Z wyciągniętymi przed siebie różdżkami weszli do ciemnego pomieszczenia. Światło w gabinecie było zgaszone, w końcu dawno nikt z niego nie korzystał, więc prąd nie był tu potrzebny. Krzątali się po pokoju oświetlając go wiązką światła płynącego z różdżek. Najdziwniejsze w tym wszystkim wydawało się to, że wewnątrz wszystko wyglądało na nienaruszone, a może ci którzy przeszukiwali ten pokój specjalnie tak to uporządkowali?
-EJ! Możesz przestać tak świecić!!!-odezwał się zdenerwowany portret jednego z byłych dyrektorów Hogwartu, co nieźle ich wystraszyło.
-Wybacz.-przeprosił go Potter i opuścił nieco rękę, w której trzymał różdżkę.-Nie widziałeś tu może kogoś podejrzanego?-zapytał, nie zwracając uwagi na Rona, który właśnie przeglądał jakieś dokumenty przy biurku dyrektora.
-Tss...też mi coś, jestem tu po to, by chronić Hogwartu! Nie przegapiłbym ani nie zlekceważyłbym tego gdyby ktoś tu się wkradł. Jednak rzeczywiście byli tu niewdzięcznicy, którzy przeglądali sobie leżące tu rzeczy jakby należały do nich!! - powiedział z wyraźną pogardą w głosie, co spowodowało, że Ron trochę odsunął się od przedmiotów na biurku i stanął obok swojego przyjaciela.
-Jak wyglądali?
-Byli raczej ciemno ubrani, jeden z nich to z pewnością był chłopak, całkiem wysoki, był tu jeszcze z dwiema osobami, chyba mieli Mroczne Znaki na przedramieniach.
-Wiesz może czego szukali?-tym razem zapytał rudzielec.
-A skąd mam to wiedzieć! Udawałem, że śpię, ale oni chyba w ogóle nie przejęli się nami...-odparł chłodno.-Zresztą co to niby, jakieś przesłuchanie?!!-zirytował się.
-Co się dzieje drogi Phineasie?-usłyszeli ciepły głos, Harry'ego zmroziło, przez całą tę drogę jaką pokonali nawet o tym nie pomyślał.
-A dajcie wy mi wszyscy święty spokój.-odburknął Phineas Black i zniknął z ram obrazu, prawdopodobnie w innym portrecie.
-Profesor Dumbledore?!-wydusił z siebie równie zdziwiony rudzielec, który z rozdziawioną gębą wpatrywał się w portret starszego człowieka, tak doskonale odwzorowujący jego wygląd za życia.
-Otóż to, panie Weasley.-zachichotał starzec.-Widzę Harry, że jesteś równie zdziwiony co twój przyjaciel.-uśmiechnął się do niego ciepło.
-To prawda...-uśmiechnął się krzywo i podrapał po karku.
-Nie szkodzi, sam za życia nigdy nie pomyślałem, że będę miał tu swój portret i swoje miejsce jak pozostali.
-Profesorze, widział pan kto przeszukiwał ten gabinet?-zapytał zielonooki, a poprzedni dyrektor momentalnie spoważniał.
-Owszem, było tu troje młodych ludzi, dwoje mężczyzn i jedna kobieta. Chłopak był bardzo roztrzęsiony, nerwowo wszystko przeszukiwał, z kontekstu wynikało, że zostało mu powierzone jakieś ważne zadanie. Mówił, że chce z tego wszystkiego zrezygnować, że skrzywdził swoją przyjaciółkę, był tym wszystkim bardzo wykończony.-stwierdził ze smutkiem na twarzy. To właśnie była cecha wyróżniająca Dumbledore'a, wierzył w ludzi, nawet jeśli innym wydawali się źli, on dawał im drugą szansę. Ktoś pewnie stwierdziłby, że to zwyczajna naiwność, jednak on był po prostu dobrym człowiekiem...-Ponadto wydaje mi się, że znam tego chłopaka, kiedy jeszcze chodził do szkoły był bardzo uprzejmy, dobrze się uczył i był niesamowicie zdolny, o ile pamięć mnie nie myli miał na imię Duke.-Potter i jego przyjaciel wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-A więc to on!-zreflektował się rudy.
Po chwili przed nimi pojawiła się bladoniebieska postać zwierzęcia i przemówiła kobiecym głosem:
-Gdzie wy jesteście?! Jeśli to znowu coś głupiego...wszyscy się o was martwimy, dajcie przynajmniej jakiś znak życia! Poza tym Draco miał wam coś ważnego do przekazania, znowu zabolał go Mroczny Znak i twierdzi, że znów ma jakieś wizje. Wracajcie już i bądźcie ostrożni.
-Widać, pani Hermiona nadal bardzo się o was troszczy.-odezwał się beztroskim tonem ich były profesor. Zupełnie tak jak wtedy, gdy znów sprawiali jakieś kłopoty za czasów szkolnych, ale on i tak nigdy nie był na nich zły.
-Ron, musimy natychmiast wracać, oni coś wymyślili, musimy się niezwłocznie dowiedzieć o co chodzi.
-A co z mieczem Gryffindora?-zapytał zaskoczony Weasley.
-Tutaj go nie ma.-stwierdził ostro brunet.
-Dobry trop.-pochwalił go nauczyciel, jak za dawnych lat...
-Dziękujemy za wszystko profesorze.-pochylił głowę na znak podziękowań.
-To nic takiego, w końcu i tak wciąż tkwię w tym obrazie, a wy mimo, że skończyliście Hogwart wiele lat temu, zawsze pozostaniecie moimi uczniami.-pożegnał ich jednym ze swych dobrodusznych uśmiechów, kto by się spodziewał zobaczyć go jeszcze raz na uprzejmej, pomarszczonej twarzy...
Oboje zbiegali ze spiralnych schodów w szybkim tempie, przy tym nie odzywając się do siebie słowem. Jednak gdy już stanęli u progu zamku Ronald nagle się zatrzymał.
-Co ty wyprawiasz Ron?!
-No bo, no bo...sam mówiłeś, że tylko zniszczenie kamienia może pomóc Ginny-wyjąkał.
-Ale co ci to teraz da Ron, skoro nie ma tu miecza, nawet Dumbledore to potwierdził!-uniósł się, a jego głos rozniósł się echem po hogwartowych błoniach. Przez całą tą sytuację popadł w jakiś obłęd i niecałkiem panował już nad tym co mówił i robił, negatywne emocje zaczęły wyniszczać go od środka.
Rudzielec po chwili zastanowienia, odczekując aż brunet się trochę uspokoi przełknął ślinę i powiedział:
-Ty idź, a ja tu zostanę.-oznajmił, a Harry stanął jak wryty, przez chwilę zapadła pomiędzy nimi cisza.-W Komnacie Tajemnic muszą być jeszcze kły bazyliszka, jeśli to jedyna szansa dla zdjęcia klątwy pójdę tam choćby nie wiem co, i zdobędę je!!-powiedział pewnie, przy tym akcentując każdą wypowiadaną sylabę i dźgając okularnika palcem w klatkę piersiową.
-Ron nawet nie wspomnę jak bardzo to jest ryzykowne i jak chamskie z mojej strony byłoby zostawienie cię tu samego. Wiesz co nawet nie powinienem był prosić cię, żebyś tu ze mną przyszedł.-odwrócił się od niego i zaczął podążać w kierunku miejsca, w którym wcześniej się deportowali. Najwidoczniej Potter uznał temat za zamknięty i był pewny, że przyjaciel zrozumie i jednak ruszy za nim, natomiast on nie drgnął choćby o cal.
-Wracamy Ron!-rzucił do niego przez ramię, gdy zorientował się, że ten nie ruszył się z miejsca.
-MOJA SIOSTRA UMIERA DO JASNEJ CHOLERY!-wrzasnął na całe gardło aż ptaki z drzew zerwały się do lotu a słowa odbiły się echem od potężnej budowli. To co powiedział sprawiło, że Potter zatrzymał się w miejscu i przymknął oczy już całkiem bliski płaczu.
-Jesteśmy już tak blisko rozwiązania, nie możemy się teraz poddać!-przekonywał go rudzielec, a Harry pomyślał o wszystkich tych momentach, o nieruchomym ciele rudowłosej, o jej ciepłych brązowych oczach, czarnych znakach pokrywających jej ciało. Wiadomość o tym, że w zamku nie ma miecza kompletnie go załamała, przekreśliła całą jego nadzieję na zniszczenie tego cholernego kamienia. Jego zdaniem bycie w jego posiadaniu było teraz jak zła klątwa, jak najgorszy koszmar. Nawet nie pomyślał o kłach bazyliszka i nawet plan Rona był całkiem dobry, gdyby nie zawierał w sobie tyle luk niepowodzenia.
-Nie mogę ci tego zrobić stary, niedługo będziesz ojcem i...i nie chcę, żeby...żeby ono było takie jak ja...-Brunet padł na kolana i zaczął płakać w wniebogłosy jak małe dziecko. Nigdy nie wybaczyłby sobie gdyby Ronowi podczas tej akcji coś się stało, gdyby jego dziecko musiało wychować się bez ojca, a on miałby świadomość, że wtedy pozwolił mu pójść.
-Harry, nie mamy teraz czasu by się nad tym wszystkim zastanawiać, każdy z nas może zginąć, taka jest wojna, obiecuję ci, że wrócę jeszcze dzisiaj i będę was wspomagał w walce. Musimy się rozdzielić, bo stan Ginny jest coraz gorszy...-I tak tam pójdę niezależnie od tego co mi powiesz, już postanowiłem.
Potter wstał, otrzepał kolana i wrócił się kładąc przyjacielowi rękę na ramieniu.
-Kły bazyliszka to poważna broń, nikt nie powinien wiedzieć, że jesteśmy w ich posiadaniu rozumiesz?
-Oczywiście.-kiwnął głową.
-I jeszcze jedno.-zaczął grzebać w swoich kieszeniach.-Zabierz to ze sobą.-podał mu mały, błyszczący ametyst.-Ale nie niszcz go jeszcze w porządku? I pilnuj go, najlepiej rzuć na niego wszystkie zaklęcia zabezpieczające jakie znasz.
-W porządku.-potwierdził.-Chyba tutaj musimy się rozstać. Powodzenia.-uśmiechnął się krzywo, a okularnik przytulił go i poklepał przyjacielsko po plecach.
-Rozwiążę tą sprawę z Duke'iem i porozmawiam z Draconem.-oznajmił.
-Dobrze.-pokiwał głową.
-Uważaj na siebie.-wypowiedział ostatnie słowa i po chwili już rudzielec zniknął w starych murach, zostawiając go samego na chłodnym powietrzu.
-Co się dzieje drogi Phineasie?-usłyszeli ciepły głos, Harry'ego zmroziło, przez całą tę drogę jaką pokonali nawet o tym nie pomyślał.
-A dajcie wy mi wszyscy święty spokój.-odburknął Phineas Black i zniknął z ram obrazu, prawdopodobnie w innym portrecie.
-Profesor Dumbledore?!-wydusił z siebie równie zdziwiony rudzielec, który z rozdziawioną gębą wpatrywał się w portret starszego człowieka, tak doskonale odwzorowujący jego wygląd za życia.
-Otóż to, panie Weasley.-zachichotał starzec.-Widzę Harry, że jesteś równie zdziwiony co twój przyjaciel.-uśmiechnął się do niego ciepło.
-To prawda...-uśmiechnął się krzywo i podrapał po karku.
-Nie szkodzi, sam za życia nigdy nie pomyślałem, że będę miał tu swój portret i swoje miejsce jak pozostali.
-Profesorze, widział pan kto przeszukiwał ten gabinet?-zapytał zielonooki, a poprzedni dyrektor momentalnie spoważniał.
-Owszem, było tu troje młodych ludzi, dwoje mężczyzn i jedna kobieta. Chłopak był bardzo roztrzęsiony, nerwowo wszystko przeszukiwał, z kontekstu wynikało, że zostało mu powierzone jakieś ważne zadanie. Mówił, że chce z tego wszystkiego zrezygnować, że skrzywdził swoją przyjaciółkę, był tym wszystkim bardzo wykończony.-stwierdził ze smutkiem na twarzy. To właśnie była cecha wyróżniająca Dumbledore'a, wierzył w ludzi, nawet jeśli innym wydawali się źli, on dawał im drugą szansę. Ktoś pewnie stwierdziłby, że to zwyczajna naiwność, jednak on był po prostu dobrym człowiekiem...-Ponadto wydaje mi się, że znam tego chłopaka, kiedy jeszcze chodził do szkoły był bardzo uprzejmy, dobrze się uczył i był niesamowicie zdolny, o ile pamięć mnie nie myli miał na imię Duke.-Potter i jego przyjaciel wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-A więc to on!-zreflektował się rudy.
Po chwili przed nimi pojawiła się bladoniebieska postać zwierzęcia i przemówiła kobiecym głosem:
-Gdzie wy jesteście?! Jeśli to znowu coś głupiego...wszyscy się o was martwimy, dajcie przynajmniej jakiś znak życia! Poza tym Draco miał wam coś ważnego do przekazania, znowu zabolał go Mroczny Znak i twierdzi, że znów ma jakieś wizje. Wracajcie już i bądźcie ostrożni.
-Widać, pani Hermiona nadal bardzo się o was troszczy.-odezwał się beztroskim tonem ich były profesor. Zupełnie tak jak wtedy, gdy znów sprawiali jakieś kłopoty za czasów szkolnych, ale on i tak nigdy nie był na nich zły.
-Ron, musimy natychmiast wracać, oni coś wymyślili, musimy się niezwłocznie dowiedzieć o co chodzi.
-A co z mieczem Gryffindora?-zapytał zaskoczony Weasley.
-Tutaj go nie ma.-stwierdził ostro brunet.
-Dobry trop.-pochwalił go nauczyciel, jak za dawnych lat...
-Dziękujemy za wszystko profesorze.-pochylił głowę na znak podziękowań.
-To nic takiego, w końcu i tak wciąż tkwię w tym obrazie, a wy mimo, że skończyliście Hogwart wiele lat temu, zawsze pozostaniecie moimi uczniami.-pożegnał ich jednym ze swych dobrodusznych uśmiechów, kto by się spodziewał zobaczyć go jeszcze raz na uprzejmej, pomarszczonej twarzy...
Oboje zbiegali ze spiralnych schodów w szybkim tempie, przy tym nie odzywając się do siebie słowem. Jednak gdy już stanęli u progu zamku Ronald nagle się zatrzymał.
-Co ty wyprawiasz Ron?!
-No bo, no bo...sam mówiłeś, że tylko zniszczenie kamienia może pomóc Ginny-wyjąkał.
-Ale co ci to teraz da Ron, skoro nie ma tu miecza, nawet Dumbledore to potwierdził!-uniósł się, a jego głos rozniósł się echem po hogwartowych błoniach. Przez całą tą sytuację popadł w jakiś obłęd i niecałkiem panował już nad tym co mówił i robił, negatywne emocje zaczęły wyniszczać go od środka.
Rudzielec po chwili zastanowienia, odczekując aż brunet się trochę uspokoi przełknął ślinę i powiedział:
-Ty idź, a ja tu zostanę.-oznajmił, a Harry stanął jak wryty, przez chwilę zapadła pomiędzy nimi cisza.-W Komnacie Tajemnic muszą być jeszcze kły bazyliszka, jeśli to jedyna szansa dla zdjęcia klątwy pójdę tam choćby nie wiem co, i zdobędę je!!-powiedział pewnie, przy tym akcentując każdą wypowiadaną sylabę i dźgając okularnika palcem w klatkę piersiową.
-Ron nawet nie wspomnę jak bardzo to jest ryzykowne i jak chamskie z mojej strony byłoby zostawienie cię tu samego. Wiesz co nawet nie powinienem był prosić cię, żebyś tu ze mną przyszedł.-odwrócił się od niego i zaczął podążać w kierunku miejsca, w którym wcześniej się deportowali. Najwidoczniej Potter uznał temat za zamknięty i był pewny, że przyjaciel zrozumie i jednak ruszy za nim, natomiast on nie drgnął choćby o cal.
-Wracamy Ron!-rzucił do niego przez ramię, gdy zorientował się, że ten nie ruszył się z miejsca.
-MOJA SIOSTRA UMIERA DO JASNEJ CHOLERY!-wrzasnął na całe gardło aż ptaki z drzew zerwały się do lotu a słowa odbiły się echem od potężnej budowli. To co powiedział sprawiło, że Potter zatrzymał się w miejscu i przymknął oczy już całkiem bliski płaczu.
-Jesteśmy już tak blisko rozwiązania, nie możemy się teraz poddać!-przekonywał go rudzielec, a Harry pomyślał o wszystkich tych momentach, o nieruchomym ciele rudowłosej, o jej ciepłych brązowych oczach, czarnych znakach pokrywających jej ciało. Wiadomość o tym, że w zamku nie ma miecza kompletnie go załamała, przekreśliła całą jego nadzieję na zniszczenie tego cholernego kamienia. Jego zdaniem bycie w jego posiadaniu było teraz jak zła klątwa, jak najgorszy koszmar. Nawet nie pomyślał o kłach bazyliszka i nawet plan Rona był całkiem dobry, gdyby nie zawierał w sobie tyle luk niepowodzenia.
-Nie mogę ci tego zrobić stary, niedługo będziesz ojcem i...i nie chcę, żeby...żeby ono było takie jak ja...-Brunet padł na kolana i zaczął płakać w wniebogłosy jak małe dziecko. Nigdy nie wybaczyłby sobie gdyby Ronowi podczas tej akcji coś się stało, gdyby jego dziecko musiało wychować się bez ojca, a on miałby świadomość, że wtedy pozwolił mu pójść.
-Harry, nie mamy teraz czasu by się nad tym wszystkim zastanawiać, każdy z nas może zginąć, taka jest wojna, obiecuję ci, że wrócę jeszcze dzisiaj i będę was wspomagał w walce. Musimy się rozdzielić, bo stan Ginny jest coraz gorszy...-I tak tam pójdę niezależnie od tego co mi powiesz, już postanowiłem.
Potter wstał, otrzepał kolana i wrócił się kładąc przyjacielowi rękę na ramieniu.
-Kły bazyliszka to poważna broń, nikt nie powinien wiedzieć, że jesteśmy w ich posiadaniu rozumiesz?
-Oczywiście.-kiwnął głową.
-I jeszcze jedno.-zaczął grzebać w swoich kieszeniach.-Zabierz to ze sobą.-podał mu mały, błyszczący ametyst.-Ale nie niszcz go jeszcze w porządku? I pilnuj go, najlepiej rzuć na niego wszystkie zaklęcia zabezpieczające jakie znasz.
-W porządku.-potwierdził.-Chyba tutaj musimy się rozstać. Powodzenia.-uśmiechnął się krzywo, a okularnik przytulił go i poklepał przyjacielsko po plecach.
-Rozwiążę tą sprawę z Duke'iem i porozmawiam z Draconem.-oznajmił.
-Dobrze.-pokiwał głową.
-Uważaj na siebie.-wypowiedział ostatnie słowa i po chwili już rudzielec zniknął w starych murach, zostawiając go samego na chłodnym powietrzu.