Translate

poniedziałek, 22 października 2018

93. Zmiana taktyki

Oboje zatrzymali się przy gargulcu chroniącym wejścia do gabinetu dyrektora, widać było, że komuś bardzo zależało na tym, by się tam wkraść, bo dębowe drzwi ledwo co trzymały się na zawiasach.
Z wyciągniętymi przed siebie różdżkami weszli do ciemnego pomieszczenia. Światło w gabinecie było zgaszone, w końcu dawno nikt z niego nie korzystał, więc prąd nie był tu potrzebny. Krzątali się po pokoju oświetlając go wiązką światła płynącego z różdżek. Najdziwniejsze w tym wszystkim wydawało się to, że wewnątrz wszystko wyglądało na nienaruszone, a może ci którzy przeszukiwali ten pokój specjalnie tak to uporządkowali? 
-EJ! Możesz przestać tak świecić!!!-odezwał się zdenerwowany portret jednego z byłych dyrektorów Hogwartu, co nieźle ich wystraszyło.
-Wybacz.-przeprosił go Potter i opuścił nieco rękę, w której trzymał różdżkę.-Nie widziałeś tu może kogoś podejrzanego?-zapytał, nie zwracając uwagi na Rona, który właśnie przeglądał jakieś dokumenty przy biurku dyrektora.
-Tss...też mi coś, jestem tu po to, by chronić Hogwartu! Nie przegapiłbym ani nie zlekceważyłbym tego gdyby ktoś tu się wkradł. Jednak rzeczywiście byli tu niewdzięcznicy, którzy przeglądali sobie leżące tu rzeczy jakby należały do nich!! - powiedział z wyraźną pogardą w głosie, co spowodowało, że Ron trochę odsunął się od przedmiotów na biurku i stanął obok swojego przyjaciela.
-Jak wyglądali?
-Byli raczej ciemno ubrani, jeden z nich to z pewnością był chłopak, całkiem wysoki, był tu jeszcze z dwiema osobami, chyba mieli Mroczne Znaki na przedramieniach.
-Wiesz może czego szukali?-tym razem zapytał rudzielec.
-A skąd mam to wiedzieć! Udawałem, że śpię, ale oni chyba w ogóle nie przejęli się nami...-odparł chłodno.-Zresztą co to niby, jakieś przesłuchanie?!!-zirytował się.
-Co się dzieje drogi Phineasie?-usłyszeli ciepły głos, Harry'ego zmroziło, przez całą tę drogę jaką pokonali nawet o tym nie pomyślał.
-A dajcie wy mi wszyscy święty spokój.-odburknął Phineas Black i zniknął z ram obrazu, prawdopodobnie w innym portrecie.
-Profesor Dumbledore?!-wydusił z siebie równie zdziwiony rudzielec, który z rozdziawioną gębą wpatrywał się w portret starszego człowieka, tak doskonale odwzorowujący jego wygląd za życia.
-Otóż to, panie Weasley.-zachichotał starzec.-Widzę Harry, że jesteś równie zdziwiony co twój przyjaciel.-uśmiechnął się do niego ciepło.
-To prawda...-uśmiechnął się krzywo i podrapał po karku.
-Nie szkodzi, sam za życia nigdy nie pomyślałem, że będę miał tu swój portret i swoje miejsce jak pozostali.
-Profesorze, widział pan kto przeszukiwał ten gabinet?-zapytał zielonooki, a poprzedni dyrektor momentalnie spoważniał.
-Owszem, było tu troje młodych ludzi, dwoje mężczyzn i jedna kobieta. Chłopak był bardzo roztrzęsiony, nerwowo wszystko przeszukiwał, z kontekstu wynikało, że zostało mu powierzone jakieś ważne zadanie. Mówił, że chce z tego wszystkiego zrezygnować, że skrzywdził swoją przyjaciółkę, był tym wszystkim bardzo wykończony.-stwierdził ze smutkiem na twarzy. To właśnie była cecha wyróżniająca Dumbledore'a, wierzył w ludzi, nawet jeśli innym wydawali się źli, on dawał im drugą szansę. Ktoś pewnie stwierdziłby, że to zwyczajna naiwność, jednak on był po prostu dobrym człowiekiem...-Ponadto wydaje mi się, że znam tego chłopaka, kiedy jeszcze chodził do szkoły był bardzo uprzejmy, dobrze się uczył i był niesamowicie zdolny, o ile pamięć mnie nie myli miał na imię Duke.-Potter i jego przyjaciel wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-A więc to on!-zreflektował się rudy.

Po chwili przed nimi pojawiła się bladoniebieska postać zwierzęcia i przemówiła kobiecym głosem:
-Gdzie wy jesteście?! Jeśli to znowu coś głupiego...wszyscy się o was martwimy, dajcie przynajmniej jakiś znak życia! Poza tym Draco miał wam coś ważnego do przekazania, znowu zabolał go Mroczny Znak i twierdzi, że znów ma jakieś wizje. Wracajcie już i bądźcie ostrożni.

-Widać, pani Hermiona nadal bardzo się o was troszczy.-odezwał się beztroskim tonem ich były profesor. Zupełnie tak jak wtedy, gdy znów sprawiali jakieś kłopoty za czasów szkolnych, ale on i tak nigdy nie był na nich zły.
-Ron, musimy natychmiast wracać, oni coś wymyślili, musimy się niezwłocznie dowiedzieć o co chodzi.
-A co z mieczem Gryffindora?-zapytał zaskoczony Weasley.
-Tutaj go nie ma.-stwierdził ostro brunet.
-Dobry trop.-pochwalił go nauczyciel, jak za dawnych lat...
 -Dziękujemy za wszystko profesorze.-pochylił głowę na znak podziękowań.
-To nic takiego, w końcu i tak wciąż tkwię w tym obrazie, a wy mimo, że skończyliście Hogwart wiele lat temu, zawsze pozostaniecie moimi uczniami.-pożegnał ich jednym ze swych dobrodusznych uśmiechów, kto by się spodziewał zobaczyć go jeszcze raz na uprzejmej, pomarszczonej twarzy...
Oboje zbiegali ze spiralnych schodów w szybkim tempie, przy tym nie odzywając się do siebie słowem. Jednak gdy już stanęli u progu zamku Ronald nagle się zatrzymał.
-Co ty wyprawiasz Ron?!
-No bo, no bo...sam mówiłeś, że tylko zniszczenie kamienia może pomóc Ginny-wyjąkał.
-Ale co ci to teraz da Ron, skoro nie ma tu miecza, nawet Dumbledore to potwierdził!-uniósł się, a jego głos rozniósł się echem po hogwartowych błoniach. Przez całą tą sytuację popadł w jakiś obłęd i niecałkiem panował już nad tym co mówił i robił, negatywne emocje zaczęły wyniszczać go od środka.
Rudzielec po chwili zastanowienia, odczekując aż brunet się trochę uspokoi przełknął ślinę i powiedział:
-Ty idź, a ja tu zostanę.-oznajmił, a Harry stanął jak wryty, przez chwilę zapadła pomiędzy nimi cisza.-W Komnacie Tajemnic muszą być jeszcze kły bazyliszka, jeśli to jedyna szansa dla zdjęcia klątwy pójdę tam choćby nie wiem co, i zdobędę je!!-powiedział pewnie, przy tym akcentując każdą wypowiadaną sylabę i dźgając okularnika palcem w klatkę piersiową.
-Ron nawet nie wspomnę jak bardzo to jest ryzykowne i jak chamskie z mojej strony byłoby zostawienie cię tu samego. Wiesz co nawet nie powinienem był prosić cię, żebyś tu ze mną przyszedł.-odwrócił się od niego i zaczął podążać w kierunku miejsca, w którym wcześniej się deportowali. Najwidoczniej Potter uznał temat za zamknięty i był pewny, że przyjaciel zrozumie i jednak ruszy za nim, natomiast on nie drgnął choćby o cal.
-Wracamy Ron!-rzucił do niego przez ramię, gdy zorientował się, że ten nie ruszył się z miejsca.
-MOJA SIOSTRA UMIERA DO JASNEJ CHOLERY!-wrzasnął na całe gardło aż ptaki z drzew zerwały się do lotu a słowa odbiły się echem od potężnej budowli. To co powiedział sprawiło, że Potter zatrzymał się w miejscu i przymknął oczy już całkiem bliski płaczu.
-Jesteśmy już tak blisko rozwiązania, nie możemy się teraz poddać!-przekonywał go rudzielec, a Harry pomyślał o wszystkich tych momentach, o nieruchomym ciele rudowłosej, o jej ciepłych brązowych oczach, czarnych znakach pokrywających jej ciało. Wiadomość o tym, że w zamku nie ma miecza kompletnie go załamała, przekreśliła całą jego nadzieję na zniszczenie tego cholernego kamienia. Jego zdaniem bycie w jego posiadaniu było teraz jak zła klątwa, jak najgorszy koszmar. Nawet nie pomyślał o kłach bazyliszka i nawet plan Rona był całkiem dobry, gdyby nie zawierał w sobie tyle luk niepowodzenia.
-Nie mogę ci tego zrobić stary, niedługo będziesz ojcem i...i nie chcę, żeby...żeby ono było takie jak ja...-Brunet padł na kolana i zaczął płakać w wniebogłosy jak małe dziecko. Nigdy nie wybaczyłby sobie gdyby Ronowi podczas tej akcji coś się stało, gdyby jego dziecko musiało wychować się bez ojca, a on miałby świadomość, że wtedy pozwolił mu pójść.
-Harry, nie mamy teraz czasu by się nad tym wszystkim zastanawiać, każdy z nas może zginąć, taka jest wojna, obiecuję ci, że wrócę jeszcze dzisiaj i będę was wspomagał w walce. Musimy się rozdzielić, bo stan Ginny jest coraz gorszy...-I tak tam pójdę niezależnie od tego co mi powiesz, już postanowiłem.
Potter wstał, otrzepał kolana i wrócił się kładąc przyjacielowi rękę na ramieniu.
-Kły bazyliszka to poważna broń, nikt nie powinien wiedzieć, że jesteśmy w ich posiadaniu rozumiesz?
-Oczywiście.-kiwnął głową.
-I jeszcze jedno.-zaczął grzebać w swoich kieszeniach.-Zabierz to ze sobą.-podał mu mały, błyszczący ametyst.-Ale nie niszcz go jeszcze w porządku? I pilnuj go, najlepiej rzuć na niego wszystkie zaklęcia zabezpieczające jakie znasz.
-W porządku.-potwierdził.-Chyba tutaj musimy się rozstać. Powodzenia.-uśmiechnął się krzywo, a okularnik przytulił go i poklepał przyjacielsko po plecach.
-Rozwiążę tą sprawę z Duke'iem i porozmawiam z Draconem.-oznajmił.
-Dobrze.-pokiwał głową.
-Uważaj na siebie.-wypowiedział ostatnie słowa i po chwili już rudzielec zniknął w starych murach, zostawiając go samego na chłodnym powietrzu.


piątek, 5 października 2018

92.Tajemnica drzewa genealogicznego

Z uwagą błądził wzrokiem po starym gobelinie, gdy tylko zobaczył wypalone miejsce przy imieniu Syriusza poczuł ukłucie w sercu. Choć on sam nie pamiętał nawet własnych rodziców miał chociaż poczucie, że wspieraliby go w tym co robi, natomiast rodzina Syriusza zawsze była przeciwko niemu, był uważany za czarną owcę w tej rodzinie. Napotkał na wielu czarodziejów, których świetnie znał, np. Lucjusza i Draco. Przy imionach "Narcyza" i "Bellatrix" jednak zatrzymał się na dłużej. Przez moment zdawało mu się, że czegoś tu brakuje, w miejscu obok tych imion materiał był dziwnie wydarty i wystrzępiony, ewidentnie nie była to jednak wina czasu, raczej wyglądało to, jakby ktoś zrobił to specjalnie. Starał się temu przyjrzeć, użył kilku zaklęć by przywrócić poprzedni stan płótna jednak mu się to nie udało. Trudno było to zobaczyć, ale był pewny, że kiedyś spoczywał tam czyiś wizerunek.
Zupełnie jak w przypadku Syriusza...-Pomyślał brunet, lecz jego rozmyślania przerwała wiadomość, ewidentnie od kogoś z aurorów.



Wiadomość ta zawiera poufne dane, dlatego zapamiętaj dobrze treść tego listu, gdyż zostanie on zniszczony od razu po odsłuchaniu tej wiadomości

Otrzymaliśmy zgodę od pozostałych ministrów do użycia na naszych zakładnikach roztworu o nazwie veritaserum. Świadkowie pod wpływem jego działania zaczęli współpracować i odpowiadali na nasze pytania. Wiemy, że wyznają ideologię 3 insygnii, których usilnie poszukują. Mówią, że są w stanie zrobić wszystko, aby je zdobyć. Twierdzą, że insygnia są im potrzebne do "zbudowania nowego świata" bez jakichkolwiek mugoli czy osób uznanych za pozbawionych mocy magicznej. Wiemy również, że rodziny Black i Smith miały ze sobą swego rodzaju układ wynikiem, którego było aranżowane małżeństwo Davida Smitha i Danielle Black. Świadek David Smith wyznał, że jego żona jest charłaczką od urodzenia, jednak używa różdżki rzekomo stworzonej dla niej przez Voldemorta, która umożliwia jej użycie magii. Sądzili, że kamień, który posiadasz jest tym legendarnym kamieniem wskrzeszenia, lub też czymś pozostawionym im od Voldemorta. Obecnie przygotowujemy się do prowokacji i wkroczenia na terytorium wroga - do podziemnej części miasta. Otrzymaliśmy również potwierdzenie, że możemy liczyć na pomoc od innych krajów, tak więc w razie konieczności poślemy po aurorów innych narodowości. Bądź gotów na to, że cenny kamień, który jest w twoim posiadaniu jest teraz ich głównym celem i źródłem problemu.
                                           Minister Magii
                                     Kingsley Shacklebolt

-Cholera!-Zaklął pod nosem, mówiący pergamin niemal od razu przemienił się w popiół.-Teraz wszystko wreszcie ma sens!!-Zgarnął swoją różdżkę i nie przejmując się już niczym ruszył w kierunku wyjścia budynku, opatrzył go paroma zaklęciami i deportował się pod ich główną bazę.
-Stary też dostałeś tą wiadomość od ministra?-Wchodząc do środka od razu wpadł na znajomego mu świetnie rudzielca, na twarzy którego malowała się ekscytacja z domieszką lęku.
-Tak-Odpowiedział zdawkowo i wbiegł na schody.
-Hej, gdzie się tak spieszysz?!-Zapytał Ron, ale brunet już tego nie dosłyszał, było coś co koniecznie musiał teraz zrobić, nie był absolutnie pewien czy podejmuje dobrą decyzję, ale było to jedyne rozwiązanie jakie przychodziło mu do głowy.
-Ron, czy jesteś gotowy pójść ze mną?-Zapytał go poważnym tonem, gdy razem z peleryną podróżną i wszystkimi potrzebnymi rzeczami zbiegł z powrotem na dół.
-A..ale gdzie ty...? Coś ty znowu wymyślił, Kingsley kazał przygotowywać się do prowokacji...
-Pójdziesz ze mną, czy chcesz zostać tutaj?-Zapytał konkretnie, ale Ron dalej stał jak wryty.-Proszę cię tylko, nie podejmuj lekkomyślnej decyzji, wiem, że niedługo zostaniesz ojcem, weź to pod uwagę.
-Jeśli to ma zdjąć klątwę z mojej siostry, jeśli to ma uratować mugoli i zakończyć to wszystko, jeśli ty tak twierdzisz Harry, jestem gotowy.-Stwierdził twardo, nie miał przy tym ani cienia wątpliwości na twarzy.
-W takim razie weź ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy i ruszamy.-Skinął głową na znak aprobaty i ruszył po schodach na górę, by za parę minut wrócić z sakiewką i peleryną.
-Myślisz, że powinienem powiedzieć o tym Hermionie...
-To niezbyt dobry pomysł, zresztą nie mamy za dużo czasu.
-Rozumiem.-Odparł niemal bezgłośnie.-A gdzie mamy się w ogóle deportować?-zapytał, gdy oboje już stali na werandzie.
-Zaraz zobaczysz.-Odpowiedział wymijająco Potter, a jego przyjaciel szybko chwycił się jego przedramienia. Wirowali gdzieś w przestrzeni przez krótką chwilę i po chwili byli już na miejscu.
-Czy to jest...
-Tak, zmierzamy do Hogwartu.-Odpowiedział szybko nawet na niego nie spoglądając i ruszył przodem. Ron stał przez chwilę osłupiały zanim dotarło do niego, że znajdują się na błoniach Hogwartu.
-Po co tu w ogóle jesteśmy?!-Zirytowany podbiegł by dotrzymać mu kroku.
-Daj mi wyjaśnić dobra!-brunet podniósł na niego głos, w końcu on sam jeszcze przed chwilą ślepo się na to zgodził.-Idziemy do Hogwartu po opatrzony specjalnymi zaklęciami miecz Godryka Gryffindora.-po minie rudzielca można było wyczytać, że nie podoba mu się ten pomysł, jednak nie zakpił sobie z niego, lecz dalej słuchał co przyjaciel ma mu do powiedzenia.-Rozmawiałem ostatnio z Andromedą i wiem, że to jedna z niewielu dróg by zniszczyć to.-pokazał mu błyszczący fioletowy kamień.-Poprosiłem Andromedę, by stworzyła jego duplikat, który podrzucimy wrogowi, rozumiesz?
-No tak, ale...czy ten kamień nie był jedyną szansą na naszą wygraną? Przecież wtedy gdyby nie on, zostałbyś przez nich złapany...a w walce w ministerstwie zdarzyło się coś nieprawdopodobnego dzięki czemu znowu wyszliśmy cało. Czy niszczenie czegoś tak cennego...
-Cenne jest dla mnie życie Ginny.-Odwrócił się w jego stronę, stając w miejscu i zamknął mu usta jednym spojrzeniem zielonych oczu.
-Tak, wiem...Przepraszam po prostu ja już sam nie wiem co tu się dzieje...-powiedział zrezygnowany i schował twarz w dłoniach.-Więc co w takim razie może jej pomóc?-westchnął ciężko.
-Zniszczenie tego kamienia. Pewnie już wiesz z tej wiadomości, że mają na niego chętkę, chcą w ten sposób pozbyć się mugoli i szerzyć ideę Voldemorta. To właśnie ten kamień skumulował w sobie klątwę, użyty do dobrych rzeczy czyni dobro, użyty do zła czyni zło. Nie jest to żaden kamień spełniający życzenia, on tylko wypełnia pragnienia posiadacza. Ostatnio zrozumiałem, że gdy raz już świadomie go użyjesz, chcesz więcej i więcej, stajesz się zachłanny, gdy sam się na tym ostatnio przyłapałem przeraziło mnie to.-wyjaśnił i utkwił wzrok w tym niepozornym, pięknym kamieniu, który trzymał w dłoniach. Gdy ludzie odkryli co ten kamień potrafi oszaleli i teraz chcą go zdobyć za wszelką cenę. Dlatego tak bardzo chcę się go pozbyć, wiem, że pokusa mogłaby okazać się zbyt wielka...
-To rzeczywiście niepokojące, jednak najbardziej dziwi mnie skąd taki kamień się wziął, ktoś go stworzył?
-Według ustaleń i teorii został stworzony przez Voldemorta i ukryty w miejscu gdzie miał go znaleźć jego "następca".
-Dlatego tak bardzo nie chcesz mieć z nim do czynienia...To zrozumiałe. Jak teraz o tym myślę...Zastanawiam się dlaczego Voldemort stworzył dla dziewczyny, która była charłaczką specjalną różdżkę i dlaczego nikt nie wiedział o istnieniu Danielle, trzeciej siostry...
-Na Grimmauld Place na gobelinie zauważyłem wypalone czyjeś imię, to musiało być imię Danielle, może uciekła z domu tak samo jak Syriusz...Jestem pewien, że rodzina Black nie przyznałaby się do charłaczki...
-Cóż, ich przesłuchanie nadal trwa, i pewnie potrwa jeszcze kilka godzin, pozostaje nam czekać na jakieś odtajnione informacje.
-Chyba tak, będziemy musieli poczekać. Jesteśmy już.-Oświadczył, gdy pokonali ostatni pagórek i stanęli tuż przed mostem dzielącym ich od dostojnego zamku.
-A co jeśli nie znajdziemy miecza?-Ron wciąż nie był do końca przekonany do pomysłu szukania po Hogwarcie miecza, kiedy każdy może tu na nich napaść.
-Wtedy trzeba będzie pomyśleć o innych środkach.-oświadczył i po chwili oboje na chwilę przystanęli, przyglądając się tej wielkiej budowli. Widok tego zamczyska przyganiał tyle wspomnień. Potter doskonale pamiętał jak razem z Ronem wlecieli samochodem w Bijącą Wierzbę i prawie pożarło ich stado pająków, albo gdy przez przypadek został uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego, jak na piątym roku został nauczycielem i potajemnie uczył samoobrony, gdy sobie o tym przypomniał spojrzał na swój nadgarstek, gdzie nadal choć ledwie widoczne były wyżłobione słowa Umbridge. Odwrócił się i jego wzrok utkwił na 3 wielkich pętlach, kiedy pierwszy raz wsiadł na miotłę targnęły nim tak silne uczucia, po raz pierwszy poczuł wolność. Dzięki Quidditchowi jeszcze bardziej zbliżył się do Ginny, świetnie pamiętał jak za czasów szkolnych przesiadywali na boisku do późna, a potem musieli się skradać przed Filchem do wieży Gryffindoru.
Z uśmiechem na twarzy pomyślał o tych wszystkich ludziach, którzy wciąż powtarzali, że jest tak bardzo podobny do swoich rodziców, co powodowało u niego przypływ dumy. W Hogwarcie spotkał tylu ludzi, którzy chronili go, kochali, zajmowali się nim zupełnie bezinteresownie... Gdzie są ci ludzie? Za wieloma z nich tak bardzo tęsknił, wielu z nich musi jeszcze ochronić, tak jak inni chronili jego.
-Ron, musimy z nimi wygrać.-Oznajmił wlepiając wzrok w błonia i horyzont nad nimi, skąd świetnie było widać zieloną trawę, Wierzbę Bijącą, wielkie jezioro i chatkę Hagrida, która lekko zapuściła się przez czas jego nieobecności. Wszystko tam wydawało się takie ciche, jakby uśpione, nikogo poza ich dwójką nie było w pobliżu, nawet ptaki przestały śpiewać, jakby one również zdawały sobie sprawę z sytuacji.
-Tak, wiem, tak będzie.-Poklepał go przyjacielsko po plecach i jeszcze ten ostatni raz, razem ze swoim przyjacielem rzucił okiem na ten zapierający dech w piersiach widok.


piątek, 29 czerwca 2018

91.Tajemnica pochodzenia Danielle cz.1.

Harry i Aurora przez cały czas byli w kontakcie poprzez listy, czasami Harry też wpadał do Aurory zobaczyć jak czuje się Ginny, jednak z każdym dniem nie polepszało się jej, mimo to wciąż nie dawała po sobie poznać strachu i przyjmowała to wszystko z godnością tak jakby przygotowywała wszystkich na najgorsze. Harry bardzo nie chciał jej tam zostawiać, bo oczywiście wolałby mieć ją przy sobie, ale wiedział, że Aurora dobrze się nią zaopiekuje i może to jej akurat uda się zdjąć klątwę, w końcu była kobietą, która wiedziała wszystko o różdżkach i zaklęciach. Prawdę mówiąc kryjówka Zakonu była teraz chyba najbardziej ryzykownym miejscem, gdyby jedno z zaklęć ochraniających ten dom zostało złamane, cała zgraja wrogów wlałaby się do środka. Ron w ostatnim czasie zajmował się dokładnymi przesłuchaniami wszystkich, którzy znajdowali się w Zakonie poza osobami będącymi w śpiączce, natomiast Harry wciąż rozmyślał nad miejscem gdzie pomieściłby się cały Zakon i gdzie wszyscy mogliby być bezpieczni.
-Dlaczego ja wcześniej o tym nie pomyślałem!! Przecież wszyscy już dawno zapomnieli o starej kryjówce Zakonu, Grimmauld Place! Ten dom jest w dodatku chroniony starymi zaklęciami, które trudno złamać, na pewno będzie dobrym miejscem.-Pomyślał.
-Stary mam złe i dobre wieści!
-Co jest?-Zapytał Rona, który wpadł do pokoju jak przeciąg, musiało to być coś poważnego.
-Dobra to taka, że Draco się wybudził, a zła...gdy byłem dziś w szpitalu zauważyłem, że brakuje tego chłopaka-wilkołaka! I to on jest zapewne tym szpiegiem!
-To dobry trop Ron, powiadomiłeś już Kingsley'a i resztę aurorów?
-Tak. Jestem pewien, że coś kombinują, może on tylko udawał nieprzytomnego a tak naprawdę cały czas kontaktował się z nimi, jak dobrze, że nikt poza nami nie zna formuły tych zaklęć, pewnie stąd ostatnio wzięła się ta zgraja otaczająca dom. Ostatnio czytałem też, że stworzyli rzekome ,,miasteczko" gdzie sprowadzają mugolaków, żeby ich oddzielić od reszty czarodziejów, ale pewnie w praktyce jest to coś w rodzaju siły roboczej. Kilkunastu czarodziejów czystej krwi zrobiło protest przeciwko temu, do dzisiaj nikt ich nie widział i nikt ich nie odnalazł.
-Jak dobrze, że Kingsley wrócił, przynajmniej można mieć poczucie, że ktoś jednak trzyma rękę na pulsie.-Westchnął Ron.
-Czy ktoś kogo przesłuchiwałeś wydał ci się podejrzany?
-Nie, raczej nie, ale ten chłopak...to dość dziwne, że podobno był w ciężkiej śpiączce, a dziś rano nie zostało po nim śladu.
-Masz racje Ron, nikt na jego miejscu pewnie nie ulotniłby się tak bez słowa.
-Teraz wybacz Ron, muszę załatwić nam miejsce ucieczki w razie czego.-Szybkim ruchem zgarnął z biurka swoją różdżkę i już miał zamiar udać się do wyjścia, ale Ron pociągnął go za ramię.
-Co z Ginny? Trzyma się? Podobno mama ją ostatnio odwiedzała i nie wygląda zbyt dobrze...-Powiedział z grymasem na twarzy.
-Też się o nią martwię, ale Aurora twierdzi, że różdżka, z której zostało rzucone to zaklęcie ma jakieś dziwne właściwości i właśnie nad tym pracuje. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
-Taa... A gdzie ma być ta kryjówka?
-Muszę wybrać się na Grimmauld Place, to miejsce pewnie znów zarosło, więc trzeba będzie trochę uprzątnąć nim zgarniemy tam ludzi, poza tym rozejrzę się.
-No dobra, jeśli chcesz mogę pójść z tobą...
-Nie ma takiej potrzeby, lepiej razem z Laughter'em porozmawiajcie z Draconem, może mieć nam jakieś informacje do przekazania jak poprzednio.
-Tak jest!-Zasalutował i wybiegł z pokoju, a następnie zbiegł po schodach na dół.
Harry zebrał najpotrzebniejsze rzeczy, wpakował je do plecaka i od razu udał się do celu.

***********
Grimmauld place nic a nic się nie zmieniło, ten sam ogromny, stary dom, z wielkimi ozdobnymi oknami, które teraz były tak brudne, że nie można było przez nie dojrzeć wnętrza mieszkania. Zanim Potter chwycił za klamkę rozejrzał się wokoło i wykrył wszystkie rzucone tu ostatnio zaklęcia, tak jak myślał nie było nic podejrzanego ani niepokojącego. W pobliżu nie było nawet żywej duszy, zresztą nawet jeśli, wciąż miał narzuconą na siebie pelerynę niewidkę, która od czasów szkolnych bardzo się zmniejszyła, ale nadal działała bez zarzutu. Powoli otwarł stare, skrzypiące drzwi ze złotą kołatką. Cały czas trzymał przed sobą wyciągniętą różdżkę, czekając gotowy na ewentualny atak, ale nic takiego nie miało miejsca, więc ruszył do przodu uprzednio, zamykając za sobą drzwi.
-SZUMOWINY! SZLAMY! ZŁODZIEJE! W DOMU MOICH PRZODKÓW!-Usłyszał wrzaski, które  nieźle go przestraszyły, na szczęście szybko zorientował się, że był to tylko ten głupi obraz co zawsze. -WYNOŚCIE SIĘ, BO MOI PRZODKOWIE JESZCZE WAS PRZEKLNĄ! WY CHOLERNE ŁACHUDRY!!!-Tego już było za wiele, jak można skupić się w takich warunkach? Harry szybko chwycił za najbliższy kawałek płótna i przykrył obraz, który po tej czynności od razu zamilkł, co za ulga.
Z zapaloną różdżką ruszył dalej, w salonie i paru innych pokojach wszystko wydawało się być takie samo. Został już tylko pokój Syriusza. Na chwilę przystanął przed jego drzwiami wpatrując się w złoty napis ,,Syriusz". We wnętrzu wszystkie ściany były poobklejane złoto-czerwonymi plakatami, w gablocie przywiesił swój szalik Gryffindoru. Wszyscy doskonale wiedzieli, że robił to specjalnie na przekór swojej "idealnej" rodzinie. Właściwie Potter sam nie wiedział po co tu właściwie wchodził, dobrze wiedział, że i tak nic tutaj nie znajdzie, bo już kiedyś z Hermioną i Ronem dokładnie przeszukiwali ten pokój, a jednak zatrzymał go tu jakiś sentyment. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w duże zdjęcie przedstawiające wszystkich Huncwotów w szalikach Gryffindoru. Wzrok zatrzymał na brązowowłosym mężczyźnie, który cały czas się śmiał - taki właśnie był James...
Tak bardzo chciałby, żeby teraz byli przy nim i pomogli podjąć jakieś kroki, podpowiedzieli gdzie szukać, oni na pewno wiedzieliby co zrobić...
-Co zrobilibyście na moim miejscu?-Rzucił pytanie i omal nie dostał zawału, gdy ktoś położył rękę na jego ramieniu. Harry błyskawicznie odwrócił się z różdżką w gotowości.-Hermiona?! Co ty tu robisz? Chcesz mnie wpędzić do grobu?!
-Przepraszam Harry, szukałam cię, Ron powiedział, że cię tu znajdę.
-A miał nikomu nie gadać ehh...
-Mam wieści od Aurory, podobno ta różdżka, która należała do Danielle po kilku testach zrobionych przez Aurorę wykazała bardzo silną, ukrytą moc. Aurora twierdzi, że jest zbudowana tak jakby miała znacznie dominować moce przeciętnego czarodzieja.-Wyjaśniła szatynka.
-Zwykle jest na odwrót prawda? To czarodziej ma pełną władzę nad różdżką, ona jest tylko narzędziem.
-Masz rację, Aurora twierdzi, że Danielle przez tą dominację nad jej mocami prawdopodobnie nie jest już w stanie rzucać jakichkolwiek zaklęć bez swojej różdżki.
-To dziwne, kto normalny chciałby różdżkę, która pochłonie jego moce?
-Nie mam pojęcia Harry, ale cała ta sprawa tej kobiety jest bardzo dziwna.
-Taa...Dzięki za wiadomość Hermiona.
-Nie ma sprawy, Aurora woli nie wysyłać takich informacji listem na wszelki wypadek.
-Wiem, ale ty powinnaś się teraz oszczędzać Hermiona, teraz dbasz nie tylko o siebie.-Uśmiechnął się.
-Spokojnie, mną się nie przejmuj, zresztą czuję się całkiem dobrze. Do zobaczenia!
-Uważaj na siebie, cześć.-Pożegnał ją i już po chwili usłyszał pyknięcie deportacji na zewnątrz.
Cholera wciąż wiedzą za mało o tej Danielle...Najbardziej zastanawiające w tym wszystkim było to skąd urwała się ta nienormalna kobieta. Na przesłuchaniach podobno upierała się, że jest z sierocińca, ale wszyscy aurorzy szybko odrzucili tę opcję, ponieważ raczej nie byłaby wtedy żoną Davida Smitha - genialnego czarodzieja z szanowanej rodziny, wyznającej kult czystej krwi. Ona sama więc również musiała być z jakiejś wysoko postawionej familii, tylko dlaczego w takim razie nie chce się do niej przyznać i wyjawić prawdy? I co miały oznaczać słowa Davida: "LEPSZE TO NIŻ ŻYCIE Z KIMŚ TAKIM JAK TY, SPLAMIŁAŚ SWÓJ RÓD! MYŚLISZ, ŻE NIE WIEDZIAŁEM! JUŻ BY CIĘ TU NIE BYŁO GDYBY NIE TWOJA MATKA!" Po chwili brunet zdecydował się wysłać Dawlish'owi patronusa z pewnym zapytaniem. Patronusy aurorów były specjalnie tak zaszyfrowane, aby nikt nie mógł ich przechwycić, poza tym przy każdym rzuceniu zaklęcia, patronus zmieniał formę, tym razem w wypadku Pottera była to foka, która z jeleniem nie miała za wiele wspólnego...
-Może ty coś wiesz na ten temat Dawlish...-Westchnął, wygładził pościel Syriusza, na której siedział i z powrotem zszedł na dół do
holu głównego. Stanął przed ogromnym gobelinem wielkości całej ściany. Nigdy wcześniej zbyt dokładnie nie przyglądał się temu drzewu genealogicznemu, ale teraz mógł wyczytać z niego jakieś przydatne informacje. Jeżeli Danielle Smith należy do jakiejś rodziny szlacheckiej z pewnością jest też w jakiś sposób spokrewniona z rodziną Black'ów...

sobota, 31 marca 2018

90.Nocna wyprawa


 Pomyślałam, że dosyć dawno mnie tu nie było i dawno nic nie wrzucałam.
Niestety ostatnio dopadła mnie tzw. Blokada pisarska,
miałam lekkie problemy zdrowotne i naukę,  przez co zupełnie straciłam siły, chęci i motywację
do dalszego pisania. 
Ale! Ale!
Wystarczy już tego marudzenia, w końcu wracam z kontynuacją, ponieważ
nie mam w zwyczaju zostawiania niedokończonych historii.
Także miłego dnia/nocy/ranka i do następnego
Ps. Czarodzieju! Koniecznie zostaw komentarz, z góry dzięki!
~B.R.~



-Chcę iść zobaczyć moją córkę.-Powiedziała pewnie blondynka.-Muszę iść tam z wami.-Wierzchem dłoni co chwilę ocierała ściekające łzy.
-Pani Catchet...-Zaczęła spokojnie Jackie, wcześniej wymieniając spojrzenie z Fredem.-Nie wiem czy sprowadzanie pani do siedziby Zakonu jest dobrym pomysłem, tam przez całą dobę budynek jest otoczony przez naszych wrogów, a pani jest mugolem przez co pani bezpieczeństwo szczególnie teraz...-Ucięła i upiła łyka wcześniej przygotowanej przez panią Catchet herbaty.
-Jackie po prostu chciała panią poinformować o tym co się stało z Mallory, ale rzeczywiście w dzielnicach mugoli jesteście teraz bezpieczniejsi.-Wyjaśnił spokojnie Fred.
-Błagam was, muszę być przy moim dziecku!-Prosiła ich kobieta, ta informacja, że jej córka może mieć poważne powikłania była dla niej bardzo trudna.
-Fred, matka Mallory powinna być przy niej, może to sprawi, że się wybudzi...-Westchnęła szatynka już sama nie wiedząc co robić dalej.
-Ahh...Kingsley nas chyba zabije za sprowadzanie nowych gości do kryjówki, ale dobrze...
-Proszę wziąć ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy.
-Dziękuję ci kochanie.-Blondynka przytuliła dziewczynę mocno i po chwili zniknęła na drugim piętrze domu.
-Musimy jeszcze zaplanować jak wydostać stąd rodzinę Mallory w razie niebezpieczeństwa, może zostawmy tu świstoklik?
-Tak, masz rację, może chociaż jakoś zdołamy im pomóc.
-Chcą za wszelką cenę odizolować mugoli od czarodziejów...-Westchnęła.-...Ale to tyczy się również szlam, więc nie wiem co będzie jeśli nas wytropią...
-Zwariuję przez te cholerne ideologie, gdyby znów mogło być tak spokojnie....-Westchnął i zaczął przechadzać się po salonie.-Dobrze ich znasz, prawda?-Rudzielec uśmiechnął się lekko przyglądając się zdjęciu dwóch dziewczynek na kominku.
-Wiele dla mnie znaczą, są jak druga rodzina...-Wzięła zdjęcie, aby przyjrzeć mu się bliżej co też wywołało u niej szeroki uśmiech.-Choć Duke też był dla mnie kimś ważnym, a teraz już nie wiem komu mogę ufać i na ile...-Westchnęła ciężko.-Pieprzony zdrajca, nie mogę zapomnieć o tym co zrobił Mallory, przez tyle lat się przyjaźniliśmy, Mallory chyba nawet czuła do niego coś więcej, a on tak ją urządził...W zamian za to, że co miesiąc przemieniała się dla niego w animaga i pilnowała, nie mogę pojąć dlaczego to zrobił...-Opadła na sofę i pokręciła przecząco głową.
-Podczas wojny ludzie robią głupie rzeczy pod wpływem strachu i różnych emocji, może to go nieusprawiedliwia, ale...i tak już nic na to nie poradzimy, może ja nauczę się być animagiem i razem jakoś damy sobie z tym radę...
-Dobry z ciebie facet Fred...
-A czy kiedykolwiek było inaczej?-Powiedział i oboje się zaśmiali.
-Taa...-Przytaknęła, bo nagle przestała go już słuchać, przyglądając się przez okno domowi na przeciwko.
-To twój dom, prawda?-Zapytał, a ona twierdząco pokiwała głową wciąż wpatrując się w miejsce tak świetnie jej znane.-Co się stało z twoją rodziną?
-Kazałam im wyprowadzić się w bezpieczne miejsce, są teraz w innym kraju u rodziny mojego ojczyma, tam są bezpieczni.-Wyjaśniła.-Ale i tak tęsknię za mamą...
-Jestem gotowa, możemy ruszać.-Oznajmiła matka Mallory, zostawiając na stole liścik informujący rodzinę o jej nocnej wyprawie, aby niepotrzebnie się nie martwili.
-W takim razie chodźmy.

**********
-No to teraz tylko cichaczem, żeby nic nie zauważyli.-Zaśmiał się Fred, gdy udało im się w trojga deportować na werandzie domu profesorki. Okolice spowijała mgła, a zakapturzone postacie, które otaczały dom nie umilały w tym wszystkim atmosfery.
-Co to za ludzie!?-Zapytała przerażona matka Mallory.
-Właśnie ci, których unikamy, ale od tego miejsca-wskazała na brzeg werandy-jesteśmy bezpieczni póki co, ale i tak wydaje mi się, że aurorzy szykują zmianę kryjówki, choć to tylko moje przypuszczenia...
-Proszę przodem!-Powiedział Fred, otwierając szeroko drzwi i przepuścił kobiety przodem, na co Jackie prychnęła.
-Pewnie większość Zakonu już śpi...-Odezwała się szeptem Jackie. Przez cały hol szli w zupełnej ciszy, a drogę oświetlała im różdżka trzymana przez dziewczynę.
-Nie uważasz, że powinniśmy kogoś powiadomić, że sprowadziliśmy tu matkę Mallory?-Zapytał szeptem Fred.
-Na razie i tak większość śpi...
-To tutaj.-Szatynka wskazała blondynce drzwi sali szpitalnej, które w tym samym momencie otworzyły się powoli, a w świetle różdżki ukazał się George.
-Gdzie wyście byli?!-Zapytał rudy oskarżycielskim tonem.
-Shhhh!-Uciszyli go oboje w tym samym momencie.
-Jackie się uparła, nie mogłem pozwolić, żeby poszła sama!-Zaczął się tłumaczyć.
-Nie potrzebowałam eskorty, do niczego cię nie zmuszałam!-Powiedziała dziewczyna z wyrzutem i zrobiła obrażoną minę.
-FREDZIE WEASLEY!-Fred zaklął cicho pod nosem i odwrócił się, za jego plecami stała Molly Weasley w żółtym szlafroku. Był środek nocy więc to, że była o tej godzinie na nogach nie świadczyło o niczym dobrym.
-Znów można się poczuć jak szczeniak...-Pomyślał Fred, gdy pani Weasley zaczęła swoją litanię.-Chyba już zapomniała ile mam lat...
-...i w ogóle jak mogłeś wciągnąć w jakieś chodzenie po nocy tą dziewczynę!? Jesteś skrajnie nieodpowiedzialny! I ty mówisz o sobie, że jesteś D O R O S Ł Y!? Nie zostawiliście nawet żadnej widomości gdzie idziecie i to jeszcze o tej porze...
-Mama ma rację zniknęliście bez słowa...-George chyba również zmienił front, świetnie, nawet on.
-Pani Weasley, to moja wina, Fred chciał iść ze mną, bo się martwił, zresztą też jest zamieszany w sprawę Mallory, a jej matka chyba zasługuje na wyjaśnienie no i...-Na szczęście Jackie od zawsze miała gadane.
-Co nie zmienia faktu, że Fred zignorował wszystkie moje patronusy, a ja przez pół nocy zastanawiałam się gdzie ty się szlajasz i co ci jest!
-Mamo! Zaraz obudzisz cały Zakon!! Nie możemy dokończyć tej rozmowy rano? Poza tym matka Mallory...
-A więc to pani jest...
-Sheryl Catchet, przepraszam za okoliczności tego spotkania, ale gdy usłyszałam co się stało mojej córce...Sama ma pani dzieci, rozumie pani...-Mówiła kobieta, a łzy ciekły po jej policzkach.
-Oczywiście, powinna pani być teraz z córką, rozumiem to.-Powiedziała Molly łagodnym tonem i już chciała zaprowadzić kobietę do skrzydła szpitalnego, ale jeszcze raz odwróciła się i rzuciła Fredowi karcące spojrzenie.-A my jeszcze dokończymy sobie tę rozmowę.-Dodała i zatrzasnęła za sobą drzwi.
-George, jak mogłeś wziąć stronę mamy!?
-Przez ostatnie miesiące uganiasz się tylko za nimi-wskazał na Jackie i pewnie miał też na myśli Mallory-myślałem, że jesteśmy bliźniakami, zawsze razem, co z naszymi wynalazkami?!
-Ej! To ty zacząłeś kręcić z Angeliną i ostatnio miałeś mnie kompletnie gdzieś, a teraz zachowujesz się jak głupi gówniarz! Zresztą jakbyś nie zauważył sytuacji, Mallory jest w śpiączce i może zostać wilkołakiem albo nawet gorzej, a ty w takiej chwili chcesz mnie zostawić i robić mi wyrzuty! Mam dosyć tej dyskusji, w ogóle mam już dosyć, idę spać, dobranoc Jackie.

**********
Tu gdzie zaklęcia antydeportacyjne i chroniące działały doskonale Harry nie miał innego wyjścia i zostało mu pokonać dzielący go od celu dystans na piechotę. Był wczesny ranek, słońce powoli przebijało się już przez chmury, tworząc pomarańczowe smugi. Brunet nie przez przypadek wybrał akurat tę porę, chciał za wszelką cenę uniknąć niewygodnych pytań gdzie ma zamiar pójść i dlaczego. Nie dość, że ciągłe pytania strasznie go już męczyły w dodatku uznał, że lepiej będzie, gdy nikt nie będzie wiedział gdzie znajduje się Ginny, w razie gdyby rzeczywiście ta informacja miała dotrzeć do sekty poprzez szpiegów. Śnieg już topniał i w końcu można było odczuć nadchodzącą wiosnę. Harry przez cały czas szedł tylko przed siebie, niosąc w ramionach śpiącą Ginny. Dziewczyna zakryta była pod czarną peleryną z kapturem, całe jej ciało było pełne niezidentyfikowanych znaków po klątwie. Harry w obawie o jej stan wiedział, że teraz może iść po pomoc tylko do jednej osoby. W końcu na horyzoncie pojawił się upragniony dom.
-Już prawie jesteśmy...-Powiedział, choć nie miał pewności czy towarzyszka w ogóle go teraz słucha. Ostatnio nie tylko na jej ciele przybywało znaków, ale też całkowicie osłabła z sił do tego stopnia, że nie była już w stanie sama się poruszać. Aurora wyszła na werandę, a poranny wiatr rozwiewał jej czarne loki i długi, czarny sweter. Mimo, że brunetka już na nich czekała, z zewnątrz przez zaklęcia ochronne wciąż nie można było jej dostrzec, dopiero, gdy upewniła się, że to na pewno oni na chwilę zdjęła osłony i wpuściła gości do środka. Kiedy Harry ułożył Ginny na kanapie i zdjął jej kaptur można było zobaczyć wiele wyżłobionych na bladej skórze identycznych znaków.
-Merlin jasny...jest gorzej niż się spodziewałam...-Kobieta wykrzywiła usta w grymasie.
-Przepraszam...znowu sprowadzam kłopoty na czyjąś głowę, ale próbowałem znaleźć rozwiązanie, ale nie umiem zdjąć tej klątwy. Trudno mi to przyznać, ale ja...kompletnie sobie z tym nie radzę! Jesteś jedyną osobą, która może pomóc Ginny...Nie przyszedłbym tutaj gdyby chodziło tylko o mnie..-Przyznał i okrył rudowłosą kocem.
-Przecież wiem Harry...-Uśmiechnęła się promiennie i wzięła jego dłonie w swoje.-To dla nas wszystkich trudne, ale czy nie obiecałam, że teraz będę z tobą już zawsze? Może to i silna klątwa, ale miałam już różne przypadki i choćby nie wiem co znajdę sposób, żeby się jej pozbyć.
-Nie mogę jej stracić...-Powiedział bliski łez.
-Wiem.-Powiedziała odgarniając kosmyk z jego czoła gdzie znajdowała się blizna. Po chwili jej czarne oczy też napełniły się łzami-Tym razem nie zawiodę, obiecuję...







wtorek, 30 stycznia 2018

89.Kto był wilkołakiem?

-Ginny! Hej słyszysz mnie!?-Zobaczyła nad sobą rozmazany obraz kilku osób.No już, dasz radę wstać?-Zapytał delikatny, świetnie znany jej głos.
-Tak.-Przytaknęła.-Co się stało Harry?-Zapytała zaniepokojona jego nagłym płaczem.
-Te runy...-Wybełkotał Ron wybałuszając oczy...
-Trzeba to pokazać lekarzowi.-Stwierdziła Hermiona.
-Czy ktoś łaskawie mi wyjaśni o co chodzi!?
-Sama zobacz...-Westchnął Ron i podał jej lustro, to co w nim zobaczyła ją zszokowało. Jej blada szyja usiana piegami była do połowy pokryta identycznymi, czarnymi znakami, zupełnie jakby ktoś pomalował ją atramentem.
-Co...co się ze mną dzieje?!-Wydukała przerażona.

**********
-Śpisz?-Zapytał szeptem rudowłosą i tak jak mu się wydawało nie uzyskał odpowiedzi.
Po cichu podszedł do swojego biurka i zapalił małą lampę. Zebrał wszystkie akta i położył obok siebie, co mógł przeoczyć i czemu z każdym dniem tych znaków na jej ciele przybywa? Co tak naprawdę się wtedy stało? Czy to naprawdę ma coś wspólnego z jakąś dobrze strzeżoną księgą losów? Czy to sprawka kamienia, przecież on nie osłonił jej własnym ciałem jak jego matka, nie zrobił nic...Nawet Kingsley ostatnio wypowiedział się na ten temat...

*******
-Żyjemy na łasce jednej wielkiej sekty. Na początku podawali się za śmierciożerców, ale teraz wiemy już, że w większości nimi nie są, ale obawiam się, że mają zamiar się nimi inspirować. Sytuacja jest jeszcze poważniejsza niż w ubiegłych latach, szpiegowie są wszędzie, zapewne tak jak i podsłuchy, wszędzie są zdrajcy a już na pewno w Zakonie i w ministerstwie, co więcej zdrajcą może być każdy z nas...Cóż pewnie wiele osób interesuje jak ja wpadłem w ich ręce, otóż, gdy pracowałem w swoim gabinecie i już zbierałem się do domu mój doradca i wiceminister David Smith wszedł do mojego gabinetu. Wyglądał na roztrzęsionego, współpracowałem z nim już przez bardzo długi czas i jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie, zawsze miał nerwy ze stali, więc uznałem, że musiało się wydarzyć coś złego. Zaczął bełkotać, że w podziemiach ministerstwach grasują jacyś zamaskowani ludzie, czułem, że muszę to sprawdzić więc razem z nim ostrożnie zjechaliśmy windą do podziemia. Rzeczywiście byli tam ludzie w czarnych, długich płaszczach i kapturach, byłem pewien, że to śmierciożercy, ale się myliłem. Bacznie przyglądałem się reakcji Davida jako auror wiem, że nikomu nie można ufać a ta sytuacja wydała mi się podejrzana, jednak nie potrafiłem uwierzyć w to, że mój przyjaciel, zastępca i współpracownik wyceluje we mnie różdżkę. Walczyłem z nimi, ale okazało się, że było ich za wielu. Podczas tej potyczki i ucieczki Musiałem oberwać jakimś mocnym zaklęciem, bo obudziłem się przykuty do ściany jednej z sali sądowych podziemia. Przepraszam za moją niekompetencję, zdaję sobie sprawę, że zawiodłem jako minister i jako auror...

********
Cholera, z pewnością brakuje jakiegoś elementu układanki...Wyjął z szuflady dwa pliki akt z załączonymi ruchomymi zdjęciami piekielnego małżeństwa, które obecnie było przesłuchiwane i obserwowane całą dobę przez różnych pracowników ministerstwa.
W przypadku Danielle Smith w aktach nie było nic na temat daty, miejsca jej narodzin oraz rodziców. Podczas przesłuchań przez Wizengamot wyjaśniła jakoby miała zostać oddana do sierocińca jako dziecko i to tam nadano jej imię Danielle, jednak wiele osób miało co do tego wątpliwości. Wszystkim wydawało się dziwne, że czarodziej czystej krwi z arystokrackiej rodziny zostałby wydany za dziewczynę z sierocińca której pochodzenia nikt nie zna. W końcu w okno zapukała wyczekiwana przez Pottera sowa.
-Co tam masz?-Powiedział, rzucił sowie przekąskę i szybko odwiązał umieszczony przy jej nodze rulonik.

 Drogi Harry,
W sprawie tego o czym do mnie pisałeś to Ginny powinna ukrywać przed innymi te znaki, najlepiej będzie jeśli umieścisz ją w bezpiecznej kryjówce, ponieważ jestem pewna, że to klątwa i to jakaś bardziej skomplikowana, została rzucona przez Danielle w momencie kiedy zaklęcie odbiło się od Ginny. Wciąż nie mam pojęcia jakie może mieć skutki ale skoro twierdzisz, że tych run przybywa nie znaczy to pewnie nic dobrego. Jeszcze będę nad tym pracować, niedługo wpadnę i przedstawię ci co i jak. Jeśli nie masz kryjówki dla Ginny chętnie przyjmę ją pod swój dach i zaopiekuję jak najlepiej będę potrafiła. Nigdy nie chciałabym cię zawieść Harry, a już raz to zrobiłam, gdy najbardziej mnie potrzebowałeś.
                                                 
                                                                                                                            Kocham cię,
                                                                                                                                 Aurora

No to do roboty...Pomyślał i zaczął od nowa przegrzebywać wszystkie akta i zaznaczać bardziej istotne informacje, które mogłyby przydać się w dalszym śledztwie. Ostatnio wszyscy aurorzy pracowali na pełnych obrotach i wciąż nie zamierzali się poddawać.

**********
-Jackie, ty płaczesz?-Zapytał Fred siadając obok szatynki.
-Rodzina Mallory powinna wiedzieć, a że teraz mogą przechwycić listy muszę się tam pofatygować i wyjaśnić im całą tą sytuację.
-Chodzenie samej w ciemnościach to głupszy pomysł niż ustawa przewiduje.
-I kto to mówi...-Pokręciła głową, wstała z krzesła i w końcu wygrzebała z torby płaszcz, który ubrała.
-Naprawdę nie możesz załatwić tego wszystkiego jutro za dnia?
-Za dnia łatwiej mogliby mnie zauważyć. Poza tym w każdej chwili może im się coś stać.
-Obiecałam Mallory, że gdyby coś jej się stało to zajmę się jej rodziną i mam zamiar dotrzymać słowa.-Zapięła swoją torebkę i zarzuciła ją na ramię.
-Idę z tobą uparciuszku, czy mogę zostać twoim bodyguardem?-Skłonił się z czarującym uśmiechem.
-Nie kompromituj się, poza tym nie ma czasu na wygłupy Weasley.
-Tak jest!-Zasalutował. Odgarnął włosy z czoła Mallory, gdy Jackie to zobaczyła uśmiechnęła się szeroko, jednak gdy Fred odwrócił się w jej stronę kaszlnęła z zakłopotaniem i zmusiła się do poważnego wyrazu twarzy.
-Ruszajmy.-Odparła pewnie.

**********
-Co to za dziura?-Zapytał rudzielec, gdy byli już na miejscu. W pobliżu było kilka domków obok siebie a otaczały je pola i lasy.
-To moje rodzinne miasto!-Rzuciła mu karcące spojrzenie.
-Ach no tak, cudowna okolica.-Wyszczerzył zęby.
-O Boże!-Dziewczyna upadła na kolana przed zniszczonym budynkiem, właściwie nie wyglądało to już jak budynek tylko kupa cegieł i rusztowania. Gdzieniegdzie tlił się jeszcze niewielki ogień.
-Co to za budynek?-Zapytał Fred, było tak zimno, że para wylatywała z jego ust.
-To była....moja pierwsza szkoła...-Powiedziała zszokowana.-Jeśli rodzinie Mallory...
-Nie przewiduj już z góry takich złych scenariuszy.-Pocieszył ją i podał rękę, którą złapała i podniosła się.
-Może jednak powinnaś wrócić?
-Nie...nie mogę minąć się z celem...ani z obietnicą, możemy iść dalej.
-Wyjmij różdżkę w razie czego.-Poinstruował ją.
Przez resztę drogi szli w milczeniu, Fred chyba zaczął doceniać uroki tego miejsca, ponieważ zaczął przyglądać się wszystkiemu dookoła. W oddali widać było wieżę kościoła, z której dochodziły dźwięki uderzeń dzwonu. Jackie chlipała cicho myśląc o nieszczęściu swojej przyjaciółki, co będzie jeśli nie będzie w stanie panować nad swoją wilczą naturą? Zwykle to ona co miesiąc pilnowała Duke'a i była przy nim. I jak to pogodzi się z jej lwią naturą? Nikt nie znał takiego przypadku, w którym ktoś pod swoją postacią animaga zostałby ugryziony przez wilkołaka.
-O czym tak myślisz Fred?-Zapytała.
-O tym kiedy to wszystko się już skończy.
-Chyba nie jesteś jedyny, który teraz ma to na uwadze...
-Jeśli to skończy się w ten sposób mogę zostać animagiem, żeby jej pomóc...
-Twoje poświęcenie dla Mallory pokazuje, że nie jest tylko twoją tymczasową maskotką....-Powiedziała z niewzruszonym wyrazem twarzy a on spojrzał na nią z wyrzutem.
-Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?!-Zaśmiał się.
-Ehh...bracia Weasley'owie jak was zobaczyłam byłam pewna, że będą z wami kłopoty.-Zachichotała.
-Ach więc to tak? Więc rozumiem, że teraz mnie testujesz, tak?-Zaśmiał się.
-Żartowałam Fred, po prostu mam ograniczone zaufanie do ludzi, można powiedzieć, że kiedyś nie miałam dobrych relacji z ojczymem....-Zapatrzyła się na chwile w przestrzeń.-W każdym razie dla mnie i Mallory list do Hogwartu był przepustką do lepszego świata...-Rozmarzyła się i uśmiechnęła wspominając tę chwilę...-Jesteśmy na miejscu.-Powiedziała przed białym domem porośniętym bluszczem. Furtka była otwarta, toteż nie mieli problemów z wejściem do ogrodu.
-Wygląda dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy byłam tu ostatnim razem...-Zaczekaj...-Jacki
chwyciła go za dłoń, w której trzymał różdżkę.-Nie zostawiajmy po sobie zaklęć, tak dla bezpieczeństwa.-Powiedziała i podniosła jedną z sadzonek i zaczęła grzebać trochę w ziemi, Fred przyglądał jej się ze zdziwieniem zaglądając przez szybę w drzwiach wejściowych. W domu wszystkie światła były zgaszone. Może w ogóle ich tu nie ma?
-Zawsze chowali tutaj klucze.-Wyciągnęła parę zapasowych kluczy umorusanych ziemią.
-Ciekawa kryjówka.-Przyznał i przekręcił wcześniej włożony klucz.
-Nie jestem pewna co powiedzą na naszą wizytę o tej porze...
-Taaak to z pewnością najlepsza pora na odwiedziny.
-Powinni wiedzieć co dzieje się obecnie z ich córką, wiem że dzielnice mugoli są teraz dobrze strzeżone, ta spalona szkoła jest tego dowodem.-Szepnęła.
-Kto do u licha....-Zaczęła kobieta w szlafroku świecąc na nich latarką.
-Pani Catchet, proszę nie krzyczeć, proszę się uspokoić. Kobieta była ubrana w fioletowy szlafrok, miała krótkie do ramion blond włosy podobne do koloru włosów Mallory.
-JACKIE? Co....co ty tu robisz? Jeszcze o tej porze...
-Jestem Fred Weasley, przyszliśmy coś wyjaśnić.
-O nie! Nie! Mallory coś się stało mam rację? Przyszliście z jakimiś złymi wiadomościami....-Powiedziała zdenerwowana kobieta.-Usiądźcie...-Westchnęła.
Wszyscy w trójkę przeszli z holu do salonu i usiedli na kanapie.
-Pani Catchet, musi pani wiedzieć, że dzielnice mugolskie są w niebezpieczeństwie...
-Wiem, było tutaj kilku potężnych aurorów, oni przekazali nam informacje i wskazówki, których mamy użyć w razie zagrożenia.
-Dobrze. Przykro mi ale...musi coś pani wiedzieć, rzeczywiście wieści, które mamy nie są dobre. Mallory przez jakiś czas była na przeszpiegach w ministerstwie, jednak w czasie akcji...chciała nas bronić....-Jackie zaczęła płakać i matka Mallory była jeszcze bardziej przerażona co mogło się stać jej córce. Fred poklepał przyjaciółkę po plecach, aby dać jej do zrozumienia, że dokończy za nią.
-Rzeczywiście Mallory miała dobre intencje, zmieniła się w swoją lwią postać i walczyła z chłopcem zamienionym w wilkołaka. Niestety....podczas tej walki została ugryziona przez tego wilkołaka, a była wtedy pełnia księżyca...
-Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że....moja córka...WILKOŁAKIEM!?-Ukryła twarz w dłoniach.
-...Jeszcze nic nie wiadomo pani Catchet...możliwe, że jej lwia postać ją przed tym uchroniła.
-Przepraszam to dla mnie zbyt wiele...
-Potrzebują coś państwo? W okolicy jest teraz bardzo niebezpiecznie, a życie mugoli jest nadal w niebezpieczeństwie.-Przestrzegła Jackie.
-Nie, ale dziękuję za twoją troskę kochanie.
-To Jackie nalegała by tu przyjść, obiecała nawet Mallory, że zaopiekuje się waszą rodziną.
-Dziękuję, że tak kochacie moją córkę, bycie wilkołakiem wszystko zmieni, ale nadal będziemy ją kochać...Jackie czy ty masz...CZY TO JEST SKRZYDŁO?
-Och, Mallory nauczyła mnie być animagiem, teraz ja również nim jestem a dlaczego zostało mi to skrzydło to już inna sprawa.
-Kto był tym wilkołakiem?
-Duke.
-Ten chłopak z sąsiedztwa z którym się przyjaźniłyście?
-Tak, właśnie on, okazał się straszliwym zdrajcą...-Zdrajcą...te słowo ostatnio często było używane w obiegu plotek i informacji. To chyba jest coś co trzeba by podsunąć aurorom przy następnym spotkaniu, choć i tak pewnie będą sprawdzać każdego kto przebywa w kryjówce zakonu...




poniedziałek, 1 stycznia 2018

88. Każdy może być zdrajcą...

Ginny jeszcze spała, a przynajmniej tak mu się wydawało, natomiast czasem było tak, że po prostu przewracała się na bok plecami do niego i zwyczajnie udawała, że śpi. Zwykle robiła tak wtedy, gdy nie wiedziała co powiedzieć, na przykład po kłótni, nie należała nigdy do tych, które wyrzucały wtedy swoich mężczyzn na kanapę. Albo kiedy było jej źle i musiała się wypłakać, ale jednocześnie nie chciała zaprzątać mu głowy lub po prostu nie chciała, żeby musiał patrzeć, gdy jest w takim stanie.
 Może było w tym coś głupiego, ale czasem trzeba poradzić sobie samemu z własnymi problemami i słabościami.-Przemawiała wtedy do siebie. Chyba właśnie tak było też i tym razem, jej poduszka była wilgotna od łez. Co jeszcze się stanie? Gdy już wszyscy myśleli, że to już koniec wojen, śmierciożerców i strachu, ktoś zbezcześcił ich ,,strefę bezpieczeństwa" i wszystko zaczęło się od nowa.
,,Historia lubi zataczać pełne koło"- jak zawsze mawiał profesor Binns. Większość nieprzytomnych miała tego dnia zostać przeniesionych do Świętego Munga, ale jak usłyszała nad ranem gdzieś na korytarzu ,,...wszędzie są teraz szpiegowie, czają się na każdym kroku.." właśnie ta myśl była chyba najbardziej przerażająca, że zdrajcą mógł być każdy. Tym razem postanowili zagrać z bezpieczniejszej i trudniejszej do wyplenienia pozycji. Nie ukazywali się już pod postacią ,,śmierciożerców" i na pewno nie mieli zamiaru powtarzać ich błędów.
Rudowłosa położyła twarz na poduszce ukochanego i wdychała jego zapach, jakoś ją to uspokajało. Kochała go, ale naprawdę, nie tak jak ci wszyscy kochankowie z filmów romantycznych powtarzających w kółko te same tandetne wyznania. Usiadła na skraju łóżka i spojrzała w lustro przed sobą. Odsłoniła usiane piegami ramię i jeszcze raz spojrzała na nie w lustrze. Jak to możliwe, że przeżyła to zaklęcie, kto by przypuszczał, że jednej nocy może mieć miejsce tyle niewyjaśnionych i dziwnych zjawisk...Skoro Harry'ego uratowała miłość jego matki, to czy i tym razem mogła zostać uratowana przez prawdziwą miłość? Tyle wydarzyło się w ostatnim czasie - śmierć pana Lovegooda, nowy minister, reaktywacja zakonu, ucieczka z Doliny Godryka, przeżycie śmiertelnego zaklęcia, powrót Kingsley'a tego już było za wiele, co jeszcze ich czekało? I kto zdołał porwać Kingsley'a, który był długoletnim aurorem z bogatym doświadczeniem i na co dzień łapał morderców z palcem w nosie? Ktoś taki jak on na pewno nie dałby się łatwo złapać.
Twarz miała nadal w czerwone plamy od płaczu, ale wszystko inne było takie same, te same rude, gęste włosy, piegi i szczupła sylwetka, jednak czuła się jak inna osoba. Jeszcze ten dziwny znak...
-GINNY!-Nagle do środka wpadł Ron, przerywając wszelkie refleksje.
-Co się stało?-Zapytała wybałuszając oczy.
-Hermiona się wybudziła, mama zwariowała jak jej powiedzieliśmy!-Zaśmiał się dysząc ze zmęczenia.
-TERAZ MI TO MÓWISZ!-Zaśmiała się z radości, która nagle do niej napłynęła i wypełniła jakąś pustkę, każdy potrzebował teraz takiej jednej pozytywnej myśli, która byłaby niczym jedyna gwiazdka rozświetlająca czarne niebo. Szybko wsunęła buty na nogi i pobiegła za Ronem.

*********
-Nie możemy teraz nikomu ufać. Potter, miej oko na wszystkich, nawet tych którzy należą do Zakonu, musimy obserwować każdy ich ruch, bo mamy tutaj niezłą sieć szpiegowską, zakon nie będzie mógł też dłużej ukrywać się w domu pani profesor, musimy przenieść kryjówkę.
-Może Hogwart?-Zaproponował jeden z aurorów.
-Nie, Hogwart byłby ostatnim dobrym miejscem, już udowodnili, że potrafią zniszczyć tamtejsze zabezpieczenia a teraz po tym jak były tam te dwie dziewczyny pewnie tylko wyczekują okazji.
-Na początku i tak będziemy musieli ustalić plan awaryjny, coś czuję, że szykują się do napaści na zakon, a ze szpiegiem w jego centrum nie będzie to trudna sztuka.
-Trzeba więc pozbyć się szpiega.-Podsumowała młoda dziewczyna w aurorskim mundurze.
-Dokładnie, trzeba będzie bardzo dokładnie przesłuchać wszystkich członków zakonu. WSZYSTKICH bez wyjątków Potter!-Dodał minister, gdy zobaczył, że już chce coś powiedzieć.-Rozumiem, że są osoby, którym ufamy bez względu na wszystko, ale szpiegowie mogą nimi manipulować, szantażować, podszywać się pod nich, właśnie dlatego jest to takie ważne, nie wiadomo dla kogo mogą być zagrożeniem. Musicie zachować wszelkie środki ostrożności, nie dajcie działać nikomu na własną rękę, jeśli będziemy przeprowadzać jakieś akcje to tylko w grupie. Czy to jest zrozumiałe?
-Ale jeśli...-Zaczęła młodsza spośród aurorów.
-CZY TO JEST ZROZUMIAŁE!?-Zawtórował o wiele głośniej niskim tonem, który przeszywał aż do kości i uderzył pięściami w wielki okrągły stół aż zatrzęsły się na nim szklanki z wodą.
-Tak, oczywiście.-Pochyliła głowę.
-Jeśli znajdziecie się w niebezpieczeństwie nie wzywajcie zakonu, wyślijcie patronusa do mnie. Potter, zadbaj o to, aby zakończyły się wieczorne obrady zakonu w pełnej grupie, będę informować was o wszystkim każdego z osobna, nie możemy ryzykować tego, że szpieg dowie się za dużo.
-Tak jest.-Kiwnął głową.
-I weź każdego z Zakonu na indywidualne przesłuchanie, gdyby coś się działo informuj mnie o tym, a wy przestrzeżcie wszystkich najbliższych, aby zachowali całkowitą ostrożność, nie opuszczali miejsca zamieszkania samotnie, a już na pewno nie ufali podejrzanym typom i niech wysyłają mi wiadomości jeśli zauważą podejrzane zachowania.-I przekaż to wszystko Weasley'owi, a no i jeśli Molly będzie cię za bardzo wypytywać o nasze ustalenia powiedz, że obowiązuje cię tajemnica aurorska. A teraz deportuj się do zakładu Aurory, wiesz co mam na myśli.-Kiwnął głową, odsunął krzesło i już szykował się do wyjścia, ale Kingsley zatrzymał go przy drzwiach.
-Uważaj szczególnie na Ginevrę, nie wiem co jest z tym kamieniem, ale nie wygląda mi to na nic pożytecznego.-Powiedział do niego szeptem.-I raczej nie chwal się nikomu tym kamieniem. Nikomu o nim nie mów, to on może być źródłem tego wszystkiego.
-Wierzysz w tą legendę Kingsley?
-Mówię tylko, abyś był ostrożny.-Spuścił rękę z jego ramienia i wskazał drzwi po czym wrócił na swoje miejsce.

*********
-To naprawdę wspaniałe, w końcu coś pozytywnego!
-No nieźle, będę ciotką.-Uśmiechnęła się rudowłosa.-Znowu.-Dodała i zaśmiała się.
-Babcia mówi, że będziecie mieli dzidziusia!-Na salę wbiegł Teddy, jego włosy niesamowicie szybko zmieniały kolory, tak, że patrząc na nie można było dostać zawrotów głowy.
-Zgadza się Teddy.-Uśmiechnęła się Hermiona.
-Ale super!-Zawołał podekscytowany.-Będę się nim opiekował i będę go wszystkiego uczył!-Postanowił, a Ginny z uśmiechem zmierzwiła jego włosy.
-Co to?-Zapytał zaciekawiony malec wskazując na ramię rudej.
-Rany boskie Ginny, co to za znak?!-Zaniepokojona pani Weasley zaczęła przyglądać mu się z bliska.
-Też bym chciała wiedzieć.-Na twarzy Hermiony malowało się przerażenie.
-Nie mówiłaś, że masz coś takiego po tym...-Odezwał się Ron.
-Po tym to znaczy po czym?-Naciskała Hermiona.
-To skomplikowana historia, sama nie wiem jak to się stało.
-Mam czas.-Hermiona poprawiła poduszki i skrzyżowała ramiona.
-Przepraszam, ale cóż to za zbiegowisko!? Ona musi teraz odpoczywać!-Oburzyła się uzdrowicielka.
-Już pójdę, później porozmawiamy na spokojnie, ona ma racje, potrzebujesz odpoczynku i nie możesz się teraz denerwować. No i gratuluję wam.-Zwróciła się do ich dwójki. Naprawdę, później.-Powiedziała z naciskiem rudowłosa, gdy Hermiona z oburzeniem na twarzy już miała coś dodać.
-A więc jak wolisz Ginny.-Odparła chłodno puszysto włosa.

*********
-Och, wybacz Harry, nie zauważyłam cię.-Powiedziała brunetka, gdy skończyła analizować rdzenie różdżek.-Pewnie minister cię przysłał, co?
-Tak, chce wiedzieć czy doszłaś do czegoś.
-Każdy chyba chciałby wiedzieć co się wydarzyło. Jak przypuszczam wszystko to ma w sobie wiele skomplikowanych powiązań ze sobą. Jednym z nich są na przykład te różdżki.-Machnięciem nadgarstka ukazała dwie różki jedna z nich była dłuższa i ciemniejsza a druga krótsza z jaśniejszego drewna.-Jedna z tych różdżek szczególnie mnie zaintrygowała, w całej swojej karierze, w żadnej książce nie widziałam tak dziwnej różdżki...-Zaczęła przyglądać się krótszej z różdżek i obracać ją w palcach.
-Co z nią nie tak?-Zmrużył oczy i rzucił na nią okiem.-Z zewnątrz wygląda raczej zwyczajnie.
-Tak, masz rację, ale różdżka tak naprawdę kryje swoje właściwości w środku. Naprawdę widziałam już wiele różdżek o różnych rdzeniach, ale jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką anomalią, żeby różdżka posiadała dwa rdzenie.
-Dwa rdzenie!? To jest w ogóle możliwe?
-Ja też byłam zszokowana, jak widać tak, jest to możliwe, ale nie mam pojęcia w jaki sposób. W pewnym sensie, rdzenie te są ze sobą połączone, 9 cali włos z ogona testrala połączony z rdzeniem, którego nie jestem w stanie zbadać, bo coś tu się nie zgadza. Będę musiała skonsultować się z innymi wytwórcami różdżek, właśnie czekam na odpowiedź jednego z nich.
-Mam do ciebie prośbę.
-A więc słucham?-Cofnęła coś co wyglądało jak mikroskop połączony z lampą biurową i oparła się o biurko krzyżując ramiona na piersi.
-Nikt nie wie co stało się Ginny, po tym jak przeżyła to zaklęcie ma bliznę, taką jak ja, ale wygląda jak jakaś runa. Zastanawiałem się nad tym jak to się stało, moja mama osłoniła mnie chroniąc przed zaklęciem, oddała za mnie życie, ja tak naprawdę nie zrobiłem nic...
-Harry...-Przymknęła na chwilę czarne oczy.-Nie zawsze tak zwany bilans musi zostać wyrównany, osłonięcie kogoś własnym ciałem jest naprawdę bohaterskim czynem, ale wystarczy, że kochasz Ginny, zawsze się o nią troszczysz, chciałeś, żeby żyła i widocznie to wystarczyło, czasem nie trzeba oddawać swojego życia dla kogoś. Choć jest jeszcze ponoć coś takiego jak Księga Losu, jest zapełniana w każdej chwili, teraz również. Każdy z nas podobno ma w niej określoną liczbę rozdziałów i epizodów naszego życia, morderstwa owszem zdarzają się, ale widocznie musi wydarzyć się coś jeszcze, ta historia nie miała widocznie tak się skończyć. Lecz to oczywiście taka legenda, zasłyszałam ją od mojej matki, a teraz przekazuję dalej, ale nie mam pojęcia ile jest w niej prawdy.
-,,Jak?" To chyba pytanie, które zadaję sobie najczęściej w ostatnim czasie.-Westchnął.-Ale ja wiem, że coś jeszcze może mieć z tym związek, z tym, że Ginny jest wciąż ze mną, coś co wyżłobiło ten znak runiczny.-Wziął głęboki oddech.-Może nie powinienem ci tego...
-Harry, jeśli sądzisz, że nie powinieneś mi tego pokazywać lub o tym mówić to nie rób tego, narażenie ciebie byłoby okropną rzeczą.-Położyła dłoń na jego ramieniu i spojrzała w szmaragdowe oczy.
-Ale...wydaje mi się, że tylko ty możesz wiedzieć, że tylko ty jesteś w stanie to wyjaśnić.-Oczy go zapiekły, ale zdążył w porę się opanować, nie chciał naciskać na Aurorę swoimi łzami, poza tym to byłby głupi akt rozpaczy i bezradności. Jego matka chrzestna spojrzała na niego ze smutkiem, ale i charakterystycznym dla niej ciepłem na twarzy.-Proszę cię weź to i powiedz czy to właśnie to jest źródłem tych wszystkich kłopotów.-Wyciągnął przed siebie rękę z fioletowym kamieniem, wiedział, że robi wbrew temu, co powiedział mu Kingsley, ale od tego mogło zależeć coś więcej niż tylko jego reprymenda.
-Oczywiście.-Położyła rękę na swoim sercu i skłoniła się lekko po czym wzięła od niego kamień i zaczęła mu się solidnie przyglądać.-Ametyst, bardzo piękny i wartościowy kamień, choć podobno miewa niszczycielską moc. Ale nie jestem zwolenniczką takich przesądów, obiecuję, że przebadam go dokładnie i o wszystkim ci powiem, gdy sama dowiem się o nim czegoś więcej.
-Tylko proszę cię, nie pokazuj go nikomu i nie zostawiaj go na widoku, nie mów też nikomu, że dałem ci cokolwiek do analizy.
-Tak postąpię, dziękuję, że mi zaufałeś Harry, to dla mnie wiele znaczy. Wiedz, że zrobię wszystko o co mnie poprosisz, Chłopcu, Który Przeżył...

**********
-To straszne...-Powiedziała zaniepokojona Hermiona, gdy Ginny już o wszystkim jej powiedziała, jak zwykle przeglądając na kolanach jakąś książkę tym razem o runach.-Wiadomo co będzie z Mallory?-Zapytała kartkując kolejne strony w wielkim skupieniu.
-Nikt na razie nie wie, wszystko ma wyjaśnić się dopiero za miesiąc, w pełnię księżyca.
-To, że nigdy wcześniej nie widziałaś takiej runy i że nie umiesz jej znaleźć w żadnej książce pewnie nie wróży nic dobrego, prawda?-Ron ciężko westchnął i odebrał z rąk Hermiony kolejne grube, przejrzane tomiszcze i położył je na szafce nocnej na stosie innych ksiąg o runach.
-Chyba będę musiała poszukać głębiej znaczenia tego znaku...-Zmrużyła oczy i zaczęła myśleć intensywnie pewnie nad następnymi tytułami ksiąg z biblioteki.
-Czy to ważne co oznacza ta runa? To tylko blizna pozostawiona przez mordercze zaklęcie, powinnaś teraz skupić się na swoim zdrowiu i rodzinie, nie będę dokładać ci bezsensownych obowiązków.
-To nie bezsensowne Ginny, musisz mieć świadomość tego, że takie blizny mogą zawierać klątwy i uroki czasem nawet śmiertelne, to nie błahostka, bo może chodzić o twoje życie.
-Skąd wiadomo, że taki znak to klątwa?
-Seria dziwnych zdarzeń, śmierć bliskich, pogorszenie zdrowia, słabość fizyczna, zmiana wyglądu.
-Rzeczywiście Ginny, wyglądasz inaczej, masz jakby podkrążone oczy i jesteś taka blada...-Stwierdził Ron.
-Ubzdurałeś to sobie Ron, zawsze tak wyglądałam.-Powiedziała dobitnie wpatrując się w swoje odbicie. W tym wszystkim i tak najbardziej martwię się o to całe śledztwo, o to co może się stać Harry'emu...-Wybełkotała ostatkiem sił i poczuła jakby bardzo szybko zasnęła...



            Jest już 7 000 wyświetleń co mnie naprawdę zadziwia! Może nie dla wszystkich jest do duża liczba, ale ja naprawdę się cieszę. To był miły prezent na początek Nowego Roku. Pozdro dla tych, którzy dotrwali do końca.~BlackRose