie jest to żaden kamień spełniający życzenia, on tylko wypełnia pragnienia posiadacza. Ostatnio zrozumiałem, że gdy raz już świadomie go użyjesz, chcesz więcej i więcej, stajesz się zachłanny, gdy sam się na tym ostatnio przyłapałem przeraziło mnie to.-wyjaśnił i utkwił wzrok w tym niepozornym, pięknym kamieniu, który trzymał w dłoniach. Gdy ludzie odkryli co ten kamień potrafi oszaleli i teraz chcą go zdobyć za wszelką cenę. Dlatego tak bardzo chcę się go pozbyć, wiem, że pokusa mogłaby okazać się zbyt wielka...
-To rzeczywiście niepokojące, jednak najbardziej dziwi mnie skąd taki kamień się wziął, ktoś go stworzył?
-Według ustaleń i teorii został stworzony przez Voldemorta i ukryty w miejscu gdzie miał go znaleźć jego "następca".
-Dlatego tak bardzo nie chcesz mieć z nim do czynienia...To zrozumiałe. Jak teraz o tym myślę...Zastanawiam się dlaczego Voldemort stworzył dla dziewczyny, która była charłaczką specjalną różdżkę i dlaczego nikt nie wiedział o istnieniu Danielle, trzeciej siostry...
-Na Grimmauld Place na gobelinie zauważyłem wypalone czyjeś imię, to musiało być imię Danielle, może uciekła z domu tak samo jak Syriusz...Jestem pewien, że rodzina Black nie przyznałaby się do charłaczki...
-Cóż, ich przesłuchanie nadal trwa, i pewnie potrwa jeszcze kilka godzin, pozostaje nam czekać na jakieś odtajnione informacje.
-Chyba tak, będziemy musieli poczekać. Jesteśmy już.-Oświadczył, gdy pokonali ostatni pagórek i stanęli tuż przed mostem dzielącym ich od dostojnego zamku.
-A co jeśli nie znajdziemy miecza?-Ron wciąż nie był do końca przekonany do pomysłu szukania po Hogwarcie miecza, kiedy każdy może tu na nich napaść.
-Wtedy trzeba będzie pomyśleć o innych środkach.-oświadczył i po chwili oboje na chwilę przystanęli, przyglądając się tej wielkiej budowli. Widok tego zamczyska przyganiał tyle wspomnień. Potter doskonale pamiętał jak razem z Ronem wlecieli samochodem w Bijącą Wierzbę i prawie pożarło ich stado pająków, albo gdy przez przypadek został uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego, jak na piątym roku został nauczycielem i potajemnie uczył samoobrony, gdy sobie o tym przypomniał spojrzał na swój nadgarstek, gdzie nadal choć ledwie widoczne były wyżłobione słowa Umbridge. Odwrócił się i jego wzrok utkwił na 3 wielkich pętlach, kiedy pierwszy raz wsiadł na miotłę targnęły nim tak silne uczucia, po raz pierwszy poczuł wolność. Dzięki Quidditchowi jeszcze bardziej zbliżył się do Ginny, świetnie pamiętał jak za czasów szkolnych przesiadywali na boisku do późna, a potem musieli się skradać przed Filchem do wieży Gryffindoru.
Z uśmiechem na twarzy pomyślał o tych wszystkich ludziach, którzy wciąż powtarzali, że jest tak bardzo podobny do swoich rodziców, co powodowało u niego przypływ dumy. W Hogwarcie spotkał tylu ludzi, którzy chronili go, kochali, zajmowali się nim zupełnie bezinteresownie... Gdzie są ci ludzie? Za wieloma z nich tak bardzo tęsknił, wielu z nich musi jeszcze ochronić, tak jak inni chronili jego.
-Ron, musimy z nimi wygrać.-Oznajmił wlepiając wzrok w błonia i horyzont nad nimi, skąd świetnie było widać zieloną trawę, Wierzbę Bijącą, wielkie jezioro i chatkę Hagrida, która lekko zapuściła się przez czas jego nieobecności. Wszystko tam wydawało się takie ciche, jakby uśpione, nikogo poza ich dwójką nie było w pobliżu, nawet ptaki przestały śpiewać, jakby one również zdawały sobie sprawę z sytuacji.
-Tak, wiem, tak będzie.-Poklepał go przyjacielsko po plecach i jeszcze ten ostatni raz, razem ze swoim przyjacielem rzucił okiem na ten zapierający dech w piersiach widok.