Wszyscy wstrzymali oddech i obserwowali rozwój wydarzeń. Nagle jakby ściany, które więziły Mallory zmieniły się w hogwartowe błonia. Dziewczyna krzyczała coraz głośniej, wiła się, wyglądała jakby była opętana, a krajobraz kształtował się coraz wyraźniej.
-Nie możemy czekać! Wyślę wiadomość do reszty Zakonu.-Zadecydowała Molly Weasley, a jej patronus zamigotał i po chwili rozpłynął się w mgłę i całkowicie zniknął. Próbowała z uporem tak jeszcze parę razy, ale to nie działało.
-Drzwi zniknęły!-Krzyknęła przerażona Ginny i podbiegła do głównych drzwi tuż za nimi, a w miarę jak się zbliżała drzwi coraz bardziej się kurczyły. Ron walnął w nie jakimś zaklęciem, ale różdżkę jakaś niewidzialna siła wytrąciła mu z rąk.
-Co jest!-Wrzasnął i złapał swoją różdżkę z powrotem.
-Zaklęcia tu nie działają poza lumos.-Stwierdził Harry i wszyscy z powrotem zwrócili wzrok na wydarzenia. W krajobrazie zaczęły pojawiać się postacie, najpierw niewyraźne, a później coraz bardziej kształtne co wyraźnie kosztowało Mallory dużo sił.
-Druga Mallory...-Szepnęła Jackie, na jej twarzy malowało się głębokie zdumienie.
-Jackie to ty, co tu się dzieje?!-Powiedziała przerażona Ginny wskazując postać identyczną do Jackie.
-Szlamy!-Zawołała Rachel w krajobrazie, dziewczynę otaczała jak zwykle jej świta.
-Nie martw się nią.-Warknęła wygenerowana Jackie tak, aby ślizgonki to usłyszały.
-Nie rozmawiam z brudnokrwistymi.-Odpowiedziała oschle.-Ups!-Zaśmiała się złośliwie a jej toważystwo od razu to podchwyciło i wytrąciła blondynce wszystkie książki z rąk.
-Nie przejmuj się tą krową!-Wrzasnęła Jackie.
-Słucham?-Nie trzeba było długo analizować jej mowy ciała, aby stwierdzić, że Rachel jest wściekła.-W twoich żyłach płyną takie brudy!-Krzyknęła do Jackie używając do tego całego powietrza w płucach. Nagle dokładna kopia Mallory zerwała się na równe nogi rozrzucając książki, które jeszcze przed chwilą zbierała. Wszyscy byli zaskoczeni, że młodsza wersja Mallory już tak świetnie potrafiła rzucać zaklęcia niewerbalne, dziewczyna bowiem bez trudu wytrąciła wrogowi różdżkę i rzuciła się ku niej żwawym krokiem. Gdy Mallory przystawiła jej różdżkę do gardła zgromadzeni cofnęli się parę kroków w tył.
-Masz coś jeszcze do powiedzenia!-Warknęła na nią blondynka nie opuszczając swojej różdżki.
-Nie jest warta twoich nerwów, a ja i tak nic sobie nie robię z jej wyzwisk!-Krzyknęła do blondynki szatynka nadal zbierając książki.-Więc nawet się nie trudź Mallory!
-Ale ja sobie robię!-Warknęła-Nikt nie będzie obrażać moich przyjaciół!
-No i co tak stoicie tchórze!-Zbeształa swoich wspólników Rachel a ci pospiesznie wyciągnęli różdżki.
-Co, mieszasz w pojedynki tych słabeuszy? Żenujące.-Prychnęła Mallory i powoli opuściła różdżkę.
-Możesz sobie wsadzić gdzieś te groźby!-Krzyknęła za jej plecami Rachel.
-Tak, wsadzę je tam gdzie mam ciebie, miłego dnia!-Powiedziała sarkastycznie i wróciła do oszołomionej całym wydarzeniem Jackie. Prawdziwa Mallory za to przykuta przez diabelskie sidła ledwo mogła się poruszyć, miała zaciśnięte powieki i coś majaczyła i krzyczała, widać było, że przywoływanie i odtwarzanie tych wspomnień sprawia jej wielki ból.
-O nie...-Wyrwało się z ust prawdziwej Jackie, gdy miejsce i postacie już się zmaterializowały.
-Mallory, muszę ci coś powiedzieć...-Wyjąkała młodsza Jackie.
-Znalazłaś w końcu Duke'a?-Zapytała z nadzieją blondynka.
-Tak, można tak powiedzieć...-Powiedziała cicho i niepewnie co było dziwne jak na energiczną Jackie mówiącą tempem karabinu maszynowego.
-Stało się coś złego, prawda? No mów!-Blondynka potrząsała za jej obojczyki.
-Nie wiem jak mam ci to powiedzieć, chodź ze mną do skrzydła szpitalnego.-Jackie pociągnęła ją za nadgarstek a ona wybałuszyła oczy z przerażenia. Po chwili wszyscy obserwowali sytuacje w skrzydle szpitalnym.
-Musimy to zatrzymać, to jest okropne!-Wrzasnęła prawdziwa Jackie i po jej policzku spłynęła łza.
-Percy mówiłeś, że wiesz o co w tym chodzi!?-Fred spojrzał na niego z nadzieją.-Błagam cię no zróbże coś!
-To klątwa legicjatus, połączenie dwóch najgorszych rzeczy legilimencji i cruciatusa przywołuje najgorsze wspomnienia powodując ból fizyczny i psychiczny, wdziera do umysłu i może nawet tworzyć fałszywe wizje.-Wydukał szybko Percy i oczy rozszerzyły mu się z przerażenia.
-DUKE!-Krzyknęła Mallory ze wspomnienia podbiegając do łóżka nieprzytomnego chłopaka całego poranionego.
-Zaatakował go Greyback...-Westchnęła Jackie.
-NIEEEE!-Wrzasnęła tak głośno, że pewnie ten krzyk było słychać na błoniach i zaniosła się płaczem.
-No już Percy, jak to powstrzymać!
-NIE WIEM!-Odkrzyknął w odpowiedzi.-Jedynym racjonalnym sposobem byłoby w jakiś sposób zniwelować złe wizje ale...-Percy westchnął głęboko, a wszyscy zaczęli się gorączkowo zastanawiać jak rozwiązać ten problem.
-Ale on...on nie będzie wilkołakiem prawda!-Wrzasnęła dziewczyna ze wspomnienia na co Jackie tylko spuściła głowę.
-Zaatakował podczas pełni...-Powiedziała szybko.
-Nieee! Musi być jakiś sposób!-Upierała się blondynka i zaczęła szlochać.
-Nie myśl już o tym...-Poradziła jej Jackie.-Pomożemy mu.-Powiedziała łagodnym głosem.
-Właśnie Mallory, nie myśl już o tym.-Powiedziała cicho Ginny.
-Ale przecież te tortury nie mogą trwać wiecznie, prawda!?-Odezwała się do nich Jackie.
-Wiem.-Powiedziała Ginny.-Potrzebujemy jakiegoś silnego, szczęśliwego wspomnienia, które wygryzłoby te złe.
-Oby to się udało.-Westchnęła pani Weasley.
-Ginny ma racje, to logiczne.-Stwierdził Harry.
-Mallory pomyśl o czymś dobrym!-Wrzasnęła do niej Jackie, ale blondynka dalej szarpała się i jęczała z bólu tym razem zamiast całych wydarzeń widzieli jedynie szybko przejawiające się skrawki różnych smutnych sytuacji.-No dalej musisz się bardzo mocno skupić, to się zaraz skończy, obiecuję!-Szlochała Jackie.-Dasz radę!
-Skup się Mallory wiem, że to trudne, ale to jedyny sposób. Słuchaj się mnie i rób co każę.-Powiedział do niej Fred spokojnym głosem i trochę jakby się uspokoiła, ale złe myśli wciąż przelatywały im przed oczami.
-Nie rób im tego!-Wrzeszczała Mallory.
-Boże drogi!-Powiedziała pani Weasley i zemdlała, a najstarszy z Weasley' ów ją złapał a Ron, Charlie i Percy pomagali ją ocucić. Fred też odwrócił się ze zmartwioną miną.
-Poradzimy sobie nie przerywaj tego Fred!.-Poinstruował go Ron.
-Mallory, pomyśl o czymś dobrym, nic nam nie jest, zaraz wszystko będzie dobrze. Możesz się skupić na moim głosie, nie daj się poddać tym złym myślą, nie daj sobie wedrzeć do umysłu...
-Oni zginęli przeze mnie!-Nadal majaczyła.
-Wszyscy żyją, twoja rodzina cię kocha, na pewno się o ciebie martwią, jesteś dobra Mallory, nikomu nie stała się przez ciebie krzywda.-Mówił spokojnym głosem. Nagle w pomieszczeniu coś rozbłysło i to niesamowicie jasnym światłem tak ostrym, że wszyscy musieli odwrócić wzrok. Po chwili przed nimi pojawiło się kolejne wspomnienie. Mallory stała na błoniach, zapadł zmrok, liście na drzewach kołysały się spokojnie. Dziewczyna zamknęła oczy i przygotowała różdżkę, a na jej twarz wpełzł uśmiech.
-Expecto patronum!-Wypowiedziała a z jej różdżki wystrzeliło światło i nagle dostojna lwica przebiła osłonę ciemności i z niesamowitą prędkością pobiegła wokół właścicielki.
-Udało się!-Krzyknęła rozradowana Mallory i po chwili na wzgórze dotarła Jackie.
-Poczekałabyś, nie mam takich długich nóg jak ty.-Burknęła jej przyjaciółka sapiąc ciężko.-O Merlinie kochany!-Powiedziała, gdy błyszcząca lwica skuliła się u jej stóp.
-Lwica.-Pokiwała głową z dumą jej przyjaciółka.
-Doskonale to pamiętam...-Uśmiechnęła się prawdziwa Jackie.
Po chwili więzy z diabelskich sideł zwinęły się i Mallory upadła na podłogę. Wszyscy zwrócili ku niej głowę z napięciem czekając.
-Mal...-Jęknęła Jackie.
-Żyję!-Wstała i otrzepała się, ręce miała gdzieniegdzie poranione, a dżinsy rozdarte w kilku miejscach przez zabójczą roślinę.
-Przepraszam was, oklumencja od zawsze była moją słabością.-Westchnęła.
-Hej, za tobą Mallory!-Poinformowała ją Ginny i wskazała na otwarte drzwi.
-Miejmy nadzieję, że to koniec niespodzianek.-Jęknęła blondynka rozmasowując łokieć.
-Tu jest jakiś korytarz!-Powiedziała do nich Mallory.
-O, widzę go na mapie!
-Mamo?
-Już w porządku, dziękuję.-Odezwała się Molly i wstała.
-Jesteś pewna, że dobrze się czujesz?-Zapytał Bill z zatroskaną miną.
-Jestem pewna.-Oświadczyła dobitnie.-Najważniejsze, że nic nikomu się nie stało.
Bariery opadły a na reszcie drzwi zaświeciły się imiona ich wszystkich, ale po chwili zniknęły razem z drzwiami.
-Patrzcie da się tędy przejść!-Harry i Ron jako aurorzy już spodziewali się jakiejś pułapki ale chwilę później Jackie ściskała już swoją przyjaciółkę.
-No co tak stoicie, ruszcie się!-Przynagliła ich szatynka i po chwili wszyscy stali w pustym korytarzu oświetlonym światłem jak w szpitalu. Wszyscy zaczęli mrużyć oczy przyzwyczajone do mroku.
-Co tam widzisz Freddy?-Zapytał George.
-Nikogo w pobliżu poza tą niepodpisaną kropką w tym pokoju.-Podniósł wzrok z nad mapy i wskazał ścianę.
-Czyli znowu bum bum?-Zapytała z nadzieją blondynka.
-Tak.-Powiedział.-Ale chwila!-Dodał szybko, gdy już uniosła różdżkę.-Musimy znaleźć pokój kontrolny, nie wiem gdzie on dokładnie jest, ale przypuszczam, że gdzieś na końcu tego zawiłego korytarza.
-Ok.-Przytaknęła Jackie.-Tylko jak poznamy, że to pokój kontrolny?
-To jest serce ministerstwa, z pewnością będą tam dobre zabezpieczenia i będzie to miejsce gdzieś dobrze ukryte, Fred może mieć rację.-Wytłumaczył Harry i po chwili wszyscy spacerowali po korytarzu szukając czegoś niezwykłego.
-Tu nic nie ma...-Westchnął Charlie. Rzeczywiście chodzili tamtędy już od dobrej godziny a toważyszyły im przy tym tylko puste ściany.
-Gdzie może być ten cholerny pokój kontrolny...-Powiedział Ron.
-Hmm..może za żelaznymi drzwiami z wykutym napisem pokój kontrolny?-Powiedziała Mallory i zaśmiała się a Jackie jej zawtórowała.
-Możecie się śmiać tak o ton ciszej, nie chcę być sknerą, ale mogą nas wytropić śmierciożercy i zabić!-Przypomniał Percy.
-Jesteś geniuszem Mallory! Kocham cię!-Powiedział Fred i uniósł ją na parę centymetrów nad ziemią, nagle wszyscy ucichli.
-Ż..że co?-Wydusiła z siebie Mallory z głupim uśmieszkiem błąkającym się po jej ustach.-M..mógłbyś powtórzyć?-Poprosiła, a on chyba dopiero co zorientował się co właśnie powiedział i delikatnie odstawił ją na ziemię. Zza swoich pleców słyszał jeszcze cichy chichot jego braci. Wiedział, że to nieodpowiednia chwila na takie wyznania, więc znowu stwierdził, że musi to przełożyć i jakoś się wytłumaczyć.
-Och...ludzie tak się mówi!-Zaśmiał się, ale w głębi duszy blondynka już wiedziała...A może chciała, żeby ktoś ją naprawdę pokochał, pokochał nie tak jak Duke, który wykorzystywał jej uczucia i był nawet gotowy zabić jej przyjaciółkę po tym wszystkim ile dla niego zrobiła...Tak czy inaczej teraz musiała pogodzić się z tym, że szlachetny, dobry chłopak, którego pokochała tak naprawdę nigdy istniał...albo raczej nie istniał w Duke'u, lecz Fredzie
Wesley'u. Może jak już z tego wszystkiego wyjdą chłopak w końcu zdecyduje się w pełni powiedzieć co czuje.
-Mallory!-Jackie pstryknęła palcami tuż przed jej twarzą wyłaniając ją z transu.
-Ou...wybacz, zamyśliłam się. Dobra to co robimy?-Zapytała zdeterminowana do wszelkich działań.
-Czyń honory.-Powiedział Ron i wskazał gestem na drzwi. Ona wyciągnęła różdżkę i rzuciła bombardę na drzwi całkowicie po cichu.
Drzwi idealnie odskoczyły od zawiasów otwarły się na oścież.
-Wejdę pierwszy.-Powiedział Harry.
-Hmm...dziwne, nie ma tego pomieszczenia na mapie...-Zauważył najstarszy z braci.
-Uważaj na siebie.-Powiedziała Ginny i przytuliła go szybko.
Harry ostrożnie przełożył nogę przez żelazny próg i powoli postawił na ziemi spodziewając się jakichś pułapek. Pośrodku pokoju było jakieś wielkie, dziwne ustrojstwo z wielką pompą, to zapewne musiało truć mugolaków i mugoli.
Ginny stała w progu z wyciągniętą różdżką gotowa zaatakować każdego kto tknie ukochanego bruneta. Reszta jej przyjaciół stała nieco za nią również w pełnej gotowości.
-Nie uważacie, że to podejrzane, że takie solidne drzwi tak po prostu się otwarły...-Ron uniósł jedną brew.
-Też mnie to zastanawia...-Przyznała Ginny.
Nagle wszystko podziało się bardzo szybko, Ginny zobaczyła szybkie śmignięcie światła, które od razu zablokowała i zupełnie się nad tym nie zastanawiając pobiegła na środek sali i stanęła plecami do Harry'ego.
-O cholera mamy toważystwo!-Przestrzegł ich Fred i rozpoczęła się wielka wymiana zaklęć.
-NIE!-Wrzasnęła Ginny, gdy Percy padł jako pierwszy, jednak teraz nie mogła się ruszyć, bo była na celowniku różdżki kogoś kto nagle wyłonił się z ciemni. Na środku sali zapaliło się blade światło, jakby specjalnie było ich dobrze widać.
-Co tu robisz Ginny!?-Powiedział zdenerwowany Harry, jeszcze tylko tego mu brakowało, aby jej coś się stało...
-Wspieram cię.-Szepnęła i zorientowała się, że jej matka ma różdżkę przyciśniętą do gardła, a obok stało jeszcze kilku innych zakapturzonych.
-Spróbuj rzucić, choć jedno zaklęcie, a twoja matka pozna co to cierpienie!-Warknęła śmierciożerczyni.-Rzućcie różdżki i bez żadnych sztuczek albo stanie się krzywda!-Rozkazała i wszyscy wokół posłusznie położyli swoje różdżki na ziemi.
-Zostaw ją!-Ryknęła Ginny w jej stronę i wycelowała różdżkę prosto w nią.
-Nie odważysz się mała!-Zaśmiała się i jeszcze mocniej przycisnęła swoja różdżkę do krtani pani Weasley.
-Ale ja odważę!-Wrzasnął Harry i również wycelował w nią różdżką.-I zrobię to bez wahania.-Ostrzegł zdobywając się na spokojniejszy głos lecz wciąż ostrzegawczy.
-Bawicie mnie...-Powiedziała i zaśmiała się szyderczo tak, że jej śmiech poniósł się po całej komnacie.-A David mówił mi, że Potter jest mądrym chłopcem i nie wpakuje w to swoich bliskich.-Powiedziała udawanym szczebiotem Danielle, taka kobieta była tak przerażająca i okrutna, że możnaby porównać ją do samej Bellatrix.-Poza tym chyba zapomnieliście, że mam wsparcie!-Powiedziała i dotknęła Mrocznego znaku na przedramieniu i wokół niej zaczęły się pojawiać postacie w czarnych pelerynach i maskach.-Dołohow, mamy gości!-Zawołała i jeden z nich wystąpił z szeregu.
-Właśnie widzę...
-Panowie, nie będziemy tak stać na zewnątrz, wprowadźcie ich tam gdzie ta dwójeczka, tak by rodzina była w komplecie.-Powiedziała zimnym i przebiegłym głosem, a śmierciożercy zaśmiali się krótko i po chwili chwycili ich za przedramiona i zostawili na środku komnaty przy Harry'm i Ginny.
-Oj, ale chyba nie myślicie, że wasza dwójka na tuzin śmierciożerców wygra, co? Rzućcie różdżki!!-Rozkazała wrzeszcząc aż jej czarna peleryna wzdęła się na chwilę.
Harry przestraszył się nie na żarty, bo Danielle wciąż trzymała panią Weasley i zaczął intensywnie zastanawiać się co zrobić, aby wszyscy wyszli z tego cało.
Po chwili zobaczył krótkie mrugnięcie Mallory. Czyżby miała jakiś plan, czy to jemu się przewidziało. Liczył na to, że Mallory rzeczywiście ma jakiś sensowny plan i powoli odłożył różdżkę na ziemię.
-Dobra decyzja Potter.-Powiedział jeden z zakapturzonych, a Ginny obejrzała się na niego przez ramię, a po chwili osłoniła go ramieniem i poczuł jak ściska jego dłoń.
-Oddawaj różdżkę, bo jej i tobie stanie się krzywda!
-NIE TKNIESZ MOICH DZIECI!-Nikt nie spodziewał się, że ta kobieta zwykle z uprzejmym uśmiechem na twarzy może krzyczeć z taką mocą.
-DOSYĆ TEJ ZABAWY! CRUCIO!-Jej wyraz twarzy był obrzydliwy, wyglądało to, jakby miała satysfakcje z torturowania ludzi.
-NIE!-Wrzasnęła Ginny i z przyzwyczajenia rzuciła jakieś zaklęcie, ale nie było żadnej tarczy na to okropne zaklęcie. Rzuciła się na ziemię i krzyczała tak jak Molly. Trudno było powiedzieć kto bardziej cierpiał. Po chwili Ginny też rzuciła różdżkę, a w całej sali zapadła nagła cisza. Harry podszedł do rudowłosej i przytulił ją do swojej piersi, pani Weasley leżała nieprzytomna na ziemi.
-TERAZ!-Wrzasnęła Mallory. Fred z George'm rozpylili w powietrzu Peruwiański proszek ciemności przez co wszyscy musieli uważać, gdy każdy walił zaklęciami na oślep. Gdy pył opadł lwica i feniks pognały w kierunku śmierciożerców. Mallory biegła zygzakiem, aby zmniejszyć ryzyko trafienia ją zaklęciem, jednak Jackie nie poszło tak dobrze, ponieważ ptak opadł spetryfikowany na ziemię. Kontuzja przyjaciółki chwilowo zdezorientowała lwicę, przez co odwróciła głowę w stronę przyjaciółki, ale ta chwila wystarczyła, aby została trafiona Drętwotą.
-To było banalne i żałosne...-Powiedziała Danielle.-Ale przynajmniej dobrze się bawiliśmy. Teraz, jednak koniec forów.-Zaczęła wyczarowywać pręty wokół lwa, który zastygł w ruchu, a pozostali śmierciożercy zaczęli robić to samo co ich przywódca tak, że po chwili każdy miał osobną klatkę.
-A teraz czas na wyjaśnienia.-Powiedziała i na jej ciemnofioletowe usta wpełzł ohydny uśmiech.-Ach Potter...wyjątkowo łatwo było cię oszukać. Wystarczyło wpełznąć do umysłu tego blondaska Malfoy'a i pokazać mu nasze fałszywe spotkanie, a ten głupiec od razu połknął haczyk.
-Jeśli masz jakieś porachunki do mnie to wypuść moją rodzinę i przyjaciół!-Ryknął używając do tego całej swojej siły.
-Oj Poti, no bo tutaj się zaczyna prawdziwa zabawa...No spójrz tylko!-Machnęła różdżką i Ginny zaczęła skręcać się z bólu i zaciskać powieki.
-NIEEEE!-Zaczął walić pięściami o pręty, które go więziły. Pewnie zrobił tym sobie wiele obić i siniaków, ale w ogóle nie czuł tego bólu. Czarownica zaciskała mocno rękę na różdżce aż w końcu opuściła ją.
-Na tym to właśnie polega!-Powiedziała dysząc po tym okrutnym przedstawieniu.
-Zatem mamy już najczulszy punkt Pottera.-Odezwał się Greyback.-A ja chętnie zajmę się twoją niunią...-Łapczywie oblizał pożółkłe zęby i przekroczył pręty klatki Ginny jak gdyby nigdy nic. Patrzył jak Ginny drętwieje, gdy wilkołak polizał jej ramię i zupełnie nie mógł nic z tym zrobić.
-Wystarczy, Greyback!-Rozkazała.
-Obiecałaś mi świeży kąsek pani Smith, ja już wybrałem.
-Och, świetnie Greyback, ale teraz COFNIJ SIĘ TY ZAPCHLONY KUNDLU! TO JA POMOGŁAM CI UCIEC Z AZKABANU!-Przypomniała i rzuciła na niego prawdopodobnie zaklęcie imperius, bo po chwili wilkołak wrócił do swojego miejsca w szeregu zza którego się nie wychylał.-JESZCZE KTOŚ PRAGNIE MI PRZERWAĆ LUB KWESTIONOWAĆ CO MÓWIĘ!-Ryknęła i Harry spostrzegł, że jednak ta kobieta była znacznie gorsza od Bellatrix i potrafiła podporządkować sobie dosłownie każdego.-A TERAZ WYNOCHA PILNOWAĆ KORYTARZU!-Wszyscy śmierciożercy popędzili do wyjścia z komnaty.-A więc na czym to ja skończyłam...Ach tak, Malfoy łyknął przynętę, a ty razem z nim, jakże naiwnie...-Kontynuowała, a Harry nie spuszczał jej z oczu, gdy przechadzała się pomiędzy ich klatkami. Rzucił jeszcze spojrzenie Ginny i ona też podniosła na niego wzrok. Dobrze wiedział co teraz czuła, a najgorsze było to, że nie mógł z tym totalnie nic zrobić. Po chwili zobaczył jak Charlie wygrzebał skrawek pergaminu i zaczął na szybko coś pisać. Na szczęście śmierciożerczyni nie zauważyła tego, bo stała do niego plecami. Mimo to rzucił mu spojrzenie, aby się pospieszył i po chwili Charlie dmuchnął w pergamin a ten zniknął. Wnioskując po tym jak Charlie pokazał ku szybko kciuk w górę jakikolwiek był jego plan na razie szedł dobrze.
-Mój plan był doskonały...Widzisz Potter, uwierzyłeś, że ukrywamy w ministerstwie jakąś tajną broń, podczas, gdy ja zwabiłam tu ciebie, bo to właśnie ty ją masz. Harry zupełnie nie wiedział o co chodzi i poczuł jak wszyscy zaczęli wlepiać w niego wzrok, ale on tylko wzruszył ramionami.
-Milczysz? A więc zakładam, że nie przypominasz sobie wszechmogącego kamienia? Wiem, że to właśnie on uratował cię, gdy próbowałeś się przed nami ukryć. Co dalej nic ci to nie mówi?
Dopiero, gdy przez chwilę zastanowił się nad sensem jej słów coś do niego dotarło. Fioletowy kamień, z którym ostatnio się nie rozstawał, a więc to on przyzwał jego patronusa...-A może mam ODŚWIEŻYĆ CI PAMIĘĆ!-Harry czuł jak próbuje wedrzeć do jego umysłu, próbowała, ale zupełnie jej się to nie udało. Rozwścieczona zrobiła coś co rzeczywiście najbardziej go przerażało. Chwilę później całą salę wypełnił przeraźliwy krzyk Ginny.
-Nie rób im krzywdy!-Majaczyła i turlała się po ziemi z bólu.
-Oddaj kamień Potter, bo skończy się szczęśliwe życie tej ślicznotki!
-Zostaw ją!-Wrzasnęła pani Weasley, która już się odsknęła.
Nie mógł patrzeć jak dzieje jej się krzywda i nie mógł znieść tego jak jego rodzina wlepiała spojrzenia to w Ginny to w niego. Wiedział czego od niego oczekiwali, zresztą wiedział, że nie może na to pozwolić.
-NIE DAWAJ IM TEGO!-Wrzasnęła Ginny, ale nigdy nie wybaczyłby sobie ani rodzina Weasley pewnie nigdy by mu tego nie wybaczyła...Wszyscy czekali w napięciu i po chwili Harry wyrzucił kamień na środek sali.
-Niee!-Powiedziała Ginny, a Danielle opuściła różdżkę i z wyrazem satysfakcji wzieła ametyst w dłoń.
-ON NIE DZIAŁA POTTER! MYŚLISZ, ŻE NABIERZESZ MNIE NA TE SWOJE SZTUCZKI!-Ryknęła po chwili.-AVADA KEDAVRA!-Wrzasnęła a z jej różdżki wystrzelił zielony promień prosto w jego ukochaną. Zaklęcie rozświetliło całą komnatę zielonym błyskiem. Potem wszystko co zobaczył to były łzy i wrzaski Weasley'ów. Chciał roztopić pręty, podbiec do niej i udusić gołymi rękoma albo rozszarpać żywcem.
-MOJE DZIECKOOOO! MOJA GINNY! NIEEEE! NIE ONAAA!-Pani Weasley wrzeszczała zdzierając sobie gardło, a potem zawtórował jej jego najlepszy przyjaciel i pozostali Weaslley'owie, a potem Mallory i Jackie rozpłakały się na dobre już w swoich ludzkich postaciach. Czuł jak sens jego życia całkowicie z niego uleciał, jak bił pięściami w ziemię, a jedyne co słyszał to przeraźliwe wrzaski, szloch i szyderczy śmiech. Poczuł jak jego plany zostały zniszczone doszczętnie, dotarło do niego jak bardzo pragnął założyć z Ginny rodzinę...Nienawiść całkowicie go ogarnęła, ale poczuł jak traci siły, jak cały świat odpływa a wszystkie dźwięki stłumiły się i jego powieki nagle same się zamknęły.
W czasie bitwy o Hogwart dzieją się straszne rzeczy młody Harry Potter będzie musiał spełnić swoją przepowiednię, jednak, gdy bitwa dobiegnie końca jego życie nadal nie będzie takie spokojne mimo tego zwróci uwagę na to, czego wcześniej nie zauważył...Jak bardzo będzie starał się chronić osobę, na której tak bardzo mu zależy? Czy jego odwaga, która pozwoliła mu walczyć z Lordem Voldemortem okaże się zgubna w wyznaniu swoich uczuć? O tym wszystkim w postach hinnylosy.blogspot.com
Translate
niedziela, 17 września 2017
niedziela, 3 września 2017
81.Moc przyjaźni
*Jackie*
Jeszcze zanim dokonałam swojej pierwszej przemiany...
To stało się tak szybko, ostatnie co zostało w mojej pamięci to moment, który widziałam jak w zwolnionym tempie...Ginny ostrzegła mnie, ale ja zupełnie się tego nie spodziewałam, nie miałam pojęcia co się dzieje. Gdyby nie Mallory, która rzuciła się przede mnie z szybkością ścigającej dostałabym prosto w serce...Później zobaczyłam już tylko krótki rozbłysk światła i rozdzierający wrzask Mallory. Zaklęcie było tak silne, że aż odrzuciło ją do tyłu. Przerażona podbiegłam do jej ciała albo raczej rzuciłam się na podłogę i zaniosłam się szlochem.
Doskonale pamiętałam dzień, w którym dostałyśmy listy z Hogwartu...
************
-Jackie!-Mallory zapukała do moich drzwi mimo wczesnej pory.-Dostałam list! Czytaj!-Była z tego powodu taka radosna, że niemal tańczyła przed moim domem, a ja wiedziałam już co ma na myśli moja przyjaciółka.
-Dostałam ten sam list, dokładnie taki!-Pisnęłam z uciechy i rzuciłam się w ramiona blondynki.
-Jesteśmy czarownicami! Jesteśmy czarownicami!-Podśpiewywała i przysiadła na schodach mojej werandy a ja zrobiłam to samo.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę!-Posłałam jej szczery uśmiech.
-Tylko, że nie wiem jak dotrzeć na tą Pokątną.-Uśmiech zszedł jej z twarzy.
-Nie martw się, na pewno ktoś nas jeszcze o tym wszystkim powiadomi!
-A co jeśli to tylko takie żarty, a żadnej magii nie ma...-Powiedziała zrezygnowana a cały entuzjazm nagle z niej uleciał. Bardzo chciałam ją jakoś pocieszyć, ale nie wiedziałam jak.
-No co ty Mal, czy ty tego nie czujesz!-Wstałam i okręciłam się w miejscu.
-Ale czego, Jackie?-Zapytała zaskoczona.
-Te wszystkie dziwne rzeczy, które się działy, teraz czuję jakby czysta magia przepływała przez moje żyły!
-No tak, chyba masz rację! Nie jesteśmy wariatkami Jackie!-Ucieszyła się a ja wybuchnęłam śmiechem.
Cały dzień szukałyśmy informacji na temat Hogwartu, a nawet poznałyśmy miłego chłopca, który też dostał list taki jak nasz i mieszkał parę przecznic dalej.
-A co to znaczy półkrwi?-Zapytała Mallory, obie na zmianę zasypywałyśmy chłopaka pytaniami, ale on z przyjemnością na nie odpowiadał.
-To znaczy, że tak jak w moim wypadku-mój tata jest czarodziejem, a moja mama mugolką.
Mugol to człowiek, który nigdy nie wykazał żadnych zdolności magicznych i nigdy ich nie wykaże.-Wyrecytował wyprzedzając nasze pytanie.
-To znaczy, że ty jesteś półkrwi, tak?
-Dokładnie.-Powiedział z dumą.
-W takim razie...kim jestem ja i Jackie, bo jeśli dobrze rozumiem nasi rodzice to mugole...
-Tak, Mallory.-Zgodził się Duke i przysiadł bliżej niej, pospiesznie przełknął ślinę i zaczął: -Jest kilku czarodziejów i czarownice, którzy...uważają, że ci urodzeni w mugolskich rodzinach są gorsi, mówią na nich...szlamy.-Zakończył i wzdrygnął się.-Nie mają racji.-Powiedział dobitnie.-,,Szlama" to wielka obraza, używają jej tylko ci najgorsi..-Westchnął.
-Dlaczego tak sądzą?-Zapytałam.
-Nie wiem, właściwie to nie ma znaczenia, a wręcz często mugolacy są o wiele bardziej utalentowani od czarodziejów czystej krwi...
-Jak to się stało, że ja i Jackie jesteśmy czarownicami?-Zapytała Mallory.
-Najwyraźniej gdzieś w dalekiej rodzinie macie czarodzieja, macie to w genach, czuję, że będziesz wielką czarownicą Mallory.-Powiedział z zamkniętymi oczami trzymając ją za ręce, a ona zarumieniła się.-Ogromnie potężną....Mam nadzieję, że będziemy w jednym domu!
-Co to są domy?
-Są cztery-Gryffindor, Slytherin, Hufflepuff i Ravenclaw. Ja osobiście mam nadzieję, że trafię do Gryffindoru, a wy razem ze mną, bo to wspaniały dom! Wychodzą z niego najmężniejsi i najsilniejsi czarodzieje i czarownice!-Powiedział rozmarzonym głosem.
-Co trzeba zrobić, żeby dostać się do tych ,,domów"?-Bardzo ciekawił mnie ten temat, świadomość, że istnieje drugi nieznany mi świat rozbudzała moje komórki, aby zadawać kolejne pytania i pożerać tę wiedzę, która tak mnie ciekawiła.
-Właściwie to tylko usiąść na stołku i założyć starą czapkę.-Wszyscy się roześmialiśmy, wtedy byłam pewna, że żartował....
***********
Nigdy w życiu nie czułam podobnego gniewu i smutku na raz, mimo, że byłam pewna, że trafiło w nią zaklęcie czarnomagiczne nie mogłam dopuścić myśli, że Mallory mogła umrzeć...
Widziałam, że Ginny robi co w jej mocy, z głupią nadzieją starałam się mruczeć to samo zaklęcie co ona i powtarzać ruchy różdżką, ale nie przyniosło to żadnego efektu poza chwilowym zatamowaniem potoku krwi, ale wiedziałam, że to tylko chwilowe. Nie chodziło już nawet o jej wykrwawienie, czułam jak ta klątwa niszczy ją, zabiera jej całą magiczną moc i siłę.
-Powiedz o wszystkim co tu się stało mojej rodzinie i proszę, zajmij się nimi Jackie.-Powiedziała cicho. Wszyscy stali ze smutnymi minami, jak miałam powiedzieć o tym jej rodzinie! Czułam, że te słowa nie przeszłyby mi przez gardło, ale też uważałam, że powinni wiedzieć w jaki sposób zginęła.
-Zrobię wszystko o co mnie poprosisz Mallory.-Przyrzekłam ze łzami w oczach.
-Będę wam dawać wskazówki z góry.-Zaśmiała się i łza spłynęła po jej policzku. Jak mogła żartować w takiej sytuacji.
-Nie płacz Jackie, spójrz na mnie, nie ma za czym płakać.-Uśmiechnęła się. Nagle zobaczyłam kolejne zaklęcie posłane ze strony tajemniczego mężczyzny. Tym razem jednak byłam czujna, poza tym razem z moim zaklęciem w jego stronę poleciało 9 innych zza moich pleców, nawet Mallory próbowała sięgnąć po swoją różdżkę, ale i tak była zdecydowanie za słaba, żeby mnie obronić.
-KIM JESTEŚ TY PIEPRZONY TCHÓRZU!-Ryknęłam używając całego powietrza w płucach a mój głos poniósł się po sali. Nie mogłam wytrzymać tego wszystkiego, chciałam umrzeć razem z nią...
-Niespodzianka.-Powiedział chłopak odwracając się w naszą stronę i zrzucając kaptur.
-Duke?-Wydyszałam.
-NIEEE!-Wrzasnęła Mallory.-Co zrobiliście z Duke'iem!-Mallory była wściekła widziałam to w niej. Ja sama nie wierzyłam w to co widzę. Było dla mnie pewnym, że to jakieś sztuczki śmierciożerców.
-Petrificus totalus!-Usłyszałam z ciemności i zobaczyłam krótki błysk, a potem zobaczyłam jak Duke opada na posadzkę na twarz. Musiał się tego nie spodziewać, bo nasz wybawca zaatakował go od tyłu.
-Nie śmiej podnosić różdżki na moją rodzinę!-Syknął do niego gniewnie. Z ciemności wyłonił się Fred Weasley.
-Fred!-Jego rodzina zaczęła go ściskać, tak bardzo chciałabym wiedzieć co było teraz z moją rodziną...
-Fred...-Wydusiła Mallory, były to ostatnie słowa jakie powiedziała.
Rudowłosy chłopak złapał ją w ramiona.
-Mallory, co ci jest, CO JEST DO CHOLERY!?-Powiedział przerażony i potrząsał jej ciałem, ale jej powieki już opadły.-NIE RÓB MI TEGO!-Nachylił się nad jej ciałem i płakał.
-Nie wiesz jak się czułem, gdy zobaczyłem na mapie, że kropka z twoim imieniem blaknie...-Mówił, nikt nie śmiał przerwać mu tego monologu.-I wiesz, od jakiegoś czasu już miałem takie wrażenie, ale dzisiaj się o tym przekonałem.-Kontynuował, a wszyscy wokół zalewali się łzami. Kątem oka zobaczyłam jak Ginny wypłakuje się do ramienia Harry'ego.-Nie możesz odejść teraz kiedy jestem tego już pewien. Kocham cię Mallory.-Szepnął, nie mogłam na to wszystko patrzeć, nie chciałam patrzeć już nawet na siebie...Chciałam opuścić to miejsce, jak najszybciej. Wciąż nie pojmowałam dlaczego taka dobra i zdolna czarownica jak ona musiała nas zostawić.
Była niezwykła, łączyła cechy wszystkich domów, tiara miała wielki problem do którego z nich ją przydzielić, chyba pierwszy raz od wieków miała taki wielki dylemat. Dzisiaj jednak widziałam dlaczego umieściła ją w Gryffindorze-odwaga, męstwo, szlachetność, zaufanie, jedność.
Sama nie wiem jak do tego doszło, ale pomyślałam, że chcę opuścić moje ciało, skupiłam się na tej myśli i po raz pierwszy mi się udało! Zaczęłam zmieniać kształt, ręce przeobrażały mi się w skrzydła i porastały piórami, już wiedziałam, że będę jakimś ptakiem. Mój kręgosłup i kości zaczęły zmieniać kształt, zamiast szczęki miałam dziób.
-Ty jesteś animagiem?!-Powiedziała zaskoczona Ginny, wszyscy wlepiali we mnie zdumione spojrzenia. Jestem feniksem!-Pomyślałam. Gdyby Mallory to zobaczyła...Znów upuściłam kilka łez nad jej ciałem, ale nie pomyślałam, że to może ją uratować...
**************
Rana Mallory zaczęła się zrastać z każdą łzą upuszczoną przez Jackie na jej ramię.
-Jackie, jesteś genialna!-Ryknął Fred i rzucił się jej w ramiona (jeśli w ogóle można tak powiedzieć o feniksie).-Jak ty to...Czuję puls!-Powiedział i coś na nowo zabłyszczało w jego oczach, Mallory delikatnie rozchyliła powieki.
-Mallory ty będziesz żyć! Jackie anulowała klątwę!
-Że co?-Powiedziała i złapała się za ramię, rany nie było a ona sama czuła się znacznie lepiej.
-To było niesamowite!-Powiedział Ron.
-Skąd wy wytrzasnęliście feniksa?-Zapytała i czuła jak wracają jej siły, wstała na nogi i wyprostowała się, a feniks zgrabnie usiadł jej na ramieniu i wtulił się w jej ramię.
-Niech Jackie ci wszystko opowie.-Uśmiechnęła się Ginny.
-Ale gdzie ona...-Blondwłosa nie zdążyła zakończyć pytania a feniks sfrunął na podłogę i przemienił w uśmiechniętą szatynkę. Przy lądowaniu lekko się zachwiała i upadła.
-Ups, gapa ze mnie.-Roześmiała się dziewczyna, a przyjaciółka pomogła jej wstać i uściskała.
-Jak się czujesz?-Wyszeptała.
-Jakby cała moja magiczna moc była dwukrotnie większa niż zwykle.-Uśmiechnęła się.
-To było niezwykłe.-Potwierdził George.
-Dziękuję Jackie.
-W sumie to uratowałyśmy się nawzajem.-Zaśmiała się.
-Co mu jest?-Zapytała i przewróciła ciało Duke'a na plecy.
-No cóż oprócz tego, że jest totalnym dupkiem i zdrajcą...-Zaczęła Jackie.
-Spetryfikowałem go na chwilę.-Wytłumaczył Fred.-Nic mu nie będzie, choć chyba bym tego chciał.-Warknął i wlepił gniewny wzrok w jego osłupiałe spojrzenie.
-Przez te wszystkie lata...-Warknęła Mallory.-Przez te wszystkie pieprzone lata kiedy ratowałam ci tyłek!-Wrzasnęła na niego, on jednak nie mógł się ruszyć.-Przez te lata kiedy udawałeś mojego przyjaciela! To wszystko co dla ciebie zrobiłam, gdy stawiałam się ślizgonom, bo wyzywali twoją matkę, jak specjalnie dla ciebie nauczyłam się bycia animagiem, jak przesiedziałam cały tydzień przy twoim łóżku szpitalnym po tej tragedii!-Wrzasnęła.-Natomiast to uczyniło z ciebie potwora i obrzydliwego zdrajcę.-Zakończyła, nozdrza jej drgały, spojrzała na niego spojrzeniem tak okropnym jakby patrzyła na nic nie wartą kupę łajna.
-Chodźmy Mallory.-Jackie zwróciła się łagodnie do przyjaciółki i obdarzyła Duke'a pogardliwym spojrzeniem, po jego policzku spłynęła łza, a nieruchome oczy wypełniły się następnymi.
-I dobrze, że ci przykro wiesz, mi natomiast nie, próbowałeś zabić moją przyjaciółkę, tym samym wypowiedziałeś mi wojnę-Skończyła.-Dobra ruszajmy.-Mallory chwyciła się pod boki, wszyscy odnowili zaklęcia kameleona i zaklęcia na nie wykrywanie przez homenum revelio.
-Tragedii?-Zapytała zdziwiona Jackie, pamiętała jak Duke rzekomo oberwał tłuczkiem i leżał w szpitalu, ale czy ,,tragedia"nie było na to za mocnym słowem? Czuła, że jest coś czego nie wie.
-Na piątym roku ugryzł go Greyback, wtedy nauczyłam się bycia animagiem. To dlatego znikał co miesiąc.
Harry słysząc o tym przypomniał sobie huncwotów, którzy specjalnie dla Remusa zostali animagami, poczuł do Mallory za to wielki respekt.
-Obiecałam mu, że nikomu o tym nie powiem, ale on obiecywał, że zawsze będzie po naszej stronie, więc to chyba nieaktualne.-Powiedziała ze smutkiem.
-Nie przejmuj się tym dupkiem.-Pocieszył ją Fred i objął ją ramieniem.
-Skąd masz tę mapę?-Zapytał Harry.
-Stworzyłem ją razem z George'm na podstawie mapy Huncwotów.-Wytłumaczył Fred-Spójrz, jesteśmy tutaj, ostatnio zauważyłem coś niemożliwego.-Powiedział i wskazał Harry'emu dół mapy.-To podziemia ministerstwa, widzę tu jakąś rozmazaną kropkę i już od jakiegoś czasu próbuję ją odszyfrować.-Cały czas krąży po tym jednym pokoju, myślę, że oni kogoś tam trzymają.Ale na pewno ta osoba nie jest martwa, gdy się umiera kropka z imieniem znika, tak też dowiedziałem się, że z Mallory nie jest dobrze.
-Niezłe.-Przyznała Ginny.
-Dzięki huncwotom wpadliśmy na ten pomysł.-Uśmiechnął się.
-Myślicie, że to może być Kingsley, ta rozmazana kropka?-Rzucił pytanie Ron.
-Możliwe, musimy to sprawdzić.-Powiedział Harry.
Wszyscy podążali za Fredem, który trzymał mapę (oraz rękę Mallory).
-Ona wie?-Zapytała Ginny szeptem.
-Nie, nie słyszała tego wyznania, ale wkrótce pewnie jej to powie.-Jackie uśmiechnęła się promiennie.-Tylko nie wiem co z Duke'iem, może nie powinniśmy go tam zostawiać.
-Spokojnie, Fred go tylko unieruchomił, możliwe, że był pod wpływem imperiusa, albo eliksir wielosokowy...-Uspokajała ją Ginny.
-No tak, ale jeśli go tak znajdą będą wiedzieli, że mają gości.
-Tak, to może być problem, ale damy radę, chcemy tylko odebrać im broń i powstrzymać śmierć mugoli. Potem możemy się stąd zmywać.-Wtrącił Ron.
Parę minut później doszli do drzwi, których pilnowało dwoje śmierciożerców.
-Musimy ich rozbroić.-Powiedział Ron i zza rogu spoglądał na dwoje śmierciożerców.
-Nie, Ron, mam lepszy pomysł.-Zaprzeczyła Mallory i wytłumaczyła im jej plan.
-Jackie, jesteś już animagiem, teraz czas żeby nauczyć cię jak wykorzystywać swoje moce.-Szepnęła do niej Mallory z chytrym uśmiechem.-Ja mam lwa, ale z feniksa można zrobić duży użytek.
-Jasne, rozumiem.-Pokiwała głową.
-Uważaj na siebie Jackie.-Przestrzegła ją Mallory.
-Jakby co, mamy tyły, wystarczy jedno słowo, a wystrzeli w nich jedenaście zaklęć.-Poinformował ją Harry.
-Wiem, panie szefie aurorów.-Uśmiechnęła się do niego, skupiła jak wcześniej i znowu stała się feniksem. Odwróciła się, Ginny zdjęła z niej zaklęcia na niewykrywalność i uśmiechnęła zachęcająco z wyciągniętą różdżką.
-Martwię się o nią.-Przyznała Mallory i odruchowo oparła o ramię Freda, ale gdy George wysoko podniósł brwi wyprostowała się szybko.-Sorry, musiałam chyba się do kogoś przytulić.-Chrząknęła nerwowo.
-Nie ma sprawy.-Wzruszył ramionami i objął ją od tyłu a ona się zaczerwieniła.
Wszystko szło zgodnie z planem, Jackie jako feniks kompletnie odwróciła uwagę śmierciożerców.
-Uciekaj!-Jeden z nich machał rękami.
-Zwariowałeś, wiesz ile warte są ich łzy!-Zganił go wspólnik.
-Mamy tu pilnować, a nie zajmować się feniksem!-Wyglądało na to, że szczęście bardzo im sprzyjało, bo nawet rozgorzała z tego wszystkiego niezła kłótnia.
-A co mnie to obchodzi, myślisz, że co z tego pilnowania będziesz coś mieć, chyba rychłą śmierć! Jak Potter z tą swoją rudą się tu zjawią to jesteś martwy!
Ginny zaczerwieniła się po cebulki włosów, a on objął ją ramieniem.
-A łzy feniksa są cenne jak cholera! Zbiję na tym interes!-Chytrze zacierał ręce.
-Chyba my!-Poprawił go.
-Kto pierwszy ten lepszy!-Krzyknął drugi, a Jackie w postaci feniksa odleciała od nich, a oni zaczęli ją gonić.
-Dobra robota.-Percy pokiwał głową z uznaniem.
-Chyba już jest czysto.-Zauważył Harry, gdy feniks i śmierciożercy zniknęli za rogiem.
-Tak, zobacz.-Fred wskazał na mapę i widać na niej było jak kropki z ich imionami się oddalają.
-Mają rację, już po nich!-Zachichotał Ron.
-Gdzie jesteśmy?-Zapytała Ginny Freda, bo trzymał teraz mapę.
-Pokój kontrolny, to tu gdzie byliście zamknięci, gdy was wybawiliśmy.-Ginny zachciało się śmiać, bo zauważyła, że jej brat wspomniał o tym nie przez przypadek.
-Muszę usłyszeć tą historię...-Powiedziała Mallory ze śmiechem.
-Skromny to on jest jak cholera, już o bracie wybawicielu nie wspomni...-Prychnął George.
-I ja też brałem w tym udział!-Przypomniał oburzony Ron.
-I co mam wam zaklaskać!-Zakpił sobie Fred.
-Lepiej się odsuńcie!-Nakazała Mallory i wyciągnęła przed siebie różdżkę.
-Oszalałaś!-Zganili ją wszyscy, ale ku ich zdziwieniu wywaliła drzwi całkowicie po cichu.
-Bum, bum.-Zaśmiała się i okręciła różdżkę w palcach.
-Pewnie wystarczyła by alohomora.-Jackie parsknęła śmiechem.
-Alohomora jest dla amatorów.-Zaśmiała się blondynka.-A tak serio te drzwi były zaczarowane tak, że po użyciu alohomory uruchomiłyby alarm.-Wyjaśniła.
-Jak ona to...-Powiedział Ron z rozdziawioną gębą.
-Mówiłem, że przy niej niemożliwe staje się możliwe.-Szepnął Fred do starszych braci.
-Daj mi tę mapę.-Rozkazała pani Weasley i wzięła od niego mapę.
-Powiedz, gdybyśmy mieli towarzystwo albo jakby ktoś z naszych miał kłopoty.
-Przecież wiem George!-Oburzyła się matka.
-Wejdę pierwsza.
-Wejdę pierwszy.-Powiedzieli jednocześnie Harry i Ginny.
-Dobra to razem.-Harry złapał ją za rękę i razem ostrożnie przekroczyli próg. Pomieszczenie było puste, nie licząc mnóstwa drzwi, które się pojawiły.
-Wchodźcie.-Ginny machnęła do nich ręką.
-Wcześniej też było tu tyle drzwi?-Zapytał Harry.
-Nie.-Odpowiedział Ron.-To dziwne, pewnie jakieś dodatkowe zabezpieczenie.-Zaklął cicho.
-Ron ma rację, lepiej ich nie dotykać.-Przestrzegł ich Harry i zaczął oglądać każde z nich dokładnie.
-Ile jest tych drzwi?-Zapytał Percy.
-A to ma jakieś znaczenie?-Prychnął Ron.
-Proszę pani, co z Jackie?-Zapytała zmartwiona blondynka.
-Jestem z powrotem.-Powiedziała, gdy nagle urosła obok nich i była z powrotem dziewczyną.
-Właśnie tu.-Zaśmiała się Molly.
-Chyba tu za tobą nie przylezą, co?-Upewnił się George.
-Spokojnie, wyrolowałam ich, unieruchomiłam, rzuciłam na nich jęzlep, żeby nikt ich nie znalazł jak się obudzą i zamknęłam w jakimś gabinecie.-Zaśmiała się i przybiła piątkę z Mallory.
-Moja dziewczyna!-Powiedziała z dumą Mallory.
-Mallory, na tych drzwiach jest twoje imię i nazwisko!-Zauważyła Ginny.
-Rzeczywiście.-Potwierdziła, gdy poświeciła różdżką i zobaczyła jak napis zaświecił się, gdy do niego podeszła.
Mallory Susan Catchet
-Myślicie, że powinnam, no wiecie wejść tam?-Zapytała blondynka zaskoczona tym odkryciem.
-Prohibitus!-Szepnęła Ginny celując różdżką w drzwi, ale nic się nie wydarzyło.
-Co to za zaklęcie?-Zapytała jej matka.
-Wykrywa użycie niedozwolonych zaklęć. Chyba jest w miarę bezpiecznie.
-Uważaj Mal.-Ostrzegł ja Fred kładąc jej dłoń na ramieniu.
-Nie bój się, dam radę.-Wzięła głęboki oddech i przekręciła klamkę wysoko trzymając różdżkę.
-Co tam widzisz?-Zapytał Harry.
-To samo co wy, ciemną próżnię.-Stała w progu z zapaloną różdżką i rozglądała się po dziwnym pomieszczeniu.
-Nie waż się tam wchodzić Mallory!-Ostrzegła ją przerażona Jackie.
-Ginny sprawdzała i nie wykryło żadnego większego niebezpieczeństwa.-Wzruszyła ramionami.-Zresztą jak już ktoś ma się dzisiaj poświęcić to ja.-Zrobiła krok do przodu na co Jackie zakryła oczy spodziewając się najgorszego scenariusza.
-Cholera!-Powiedział Fred, gdy drzwi się za nią zatrzasnęły a ściany zaszkliły tak, że dokładnie ją widzieli.-Spoko wyważę je.-Uspokoił ją. Minęło parę minut, gdy kilka razy próbowali rozwalić te drzwi.
-Tam są jakieś inne drzwi!-Mallory obejrzała się za siebie i pobiegła na drugi koniec pokoju.-Ale nie ma klamki i są chronione przez jakąś barierę.-Powiadomiła ich, o dziwo zza szklanych ścian słyszeli ją całkowicie wyraźnie.
-I co teraz zrobimy?-Zapytała przerażona pani Weasley.
-Spróbuję jakoś pokonać tę barierę.-Poinformowała Mallory, ale, gdy rzuciła zaklęcie odrzuciło ją do tyłu z niesamowitą siłą.
-Mal!-Wrzasnęli jednocześnie Fred i Jackie i przykleili się do niewidzialnej osłony. Z podłogi wydobyły się grube sznury, które ją oplotły, pokój nagle stał się jasny, ale nie licząc związanej na środku Mallory wciąż był pusty.
-Musimy jej jakoś pomóc!-Jackie zaczynała histeryzować, dziewczyna była zamknięta, sama pozbawiona różdżki. Co chwilę wierciła się we wszystkie strony, wszyscy myśleli, że to przez to, że próbuje wyrwać się z więzów, ale wyglądało to jakby walczyła z samą sobą.
Wszyscy zaczęli bezskutecznie walić różnymi zaklęciami w osłony.
-To nic nie daje!-Ryknął Fred, opadł na kolana i zaczął walić w niewidzianą barierę pięściami.
-Chyba wiem w jaki sposób to działa...-Percy głośno przełknął ślinę.-Musi przez to przejść.-
Jeszcze zanim dokonałam swojej pierwszej przemiany...
To stało się tak szybko, ostatnie co zostało w mojej pamięci to moment, który widziałam jak w zwolnionym tempie...Ginny ostrzegła mnie, ale ja zupełnie się tego nie spodziewałam, nie miałam pojęcia co się dzieje. Gdyby nie Mallory, która rzuciła się przede mnie z szybkością ścigającej dostałabym prosto w serce...Później zobaczyłam już tylko krótki rozbłysk światła i rozdzierający wrzask Mallory. Zaklęcie było tak silne, że aż odrzuciło ją do tyłu. Przerażona podbiegłam do jej ciała albo raczej rzuciłam się na podłogę i zaniosłam się szlochem.
Doskonale pamiętałam dzień, w którym dostałyśmy listy z Hogwartu...
************
-Jackie!-Mallory zapukała do moich drzwi mimo wczesnej pory.-Dostałam list! Czytaj!-Była z tego powodu taka radosna, że niemal tańczyła przed moim domem, a ja wiedziałam już co ma na myśli moja przyjaciółka.
-Dostałam ten sam list, dokładnie taki!-Pisnęłam z uciechy i rzuciłam się w ramiona blondynki.
-Jesteśmy czarownicami! Jesteśmy czarownicami!-Podśpiewywała i przysiadła na schodach mojej werandy a ja zrobiłam to samo.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę!-Posłałam jej szczery uśmiech.
-Tylko, że nie wiem jak dotrzeć na tą Pokątną.-Uśmiech zszedł jej z twarzy.
-Nie martw się, na pewno ktoś nas jeszcze o tym wszystkim powiadomi!
-A co jeśli to tylko takie żarty, a żadnej magii nie ma...-Powiedziała zrezygnowana a cały entuzjazm nagle z niej uleciał. Bardzo chciałam ją jakoś pocieszyć, ale nie wiedziałam jak.
-No co ty Mal, czy ty tego nie czujesz!-Wstałam i okręciłam się w miejscu.
-Ale czego, Jackie?-Zapytała zaskoczona.
-Te wszystkie dziwne rzeczy, które się działy, teraz czuję jakby czysta magia przepływała przez moje żyły!
-No tak, chyba masz rację! Nie jesteśmy wariatkami Jackie!-Ucieszyła się a ja wybuchnęłam śmiechem.
Cały dzień szukałyśmy informacji na temat Hogwartu, a nawet poznałyśmy miłego chłopca, który też dostał list taki jak nasz i mieszkał parę przecznic dalej.
-A co to znaczy półkrwi?-Zapytała Mallory, obie na zmianę zasypywałyśmy chłopaka pytaniami, ale on z przyjemnością na nie odpowiadał.
-To znaczy, że tak jak w moim wypadku-mój tata jest czarodziejem, a moja mama mugolką.
Mugol to człowiek, który nigdy nie wykazał żadnych zdolności magicznych i nigdy ich nie wykaże.-Wyrecytował wyprzedzając nasze pytanie.
-To znaczy, że ty jesteś półkrwi, tak?
-Dokładnie.-Powiedział z dumą.
-W takim razie...kim jestem ja i Jackie, bo jeśli dobrze rozumiem nasi rodzice to mugole...
-Tak, Mallory.-Zgodził się Duke i przysiadł bliżej niej, pospiesznie przełknął ślinę i zaczął: -Jest kilku czarodziejów i czarownice, którzy...uważają, że ci urodzeni w mugolskich rodzinach są gorsi, mówią na nich...szlamy.-Zakończył i wzdrygnął się.-Nie mają racji.-Powiedział dobitnie.-,,Szlama" to wielka obraza, używają jej tylko ci najgorsi..-Westchnął.
-Dlaczego tak sądzą?-Zapytałam.
-Nie wiem, właściwie to nie ma znaczenia, a wręcz często mugolacy są o wiele bardziej utalentowani od czarodziejów czystej krwi...
-Jak to się stało, że ja i Jackie jesteśmy czarownicami?-Zapytała Mallory.
-Najwyraźniej gdzieś w dalekiej rodzinie macie czarodzieja, macie to w genach, czuję, że będziesz wielką czarownicą Mallory.-Powiedział z zamkniętymi oczami trzymając ją za ręce, a ona zarumieniła się.-Ogromnie potężną....Mam nadzieję, że będziemy w jednym domu!
-Co to są domy?
-Są cztery-Gryffindor, Slytherin, Hufflepuff i Ravenclaw. Ja osobiście mam nadzieję, że trafię do Gryffindoru, a wy razem ze mną, bo to wspaniały dom! Wychodzą z niego najmężniejsi i najsilniejsi czarodzieje i czarownice!-Powiedział rozmarzonym głosem.
-Co trzeba zrobić, żeby dostać się do tych ,,domów"?-Bardzo ciekawił mnie ten temat, świadomość, że istnieje drugi nieznany mi świat rozbudzała moje komórki, aby zadawać kolejne pytania i pożerać tę wiedzę, która tak mnie ciekawiła.
-Właściwie to tylko usiąść na stołku i założyć starą czapkę.-Wszyscy się roześmialiśmy, wtedy byłam pewna, że żartował....
***********
Nigdy w życiu nie czułam podobnego gniewu i smutku na raz, mimo, że byłam pewna, że trafiło w nią zaklęcie czarnomagiczne nie mogłam dopuścić myśli, że Mallory mogła umrzeć...
Widziałam, że Ginny robi co w jej mocy, z głupią nadzieją starałam się mruczeć to samo zaklęcie co ona i powtarzać ruchy różdżką, ale nie przyniosło to żadnego efektu poza chwilowym zatamowaniem potoku krwi, ale wiedziałam, że to tylko chwilowe. Nie chodziło już nawet o jej wykrwawienie, czułam jak ta klątwa niszczy ją, zabiera jej całą magiczną moc i siłę.
-Powiedz o wszystkim co tu się stało mojej rodzinie i proszę, zajmij się nimi Jackie.-Powiedziała cicho. Wszyscy stali ze smutnymi minami, jak miałam powiedzieć o tym jej rodzinie! Czułam, że te słowa nie przeszłyby mi przez gardło, ale też uważałam, że powinni wiedzieć w jaki sposób zginęła.
-Zrobię wszystko o co mnie poprosisz Mallory.-Przyrzekłam ze łzami w oczach.
-Będę wam dawać wskazówki z góry.-Zaśmiała się i łza spłynęła po jej policzku. Jak mogła żartować w takiej sytuacji.
-Nie płacz Jackie, spójrz na mnie, nie ma za czym płakać.-Uśmiechnęła się. Nagle zobaczyłam kolejne zaklęcie posłane ze strony tajemniczego mężczyzny. Tym razem jednak byłam czujna, poza tym razem z moim zaklęciem w jego stronę poleciało 9 innych zza moich pleców, nawet Mallory próbowała sięgnąć po swoją różdżkę, ale i tak była zdecydowanie za słaba, żeby mnie obronić.
-KIM JESTEŚ TY PIEPRZONY TCHÓRZU!-Ryknęłam używając całego powietrza w płucach a mój głos poniósł się po sali. Nie mogłam wytrzymać tego wszystkiego, chciałam umrzeć razem z nią...
-Niespodzianka.-Powiedział chłopak odwracając się w naszą stronę i zrzucając kaptur.
-Duke?-Wydyszałam.
-NIEEE!-Wrzasnęła Mallory.-Co zrobiliście z Duke'iem!-Mallory była wściekła widziałam to w niej. Ja sama nie wierzyłam w to co widzę. Było dla mnie pewnym, że to jakieś sztuczki śmierciożerców.
-Petrificus totalus!-Usłyszałam z ciemności i zobaczyłam krótki błysk, a potem zobaczyłam jak Duke opada na posadzkę na twarz. Musiał się tego nie spodziewać, bo nasz wybawca zaatakował go od tyłu.
-Nie śmiej podnosić różdżki na moją rodzinę!-Syknął do niego gniewnie. Z ciemności wyłonił się Fred Weasley.
-Fred!-Jego rodzina zaczęła go ściskać, tak bardzo chciałabym wiedzieć co było teraz z moją rodziną...
-Fred...-Wydusiła Mallory, były to ostatnie słowa jakie powiedziała.
Rudowłosy chłopak złapał ją w ramiona.
-Mallory, co ci jest, CO JEST DO CHOLERY!?-Powiedział przerażony i potrząsał jej ciałem, ale jej powieki już opadły.-NIE RÓB MI TEGO!-Nachylił się nad jej ciałem i płakał.
-Nie wiesz jak się czułem, gdy zobaczyłem na mapie, że kropka z twoim imieniem blaknie...-Mówił, nikt nie śmiał przerwać mu tego monologu.-I wiesz, od jakiegoś czasu już miałem takie wrażenie, ale dzisiaj się o tym przekonałem.-Kontynuował, a wszyscy wokół zalewali się łzami. Kątem oka zobaczyłam jak Ginny wypłakuje się do ramienia Harry'ego.-Nie możesz odejść teraz kiedy jestem tego już pewien. Kocham cię Mallory.-Szepnął, nie mogłam na to wszystko patrzeć, nie chciałam patrzeć już nawet na siebie...Chciałam opuścić to miejsce, jak najszybciej. Wciąż nie pojmowałam dlaczego taka dobra i zdolna czarownica jak ona musiała nas zostawić.
Była niezwykła, łączyła cechy wszystkich domów, tiara miała wielki problem do którego z nich ją przydzielić, chyba pierwszy raz od wieków miała taki wielki dylemat. Dzisiaj jednak widziałam dlaczego umieściła ją w Gryffindorze-odwaga, męstwo, szlachetność, zaufanie, jedność.
Sama nie wiem jak do tego doszło, ale pomyślałam, że chcę opuścić moje ciało, skupiłam się na tej myśli i po raz pierwszy mi się udało! Zaczęłam zmieniać kształt, ręce przeobrażały mi się w skrzydła i porastały piórami, już wiedziałam, że będę jakimś ptakiem. Mój kręgosłup i kości zaczęły zmieniać kształt, zamiast szczęki miałam dziób.
-Ty jesteś animagiem?!-Powiedziała zaskoczona Ginny, wszyscy wlepiali we mnie zdumione spojrzenia. Jestem feniksem!-Pomyślałam. Gdyby Mallory to zobaczyła...Znów upuściłam kilka łez nad jej ciałem, ale nie pomyślałam, że to może ją uratować...
**************
Rana Mallory zaczęła się zrastać z każdą łzą upuszczoną przez Jackie na jej ramię.
-Jackie, jesteś genialna!-Ryknął Fred i rzucił się jej w ramiona (jeśli w ogóle można tak powiedzieć o feniksie).-Jak ty to...Czuję puls!-Powiedział i coś na nowo zabłyszczało w jego oczach, Mallory delikatnie rozchyliła powieki.
-Mallory ty będziesz żyć! Jackie anulowała klątwę!
-Że co?-Powiedziała i złapała się za ramię, rany nie było a ona sama czuła się znacznie lepiej.
-To było niesamowite!-Powiedział Ron.
-Skąd wy wytrzasnęliście feniksa?-Zapytała i czuła jak wracają jej siły, wstała na nogi i wyprostowała się, a feniks zgrabnie usiadł jej na ramieniu i wtulił się w jej ramię.
-Niech Jackie ci wszystko opowie.-Uśmiechnęła się Ginny.
-Ale gdzie ona...-Blondwłosa nie zdążyła zakończyć pytania a feniks sfrunął na podłogę i przemienił w uśmiechniętą szatynkę. Przy lądowaniu lekko się zachwiała i upadła.
-Ups, gapa ze mnie.-Roześmiała się dziewczyna, a przyjaciółka pomogła jej wstać i uściskała.
-Jak się czujesz?-Wyszeptała.
-Jakby cała moja magiczna moc była dwukrotnie większa niż zwykle.-Uśmiechnęła się.
-To było niezwykłe.-Potwierdził George.
-Dziękuję Jackie.
-W sumie to uratowałyśmy się nawzajem.-Zaśmiała się.
-Co mu jest?-Zapytała i przewróciła ciało Duke'a na plecy.
-No cóż oprócz tego, że jest totalnym dupkiem i zdrajcą...-Zaczęła Jackie.
-Spetryfikowałem go na chwilę.-Wytłumaczył Fred.-Nic mu nie będzie, choć chyba bym tego chciał.-Warknął i wlepił gniewny wzrok w jego osłupiałe spojrzenie.
-Przez te wszystkie lata...-Warknęła Mallory.-Przez te wszystkie pieprzone lata kiedy ratowałam ci tyłek!-Wrzasnęła na niego, on jednak nie mógł się ruszyć.-Przez te lata kiedy udawałeś mojego przyjaciela! To wszystko co dla ciebie zrobiłam, gdy stawiałam się ślizgonom, bo wyzywali twoją matkę, jak specjalnie dla ciebie nauczyłam się bycia animagiem, jak przesiedziałam cały tydzień przy twoim łóżku szpitalnym po tej tragedii!-Wrzasnęła.-Natomiast to uczyniło z ciebie potwora i obrzydliwego zdrajcę.-Zakończyła, nozdrza jej drgały, spojrzała na niego spojrzeniem tak okropnym jakby patrzyła na nic nie wartą kupę łajna.
-Chodźmy Mallory.-Jackie zwróciła się łagodnie do przyjaciółki i obdarzyła Duke'a pogardliwym spojrzeniem, po jego policzku spłynęła łza, a nieruchome oczy wypełniły się następnymi.
-I dobrze, że ci przykro wiesz, mi natomiast nie, próbowałeś zabić moją przyjaciółkę, tym samym wypowiedziałeś mi wojnę-Skończyła.-Dobra ruszajmy.-Mallory chwyciła się pod boki, wszyscy odnowili zaklęcia kameleona i zaklęcia na nie wykrywanie przez homenum revelio.
-Tragedii?-Zapytała zdziwiona Jackie, pamiętała jak Duke rzekomo oberwał tłuczkiem i leżał w szpitalu, ale czy ,,tragedia"nie było na to za mocnym słowem? Czuła, że jest coś czego nie wie.
-Na piątym roku ugryzł go Greyback, wtedy nauczyłam się bycia animagiem. To dlatego znikał co miesiąc.
Harry słysząc o tym przypomniał sobie huncwotów, którzy specjalnie dla Remusa zostali animagami, poczuł do Mallory za to wielki respekt.
-Obiecałam mu, że nikomu o tym nie powiem, ale on obiecywał, że zawsze będzie po naszej stronie, więc to chyba nieaktualne.-Powiedziała ze smutkiem.
-Nie przejmuj się tym dupkiem.-Pocieszył ją Fred i objął ją ramieniem.
-Skąd masz tę mapę?-Zapytał Harry.
-Stworzyłem ją razem z George'm na podstawie mapy Huncwotów.-Wytłumaczył Fred-Spójrz, jesteśmy tutaj, ostatnio zauważyłem coś niemożliwego.-Powiedział i wskazał Harry'emu dół mapy.-To podziemia ministerstwa, widzę tu jakąś rozmazaną kropkę i już od jakiegoś czasu próbuję ją odszyfrować.-Cały czas krąży po tym jednym pokoju, myślę, że oni kogoś tam trzymają.Ale na pewno ta osoba nie jest martwa, gdy się umiera kropka z imieniem znika, tak też dowiedziałem się, że z Mallory nie jest dobrze.
-Niezłe.-Przyznała Ginny.
-Dzięki huncwotom wpadliśmy na ten pomysł.-Uśmiechnął się.
-Myślicie, że to może być Kingsley, ta rozmazana kropka?-Rzucił pytanie Ron.
-Możliwe, musimy to sprawdzić.-Powiedział Harry.
Wszyscy podążali za Fredem, który trzymał mapę (oraz rękę Mallory).
-Ona wie?-Zapytała Ginny szeptem.
-Nie, nie słyszała tego wyznania, ale wkrótce pewnie jej to powie.-Jackie uśmiechnęła się promiennie.-Tylko nie wiem co z Duke'iem, może nie powinniśmy go tam zostawiać.
-Spokojnie, Fred go tylko unieruchomił, możliwe, że był pod wpływem imperiusa, albo eliksir wielosokowy...-Uspokajała ją Ginny.
-No tak, ale jeśli go tak znajdą będą wiedzieli, że mają gości.
-Tak, to może być problem, ale damy radę, chcemy tylko odebrać im broń i powstrzymać śmierć mugoli. Potem możemy się stąd zmywać.-Wtrącił Ron.
Parę minut później doszli do drzwi, których pilnowało dwoje śmierciożerców.
-Musimy ich rozbroić.-Powiedział Ron i zza rogu spoglądał na dwoje śmierciożerców.
-Nie, Ron, mam lepszy pomysł.-Zaprzeczyła Mallory i wytłumaczyła im jej plan.
-Jackie, jesteś już animagiem, teraz czas żeby nauczyć cię jak wykorzystywać swoje moce.-Szepnęła do niej Mallory z chytrym uśmiechem.-Ja mam lwa, ale z feniksa można zrobić duży użytek.
-Jasne, rozumiem.-Pokiwała głową.
-Uważaj na siebie Jackie.-Przestrzegła ją Mallory.
-Jakby co, mamy tyły, wystarczy jedno słowo, a wystrzeli w nich jedenaście zaklęć.-Poinformował ją Harry.
-Wiem, panie szefie aurorów.-Uśmiechnęła się do niego, skupiła jak wcześniej i znowu stała się feniksem. Odwróciła się, Ginny zdjęła z niej zaklęcia na niewykrywalność i uśmiechnęła zachęcająco z wyciągniętą różdżką.
-Martwię się o nią.-Przyznała Mallory i odruchowo oparła o ramię Freda, ale gdy George wysoko podniósł brwi wyprostowała się szybko.-Sorry, musiałam chyba się do kogoś przytulić.-Chrząknęła nerwowo.
-Nie ma sprawy.-Wzruszył ramionami i objął ją od tyłu a ona się zaczerwieniła.
Wszystko szło zgodnie z planem, Jackie jako feniks kompletnie odwróciła uwagę śmierciożerców.
-Uciekaj!-Jeden z nich machał rękami.
-Zwariowałeś, wiesz ile warte są ich łzy!-Zganił go wspólnik.
-Mamy tu pilnować, a nie zajmować się feniksem!-Wyglądało na to, że szczęście bardzo im sprzyjało, bo nawet rozgorzała z tego wszystkiego niezła kłótnia.
-A co mnie to obchodzi, myślisz, że co z tego pilnowania będziesz coś mieć, chyba rychłą śmierć! Jak Potter z tą swoją rudą się tu zjawią to jesteś martwy!
Ginny zaczerwieniła się po cebulki włosów, a on objął ją ramieniem.
-A łzy feniksa są cenne jak cholera! Zbiję na tym interes!-Chytrze zacierał ręce.
-Chyba my!-Poprawił go.
-Kto pierwszy ten lepszy!-Krzyknął drugi, a Jackie w postaci feniksa odleciała od nich, a oni zaczęli ją gonić.
-Dobra robota.-Percy pokiwał głową z uznaniem.
-Chyba już jest czysto.-Zauważył Harry, gdy feniks i śmierciożercy zniknęli za rogiem.
-Tak, zobacz.-Fred wskazał na mapę i widać na niej było jak kropki z ich imionami się oddalają.
-Mają rację, już po nich!-Zachichotał Ron.
-Gdzie jesteśmy?-Zapytała Ginny Freda, bo trzymał teraz mapę.
-Pokój kontrolny, to tu gdzie byliście zamknięci, gdy was wybawiliśmy.-Ginny zachciało się śmiać, bo zauważyła, że jej brat wspomniał o tym nie przez przypadek.
-Muszę usłyszeć tą historię...-Powiedziała Mallory ze śmiechem.
-Skromny to on jest jak cholera, już o bracie wybawicielu nie wspomni...-Prychnął George.
-I ja też brałem w tym udział!-Przypomniał oburzony Ron.
-I co mam wam zaklaskać!-Zakpił sobie Fred.
-Lepiej się odsuńcie!-Nakazała Mallory i wyciągnęła przed siebie różdżkę.
-Oszalałaś!-Zganili ją wszyscy, ale ku ich zdziwieniu wywaliła drzwi całkowicie po cichu.
-Bum, bum.-Zaśmiała się i okręciła różdżkę w palcach.
-Pewnie wystarczyła by alohomora.-Jackie parsknęła śmiechem.
-Alohomora jest dla amatorów.-Zaśmiała się blondynka.-A tak serio te drzwi były zaczarowane tak, że po użyciu alohomory uruchomiłyby alarm.-Wyjaśniła.
-Jak ona to...-Powiedział Ron z rozdziawioną gębą.
-Mówiłem, że przy niej niemożliwe staje się możliwe.-Szepnął Fred do starszych braci.
-Daj mi tę mapę.-Rozkazała pani Weasley i wzięła od niego mapę.
-Powiedz, gdybyśmy mieli towarzystwo albo jakby ktoś z naszych miał kłopoty.
-Przecież wiem George!-Oburzyła się matka.
-Wejdę pierwsza.
-Wejdę pierwszy.-Powiedzieli jednocześnie Harry i Ginny.
-Dobra to razem.-Harry złapał ją za rękę i razem ostrożnie przekroczyli próg. Pomieszczenie było puste, nie licząc mnóstwa drzwi, które się pojawiły.
-Wchodźcie.-Ginny machnęła do nich ręką.
-Wcześniej też było tu tyle drzwi?-Zapytał Harry.
-Nie.-Odpowiedział Ron.-To dziwne, pewnie jakieś dodatkowe zabezpieczenie.-Zaklął cicho.
-Ron ma rację, lepiej ich nie dotykać.-Przestrzegł ich Harry i zaczął oglądać każde z nich dokładnie.
-Ile jest tych drzwi?-Zapytał Percy.
-A to ma jakieś znaczenie?-Prychnął Ron.
-Proszę pani, co z Jackie?-Zapytała zmartwiona blondynka.
-Jestem z powrotem.-Powiedziała, gdy nagle urosła obok nich i była z powrotem dziewczyną.
-Właśnie tu.-Zaśmiała się Molly.
-Chyba tu za tobą nie przylezą, co?-Upewnił się George.
-Spokojnie, wyrolowałam ich, unieruchomiłam, rzuciłam na nich jęzlep, żeby nikt ich nie znalazł jak się obudzą i zamknęłam w jakimś gabinecie.-Zaśmiała się i przybiła piątkę z Mallory.
-Moja dziewczyna!-Powiedziała z dumą Mallory.
-Mallory, na tych drzwiach jest twoje imię i nazwisko!-Zauważyła Ginny.
-Rzeczywiście.-Potwierdziła, gdy poświeciła różdżką i zobaczyła jak napis zaświecił się, gdy do niego podeszła.
Mallory Susan Catchet
-Myślicie, że powinnam, no wiecie wejść tam?-Zapytała blondynka zaskoczona tym odkryciem.
-Prohibitus!-Szepnęła Ginny celując różdżką w drzwi, ale nic się nie wydarzyło.
-Co to za zaklęcie?-Zapytała jej matka.
-Wykrywa użycie niedozwolonych zaklęć. Chyba jest w miarę bezpiecznie.
-Uważaj Mal.-Ostrzegł ja Fred kładąc jej dłoń na ramieniu.
-Nie bój się, dam radę.-Wzięła głęboki oddech i przekręciła klamkę wysoko trzymając różdżkę.
-Co tam widzisz?-Zapytał Harry.
-To samo co wy, ciemną próżnię.-Stała w progu z zapaloną różdżką i rozglądała się po dziwnym pomieszczeniu.
-Nie waż się tam wchodzić Mallory!-Ostrzegła ją przerażona Jackie.
-Ginny sprawdzała i nie wykryło żadnego większego niebezpieczeństwa.-Wzruszyła ramionami.-Zresztą jak już ktoś ma się dzisiaj poświęcić to ja.-Zrobiła krok do przodu na co Jackie zakryła oczy spodziewając się najgorszego scenariusza.
-Cholera!-Powiedział Fred, gdy drzwi się za nią zatrzasnęły a ściany zaszkliły tak, że dokładnie ją widzieli.-Spoko wyważę je.-Uspokoił ją. Minęło parę minut, gdy kilka razy próbowali rozwalić te drzwi.
-Tam są jakieś inne drzwi!-Mallory obejrzała się za siebie i pobiegła na drugi koniec pokoju.-Ale nie ma klamki i są chronione przez jakąś barierę.-Powiadomiła ich, o dziwo zza szklanych ścian słyszeli ją całkowicie wyraźnie.
-I co teraz zrobimy?-Zapytała przerażona pani Weasley.
-Spróbuję jakoś pokonać tę barierę.-Poinformowała Mallory, ale, gdy rzuciła zaklęcie odrzuciło ją do tyłu z niesamowitą siłą.
-Mal!-Wrzasnęli jednocześnie Fred i Jackie i przykleili się do niewidzialnej osłony. Z podłogi wydobyły się grube sznury, które ją oplotły, pokój nagle stał się jasny, ale nie licząc związanej na środku Mallory wciąż był pusty.
-Musimy jej jakoś pomóc!-Jackie zaczynała histeryzować, dziewczyna była zamknięta, sama pozbawiona różdżki. Co chwilę wierciła się we wszystkie strony, wszyscy myśleli, że to przez to, że próbuje wyrwać się z więzów, ale wyglądało to jakby walczyła z samą sobą.
Wszyscy zaczęli bezskutecznie walić różnymi zaklęciami w osłony.
-To nic nie daje!-Ryknął Fred, opadł na kolana i zaczął walić w niewidzianą barierę pięściami.
-Chyba wiem w jaki sposób to działa...-Percy głośno przełknął ślinę.-Musi przez to przejść.-
Subskrybuj:
Posty (Atom)