Translate

niedziela, 3 września 2017

81.Moc przyjaźni

*Jackie*

Jeszcze zanim dokonałam swojej pierwszej przemiany...
To stało się tak szybko, ostatnie co zostało w mojej pamięci to moment, który widziałam jak w zwolnionym tempie...Ginny ostrzegła mnie, ale ja zupełnie się tego nie spodziewałam, nie miałam pojęcia co się dzieje. Gdyby nie Mallory, która rzuciła się przede mnie z szybkością ścigającej dostałabym prosto w serce...Później zobaczyłam już tylko krótki rozbłysk światła i rozdzierający wrzask Mallory. Zaklęcie było tak silne, że aż odrzuciło ją do tyłu. Przerażona podbiegłam do jej ciała albo raczej rzuciłam się na podłogę i zaniosłam się szlochem.
Doskonale pamiętałam dzień, w którym dostałyśmy listy z Hogwartu...

************
-Jackie!-Mallory zapukała do moich drzwi mimo wczesnej pory.-Dostałam list! Czytaj!-Była z tego powodu taka radosna, że niemal tańczyła przed moim domem, a ja wiedziałam już co ma na myśli moja przyjaciółka.
-Dostałam ten sam list, dokładnie taki!-Pisnęłam z uciechy i rzuciłam się w ramiona blondynki.
-Jesteśmy czarownicami! Jesteśmy czarownicami!-Podśpiewywała i przysiadła na schodach mojej werandy a ja zrobiłam to samo.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę!-Posłałam jej szczery uśmiech.
-Tylko, że nie wiem jak dotrzeć na tą Pokątną.-Uśmiech zszedł jej z twarzy.
-Nie martw się, na pewno ktoś nas jeszcze o tym wszystkim powiadomi!
-A co jeśli to tylko takie żarty, a żadnej magii nie ma...-Powiedziała zrezygnowana a cały entuzjazm nagle z niej uleciał. Bardzo chciałam ją jakoś pocieszyć, ale nie wiedziałam jak.
-No co ty Mal, czy ty tego nie czujesz!-Wstałam i okręciłam się w miejscu.
-Ale czego, Jackie?-Zapytała zaskoczona.
-Te wszystkie dziwne rzeczy, które się działy, teraz czuję jakby czysta magia przepływała przez moje żyły!
-No tak, chyba masz rację! Nie jesteśmy wariatkami Jackie!-Ucieszyła się a ja wybuchnęłam śmiechem.
Cały dzień szukałyśmy informacji na temat Hogwartu, a nawet poznałyśmy miłego chłopca, który też dostał list taki jak nasz i mieszkał parę przecznic dalej.
-A co to znaczy półkrwi?-Zapytała Mallory, obie na zmianę zasypywałyśmy chłopaka pytaniami, ale on z przyjemnością na nie odpowiadał.
-To znaczy, że tak jak w moim wypadku-mój tata jest czarodziejem, a moja mama mugolką.
Mugol to człowiek, który nigdy nie wykazał żadnych zdolności magicznych i nigdy ich nie wykaże.-Wyrecytował wyprzedzając nasze pytanie.
-To znaczy, że ty jesteś półkrwi, tak?
-Dokładnie.-Powiedział z dumą.
-W takim razie...kim jestem ja i Jackie, bo jeśli dobrze rozumiem nasi rodzice to mugole...
-Tak, Mallory.-Zgodził się Duke i przysiadł bliżej niej, pospiesznie przełknął ślinę i zaczął: -Jest kilku czarodziejów i czarownice, którzy...uważają, że ci urodzeni w mugolskich rodzinach są gorsi, mówią na nich...szlamy.-Zakończył i wzdrygnął się.-Nie mają racji.-Powiedział dobitnie.-,,Szlama" to wielka obraza, używają jej tylko ci najgorsi..-Westchnął.
-Dlaczego tak sądzą?-Zapytałam.
-Nie wiem, właściwie to nie ma znaczenia, a wręcz często mugolacy są o wiele bardziej utalentowani od czarodziejów czystej krwi...
-Jak to się stało, że ja i Jackie jesteśmy czarownicami?-Zapytała Mallory.
-Najwyraźniej gdzieś w dalekiej rodzinie macie czarodzieja, macie to w genach, czuję, że będziesz wielką czarownicą Mallory.-Powiedział z zamkniętymi oczami trzymając ją za ręce, a ona zarumieniła się.-Ogromnie potężną....Mam nadzieję, że będziemy w jednym domu!
-Co to są domy?
-Są cztery-Gryffindor, Slytherin, Hufflepuff i Ravenclaw. Ja osobiście mam nadzieję, że trafię do Gryffindoru, a wy razem ze mną, bo to wspaniały dom! Wychodzą z niego najmężniejsi i najsilniejsi czarodzieje i czarownice!-Powiedział rozmarzonym głosem.
-Co trzeba zrobić, żeby dostać się do tych ,,domów"?-Bardzo ciekawił mnie ten temat, świadomość, że istnieje drugi nieznany mi świat rozbudzała moje komórki, aby zadawać kolejne pytania i pożerać tę wiedzę, która tak mnie ciekawiła.
-Właściwie to tylko usiąść na stołku i założyć starą czapkę.-Wszyscy się roześmialiśmy, wtedy byłam pewna, że żartował....

***********
Nigdy w życiu nie czułam podobnego gniewu i smutku na raz, mimo, że byłam pewna, że trafiło w nią zaklęcie czarnomagiczne nie mogłam dopuścić myśli, że Mallory mogła umrzeć...
Widziałam, że Ginny robi co w jej mocy, z głupią nadzieją starałam się mruczeć to samo zaklęcie co ona i powtarzać ruchy różdżką, ale nie przyniosło to żadnego efektu poza chwilowym zatamowaniem potoku krwi, ale wiedziałam, że to tylko chwilowe. Nie chodziło już nawet o jej wykrwawienie, czułam jak ta klątwa niszczy ją, zabiera jej całą magiczną moc i siłę.
-Powiedz o wszystkim co tu się stało mojej rodzinie i proszę, zajmij się nimi Jackie.-Powiedziała cicho. Wszyscy stali ze smutnymi minami, jak miałam powiedzieć o tym jej rodzinie! Czułam, że te słowa nie przeszłyby mi przez gardło, ale też uważałam, że powinni wiedzieć w jaki sposób zginęła.
-Zrobię wszystko o co mnie poprosisz Mallory.-Przyrzekłam ze łzami w oczach.
-Będę wam dawać wskazówki z góry.-Zaśmiała się i łza spłynęła po jej policzku. Jak mogła żartować w takiej sytuacji.
-Nie płacz Jackie, spójrz na mnie, nie ma za czym płakać.-Uśmiechnęła się. Nagle zobaczyłam kolejne zaklęcie posłane ze strony tajemniczego mężczyzny. Tym razem jednak byłam czujna, poza tym razem z moim zaklęciem w jego stronę poleciało 9 innych zza moich pleców, nawet Mallory próbowała sięgnąć po swoją różdżkę, ale i tak była zdecydowanie za słaba, żeby mnie obronić.
-KIM JESTEŚ TY PIEPRZONY TCHÓRZU!-Ryknęłam używając całego powietrza w płucach a mój głos poniósł się po sali. Nie mogłam wytrzymać tego wszystkiego, chciałam umrzeć razem z nią...
-Niespodzianka.-Powiedział chłopak odwracając się w naszą stronę i zrzucając kaptur.
-Duke?-Wydyszałam.
-NIEEE!-Wrzasnęła Mallory.-Co zrobiliście z Duke'iem!-Mallory była wściekła widziałam to w niej. Ja sama nie wierzyłam w to co widzę. Było dla mnie pewnym, że to jakieś sztuczki śmierciożerców.
-Petrificus totalus!-Usłyszałam z ciemności i zobaczyłam krótki błysk, a potem zobaczyłam jak Duke opada na posadzkę na twarz. Musiał się tego nie spodziewać, bo nasz wybawca zaatakował go od tyłu.
-Nie śmiej podnosić różdżki na moją rodzinę!-Syknął do niego gniewnie. Z ciemności wyłonił się Fred Weasley.
-Fred!-Jego rodzina zaczęła go ściskać, tak bardzo chciałabym wiedzieć co było teraz z moją rodziną...
-Fred...-Wydusiła Mallory, były to ostatnie słowa jakie powiedziała.
Rudowłosy chłopak złapał ją w ramiona.
-Mallory, co ci jest, CO JEST DO CHOLERY!?-Powiedział przerażony i potrząsał jej ciałem, ale jej powieki już opadły.-NIE RÓB MI TEGO!-Nachylił się nad jej ciałem i płakał.
-Nie wiesz jak się czułem, gdy zobaczyłem na mapie, że kropka z twoim imieniem blaknie...-Mówił, nikt nie śmiał przerwać mu tego monologu.-I wiesz, od jakiegoś czasu już miałem takie wrażenie, ale dzisiaj się o tym przekonałem.-Kontynuował, a wszyscy wokół zalewali się łzami. Kątem oka zobaczyłam jak Ginny wypłakuje się do ramienia Harry'ego.-Nie możesz odejść teraz kiedy jestem tego już pewien. Kocham cię Mallory.-Szepnął, nie mogłam na to wszystko patrzeć, nie chciałam patrzeć już nawet na siebie...Chciałam opuścić to miejsce, jak najszybciej. Wciąż nie pojmowałam dlaczego taka dobra i zdolna czarownica jak ona musiała nas zostawić.
Była niezwykła, łączyła cechy wszystkich domów, tiara miała wielki problem do którego z nich ją przydzielić, chyba pierwszy raz od wieków miała taki wielki dylemat. Dzisiaj jednak widziałam dlaczego umieściła ją w Gryffindorze-odwaga, męstwo, szlachetność, zaufanie, jedność.
Sama nie wiem jak do tego doszło, ale pomyślałam, że chcę opuścić moje ciało, skupiłam się na tej myśli i po raz pierwszy mi się udało! Zaczęłam zmieniać kształt, ręce przeobrażały mi się w skrzydła i porastały piórami, już wiedziałam, że będę jakimś ptakiem. Mój kręgosłup i kości zaczęły zmieniać kształt, zamiast szczęki miałam dziób.
-Ty jesteś animagiem?!-Powiedziała zaskoczona Ginny, wszyscy wlepiali we mnie zdumione spojrzenia. Jestem feniksem!-Pomyślałam. Gdyby Mallory to zobaczyła...Znów upuściłam kilka łez nad jej ciałem, ale nie pomyślałam, że to może ją uratować...

**************
Rana Mallory zaczęła się zrastać z każdą łzą upuszczoną przez Jackie na jej ramię.
-Jackie, jesteś genialna!-Ryknął Fred i rzucił się jej w ramiona (jeśli w ogóle można tak powiedzieć o feniksie).-Jak ty to...Czuję puls!-Powiedział i coś na nowo zabłyszczało w jego oczach, Mallory delikatnie rozchyliła powieki.
-Mallory ty będziesz żyć! Jackie anulowała klątwę!
-Że co?-Powiedziała i złapała się za ramię, rany nie było a ona sama czuła się znacznie lepiej.
-To było niesamowite!-Powiedział Ron.
-Skąd wy wytrzasnęliście feniksa?-Zapytała i czuła jak wracają jej siły, wstała na nogi i wyprostowała się, a feniks zgrabnie usiadł jej na ramieniu i wtulił się w jej ramię.
-Niech Jackie ci wszystko opowie.-Uśmiechnęła się Ginny.
-Ale gdzie ona...-Blondwłosa nie zdążyła zakończyć pytania a feniks sfrunął na podłogę i przemienił w uśmiechniętą szatynkę. Przy lądowaniu lekko się zachwiała i upadła.
-Ups, gapa ze mnie.-Roześmiała się dziewczyna, a przyjaciółka pomogła jej wstać i uściskała.
-Jak się czujesz?-Wyszeptała.
-Jakby cała moja magiczna moc była dwukrotnie większa niż zwykle.-Uśmiechnęła się.
-To było niezwykłe.-Potwierdził George.
-Dziękuję Jackie.
-W sumie to uratowałyśmy się nawzajem.-Zaśmiała się.
-Co mu jest?-Zapytała i przewróciła ciało Duke'a na plecy.
-No cóż oprócz tego, że jest totalnym dupkiem i zdrajcą...-Zaczęła Jackie.
-Spetryfikowałem go na chwilę.-Wytłumaczył Fred.-Nic mu nie będzie, choć chyba bym tego chciał.-Warknął i wlepił gniewny wzrok w jego osłupiałe spojrzenie.
-Przez te wszystkie lata...-Warknęła Mallory.-Przez te wszystkie pieprzone lata kiedy ratowałam ci tyłek!-Wrzasnęła na niego, on jednak nie mógł się ruszyć.-Przez te lata kiedy udawałeś mojego przyjaciela! To wszystko co dla ciebie zrobiłam, gdy stawiałam się ślizgonom, bo wyzywali twoją matkę, jak specjalnie dla ciebie nauczyłam się bycia animagiem, jak przesiedziałam cały tydzień przy twoim łóżku szpitalnym po tej tragedii!-Wrzasnęła.-Natomiast to uczyniło z ciebie potwora i obrzydliwego zdrajcę.-Zakończyła, nozdrza jej drgały, spojrzała na niego spojrzeniem tak okropnym jakby patrzyła na nic nie wartą kupę łajna.
-Chodźmy Mallory.-Jackie zwróciła się łagodnie do przyjaciółki i obdarzyła Duke'a pogardliwym spojrzeniem, po jego policzku spłynęła łza, a nieruchome oczy wypełniły się następnymi.
-I dobrze, że ci przykro wiesz, mi natomiast nie, próbowałeś zabić moją przyjaciółkę, tym samym wypowiedziałeś mi wojnę-Skończyła.-Dobra ruszajmy.-Mallory chwyciła się pod boki, wszyscy odnowili zaklęcia kameleona i zaklęcia na nie wykrywanie przez homenum revelio.
-Tragedii?-Zapytała zdziwiona Jackie, pamiętała jak Duke rzekomo oberwał tłuczkiem i leżał w szpitalu, ale czy ,,tragedia"nie było na to za mocnym słowem? Czuła, że jest coś czego nie wie.
-Na piątym roku ugryzł go Greyback, wtedy nauczyłam się bycia animagiem. To dlatego znikał co miesiąc.
Harry słysząc o tym przypomniał sobie huncwotów, którzy specjalnie dla Remusa zostali animagami, poczuł do Mallory za to wielki respekt.
-Obiecałam mu, że nikomu o tym nie powiem, ale on obiecywał, że zawsze będzie po naszej stronie, więc to chyba nieaktualne.-Powiedziała ze smutkiem.
-Nie przejmuj się tym dupkiem.-Pocieszył ją Fred i objął ją ramieniem.
-Skąd masz tę mapę?-Zapytał Harry.
-Stworzyłem ją razem z George'm na podstawie mapy Huncwotów.-Wytłumaczył Fred-Spójrz, jesteśmy tutaj, ostatnio zauważyłem coś niemożliwego.-Powiedział i wskazał Harry'emu dół mapy.-To podziemia ministerstwa, widzę tu jakąś rozmazaną kropkę i już od jakiegoś czasu próbuję ją odszyfrować.-Cały czas krąży po tym jednym pokoju, myślę, że oni kogoś tam trzymają.Ale na pewno ta osoba nie jest martwa, gdy się umiera kropka z imieniem znika, tak też dowiedziałem się, że z Mallory nie jest dobrze.
-Niezłe.-Przyznała Ginny.
-Dzięki huncwotom wpadliśmy na ten pomysł.-Uśmiechnął się.
-Myślicie, że to może być Kingsley, ta rozmazana kropka?-Rzucił pytanie Ron.
-Możliwe, musimy to sprawdzić.-Powiedział Harry.
Wszyscy podążali za Fredem, który trzymał mapę (oraz rękę Mallory).
-Ona wie?-Zapytała Ginny szeptem.
-Nie, nie słyszała tego wyznania, ale wkrótce pewnie jej to powie.-Jackie uśmiechnęła się promiennie.-Tylko nie wiem co z Duke'iem, może nie powinniśmy go tam zostawiać.
-Spokojnie, Fred go tylko unieruchomił, możliwe, że był pod wpływem imperiusa, albo eliksir wielosokowy...-Uspokajała ją Ginny.
-No tak, ale jeśli go tak znajdą będą wiedzieli, że mają gości.
-Tak, to może być problem, ale damy radę, chcemy tylko odebrać im broń i powstrzymać śmierć mugoli. Potem możemy się stąd zmywać.-Wtrącił Ron.
Parę minut później doszli do drzwi, których pilnowało dwoje śmierciożerców.
-Musimy ich rozbroić.-Powiedział Ron i zza rogu spoglądał na dwoje śmierciożerców.
-Nie, Ron, mam lepszy pomysł.-Zaprzeczyła Mallory i wytłumaczyła im jej plan.
-Jackie, jesteś już animagiem, teraz czas żeby nauczyć cię jak wykorzystywać swoje moce.-Szepnęła do niej Mallory z chytrym uśmiechem.-Ja mam lwa, ale z feniksa można zrobić duży użytek.
-Jasne, rozumiem.-Pokiwała głową.
-Uważaj na siebie Jackie.-Przestrzegła ją Mallory.
-Jakby co, mamy tyły, wystarczy jedno słowo, a wystrzeli w nich jedenaście zaklęć.-Poinformował ją Harry.
-Wiem, panie szefie aurorów.-Uśmiechnęła się do niego, skupiła jak wcześniej i znowu stała się feniksem. Odwróciła się, Ginny zdjęła z niej zaklęcia na niewykrywalność i uśmiechnęła zachęcająco z wyciągniętą różdżką.
-Martwię się o nią.-Przyznała Mallory i odruchowo oparła o ramię Freda, ale gdy George wysoko podniósł brwi wyprostowała się szybko.-Sorry, musiałam chyba się do kogoś przytulić.-Chrząknęła nerwowo.
-Nie ma sprawy.-Wzruszył ramionami i objął ją od tyłu a ona się zaczerwieniła.
Wszystko szło zgodnie z planem, Jackie jako feniks kompletnie odwróciła uwagę śmierciożerców.
-Uciekaj!-Jeden z nich machał rękami.
-Zwariowałeś, wiesz ile warte są ich łzy!-Zganił go wspólnik.
-Mamy tu pilnować, a nie zajmować się feniksem!-Wyglądało na to, że szczęście bardzo im sprzyjało, bo nawet rozgorzała z tego wszystkiego niezła kłótnia.
-A co mnie to obchodzi, myślisz, że co z tego pilnowania będziesz coś mieć, chyba rychłą śmierć! Jak Potter z tą swoją rudą się tu zjawią to jesteś martwy!
Ginny zaczerwieniła się po cebulki włosów, a on objął ją ramieniem.
-A łzy feniksa są cenne jak cholera! Zbiję na tym interes!-Chytrze zacierał ręce.
-Chyba my!-Poprawił go.
-Kto pierwszy ten lepszy!-Krzyknął drugi, a Jackie w postaci feniksa odleciała od nich, a oni zaczęli ją gonić.
-Dobra robota.-Percy pokiwał głową z uznaniem.
-Chyba już jest czysto.-Zauważył Harry, gdy feniks i śmierciożercy zniknęli za rogiem.
-Tak, zobacz.-Fred wskazał na mapę i widać na niej było jak kropki z ich imionami się oddalają.
-Mają rację, już po nich!-Zachichotał Ron.
-Gdzie jesteśmy?-Zapytała Ginny Freda, bo trzymał teraz mapę.
-Pokój kontrolny, to tu gdzie byliście zamknięci, gdy was wybawiliśmy.-Ginny zachciało się śmiać, bo zauważyła, że jej brat wspomniał o tym nie przez przypadek.
-Muszę usłyszeć tą historię...-Powiedziała Mallory ze śmiechem.
-Skromny to on jest jak cholera, już o bracie wybawicielu nie wspomni...-Prychnął George.
-I ja też brałem w tym udział!-Przypomniał oburzony Ron.
-I co mam wam zaklaskać!-Zakpił sobie Fred.
-Lepiej się odsuńcie!-Nakazała Mallory i wyciągnęła przed siebie różdżkę.
-Oszalałaś!-Zganili ją wszyscy, ale ku ich zdziwieniu wywaliła drzwi całkowicie po cichu.
-Bum, bum.-Zaśmiała się i okręciła różdżkę w palcach.
-Pewnie wystarczyła by alohomora.-Jackie parsknęła śmiechem.
-Alohomora jest dla amatorów.-Zaśmiała się blondynka.-A tak serio te drzwi były zaczarowane tak, że po użyciu alohomory uruchomiłyby alarm.-Wyjaśniła.
-Jak ona to...-Powiedział Ron z rozdziawioną gębą.
-Mówiłem, że przy niej niemożliwe staje się możliwe.-Szepnął Fred do starszych braci.
-Daj mi tę mapę.-Rozkazała pani Weasley i wzięła od niego mapę.
-Powiedz, gdybyśmy mieli towarzystwo albo jakby ktoś z naszych miał kłopoty.
-Przecież wiem George!-Oburzyła się matka.
-Wejdę pierwsza.
-Wejdę pierwszy.-Powiedzieli jednocześnie Harry i Ginny.
-Dobra to razem.-Harry złapał ją za rękę i razem ostrożnie przekroczyli próg. Pomieszczenie było puste, nie licząc mnóstwa drzwi, które się pojawiły.
-Wchodźcie.-Ginny machnęła do nich ręką.
-Wcześniej też było tu tyle drzwi?-Zapytał Harry.
-Nie.-Odpowiedział Ron.-To dziwne, pewnie jakieś dodatkowe zabezpieczenie.-Zaklął cicho.
-Ron ma rację, lepiej ich nie dotykać.-Przestrzegł ich Harry i zaczął oglądać każde z nich dokładnie.
-Ile jest tych drzwi?-Zapytał Percy.
-A to ma jakieś znaczenie?-Prychnął Ron.
-Proszę pani, co z Jackie?-Zapytała zmartwiona blondynka.
-Jestem z powrotem.-Powiedziała, gdy nagle urosła obok nich i była z powrotem dziewczyną.
-Właśnie tu.-Zaśmiała się Molly.
-Chyba tu za tobą nie przylezą, co?-Upewnił się George.
-Spokojnie, wyrolowałam ich, unieruchomiłam, rzuciłam na nich jęzlep, żeby nikt ich nie znalazł jak się obudzą i zamknęłam w jakimś gabinecie.-Zaśmiała się i przybiła piątkę z Mallory.
-Moja dziewczyna!-Powiedziała z dumą Mallory.
-Mallory, na tych drzwiach jest twoje imię i nazwisko!-Zauważyła Ginny.
-Rzeczywiście.-Potwierdziła, gdy poświeciła różdżką i zobaczyła jak napis zaświecił się, gdy do niego podeszła.

Mallory Susan Catchet

-Myślicie, że powinnam, no wiecie wejść tam?-Zapytała blondynka zaskoczona tym odkryciem.
-Prohibitus!-Szepnęła Ginny celując różdżką w drzwi, ale nic się nie wydarzyło.
-Co to za zaklęcie?-Zapytała jej matka.
-Wykrywa użycie niedozwolonych zaklęć. Chyba jest w miarę bezpiecznie.
-Uważaj Mal.-Ostrzegł ja Fred kładąc jej dłoń na ramieniu.
-Nie bój się, dam radę.-Wzięła głęboki oddech i przekręciła klamkę wysoko trzymając różdżkę.
-Co tam widzisz?-Zapytał Harry.
-To samo co wy, ciemną próżnię.-Stała w progu z zapaloną różdżką i rozglądała się po dziwnym pomieszczeniu.
-Nie waż się tam wchodzić Mallory!-Ostrzegła ją przerażona Jackie.
-Ginny sprawdzała i nie wykryło żadnego większego niebezpieczeństwa.-Wzruszyła ramionami.-Zresztą jak już ktoś ma się dzisiaj poświęcić to ja.-Zrobiła krok do przodu na co Jackie zakryła oczy spodziewając się najgorszego scenariusza.
-Cholera!-Powiedział Fred, gdy drzwi się za nią zatrzasnęły a ściany zaszkliły tak, że dokładnie ją widzieli.-Spoko wyważę je.-Uspokoił ją. Minęło parę minut, gdy kilka razy próbowali rozwalić te drzwi.
-Tam są jakieś inne drzwi!-Mallory obejrzała się za siebie i pobiegła na drugi koniec pokoju.-Ale nie ma klamki i są chronione przez jakąś barierę.-Powiadomiła ich, o dziwo zza szklanych ścian słyszeli ją całkowicie wyraźnie.
-I co teraz zrobimy?-Zapytała przerażona pani Weasley.
-Spróbuję jakoś pokonać tę barierę.-Poinformowała Mallory, ale, gdy rzuciła zaklęcie odrzuciło ją do tyłu z niesamowitą siłą.
-Mal!-Wrzasnęli jednocześnie Fred i Jackie i przykleili się do niewidzialnej osłony. Z podłogi wydobyły się grube sznury, które ją oplotły, pokój nagle stał się jasny, ale nie licząc związanej na środku Mallory wciąż był pusty.
-Musimy jej jakoś pomóc!-Jackie zaczynała histeryzować, dziewczyna była zamknięta, sama pozbawiona różdżki. Co chwilę wierciła się we wszystkie strony, wszyscy myśleli, że to przez to, że próbuje wyrwać się z więzów, ale wyglądało to jakby walczyła z samą sobą.
Wszyscy zaczęli bezskutecznie walić różnymi zaklęciami w osłony.
-To nic nie daje!-Ryknął Fred, opadł na kolana i zaczął walić w niewidzianą barierę pięściami.
-Chyba wiem w jaki sposób to działa...-Percy głośno przełknął ślinę.-Musi przez to przejść.-






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz