Translate

niedziela, 10 grudnia 2017

87.Miłość to potęga

Wszyscy w osłupieniu wpatrywali się w twarz Rona, a on wciąż uśmiechał się pogodnie, również nie wiedząc co powiedzieć.
-Ron, będziesz ojcem!-Wykrzyknął po chwili Fred, gdy to do niego dotarło, ale karcące spojrzenie pani Pomfrey ostudziło trochę jego zapał i usiadł z powrotem spokojnie na krześle obok łóżka.
-Tym wrzaskiem to nawet zmarłego byś obudził.-Zachichotała Nickole.
-Ale myślę, że świętować będziemy później, bo póki co to połowa naszych jest nieprzytomna i kilkoro nie żyje.-Oznajmił Ron poważnym głosem.
Rudowłosy był tak podenerwowany stanem swojej żony i jednocześnie nową wieścią, która, mimo że go cieszyła to jednak musiał się z nią oswoić, chodził po oddziale w kółko, jakby to miało pomóc napędzać jego myśli i poukładać je w sensowną całość.
-Nie wierzę...-Usiadł na jednym z wolnych łóżek i podparł głowę na rękach.-Będę ojcem...-Roześmiał się niekontrolowanie, może i to nie był najbardziej odpowiedni moment na taką wieść, ale zdecydowanie była dla wielu wielkim pocieszeniem.
-Gratuluję stary.-Harry podszedł do niego i poklepał go przyjacielsko po plecach.
-Mamy powód do radości, to będzie już któryś Weasley z rzędu!-Zaśmiała się Ginny, a Fred za tę uwagę przybił z nią piątkę.
-Boję się tylko, co będzie z Hermioną...-Westchnął i zakrył twarz w dłoniach.
-Ron...jestem pewien, że nasze antidotum wciąż działa a zaraz to wszystko się skończy!-Próbował pocieszyć go George.
-Mam jakieś złe przeczucia...-Westchnął.
-Idź się wyspać Ron, musisz nabrać sił, damy ci znać jeśli coś by się działo.-Uspokoiła go Ginny. Ronowi trudno było to przyznać, ale jego młodsza siostra zawsze potrafiła go jakoś uspokoić, przekonać, że wszystko będzie dobrze.
-Masz racje, ale ty też powinnaś, prawie umarłaś tej nocy albo...zresztą sam już nie wiem co się stało, ale nie wyglądasz najlepiej.
-Ron dobrze mówi. To może my już pójdziemy.-Oznajmił Harry.
-A ty Fred?
-Zostanę tu z Jackie i Nickole, muszę być teraz przy niej...tak czuję.-Dodał po chwili wahania.
-Wszystko w porządku Fred?
-Jasne, nic mi nie będzie, nie takie rzeczy w końcu przeżyłem, nie? A ty Ron musisz powiedzieć o nowince reszcie rodziny.
-Zrobię to jak już się ocknie, powiemy im we dwoje.-Postanowił i zsunął się z łóżka na którym siedział i pomaszerował do wyjścia.-Ale pamiętajcie, wyślijcie mi patronusa, jeśli coś by się stało.-Przypomniał im, gdy już stał przy drzwiach.-Dobranoc.-Powiedział pełen energii, zupełnie odmieniony, jakby nie był już markotnym Ronem, który jeszcze niedawno brał czynny udział w bitwie.
-Dobranoc!-Odpowiedzieli chórem wszyscy Weasley'owie.
-Co z nią będzie?-Zapytał Fred, kiedy jakaś lekarka przechodziła obok z tacą leków i jakichś specyfików.-Teraz cały czas będzie lwem? Co jej jest?!
-Straciła przytomność, ale jej tętno jest prawidłowe, niedługo powinna wrócić do siebie, a gdy odzyska siły będzie mogła przemienić się w człowieka.-Wyjaśniła kobieta w białym kitlu.
-Rozumiem...-Westchnął ciężko rudowłosy.
-Nie chcę nawet słyszeć o tym, co może się z nią stać, no i oby z Hermioną i dzieckiem było wszystko w porządku.-Odezwała się Jackie.
-Tak mi przykro...-Wybąkał Harry.
-Mówisz, jakby to była twoja wina Harry...-Jackie pokręciła głową i uśmiechnęła się do niego krzywo.
-Wybaczcie, ale nie mam już na nic siły...-Przeprosiła Ginny.-Dobranoc.
-Ja też już pójdę, ale jakby co to...
-Jasne, jasne, rozumiem, panie auror.-Uśmiechnął się Fred.
-A gdzie reszta naszej rodziny? Mama, Bill, Percy, George?-Zapytała Ginny.
-Pewnie są w salonie lub pomagają w ministerstwie, a mama pewnie pomaga w kuchni przy śniadaniu.-Wyjaśnił Fred.-No tak, a George, pewnie jest gdzieś z Angeliną.-Dodał.
-Taaa...dobranoc.-Po tych słowach Harry objął ją ramieniem i uświadomił sobie, jak dobrze jest mieć ją znów obok siebie...
Oboje szli wolnym krokiem przez salę szpitalną, która była teraz powiększona do bardzo zwielokrotnionego rozmiaru. Na paru łóżkach widzieli postacie przykryte białym płótnem, co przyspajało o dreszcze na plecach. Na jednym z łóżek leżał Draco Malfoy, a obok jego łóżka o dziwo siedziała jego matka, a gdy zauważyła, że przyglądali się jej pospiesznie otarła łzy i przybrała swoją standardową minę pełną pogardy. Chcieli wyszeptać coś w stylu ,,Jest nam przykro", ale tak szczerze, czy to by cokolwiek zmieniło? Jackie ma racje, wszyscy mówią, że jest im przykro, ale w gruncie rzeczy niewiele to wnosi do sprawy.
Wychodząc z sali zauważyli jak Flitwick i McGonagall rozmawiali o czymś żywo przy automacie do kawy, powoli sącząc napój z plastikowego kubka.
Powoli i ociężale w milczeniu wspięli się po schodach i otworzyli drzwi do ich tymczasowego mieszkania.
-Mam dosyć.-Westchnął ciężko, rzucając się na łóżko.
-Ja też, idę pod prysznic.-Zarzuciła ręcznik na ramię i wyszła do łazienki.


***********
-Na jak długo zostanie ci to skrzydło?-Zapytał Fred.
-Sama nie wiem, teraz się tym nie przejmuję.-Wzruszyła ramionami.-Chwila gdzie zniknęła Nicki?-Rozejrzała się, ale nigdzie w pobliżu jej nie widziała.
-Chyba poszła do salonu, już wcześniej coś mówiła, że musi z kimś pogadać.
-LUDZIE TU JEST LEW! ZABIERZCIE GO! JEST NIEBEZPIECZNY!-Wrzasnęła pewna kobieta.
-TO NIE LWICA TYLKO DZIEWCZYNA! JEST ANIMAGIEM! NIE ZROBIŁABY NIKOMU KRZYWDY!-Odgryzła się zdenerwowana Jackie.
-Spokojnie...-Powiedział do niej Fred i chwycił ją za ramię. Kobiecie chyba zrobiła się głupio, więc wybąkała jakieś pospieszne przeprosiny i usiadła z powrotem na krześle.
-Ygh, co za ludzie.-Pokręciła przecząco głową.
-Nie ma się co tak od razu denerwować, no wiesz...niektórzy chyba nie przywykli do widoku lwicy na sali szpitalnej.-Uśmiechnął się rudowłosy.
-W sumie...chyba masz racje raczej nie powinnam tak naskakiwać, nie wiem już co się ze mną dzieje...-Westchnęła ciężko i ukryła twarz w dłoniach.
-Rozumiem cię, też mam tego dosyć, boję się co z nią będzie...
-Mallory pewnie by teraz powiedziała ,,Jak zwykle przeginacie z tą rozpaczą, sami optymiści!".-Zaśmiała się i spojrzała na lwicę lekko się uśmiechając.-Mallory podoba ci się już od dawna, prawda?-Uniosła jedną ciemną brew na co on uśmiechnął się głupawo, ale po co niby miałby coś ukrywać...szczególnie, że on i Jackie byli przyjaciółmi.
-No, no lecisz po bandzie siostro....
-Dobra, dobra odpowiadaj, nie wymigasz się z tego!-Uśmiechnęła się z satysfakcją.
-Okay, niech ci będzie, wygrałaś, zadowolona?-Przewrócił oczami.
-Jeszcze jak Freddy.-Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.-Od dawna już to przeczuwałam.
-Brawo pani detektyw.-Powiedział i udał, że klaszcze.
-Od kiedy?
-Od razu.
-Ocho...ktoś tu mówił, że nie wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia.-Prychnęła.
-Kochasz podważać wszystkie kwestie, no nie?
-Pff...to moje hobby!
-Ale nie powiesz jej, nie? A już tym bardziej nie mów mojemu bliźniakowi!-Zastrzegł.
-Hmm...ale ty powinieneś.-Wycelowała w niego palcem.
-Dobra, dobra, ale może w jakichś lepszych okolicznościach niż szpital?
-Rób jak chcesz. A zapomniałabym, ale organizacja ślubu należy do mnie i jestem druhną honorową!
-Dobra, dobra, jak dla mnie możesz nawet wyskoczyć z tortu.
-Super, od jutra przygotowuję choreografię.-Zatarła chytrze ręce.
-Jako lwica wygląda naprawdę....imponująco, bycie animagiem zawsze wydawało mi się niezwykłe, ja i George sami próbowaliśmy, ale nigdy nam się nie udało, a jej przychodzi to z taką łatwością...
-Ehh...to zabawne, ale kiedy wiałyśmy z mandragorami a na obrzeżach osłon w Hogwarcie zauważyli nas śmierciożercy i musiałyśmy wiać, gdyby nie Mallory i jej lwia natura nie wiem co by ze mną było...Chyba tylko ona jest taka szalona, żeby zamienić najlepszą przyjaciółkę w mysz i nieść ją w pysku...-Oboje parsknęli śmiechem.-Do dziś mam na łopatkach ślady lwich zębów, ale zawdzięczam jej życie...
-Mysz? Przyznaje kreatywne. Chyba serio ją kocham...-Zaśmiał się.
-Cieszę się, że siedzisz tu ze mną, a jeszcze bardziej, że ty i Mallory będziecie razem. Kiedyś byłam pewna, że ona i Duke będą idealną parą, ale aż trudno uwierzyć mi w to, że to taki dupek...
-No...nieźle można się zawieźć na ludziach, ale ja obiecuję, że zawsze będę po waszej stronie.
-Wiem przecież...-Przewróciła oczami.-Dotarło do mnie, że Duke zawsze tak jakoś trzymał mnie na dystans, niby mnie lubił, podobno byliśmy przyjaciółmi, ale tak naprawdę był skryty wobec innych, ufał tylko Mallory, a ona kiedyś zrobiłaby dla niego wszystko...

***********
-Jak myślisz kiedy będziemy mogli wrócić do Doliny?-Zapytała Ginny i przerzuciła nogę przez jego biodro, żeby być bliżej.
-Już niedługo...-Głaskał ją po włosach.-Kto by przypuszczał, że to ma taką moc...-Wziął z szafki nocnej mały, fioletowy kamień.
-Dostałam go od taty, kiedy byłam mała, miałam parę lat, miał mnie chronić i pomagać mi dokonywać właściwych wyborów. Pewnego dnia rozłupał się na dwie części, choć myślałam, że jest niezniszczalny, bo nigdy nic się z nim nie stało, jest twardy i nie do ukruszenia przez żadne zaklęcie. Kiedy nas zostawiałeś pomyślałam, że dam ci jedną część, bo była dla mnie ważna i ty też jesteś. Niedawno doszłam do tego, że tak miało być, ten kamień ma coś wspólnego z losem. Ktoś mógłby mnie uznać za wariatkę, ale wiem, że tobie mogę o tym powiedzieć. No więc kiedy rzekomo umarłam, sama nie wiem jak, ale po prostu rozmawiałam z tatą, zadawałam mu wiele pytań, a on po prostu na nie odpowiadał, był jak kiedyś, było tak jak zawsze rozmawiałam z nim przy śniadaniu czy kolacji.
-To nic dziwnego Ginny, mi przydarzyło się to już kilka razy i wiem, że musi to mieć jakąś przyczynę, jeszcze nie wiem jaką, ale może kiedyś się tego dowiem...-Byłem przerażony na śmierć, kiedy zaklęcie w ciebie trafiło, chyba całe życie mignęło mi przed oczami.
-Nie zostawiłabym cię tak.
-I wiem, że nie umarłaś, bo nie mogłaś, bo ja chciałem żebyś żyła i nie tylko ja, myślę, że to właśnie ma tym polega ta potęga, właśnie to napędza ten kamień i daje mu takie magiczne możliwości.
-Chyba czas, żeby coś ci pokazać, zauważyłam to właściwie przed chwilą, choć nie wiem czy to coś w ogóle ma znaczenie.-Uklękła na łóżku plecami do niego, odgarnęła włosy i odsłoniła ramię. Błądził po tym skomplikowanym znaku chwilę palcem.
-Runa.-Stwierdził, gdy nieco nad łopatką zobaczył znak - bliznę podobną do tej, którą sam nosił na czole odkąd pamiętał.-Został ślad, taki sam jak...
-Twój.-Dokończyła i pocałowała go przeciągle, a on odwzajemnił ten pocałunek ze zdwojoną siłą.






niedziela, 3 grudnia 2017

86.Bardziej skomplikowane

 -Puszczaj ty przerośnięty czarnuchu!!-Wysyczała.
-No już, nie szarp się!-Powiedział Kingsley przez zaciśnięte zęby, prowadząc przed sobą  kobietę o długiej, czarnej szacie i fioletowych włosach. Tymczasem wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, bo czy to mógł być prawdziwy Kingsley Shacklebolt? Czy on naprawdę powrócił?
-To wszystko twoja wina, kochasz krzyżować mi plany, co? Trzymaj się skarbie, pozdrów niezrównoważoną rodzinkę!-David parsknął śmiechem.
-Zgnijesz w pierdlu David!-Zaśmiała się histerycznie.-Już się nie wywiniesz!
-LEPSZE TO NIŻ ŻYCIE Z KIMŚ TAKIM JAK TY, SPLAMIŁAŚ SWÓJ RÓD! MYŚLISZ, ŻE NIE WIEDZIAŁEM! JUŻ BY CIĘ TU NIE BYŁO GDYBY NIE TWOJA MATKA!
-NIE JESTEM TYM ZA KOGO MNIE MASZ!!!!-Wrzasnęła przez zaciśnięte zęby, szarpiąc się tak mocno jak umiała.
-Drętwota!-Rzucił w jej kierunku Kingsley.-Lepiej, gdy jest cicho.-Odetchnął z ulgą i przerzucił ją przez umięśniony bark.
-Jeszcze zobaczycie kim jest!-Zaśmiał się David.-Miłego śledztwa!-Ryknął i Ron po chwili posłużył się metodą Kingsley'a.
-Mallory!-Wszyscy zgromadzili się wokół lwicy, na co ona ryknęła słabo.
-Nie, to niemożliwe, niee...-Fred pochylił się nad nią i dotknął rany, jego ręka pokryta była krwią, a lwica ryknęła z bólu.
-Przepraszam...-Powiedział przez łzy.-Przepraszam, że nie zrobiłem wszystkiego, żeby cię chronić.
-Ona nie będzie wilkołakiem, prawda?!-Zapytała z nadzieją Jackie.
-Niestety nie możemy mieć pewności...-Powiedziała McGonagall.
-Muszę cię stąd zabrać, dasz radę się przemienić?-Zapytał Fred, ale w odpowiedzi otrzymał tylko kilka słabych ryków.
-Nie poradzi sobie z transformacją, jest bardzo osłabiona.-Wyjaśniła nauczycielka, lwica położyła łapę na dłoni Freda i była to ostatnia rzecz jaką zrobiła, zanim stracili z nią kontakt.
-Pomogę ci.-Zaproponował George i bracia zabrali lwa ze sobą.
-To...to niemożliwe.-Jackie rozpłakała się na dobre i upadła na kolana.
Uwięziony za niewidzialnymi więzami wilkołak zmienił się w chłopaka.
-To wszystko jego wina!!-Wrzasnęła Jackie i rzuciła się w jego stronę, ale Nickole i Ron skutecznie ją powstrzymali, przytrzymując ją w pasie.
-Rozumiem to, ale nie możesz robić nic pochopnego, jest bardzo duża szansa, że z tego wyjdzie.-Pocieszył ją Bill, kładąc dłoń na jej ramieniu i zaczął opowiadać jej o swoim przypadku.
-Naprawdę się o nią martwię...-Westchnęła Nickole.-Nie wyobrażam sobie życia bez tej barwnej Mallory, zawsze potrafiła mnie podnieść na duchu, była przy mnie przez cały czas, gdy straciłam wzrok...-Westchnęła ciężko.
-Wiem.-Powiedziała do niej Ginny i pogłaskała ją po włosach.
-Jeśli zostanie wilkołakiem, wciąż będzie tą samą dziewczyną, ale...wiem jak wyglądają takie przejścia.
-Rozumiem. Pomóc ci jakoś Nicki?-Zaproponowała.
-Nie, dziękuję teraz to nie ja jej potrzebuję.-Rozłożyła ręce i uśmiechnęła się lekko, była piękną dziewczyną, jej uśmiech zawsze był szczery, w policzkach wtedy zawsze robiły jej się małe dołeczki. Natomiast jej jasnoniebieskie, duże oczy były szkliste, martwe...
-Ale jeśli jednak potrzebowałabyś pomocy, to daj znać.
-Wiem Gin, już trochę cię znam, dziękuję, są zaklęcia, które pomagają na moją przypadłość i nieźle ułatwiają mi życie. Teraz już muszę iść, muszę być teraz przy Mallory, przyjacielski obowiązek mnie wzywa, na razie.
-Jasne. Do zobaczenia.-Wypaliła nim zdążyła ugryźć się w język.
-Jest raczej niewielka szansa, że przejrzę na oczy.-Zaśmiała się.-Ale wiele dziwnych rzeczy się dzisiaj wydarzyło...No i nie szkodzi. Rozumiem, to przyzwyczajenie, w porządku.-Zaśmiała się.-Pa.-Pożegnała się i powoli wskoczyła na hipogryfa z pomocą Hagrida.
-Ginny, wracaj...-Potter chwycił ją za ramiona i obrócił do siebie.-Już nie chcę, żeby cokolwiek ci się stało, wracaj...-Szepnął, patrząc w brązowe oczy. Rozglądnęła się na boki, to wręcz niemożliwe, że wszystko tak ustało w jednej chwili.
-Ginny, dobrze, że jesteś, czy mogłabyś zająć się rannymi i mugolakami, oni potrzebują teraz największej pomocy.-Polecił jej Laughter.-Chyba, że sama potrzebujesz regeneracji, w końcu słyszałem, że...
-Jasne Paul, nie ma sprawy, wracajcie szybko.-O dziwo w ogóle nie protestowała, przeciągle pocałowała męża i pożegnała się z Paul'em.
-Pa Gin!-Powiedział Laughter.-Przeżyła mordercze zaklęcie?!-Zapytał współpracownika, gdy jego żona szybko wdrapała się na grzbiet smoka.
-Tak...jest niesamowita.
-Taa..chyba nie tylko ona.-Wskazał na jego czoło i oboje uśmiechnęli się do siebie.
Wielu mężczyzn i kobiet oraz nauczycieli i aurorów pomagało zajmować się ludźmi i rozbroić system.
-Percy, zostaw to, zaraz będą tutaj ludzie od tego i tak już wiele zrobiłeś...-Powiedział mu Kingsley klepiąc go po plecach. Rudowłosy mężczyzna był wykończony i na takiego właśnie wyglądał, miał podkrążone oczy, a powieki same mu się zamykały.
-Rozumiem King, powodzenia, ja muszę chyba....wracać już, nie czuję się...za dobrze.-Powiedział i zwymiotował obok.
-Jasne, zaraz załatwię ci jakąś eskortę, nie możesz wrócić sam w takim stanie...
-Taa...dzięki King....starałem się, ale...
-Nieważne Percy, wiem jak wiele zrobiłeś i bardzo dziękuję...no i może...chciałbyś dołączyć do naszej brygady?
-Mówisz serio?!-Ta wieść jakby go ożywiła.
-Potrzeba nam kogoś takiego jak ty, kiedy już z tego wyjdziesz zgłoś się do mnie, ale teraz już wracaj.
-Jasne, dzięki King, to wspaniała propozycja.-Podziękował i nieco nieudolnie skłonił się przed ministrem, chwytając się za brzuch i skręcając z bólu, a później brat pomógł mu deportować się łącznie, bo wszystkie zaklęcia zostały tymczasowo zdjęte przez Kingsley'a.
-Jak to możliwe King, co się stało, wszyscy myśleli, że nie żyjesz!-Zasypywała go pytaniami profesor Sprout.
-Ach, Pomono, dobrze znów cię widzieć, jeśli uda mi się to wszystko w miarę uporządkować jeszcze dziś wieczorem opowiem o wszystkim, co zasługuje na wyjaśnienie.
-Nie ukrywam, że miałem nadzieję, dowiedzieć się o wszystkim jak najszybciej.-Do rozmowy włączył się Flitwick.
-Rozumiem Filiusie, ale chyba nikt nie zaprzeczy, że teraz jestem tu bardziej potrzebny niż kiedykolwiek wcześniej.-Wyjaśnił, ale nie było w tym ani trochę zarozumiałości, wrócił Kingsley, taki jak dawniej, którego wszystkim brakowało, bo to on był najważniejszym filarem ministerstwa.
-Auroro, wiem, że wiesz wszystko na temat różdżek, mogłabyś przebadać te dwie?-Zapytał minister.
-Ta należała do Danielle, a ta do Davida.-Powiedziała, przewracając obydwie różdżki w palcach. Oczywiście się tym zajmę.-Skwitowała kiwnięciem głowy i schowała obie różdżki w wewnętrznej kieszeni szaty.
-Potter, Weasley, wyprowadźcie ich do aresztu, póki są jeszcze nieprzytomni, ja muszę zorganizować badania, podejrzewam, że połowa ministerstwa jest teraz pod wpływem niebezpiecznych zaklęć.-Rozkazał Shacklebolt.-A ty Laughter uprzątnij ten bajzel.
-Oni zawsze ścigają śmierciożerców, mają patrole, a ja zawsze ,,sprzątam bajzel"!
-No dobrze, w takim razie daję ci słowo ministra, że do końca tego roku będziesz miał tyle patroli, co ja w całej swojej karierze i na pewno już nie będziesz się nudził.-Zagrzmiał szef.
-Super...-Bąknął Paul i wyszedł z sali. Promienie słońca zaczęły wdzierać się do sali, przyświecając coraz mocniej. Właśnie tak zaczynał się nowy dzień - początek wszystkiego.

*******
-To ten chłopak, prawda? Ten Duke?-Dopytał Ron, ale on go nie słuchał. W głowie wciąż kłębiły mu się głosy, to co powiedział do Mallory, kiedy był jeszcze mały. Gdy Harry to zobaczył był pewien, że jest przykładnym czarodziejem i nie przeszkadzają mu różnice wśród czarodziejów, wręcz czuł wobec niego wielki respekt...Jak to możliwe, że taki na pozór porządny chłopak mógł okazać się takim śmieciem...
-Ej! Stary, słuchasz mnie w ogóle?!-Wrzasnął mu do ucha oburzony Ron.
-Przepraszam, mam dość, nie umiem się na niczym skupić.
-Może wróć już i odpocznij, ja dokończę za ciebie.-Położył mu rękę na ramieniu i zaproponował łagodnym głosem.
-Nie...skończmy to wszystko i wrócimy razem.
-Jak wolisz, ale ja cię potem kremikiem nacierał nie będę, jeśli mi zachorujesz!-Przestrzegł go Ron i oboje od wielu tygodni zaśmiali się całkowicie szczerze.
-Co o nim sądzisz?-Zapytał Rona i dźwigając razem z przyjacielem ciało chłopaka, w napięciu czekał na odpowiedź.
-Był jej przyjacielem...a teraz...Wiesz, może sam nie jestem od niego lepszy, w końcu zostawiłem was podczas ostatniej wojny, bałem się, tym się usprawiedliwiałem, ale nie powinienem był.
-Jeju Ron, nie rozdrapuj starych ran, nie to miałem na myśli, ty jesteś dobrym przyjacielem, ufam ci Ron.
-Boję się teraz tam wrócić, do skrzydła szpitalnego, boję się, że Hermiona....i Ginny...-Pociągał nosem i na jego policzkach zabłyszczały łzy.-Nie ochroniłem ich tak jak mogłem to zrobić, Ginny przeżyła śmiertelną klątwę, nie mam pojęcia jak to się stało, ale wciąż to może mieć fatalne skutki. Co jeśli te wasze magiczne kamienie działają tylko przez chwilę? No i co z tą trutką na mugole? To są dwie najważniejsze kobiety w moim życiu no i mama oczywiście, a ona też okropnie to przeżyła...-Tego, że Ron się rozpłacze i ujawni takie czarne scenariusze Harry się nie spodziewał.
-A co mieliśmy zrobić Ron? Naprawdę, mógłbym teraz powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale oboje wiemy, że wojna nigdy nie jest bez strat. Nie żyje Lavender Brown, Ernie Macmillan, Susan Bones i Ksenofilius Lovegood, a także wielu jest w trudnym stanie, jak Mallory, Draco i Hermiona, a nawet ten cały Duke...Ale naprawdę zrobiliśmy tyle, ile sami mogliśmy Ron, cokolwiek będzie, damy sobie z tym radę. Znajdziemy wszystkich, którzy są za to odpowiedzialni, Kingsley wprowadzi z powrotem porządek i pomścimy ich wszystkich!
-Rozumiem. Jak ty to robisz, że zawsze wiesz, jak sobie z czymś poradzić? Zawsze chciałem mieć taką odwagę jak ty.
-No i masz.-Powiedział i w tej samej chwili deportowali się w skrzydle szpitalnym w siedzibie Zakonu Feniksa.
-Połóżmy go na te nosza, uzdrowiciele się nim zajmą.

*******
-I co z nią będzie?-Zalewała pytaniami Jackie.
-To naprawdę trudne okoliczności ugryzienia przez wilkołaka, czekam teraz na wyniki podstawowych badań, ale tak naprawdę będziemy mogli to sprawdzić dopiero podczas następnej pełni.-Wytłumaczyła jej pani Pomfrey. Ginny przyglądała się wszystkiemu siedząc przy łóżku Hermiony, Jackie była taką wierną przyjaciółką...Mogła naprawdę uchodzić za anioła stróża Mallory, co chwilę kręciła się przy łóżku na którym leżała chyba jedyna lwica na sali.
-Proszę.-Do skrzydła wszedł Fred i przyciągając sobie krzesło, podał Jackie kubek z kawą.
-Dzięki, Freddy.-Upiła łyk i pospiesznie otarła oczy.
-Nadal masz te skrzydło?-Zapytał ze śmiechem.
-Taa...tak jakoś wyszło, sam rozumiesz, pierwsza transformacja.-Wyjaśniła.
-Gin?
-Tak?-Odwróciła się i zobaczyła, że Ron i Harry na noszach przynieśli nieprzytomnego chłopaka.
-Co z Hermioną?-Zapytał wykończony Ron.
-Nie mam pojęcia...-Odparła szczerze.
-TO ON! TO WSZYSTKO PRZEZ NIEGO! UDAWAŁ JEJ PRZYJACIELA!-Wrzeszczała Jackie ze łzami w oczach, ale od tyłu podeszła do nie Nickole i pomogła jej się uspokoić.
-Dużo ich jeszcze jest?-Zapytał brunet, bo pierwsze co rzuciło mu się w oczy, gdy wchodził do sali to szereg białych łóżek poustawianych jedno obok drugiego.
-Ta sala była poszerzana z trzy razy.-Wyjaśniła Martha po cichu zamykając za sobą drzwi.
-Panie Weasley, proszę pana do siebie.-Poprosiła go pielęgniarka.
-Mnie?-Dopytał z przerażeniem w oczach, czy mogły wystąpić jakieś komplikacje w związku z Hermioną? Trzymając ją za rękę czuł jej puls, delikatny, ale czuł, wszystko musiało skończyć się dobrze....W końcu Aurorze nic się nie stało, a antidotum bliźniaków do tej pory działało.
-Ciekawe o co chodzi...-Odezwał się Fred, tym razem nie miał w sobie tej iskry co zwykle.
-Myślicie, że to coś poważnego?-Odezwał się zaniepokojony o przyjaciela.
-Nie wiadomo co się jeszcze stanie, to był powalony dzień, a w zasadzie to noc...
-Jak się czujesz Gin?-Zapytała Jackie.
-Chyba jak każdy.-Wzruszyła ramionami i owinęła się ciaśniej bluzą.
-Powinnaś się położyć...-Przytulił ją do piersi mąż.
-Ludzie, mam niezłe wieści!-Ron z rozmachem i szerokim uśmiechem na twarzy otworzył drzwi kantorku pielęgniarki.
-Mów!-Przynaglił go Fred.
-Teraz jest jeden pozytyw w tym wszystkim. Hermiona jest w ciąży!