Translate

wtorek, 30 stycznia 2018

89.Kto był wilkołakiem?

-Ginny! Hej słyszysz mnie!?-Zobaczyła nad sobą rozmazany obraz kilku osób.No już, dasz radę wstać?-Zapytał delikatny, świetnie znany jej głos.
-Tak.-Przytaknęła.-Co się stało Harry?-Zapytała zaniepokojona jego nagłym płaczem.
-Te runy...-Wybełkotał Ron wybałuszając oczy...
-Trzeba to pokazać lekarzowi.-Stwierdziła Hermiona.
-Czy ktoś łaskawie mi wyjaśni o co chodzi!?
-Sama zobacz...-Westchnął Ron i podał jej lustro, to co w nim zobaczyła ją zszokowało. Jej blada szyja usiana piegami była do połowy pokryta identycznymi, czarnymi znakami, zupełnie jakby ktoś pomalował ją atramentem.
-Co...co się ze mną dzieje?!-Wydukała przerażona.

**********
-Śpisz?-Zapytał szeptem rudowłosą i tak jak mu się wydawało nie uzyskał odpowiedzi.
Po cichu podszedł do swojego biurka i zapalił małą lampę. Zebrał wszystkie akta i położył obok siebie, co mógł przeoczyć i czemu z każdym dniem tych znaków na jej ciele przybywa? Co tak naprawdę się wtedy stało? Czy to naprawdę ma coś wspólnego z jakąś dobrze strzeżoną księgą losów? Czy to sprawka kamienia, przecież on nie osłonił jej własnym ciałem jak jego matka, nie zrobił nic...Nawet Kingsley ostatnio wypowiedział się na ten temat...

*******
-Żyjemy na łasce jednej wielkiej sekty. Na początku podawali się za śmierciożerców, ale teraz wiemy już, że w większości nimi nie są, ale obawiam się, że mają zamiar się nimi inspirować. Sytuacja jest jeszcze poważniejsza niż w ubiegłych latach, szpiegowie są wszędzie, zapewne tak jak i podsłuchy, wszędzie są zdrajcy a już na pewno w Zakonie i w ministerstwie, co więcej zdrajcą może być każdy z nas...Cóż pewnie wiele osób interesuje jak ja wpadłem w ich ręce, otóż, gdy pracowałem w swoim gabinecie i już zbierałem się do domu mój doradca i wiceminister David Smith wszedł do mojego gabinetu. Wyglądał na roztrzęsionego, współpracowałem z nim już przez bardzo długi czas i jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie, zawsze miał nerwy ze stali, więc uznałem, że musiało się wydarzyć coś złego. Zaczął bełkotać, że w podziemiach ministerstwach grasują jacyś zamaskowani ludzie, czułem, że muszę to sprawdzić więc razem z nim ostrożnie zjechaliśmy windą do podziemia. Rzeczywiście byli tam ludzie w czarnych, długich płaszczach i kapturach, byłem pewien, że to śmierciożercy, ale się myliłem. Bacznie przyglądałem się reakcji Davida jako auror wiem, że nikomu nie można ufać a ta sytuacja wydała mi się podejrzana, jednak nie potrafiłem uwierzyć w to, że mój przyjaciel, zastępca i współpracownik wyceluje we mnie różdżkę. Walczyłem z nimi, ale okazało się, że było ich za wielu. Podczas tej potyczki i ucieczki Musiałem oberwać jakimś mocnym zaklęciem, bo obudziłem się przykuty do ściany jednej z sali sądowych podziemia. Przepraszam za moją niekompetencję, zdaję sobie sprawę, że zawiodłem jako minister i jako auror...

********
Cholera, z pewnością brakuje jakiegoś elementu układanki...Wyjął z szuflady dwa pliki akt z załączonymi ruchomymi zdjęciami piekielnego małżeństwa, które obecnie było przesłuchiwane i obserwowane całą dobę przez różnych pracowników ministerstwa.
W przypadku Danielle Smith w aktach nie było nic na temat daty, miejsca jej narodzin oraz rodziców. Podczas przesłuchań przez Wizengamot wyjaśniła jakoby miała zostać oddana do sierocińca jako dziecko i to tam nadano jej imię Danielle, jednak wiele osób miało co do tego wątpliwości. Wszystkim wydawało się dziwne, że czarodziej czystej krwi z arystokrackiej rodziny zostałby wydany za dziewczynę z sierocińca której pochodzenia nikt nie zna. W końcu w okno zapukała wyczekiwana przez Pottera sowa.
-Co tam masz?-Powiedział, rzucił sowie przekąskę i szybko odwiązał umieszczony przy jej nodze rulonik.

 Drogi Harry,
W sprawie tego o czym do mnie pisałeś to Ginny powinna ukrywać przed innymi te znaki, najlepiej będzie jeśli umieścisz ją w bezpiecznej kryjówce, ponieważ jestem pewna, że to klątwa i to jakaś bardziej skomplikowana, została rzucona przez Danielle w momencie kiedy zaklęcie odbiło się od Ginny. Wciąż nie mam pojęcia jakie może mieć skutki ale skoro twierdzisz, że tych run przybywa nie znaczy to pewnie nic dobrego. Jeszcze będę nad tym pracować, niedługo wpadnę i przedstawię ci co i jak. Jeśli nie masz kryjówki dla Ginny chętnie przyjmę ją pod swój dach i zaopiekuję jak najlepiej będę potrafiła. Nigdy nie chciałabym cię zawieść Harry, a już raz to zrobiłam, gdy najbardziej mnie potrzebowałeś.
                                                 
                                                                                                                            Kocham cię,
                                                                                                                                 Aurora

No to do roboty...Pomyślał i zaczął od nowa przegrzebywać wszystkie akta i zaznaczać bardziej istotne informacje, które mogłyby przydać się w dalszym śledztwie. Ostatnio wszyscy aurorzy pracowali na pełnych obrotach i wciąż nie zamierzali się poddawać.

**********
-Jackie, ty płaczesz?-Zapytał Fred siadając obok szatynki.
-Rodzina Mallory powinna wiedzieć, a że teraz mogą przechwycić listy muszę się tam pofatygować i wyjaśnić im całą tą sytuację.
-Chodzenie samej w ciemnościach to głupszy pomysł niż ustawa przewiduje.
-I kto to mówi...-Pokręciła głową, wstała z krzesła i w końcu wygrzebała z torby płaszcz, który ubrała.
-Naprawdę nie możesz załatwić tego wszystkiego jutro za dnia?
-Za dnia łatwiej mogliby mnie zauważyć. Poza tym w każdej chwili może im się coś stać.
-Obiecałam Mallory, że gdyby coś jej się stało to zajmę się jej rodziną i mam zamiar dotrzymać słowa.-Zapięła swoją torebkę i zarzuciła ją na ramię.
-Idę z tobą uparciuszku, czy mogę zostać twoim bodyguardem?-Skłonił się z czarującym uśmiechem.
-Nie kompromituj się, poza tym nie ma czasu na wygłupy Weasley.
-Tak jest!-Zasalutował. Odgarnął włosy z czoła Mallory, gdy Jackie to zobaczyła uśmiechnęła się szeroko, jednak gdy Fred odwrócił się w jej stronę kaszlnęła z zakłopotaniem i zmusiła się do poważnego wyrazu twarzy.
-Ruszajmy.-Odparła pewnie.

**********
-Co to za dziura?-Zapytał rudzielec, gdy byli już na miejscu. W pobliżu było kilka domków obok siebie a otaczały je pola i lasy.
-To moje rodzinne miasto!-Rzuciła mu karcące spojrzenie.
-Ach no tak, cudowna okolica.-Wyszczerzył zęby.
-O Boże!-Dziewczyna upadła na kolana przed zniszczonym budynkiem, właściwie nie wyglądało to już jak budynek tylko kupa cegieł i rusztowania. Gdzieniegdzie tlił się jeszcze niewielki ogień.
-Co to za budynek?-Zapytał Fred, było tak zimno, że para wylatywała z jego ust.
-To była....moja pierwsza szkoła...-Powiedziała zszokowana.-Jeśli rodzinie Mallory...
-Nie przewiduj już z góry takich złych scenariuszy.-Pocieszył ją i podał rękę, którą złapała i podniosła się.
-Może jednak powinnaś wrócić?
-Nie...nie mogę minąć się z celem...ani z obietnicą, możemy iść dalej.
-Wyjmij różdżkę w razie czego.-Poinstruował ją.
Przez resztę drogi szli w milczeniu, Fred chyba zaczął doceniać uroki tego miejsca, ponieważ zaczął przyglądać się wszystkiemu dookoła. W oddali widać było wieżę kościoła, z której dochodziły dźwięki uderzeń dzwonu. Jackie chlipała cicho myśląc o nieszczęściu swojej przyjaciółki, co będzie jeśli nie będzie w stanie panować nad swoją wilczą naturą? Zwykle to ona co miesiąc pilnowała Duke'a i była przy nim. I jak to pogodzi się z jej lwią naturą? Nikt nie znał takiego przypadku, w którym ktoś pod swoją postacią animaga zostałby ugryziony przez wilkołaka.
-O czym tak myślisz Fred?-Zapytała.
-O tym kiedy to wszystko się już skończy.
-Chyba nie jesteś jedyny, który teraz ma to na uwadze...
-Jeśli to skończy się w ten sposób mogę zostać animagiem, żeby jej pomóc...
-Twoje poświęcenie dla Mallory pokazuje, że nie jest tylko twoją tymczasową maskotką....-Powiedziała z niewzruszonym wyrazem twarzy a on spojrzał na nią z wyrzutem.
-Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?!-Zaśmiał się.
-Ehh...bracia Weasley'owie jak was zobaczyłam byłam pewna, że będą z wami kłopoty.-Zachichotała.
-Ach więc to tak? Więc rozumiem, że teraz mnie testujesz, tak?-Zaśmiał się.
-Żartowałam Fred, po prostu mam ograniczone zaufanie do ludzi, można powiedzieć, że kiedyś nie miałam dobrych relacji z ojczymem....-Zapatrzyła się na chwile w przestrzeń.-W każdym razie dla mnie i Mallory list do Hogwartu był przepustką do lepszego świata...-Rozmarzyła się i uśmiechnęła wspominając tę chwilę...-Jesteśmy na miejscu.-Powiedziała przed białym domem porośniętym bluszczem. Furtka była otwarta, toteż nie mieli problemów z wejściem do ogrodu.
-Wygląda dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy byłam tu ostatnim razem...-Zaczekaj...-Jacki
chwyciła go za dłoń, w której trzymał różdżkę.-Nie zostawiajmy po sobie zaklęć, tak dla bezpieczeństwa.-Powiedziała i podniosła jedną z sadzonek i zaczęła grzebać trochę w ziemi, Fred przyglądał jej się ze zdziwieniem zaglądając przez szybę w drzwiach wejściowych. W domu wszystkie światła były zgaszone. Może w ogóle ich tu nie ma?
-Zawsze chowali tutaj klucze.-Wyciągnęła parę zapasowych kluczy umorusanych ziemią.
-Ciekawa kryjówka.-Przyznał i przekręcił wcześniej włożony klucz.
-Nie jestem pewna co powiedzą na naszą wizytę o tej porze...
-Taaak to z pewnością najlepsza pora na odwiedziny.
-Powinni wiedzieć co dzieje się obecnie z ich córką, wiem że dzielnice mugoli są teraz dobrze strzeżone, ta spalona szkoła jest tego dowodem.-Szepnęła.
-Kto do u licha....-Zaczęła kobieta w szlafroku świecąc na nich latarką.
-Pani Catchet, proszę nie krzyczeć, proszę się uspokoić. Kobieta była ubrana w fioletowy szlafrok, miała krótkie do ramion blond włosy podobne do koloru włosów Mallory.
-JACKIE? Co....co ty tu robisz? Jeszcze o tej porze...
-Jestem Fred Weasley, przyszliśmy coś wyjaśnić.
-O nie! Nie! Mallory coś się stało mam rację? Przyszliście z jakimiś złymi wiadomościami....-Powiedziała zdenerwowana kobieta.-Usiądźcie...-Westchnęła.
Wszyscy w trójkę przeszli z holu do salonu i usiedli na kanapie.
-Pani Catchet, musi pani wiedzieć, że dzielnice mugolskie są w niebezpieczeństwie...
-Wiem, było tutaj kilku potężnych aurorów, oni przekazali nam informacje i wskazówki, których mamy użyć w razie zagrożenia.
-Dobrze. Przykro mi ale...musi coś pani wiedzieć, rzeczywiście wieści, które mamy nie są dobre. Mallory przez jakiś czas była na przeszpiegach w ministerstwie, jednak w czasie akcji...chciała nas bronić....-Jackie zaczęła płakać i matka Mallory była jeszcze bardziej przerażona co mogło się stać jej córce. Fred poklepał przyjaciółkę po plecach, aby dać jej do zrozumienia, że dokończy za nią.
-Rzeczywiście Mallory miała dobre intencje, zmieniła się w swoją lwią postać i walczyła z chłopcem zamienionym w wilkołaka. Niestety....podczas tej walki została ugryziona przez tego wilkołaka, a była wtedy pełnia księżyca...
-Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że....moja córka...WILKOŁAKIEM!?-Ukryła twarz w dłoniach.
-...Jeszcze nic nie wiadomo pani Catchet...możliwe, że jej lwia postać ją przed tym uchroniła.
-Przepraszam to dla mnie zbyt wiele...
-Potrzebują coś państwo? W okolicy jest teraz bardzo niebezpiecznie, a życie mugoli jest nadal w niebezpieczeństwie.-Przestrzegła Jackie.
-Nie, ale dziękuję za twoją troskę kochanie.
-To Jackie nalegała by tu przyjść, obiecała nawet Mallory, że zaopiekuje się waszą rodziną.
-Dziękuję, że tak kochacie moją córkę, bycie wilkołakiem wszystko zmieni, ale nadal będziemy ją kochać...Jackie czy ty masz...CZY TO JEST SKRZYDŁO?
-Och, Mallory nauczyła mnie być animagiem, teraz ja również nim jestem a dlaczego zostało mi to skrzydło to już inna sprawa.
-Kto był tym wilkołakiem?
-Duke.
-Ten chłopak z sąsiedztwa z którym się przyjaźniłyście?
-Tak, właśnie on, okazał się straszliwym zdrajcą...-Zdrajcą...te słowo ostatnio często było używane w obiegu plotek i informacji. To chyba jest coś co trzeba by podsunąć aurorom przy następnym spotkaniu, choć i tak pewnie będą sprawdzać każdego kto przebywa w kryjówce zakonu...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz