Translate

niedziela, 10 grudnia 2017

87.Miłość to potęga

Wszyscy w osłupieniu wpatrywali się w twarz Rona, a on wciąż uśmiechał się pogodnie, również nie wiedząc co powiedzieć.
-Ron, będziesz ojcem!-Wykrzyknął po chwili Fred, gdy to do niego dotarło, ale karcące spojrzenie pani Pomfrey ostudziło trochę jego zapał i usiadł z powrotem spokojnie na krześle obok łóżka.
-Tym wrzaskiem to nawet zmarłego byś obudził.-Zachichotała Nickole.
-Ale myślę, że świętować będziemy później, bo póki co to połowa naszych jest nieprzytomna i kilkoro nie żyje.-Oznajmił Ron poważnym głosem.
Rudowłosy był tak podenerwowany stanem swojej żony i jednocześnie nową wieścią, która, mimo że go cieszyła to jednak musiał się z nią oswoić, chodził po oddziale w kółko, jakby to miało pomóc napędzać jego myśli i poukładać je w sensowną całość.
-Nie wierzę...-Usiadł na jednym z wolnych łóżek i podparł głowę na rękach.-Będę ojcem...-Roześmiał się niekontrolowanie, może i to nie był najbardziej odpowiedni moment na taką wieść, ale zdecydowanie była dla wielu wielkim pocieszeniem.
-Gratuluję stary.-Harry podszedł do niego i poklepał go przyjacielsko po plecach.
-Mamy powód do radości, to będzie już któryś Weasley z rzędu!-Zaśmiała się Ginny, a Fred za tę uwagę przybił z nią piątkę.
-Boję się tylko, co będzie z Hermioną...-Westchnął i zakrył twarz w dłoniach.
-Ron...jestem pewien, że nasze antidotum wciąż działa a zaraz to wszystko się skończy!-Próbował pocieszyć go George.
-Mam jakieś złe przeczucia...-Westchnął.
-Idź się wyspać Ron, musisz nabrać sił, damy ci znać jeśli coś by się działo.-Uspokoiła go Ginny. Ronowi trudno było to przyznać, ale jego młodsza siostra zawsze potrafiła go jakoś uspokoić, przekonać, że wszystko będzie dobrze.
-Masz racje, ale ty też powinnaś, prawie umarłaś tej nocy albo...zresztą sam już nie wiem co się stało, ale nie wyglądasz najlepiej.
-Ron dobrze mówi. To może my już pójdziemy.-Oznajmił Harry.
-A ty Fred?
-Zostanę tu z Jackie i Nickole, muszę być teraz przy niej...tak czuję.-Dodał po chwili wahania.
-Wszystko w porządku Fred?
-Jasne, nic mi nie będzie, nie takie rzeczy w końcu przeżyłem, nie? A ty Ron musisz powiedzieć o nowince reszcie rodziny.
-Zrobię to jak już się ocknie, powiemy im we dwoje.-Postanowił i zsunął się z łóżka na którym siedział i pomaszerował do wyjścia.-Ale pamiętajcie, wyślijcie mi patronusa, jeśli coś by się stało.-Przypomniał im, gdy już stał przy drzwiach.-Dobranoc.-Powiedział pełen energii, zupełnie odmieniony, jakby nie był już markotnym Ronem, który jeszcze niedawno brał czynny udział w bitwie.
-Dobranoc!-Odpowiedzieli chórem wszyscy Weasley'owie.
-Co z nią będzie?-Zapytał Fred, kiedy jakaś lekarka przechodziła obok z tacą leków i jakichś specyfików.-Teraz cały czas będzie lwem? Co jej jest?!
-Straciła przytomność, ale jej tętno jest prawidłowe, niedługo powinna wrócić do siebie, a gdy odzyska siły będzie mogła przemienić się w człowieka.-Wyjaśniła kobieta w białym kitlu.
-Rozumiem...-Westchnął ciężko rudowłosy.
-Nie chcę nawet słyszeć o tym, co może się z nią stać, no i oby z Hermioną i dzieckiem było wszystko w porządku.-Odezwała się Jackie.
-Tak mi przykro...-Wybąkał Harry.
-Mówisz, jakby to była twoja wina Harry...-Jackie pokręciła głową i uśmiechnęła się do niego krzywo.
-Wybaczcie, ale nie mam już na nic siły...-Przeprosiła Ginny.-Dobranoc.
-Ja też już pójdę, ale jakby co to...
-Jasne, jasne, rozumiem, panie auror.-Uśmiechnął się Fred.
-A gdzie reszta naszej rodziny? Mama, Bill, Percy, George?-Zapytała Ginny.
-Pewnie są w salonie lub pomagają w ministerstwie, a mama pewnie pomaga w kuchni przy śniadaniu.-Wyjaśnił Fred.-No tak, a George, pewnie jest gdzieś z Angeliną.-Dodał.
-Taaa...dobranoc.-Po tych słowach Harry objął ją ramieniem i uświadomił sobie, jak dobrze jest mieć ją znów obok siebie...
Oboje szli wolnym krokiem przez salę szpitalną, która była teraz powiększona do bardzo zwielokrotnionego rozmiaru. Na paru łóżkach widzieli postacie przykryte białym płótnem, co przyspajało o dreszcze na plecach. Na jednym z łóżek leżał Draco Malfoy, a obok jego łóżka o dziwo siedziała jego matka, a gdy zauważyła, że przyglądali się jej pospiesznie otarła łzy i przybrała swoją standardową minę pełną pogardy. Chcieli wyszeptać coś w stylu ,,Jest nam przykro", ale tak szczerze, czy to by cokolwiek zmieniło? Jackie ma racje, wszyscy mówią, że jest im przykro, ale w gruncie rzeczy niewiele to wnosi do sprawy.
Wychodząc z sali zauważyli jak Flitwick i McGonagall rozmawiali o czymś żywo przy automacie do kawy, powoli sącząc napój z plastikowego kubka.
Powoli i ociężale w milczeniu wspięli się po schodach i otworzyli drzwi do ich tymczasowego mieszkania.
-Mam dosyć.-Westchnął ciężko, rzucając się na łóżko.
-Ja też, idę pod prysznic.-Zarzuciła ręcznik na ramię i wyszła do łazienki.


***********
-Na jak długo zostanie ci to skrzydło?-Zapytał Fred.
-Sama nie wiem, teraz się tym nie przejmuję.-Wzruszyła ramionami.-Chwila gdzie zniknęła Nicki?-Rozejrzała się, ale nigdzie w pobliżu jej nie widziała.
-Chyba poszła do salonu, już wcześniej coś mówiła, że musi z kimś pogadać.
-LUDZIE TU JEST LEW! ZABIERZCIE GO! JEST NIEBEZPIECZNY!-Wrzasnęła pewna kobieta.
-TO NIE LWICA TYLKO DZIEWCZYNA! JEST ANIMAGIEM! NIE ZROBIŁABY NIKOMU KRZYWDY!-Odgryzła się zdenerwowana Jackie.
-Spokojnie...-Powiedział do niej Fred i chwycił ją za ramię. Kobiecie chyba zrobiła się głupio, więc wybąkała jakieś pospieszne przeprosiny i usiadła z powrotem na krześle.
-Ygh, co za ludzie.-Pokręciła przecząco głową.
-Nie ma się co tak od razu denerwować, no wiesz...niektórzy chyba nie przywykli do widoku lwicy na sali szpitalnej.-Uśmiechnął się rudowłosy.
-W sumie...chyba masz racje raczej nie powinnam tak naskakiwać, nie wiem już co się ze mną dzieje...-Westchnęła ciężko i ukryła twarz w dłoniach.
-Rozumiem cię, też mam tego dosyć, boję się co z nią będzie...
-Mallory pewnie by teraz powiedziała ,,Jak zwykle przeginacie z tą rozpaczą, sami optymiści!".-Zaśmiała się i spojrzała na lwicę lekko się uśmiechając.-Mallory podoba ci się już od dawna, prawda?-Uniosła jedną ciemną brew na co on uśmiechnął się głupawo, ale po co niby miałby coś ukrywać...szczególnie, że on i Jackie byli przyjaciółmi.
-No, no lecisz po bandzie siostro....
-Dobra, dobra odpowiadaj, nie wymigasz się z tego!-Uśmiechnęła się z satysfakcją.
-Okay, niech ci będzie, wygrałaś, zadowolona?-Przewrócił oczami.
-Jeszcze jak Freddy.-Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.-Od dawna już to przeczuwałam.
-Brawo pani detektyw.-Powiedział i udał, że klaszcze.
-Od kiedy?
-Od razu.
-Ocho...ktoś tu mówił, że nie wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia.-Prychnęła.
-Kochasz podważać wszystkie kwestie, no nie?
-Pff...to moje hobby!
-Ale nie powiesz jej, nie? A już tym bardziej nie mów mojemu bliźniakowi!-Zastrzegł.
-Hmm...ale ty powinieneś.-Wycelowała w niego palcem.
-Dobra, dobra, ale może w jakichś lepszych okolicznościach niż szpital?
-Rób jak chcesz. A zapomniałabym, ale organizacja ślubu należy do mnie i jestem druhną honorową!
-Dobra, dobra, jak dla mnie możesz nawet wyskoczyć z tortu.
-Super, od jutra przygotowuję choreografię.-Zatarła chytrze ręce.
-Jako lwica wygląda naprawdę....imponująco, bycie animagiem zawsze wydawało mi się niezwykłe, ja i George sami próbowaliśmy, ale nigdy nam się nie udało, a jej przychodzi to z taką łatwością...
-Ehh...to zabawne, ale kiedy wiałyśmy z mandragorami a na obrzeżach osłon w Hogwarcie zauważyli nas śmierciożercy i musiałyśmy wiać, gdyby nie Mallory i jej lwia natura nie wiem co by ze mną było...Chyba tylko ona jest taka szalona, żeby zamienić najlepszą przyjaciółkę w mysz i nieść ją w pysku...-Oboje parsknęli śmiechem.-Do dziś mam na łopatkach ślady lwich zębów, ale zawdzięczam jej życie...
-Mysz? Przyznaje kreatywne. Chyba serio ją kocham...-Zaśmiał się.
-Cieszę się, że siedzisz tu ze mną, a jeszcze bardziej, że ty i Mallory będziecie razem. Kiedyś byłam pewna, że ona i Duke będą idealną parą, ale aż trudno uwierzyć mi w to, że to taki dupek...
-No...nieźle można się zawieźć na ludziach, ale ja obiecuję, że zawsze będę po waszej stronie.
-Wiem przecież...-Przewróciła oczami.-Dotarło do mnie, że Duke zawsze tak jakoś trzymał mnie na dystans, niby mnie lubił, podobno byliśmy przyjaciółmi, ale tak naprawdę był skryty wobec innych, ufał tylko Mallory, a ona kiedyś zrobiłaby dla niego wszystko...

***********
-Jak myślisz kiedy będziemy mogli wrócić do Doliny?-Zapytała Ginny i przerzuciła nogę przez jego biodro, żeby być bliżej.
-Już niedługo...-Głaskał ją po włosach.-Kto by przypuszczał, że to ma taką moc...-Wziął z szafki nocnej mały, fioletowy kamień.
-Dostałam go od taty, kiedy byłam mała, miałam parę lat, miał mnie chronić i pomagać mi dokonywać właściwych wyborów. Pewnego dnia rozłupał się na dwie części, choć myślałam, że jest niezniszczalny, bo nigdy nic się z nim nie stało, jest twardy i nie do ukruszenia przez żadne zaklęcie. Kiedy nas zostawiałeś pomyślałam, że dam ci jedną część, bo była dla mnie ważna i ty też jesteś. Niedawno doszłam do tego, że tak miało być, ten kamień ma coś wspólnego z losem. Ktoś mógłby mnie uznać za wariatkę, ale wiem, że tobie mogę o tym powiedzieć. No więc kiedy rzekomo umarłam, sama nie wiem jak, ale po prostu rozmawiałam z tatą, zadawałam mu wiele pytań, a on po prostu na nie odpowiadał, był jak kiedyś, było tak jak zawsze rozmawiałam z nim przy śniadaniu czy kolacji.
-To nic dziwnego Ginny, mi przydarzyło się to już kilka razy i wiem, że musi to mieć jakąś przyczynę, jeszcze nie wiem jaką, ale może kiedyś się tego dowiem...-Byłem przerażony na śmierć, kiedy zaklęcie w ciebie trafiło, chyba całe życie mignęło mi przed oczami.
-Nie zostawiłabym cię tak.
-I wiem, że nie umarłaś, bo nie mogłaś, bo ja chciałem żebyś żyła i nie tylko ja, myślę, że to właśnie ma tym polega ta potęga, właśnie to napędza ten kamień i daje mu takie magiczne możliwości.
-Chyba czas, żeby coś ci pokazać, zauważyłam to właściwie przed chwilą, choć nie wiem czy to coś w ogóle ma znaczenie.-Uklękła na łóżku plecami do niego, odgarnęła włosy i odsłoniła ramię. Błądził po tym skomplikowanym znaku chwilę palcem.
-Runa.-Stwierdził, gdy nieco nad łopatką zobaczył znak - bliznę podobną do tej, którą sam nosił na czole odkąd pamiętał.-Został ślad, taki sam jak...
-Twój.-Dokończyła i pocałowała go przeciągle, a on odwzajemnił ten pocałunek ze zdwojoną siłą.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz