Translate

niedziela, 3 grudnia 2017

86.Bardziej skomplikowane

 -Puszczaj ty przerośnięty czarnuchu!!-Wysyczała.
-No już, nie szarp się!-Powiedział Kingsley przez zaciśnięte zęby, prowadząc przed sobą  kobietę o długiej, czarnej szacie i fioletowych włosach. Tymczasem wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, bo czy to mógł być prawdziwy Kingsley Shacklebolt? Czy on naprawdę powrócił?
-To wszystko twoja wina, kochasz krzyżować mi plany, co? Trzymaj się skarbie, pozdrów niezrównoważoną rodzinkę!-David parsknął śmiechem.
-Zgnijesz w pierdlu David!-Zaśmiała się histerycznie.-Już się nie wywiniesz!
-LEPSZE TO NIŻ ŻYCIE Z KIMŚ TAKIM JAK TY, SPLAMIŁAŚ SWÓJ RÓD! MYŚLISZ, ŻE NIE WIEDZIAŁEM! JUŻ BY CIĘ TU NIE BYŁO GDYBY NIE TWOJA MATKA!
-NIE JESTEM TYM ZA KOGO MNIE MASZ!!!!-Wrzasnęła przez zaciśnięte zęby, szarpiąc się tak mocno jak umiała.
-Drętwota!-Rzucił w jej kierunku Kingsley.-Lepiej, gdy jest cicho.-Odetchnął z ulgą i przerzucił ją przez umięśniony bark.
-Jeszcze zobaczycie kim jest!-Zaśmiał się David.-Miłego śledztwa!-Ryknął i Ron po chwili posłużył się metodą Kingsley'a.
-Mallory!-Wszyscy zgromadzili się wokół lwicy, na co ona ryknęła słabo.
-Nie, to niemożliwe, niee...-Fred pochylił się nad nią i dotknął rany, jego ręka pokryta była krwią, a lwica ryknęła z bólu.
-Przepraszam...-Powiedział przez łzy.-Przepraszam, że nie zrobiłem wszystkiego, żeby cię chronić.
-Ona nie będzie wilkołakiem, prawda?!-Zapytała z nadzieją Jackie.
-Niestety nie możemy mieć pewności...-Powiedziała McGonagall.
-Muszę cię stąd zabrać, dasz radę się przemienić?-Zapytał Fred, ale w odpowiedzi otrzymał tylko kilka słabych ryków.
-Nie poradzi sobie z transformacją, jest bardzo osłabiona.-Wyjaśniła nauczycielka, lwica położyła łapę na dłoni Freda i była to ostatnia rzecz jaką zrobiła, zanim stracili z nią kontakt.
-Pomogę ci.-Zaproponował George i bracia zabrali lwa ze sobą.
-To...to niemożliwe.-Jackie rozpłakała się na dobre i upadła na kolana.
Uwięziony za niewidzialnymi więzami wilkołak zmienił się w chłopaka.
-To wszystko jego wina!!-Wrzasnęła Jackie i rzuciła się w jego stronę, ale Nickole i Ron skutecznie ją powstrzymali, przytrzymując ją w pasie.
-Rozumiem to, ale nie możesz robić nic pochopnego, jest bardzo duża szansa, że z tego wyjdzie.-Pocieszył ją Bill, kładąc dłoń na jej ramieniu i zaczął opowiadać jej o swoim przypadku.
-Naprawdę się o nią martwię...-Westchnęła Nickole.-Nie wyobrażam sobie życia bez tej barwnej Mallory, zawsze potrafiła mnie podnieść na duchu, była przy mnie przez cały czas, gdy straciłam wzrok...-Westchnęła ciężko.
-Wiem.-Powiedziała do niej Ginny i pogłaskała ją po włosach.
-Jeśli zostanie wilkołakiem, wciąż będzie tą samą dziewczyną, ale...wiem jak wyglądają takie przejścia.
-Rozumiem. Pomóc ci jakoś Nicki?-Zaproponowała.
-Nie, dziękuję teraz to nie ja jej potrzebuję.-Rozłożyła ręce i uśmiechnęła się lekko, była piękną dziewczyną, jej uśmiech zawsze był szczery, w policzkach wtedy zawsze robiły jej się małe dołeczki. Natomiast jej jasnoniebieskie, duże oczy były szkliste, martwe...
-Ale jeśli jednak potrzebowałabyś pomocy, to daj znać.
-Wiem Gin, już trochę cię znam, dziękuję, są zaklęcia, które pomagają na moją przypadłość i nieźle ułatwiają mi życie. Teraz już muszę iść, muszę być teraz przy Mallory, przyjacielski obowiązek mnie wzywa, na razie.
-Jasne. Do zobaczenia.-Wypaliła nim zdążyła ugryźć się w język.
-Jest raczej niewielka szansa, że przejrzę na oczy.-Zaśmiała się.-Ale wiele dziwnych rzeczy się dzisiaj wydarzyło...No i nie szkodzi. Rozumiem, to przyzwyczajenie, w porządku.-Zaśmiała się.-Pa.-Pożegnała się i powoli wskoczyła na hipogryfa z pomocą Hagrida.
-Ginny, wracaj...-Potter chwycił ją za ramiona i obrócił do siebie.-Już nie chcę, żeby cokolwiek ci się stało, wracaj...-Szepnął, patrząc w brązowe oczy. Rozglądnęła się na boki, to wręcz niemożliwe, że wszystko tak ustało w jednej chwili.
-Ginny, dobrze, że jesteś, czy mogłabyś zająć się rannymi i mugolakami, oni potrzebują teraz największej pomocy.-Polecił jej Laughter.-Chyba, że sama potrzebujesz regeneracji, w końcu słyszałem, że...
-Jasne Paul, nie ma sprawy, wracajcie szybko.-O dziwo w ogóle nie protestowała, przeciągle pocałowała męża i pożegnała się z Paul'em.
-Pa Gin!-Powiedział Laughter.-Przeżyła mordercze zaklęcie?!-Zapytał współpracownika, gdy jego żona szybko wdrapała się na grzbiet smoka.
-Tak...jest niesamowita.
-Taa..chyba nie tylko ona.-Wskazał na jego czoło i oboje uśmiechnęli się do siebie.
Wielu mężczyzn i kobiet oraz nauczycieli i aurorów pomagało zajmować się ludźmi i rozbroić system.
-Percy, zostaw to, zaraz będą tutaj ludzie od tego i tak już wiele zrobiłeś...-Powiedział mu Kingsley klepiąc go po plecach. Rudowłosy mężczyzna był wykończony i na takiego właśnie wyglądał, miał podkrążone oczy, a powieki same mu się zamykały.
-Rozumiem King, powodzenia, ja muszę chyba....wracać już, nie czuję się...za dobrze.-Powiedział i zwymiotował obok.
-Jasne, zaraz załatwię ci jakąś eskortę, nie możesz wrócić sam w takim stanie...
-Taa...dzięki King....starałem się, ale...
-Nieważne Percy, wiem jak wiele zrobiłeś i bardzo dziękuję...no i może...chciałbyś dołączyć do naszej brygady?
-Mówisz serio?!-Ta wieść jakby go ożywiła.
-Potrzeba nam kogoś takiego jak ty, kiedy już z tego wyjdziesz zgłoś się do mnie, ale teraz już wracaj.
-Jasne, dzięki King, to wspaniała propozycja.-Podziękował i nieco nieudolnie skłonił się przed ministrem, chwytając się za brzuch i skręcając z bólu, a później brat pomógł mu deportować się łącznie, bo wszystkie zaklęcia zostały tymczasowo zdjęte przez Kingsley'a.
-Jak to możliwe King, co się stało, wszyscy myśleli, że nie żyjesz!-Zasypywała go pytaniami profesor Sprout.
-Ach, Pomono, dobrze znów cię widzieć, jeśli uda mi się to wszystko w miarę uporządkować jeszcze dziś wieczorem opowiem o wszystkim, co zasługuje na wyjaśnienie.
-Nie ukrywam, że miałem nadzieję, dowiedzieć się o wszystkim jak najszybciej.-Do rozmowy włączył się Flitwick.
-Rozumiem Filiusie, ale chyba nikt nie zaprzeczy, że teraz jestem tu bardziej potrzebny niż kiedykolwiek wcześniej.-Wyjaśnił, ale nie było w tym ani trochę zarozumiałości, wrócił Kingsley, taki jak dawniej, którego wszystkim brakowało, bo to on był najważniejszym filarem ministerstwa.
-Auroro, wiem, że wiesz wszystko na temat różdżek, mogłabyś przebadać te dwie?-Zapytał minister.
-Ta należała do Danielle, a ta do Davida.-Powiedziała, przewracając obydwie różdżki w palcach. Oczywiście się tym zajmę.-Skwitowała kiwnięciem głowy i schowała obie różdżki w wewnętrznej kieszeni szaty.
-Potter, Weasley, wyprowadźcie ich do aresztu, póki są jeszcze nieprzytomni, ja muszę zorganizować badania, podejrzewam, że połowa ministerstwa jest teraz pod wpływem niebezpiecznych zaklęć.-Rozkazał Shacklebolt.-A ty Laughter uprzątnij ten bajzel.
-Oni zawsze ścigają śmierciożerców, mają patrole, a ja zawsze ,,sprzątam bajzel"!
-No dobrze, w takim razie daję ci słowo ministra, że do końca tego roku będziesz miał tyle patroli, co ja w całej swojej karierze i na pewno już nie będziesz się nudził.-Zagrzmiał szef.
-Super...-Bąknął Paul i wyszedł z sali. Promienie słońca zaczęły wdzierać się do sali, przyświecając coraz mocniej. Właśnie tak zaczynał się nowy dzień - początek wszystkiego.

*******
-To ten chłopak, prawda? Ten Duke?-Dopytał Ron, ale on go nie słuchał. W głowie wciąż kłębiły mu się głosy, to co powiedział do Mallory, kiedy był jeszcze mały. Gdy Harry to zobaczył był pewien, że jest przykładnym czarodziejem i nie przeszkadzają mu różnice wśród czarodziejów, wręcz czuł wobec niego wielki respekt...Jak to możliwe, że taki na pozór porządny chłopak mógł okazać się takim śmieciem...
-Ej! Stary, słuchasz mnie w ogóle?!-Wrzasnął mu do ucha oburzony Ron.
-Przepraszam, mam dość, nie umiem się na niczym skupić.
-Może wróć już i odpocznij, ja dokończę za ciebie.-Położył mu rękę na ramieniu i zaproponował łagodnym głosem.
-Nie...skończmy to wszystko i wrócimy razem.
-Jak wolisz, ale ja cię potem kremikiem nacierał nie będę, jeśli mi zachorujesz!-Przestrzegł go Ron i oboje od wielu tygodni zaśmiali się całkowicie szczerze.
-Co o nim sądzisz?-Zapytał Rona i dźwigając razem z przyjacielem ciało chłopaka, w napięciu czekał na odpowiedź.
-Był jej przyjacielem...a teraz...Wiesz, może sam nie jestem od niego lepszy, w końcu zostawiłem was podczas ostatniej wojny, bałem się, tym się usprawiedliwiałem, ale nie powinienem był.
-Jeju Ron, nie rozdrapuj starych ran, nie to miałem na myśli, ty jesteś dobrym przyjacielem, ufam ci Ron.
-Boję się teraz tam wrócić, do skrzydła szpitalnego, boję się, że Hermiona....i Ginny...-Pociągał nosem i na jego policzkach zabłyszczały łzy.-Nie ochroniłem ich tak jak mogłem to zrobić, Ginny przeżyła śmiertelną klątwę, nie mam pojęcia jak to się stało, ale wciąż to może mieć fatalne skutki. Co jeśli te wasze magiczne kamienie działają tylko przez chwilę? No i co z tą trutką na mugole? To są dwie najważniejsze kobiety w moim życiu no i mama oczywiście, a ona też okropnie to przeżyła...-Tego, że Ron się rozpłacze i ujawni takie czarne scenariusze Harry się nie spodziewał.
-A co mieliśmy zrobić Ron? Naprawdę, mógłbym teraz powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale oboje wiemy, że wojna nigdy nie jest bez strat. Nie żyje Lavender Brown, Ernie Macmillan, Susan Bones i Ksenofilius Lovegood, a także wielu jest w trudnym stanie, jak Mallory, Draco i Hermiona, a nawet ten cały Duke...Ale naprawdę zrobiliśmy tyle, ile sami mogliśmy Ron, cokolwiek będzie, damy sobie z tym radę. Znajdziemy wszystkich, którzy są za to odpowiedzialni, Kingsley wprowadzi z powrotem porządek i pomścimy ich wszystkich!
-Rozumiem. Jak ty to robisz, że zawsze wiesz, jak sobie z czymś poradzić? Zawsze chciałem mieć taką odwagę jak ty.
-No i masz.-Powiedział i w tej samej chwili deportowali się w skrzydle szpitalnym w siedzibie Zakonu Feniksa.
-Połóżmy go na te nosza, uzdrowiciele się nim zajmą.

*******
-I co z nią będzie?-Zalewała pytaniami Jackie.
-To naprawdę trudne okoliczności ugryzienia przez wilkołaka, czekam teraz na wyniki podstawowych badań, ale tak naprawdę będziemy mogli to sprawdzić dopiero podczas następnej pełni.-Wytłumaczyła jej pani Pomfrey. Ginny przyglądała się wszystkiemu siedząc przy łóżku Hermiony, Jackie była taką wierną przyjaciółką...Mogła naprawdę uchodzić za anioła stróża Mallory, co chwilę kręciła się przy łóżku na którym leżała chyba jedyna lwica na sali.
-Proszę.-Do skrzydła wszedł Fred i przyciągając sobie krzesło, podał Jackie kubek z kawą.
-Dzięki, Freddy.-Upiła łyk i pospiesznie otarła oczy.
-Nadal masz te skrzydło?-Zapytał ze śmiechem.
-Taa...tak jakoś wyszło, sam rozumiesz, pierwsza transformacja.-Wyjaśniła.
-Gin?
-Tak?-Odwróciła się i zobaczyła, że Ron i Harry na noszach przynieśli nieprzytomnego chłopaka.
-Co z Hermioną?-Zapytał wykończony Ron.
-Nie mam pojęcia...-Odparła szczerze.
-TO ON! TO WSZYSTKO PRZEZ NIEGO! UDAWAŁ JEJ PRZYJACIELA!-Wrzeszczała Jackie ze łzami w oczach, ale od tyłu podeszła do nie Nickole i pomogła jej się uspokoić.
-Dużo ich jeszcze jest?-Zapytał brunet, bo pierwsze co rzuciło mu się w oczy, gdy wchodził do sali to szereg białych łóżek poustawianych jedno obok drugiego.
-Ta sala była poszerzana z trzy razy.-Wyjaśniła Martha po cichu zamykając za sobą drzwi.
-Panie Weasley, proszę pana do siebie.-Poprosiła go pielęgniarka.
-Mnie?-Dopytał z przerażeniem w oczach, czy mogły wystąpić jakieś komplikacje w związku z Hermioną? Trzymając ją za rękę czuł jej puls, delikatny, ale czuł, wszystko musiało skończyć się dobrze....W końcu Aurorze nic się nie stało, a antidotum bliźniaków do tej pory działało.
-Ciekawe o co chodzi...-Odezwał się Fred, tym razem nie miał w sobie tej iskry co zwykle.
-Myślicie, że to coś poważnego?-Odezwał się zaniepokojony o przyjaciela.
-Nie wiadomo co się jeszcze stanie, to był powalony dzień, a w zasadzie to noc...
-Jak się czujesz Gin?-Zapytała Jackie.
-Chyba jak każdy.-Wzruszyła ramionami i owinęła się ciaśniej bluzą.
-Powinnaś się położyć...-Przytulił ją do piersi mąż.
-Ludzie, mam niezłe wieści!-Ron z rozmachem i szerokim uśmiechem na twarzy otworzył drzwi kantorku pielęgniarki.
-Mów!-Przynaglił go Fred.
-Teraz jest jeden pozytyw w tym wszystkim. Hermiona jest w ciąży!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz