-Cześć.-Powiedziała Hermiona. Wszyscy siedzieli przy stole w ciszy, twarz Ginny była zakryta włosami, które chyba w ogóle nie były tego dnia rozczesywane, Ron za to siedział podparty ręką ze smętną miną i grzebał łyżką w swoich płatkach. Hermiona nie wiedziała co ma odpowiedzieć, więc tylko chrząknęła i usiadła przy stole obok nich.
-Poszedł.-Skwitował Ron podnosząc na chwile wzrok ale po chwili znowu spuścił oczy i gapił się w miskę.
-Ginny?-Odezwała się Hermiona teraz trochę przerażona, bo wyglądała jakby właśnie straciła przytomność.
-Żyję, nie martw się.-Bąknęła w odpowiedzi.
-Jak tu się nie martwić, jak na was patrzę to mam wrażenie, że zamieniliście się w inferiusy.
-Nie no przecież mój najlepszy kupel i szwagier właśnie wyruszył sobie na zabójczą wyprawę, wyśmienicie!-Poderwał się Ron.
-Ale mimo wszystko powinniśmy się do siebie odzywać, porozmawiać o czymś, przecież to nie może być sytuacja bez wyjścia, prawda?-Ściszyła głos.
-Wiem, ale niby o czym mamy rozmawiać? O pogodzie?-Powiedziała Ginny drwiącym tonem.-To i tak nam teraz nic nie da, przykro mi, ale jedynym wyjściem teraz jest czekanie na przypływ jakichkolwiek informacji.-Wytłumaczyła spokojnie.
Żadne informacje nie pojawiały się przez wiele dni...
Ginny schodziła po schodach na kolację, nagle z pokoju Hermiony i Rona usłyszała swoje imię i instynktownie zatrzymała się na chwilę w miejscu, nie chciała podsłuchiwać, nigdy nie mieszała się w niczyje sprawy, ale dlaczego w takim razie Hermiona miałaby wymieniać jej imię po kryjomu.
-...Daj spokój Ron, Ginny i tak już dosyć się wycierpiała a teraz jeszcze to, już i tak wiem, że naczytała się jakichś informacji o śmierci jakiegoś młodego chłopaka...-Mówiła szeptem Hermiona.
-Musimy coś zrobić.-Odezwał się Fred.
-Zgadzam się.-Dodał George.
-Przede wszystkim musimy przeczytać ten list i to razem z Ginny.-Uparła się Hermiona.
Ginny bardzo chciała zobaczyć co to za list niestety przez szczelinę pomiędzy drzwiami a framugą niewiele było widać.
-A co jeśli ten list...-Powiedział Ron głosem jakby zbierało mu się na wymioty.
-NAWET NIE ŚMIEJ TAK MYŚLEĆ, RON!-Skarciła go tym razem o wiele głośniej Hermiona.
-Ciiiiii!-Syknął na nią Fred, a może to był George? Nagle rozbolała ją głowa i jej ciało w jednej chwili stało się ciężkie, a wzrok jej się rozmył.
Parę minut później...
-O Merlinie, Ron a jeśli ona wszystko słyszała, jeśli my ja zabiliśmy!!-Zaczęła histeryzować Hermiona.
Ginny już powoli odzyskiwała czucie i czuła na twarzy czyiś oddech.
-Nie, no przecież mówię ci, że oddycha!-Powiedział tracąc cierpliwość Ron.
-Już wszystko dobrze Ron, dzięki.-Powiedziała podnosząc się do pozycji siedzącej.
-Na pewno?-Dopytał Fred.
-Jakby co mamy eliksiry na wzmocnienie, w smaku są paskudne nie ukrywam, ale naprawdę pomagają na kiepski dzień.
-To nie chodzi o kiepski dzień, dziękuję wam, serio już wszystko dobrze.
-Tylko, że ty tak zawsze mówisz Ginny, a wcale tak dobrze nie jest, ale mamy pewien list i chyba to jest dobra chwila, żeby go przeczytać.-Oznajmiła Hermiona i zaczęła czytać:
Drodzy moi podopieczni!
Jako dorośli, rozsądni i inteligentni ludzie z pewnością zdajecie sobie sprawę z zaistniałej sytuacji i narastającego zagrożenia.
Z pewnością wyjście z owej sytuacji nie jest proste, nie wiemy czego możemy się spodziewać, ale ludzie zaczynają się dziwnie zachowywać. Jeszcze niedawno wszyscy żądali przywrócenia dawnych władz, teraz wszystko ucichło. Jestem pewna, że nie zmienili oni zdania zwyczajnie z dnia na dzień, aczkolwiek zostali odurzeni bądź potraktowani zaklęciem imperius. W żadnym wypadku nie chcę zmuszać Was do pomocy, ale wiem, że należycie do czarodziejów którzy nigdy się nie poddają. Oczywiście zapobieganie jest najskuteczniejszym rodzajem obrony, ale w tej sprawie jest na to o wiele za późno. Dlatego, zamiast czekac lub też podejmować pochopne decyzje, proponuję zebrać wszystkie sensowne informacje i zacząć walczyć jak walczył Zakon Feniksa założony przez Świętej Pamięci Albusa Dumbledore'a.
Każdy kto potrzebuje pomocy, każdy kto chce jej udzielić, każdy kto czuje potrzebę walki, obalenia nowej władzy, każdy kto zna wartościowe informacje niech przyjdzie do mojego rodzinnego domu tam gdzie stworzymy nową armię gotową do walki.
Ps. Proszę o przesłanie tego do wszystkich waszych członków rodziny (pełnoletnich i niepełnoletnich) mogą z powodzeniem szukac tutaj schronienia wśród wielu czarodziejów zmobilizowanych do walki.
Z wyrazami szacunku
Minerwa McGonagall
-Sama profesor McGonagall wzywa nas do walki!-Powiedział podekscytowany Ron.
-Co z Harry'm? Gdzie on jest? Nie daje znaku życia, nie wiemy nawet gdzie jest...-Odezwała się Ginny i był to jej swego rodzaju apel o pomoc a właściwie to błaganie co nie zdarzało jej się często.
-Ginny...-Przytulił siostrę Ron.
-Musimy iść pod ten adres dołączony do listu, a najpierw pójdziemy do rezydencji Malfoy'ów, dowiemy się może co zamierza Harry i czy rzeczywiście poszedł sam do tego ministerstwa.
-Mam nadzieję, że tego nie zrobił.-Ron wciąż nie wypuszczał siostry z objęć.
-Kiedy tam pójdziemy?-Zapytała Ginny.
-Według dołączonej ulotki pani profesor, spotkanie jest jutro w jej domu na Charming Street.-Poinformował George oglądając załączony świstek z adresem.
-Myślicie, że powinniśmy jednak spróbować się skontaktować z Harry'm w końcu i tak w pojedynkę nic nie zrobi a teraz mamy szanse jak na tacy!-Powiedział podekscytowany Fred.
-Przez list możemy tylko ściągnąć na niego niebezpieczeństwo.-Sprzeciwiła się Hermiona.-To nie jest dobry pomysł.
-Ale są jeszcze inne rodzaje kontaktu...-Odezwał się Ron z nadzieją spoglądając na braci. Widać było po Ronie, że on bardzo się martwi o siostrę i jednocześnie chce zrobić wszystko, żeby znowu byli wszyscy razem.
-Przykro nam Ron...-Powiedzieli bliźniacy smutnym głosem.
-Rozumiem to wszystko ale skupmy się na faktach. Nie uważacie, że ten list od McGonagall może być próbą zwabienia nas tam?-Powiedziała podejrzliwie Hermiona.
-Nie ma szans jest pieczątka Hogwartu, a ona jest nie do podrobienia.
-Chrzanić to, chcę tam iść!-Powiedziała stanowczo Ginny.-A teraz idę po Harry'ego, dobranoc.-Pożegnała się.
-ZWARIOWAŁAŚ!-Wrzasnął Ron.-To znaczy...jest ciemno, a ty sama chcesz się deportować do rezydencji Malfoy'ów jeszcze na dodatek będąc poszukiwana! Wybacz mi Ginny, ale to głupota.
-Ron ma racje.-Poparła go Hermiona, po chwili Ginny spojrzała na Freda i George'a a oni pokiwali głowami wyrażając, że również się z nimi zgadzają.
-Mówicie tak, bo wy jesteście razem, a wy nie macie drugiej osoby, cały czas byliście z Harry'm i razem z nim nastawialiście karku, a mi co zostało?! Patrzeć z nadzieją przez okna Hogwartu i snuć się po korytarzu myśląc, że na pewno mu się uda, a chwilę później rozmyślając jakbym się czuła gdyby jednak było inaczej.-Nie powiedziała tego, bo chciała, żeby jej współczuli, ale żeby bardziej przybliżyć im sytuacje w jakiej się znalazła.
-Ginny zróbmy tak, ty się uspokoisz, wyśpisz się, a jutro z samego rana wypijemy eliksir kameleona i szybko zdeportujemy się do rezydencji Malfoy'ów.
-Macie racje..-Przyznała.-Pójdę spakować najważniejsze rzeczy.
-Zuch dziewczyna.-Uśmiechnął się do niej Ron, a ona również odpowiedziała mu uśmiechem i pobiegła na góre do swojego pokoju. Szybko przetransmutowała kilka przedmiotów na bardziej potrzebne i wrzuciła je do plecaka. Kiedy wszystkie szafki były już
puste, a wszystkie inne rzeczy spakowane i wydawałoby się, że spakowała już wszystko poza jedna rzecza...W ciemnym pokoju dostrzegła ją dopiero teraz, światło księżyca wpadające przez okno odbijało się od kamienia, który pomimo, że nie był wartościowy dla Ginny był drogocenny. Z braku innego zajęcia wzięła ametyst do ręki i zaczęła go obracać w palcach. Po chwili pomniejszyła go i włożyła do kieszeni w wewnętrznej stronie szaty po stronie serca. Teraz jej plecak i wszystkie rzeczy, które w nim były z powodzeniem mieściły się w jej dłoni. Po drugiej stronie ściany słychać było rozmowy Rona i Hermiony, Ginny nie mogła myśleć o tym, że nawet jeśli cos by się stało to oni są razem, a ona sama dlatego włączyła radio i położyła się na łóżku. Ostatnimi czasy sporo słuchała radia, a w zasadzie konkretnej stacji jak niegdyś była to Potterwarta. Doskonale więc znała obowiązujące hasło, podkręciła głośność i zaczęła słuchać:
-Pani profesor co więc będzie z uczniami, którzy normalnie uczęszczaliby teraz do Hogwartu?-Zapytał redaktor.
-Cóż, mam nadzieję, że egzaminy zostaną przyspieszone ale póki co nie mogę wydać takiego wyroku, ponieważ to wymaga konsultacji z ministerstwem, a jak dobrze wiemy zasiadają tam sami idioci i smierciożercy żądający zemsty.-Ginny chyba po raz pierwszy słyszała, żeby McGonagall nazwała kogoś idiotą.
-Czy pani organizacja do walki to prawda?
-Tak, owszem, mam nadzieję, że jak najwięcej osób będzie na to gotowe.
-Co pani profesor myśli na temat ostatnich plotek, czy rzeczywiście pani zdaniem w ministerstwie powstają inferiusy.
-Tego nie możemy być pewni, wiadomo, że w ministerstwie wiele się teraz zmieniło, każdy korytarz wygląda tak samo, nie sposób się tam odnaleźć, więc zapewne nikt na razie tego nie sprawdzi.
-Co dzieje się teraz z legendarnym wybrańcem?
-Cóż, zapewne ukrywa się tak jak wszyscy, jest teraz na liście poszukiwanych a więc nie dziwię się, że nic o nim nie wiadomo, bo narażanie się w jego wypadku byłoby ogromnie niebezpieczne. Mam jednak gorącą nadzieję, że już wkrótce stanie w progu moich drzwi.
-Jak wielu liczy już pani grupa?
-No cóż od wczoraj jest ich już kilkudziesięciu ale co chwilę przybywa coraz więcej osób. Poza tym dziękuję ci Eric za to, że informujesz ludzi o naszej grupie.
-Nie ma za co pani profesor, jak się okazuje nawet ja mogę się do czegoś przydać. Dziękuję bardzo za wywiad to była profesor Minerwa McGonagall jeśli i wy chcecie pomóc badź szukacie schronienia adres to Charming Street 7, dziękuje za uwagę, a już za chwilę nowe wiadomości o tajemniczym zaginięciu Carla Johansonn'a.-Obwieścił spiker, lecz Ginny poczuła się śpiąca, wyłączyła więc radio i wpełzła pod kołdrę, jeszcze chwilkę rozmyślała o jutrzejszej podróży aż w końcu udało jej się zasnąć.
************
Ze snu wyrwało ją oślepiające, jasne światło, zrobiło się chłodniej niż wcześniej więc szczelniej otuliła się szatą. Rozmowy z pokoju na przeciwko ucichły, ogólnie w całym domu panowała cisza, pewnie wszyscy już śpią.-Pomyślała. Ale skoro wszyscy domownicy śpią co w takim razie jest powodem tego bladego światła? Ginny przez chwilę pomyślała, że mogą to być inni czarodzieje, bo do najbliższej mugolskiej szosy jest pewnie spory kawał drogi. Szybko chwyciła swoją różdżkę i powoli podeszła do okna, przez głowę prześlizgiwały jej się rozmaite zaklęcia obronne. Wyjrzała ostrożnie przez okno ale nadal nie widziała przyczyny tego blasku zupełnie tak jakby teraz zniknęła za drzewami, może ktoś ją widział? Tylko jak to mogło byc możliwe przecież dom był opatrzony silnymi zaklęciami i nikt nie miał prawa go zobaczyć. Otwarła okno na oścież, gotowa do uniku, ale nic się nie stało, światło za to nadal pulsowało tak jakby było raz bliżej raz dalej, jego natężanie zmieniało się z sekundy na sekundę. Jeśli ktoś potrzebuje pomocy powinna tam iść i choc było to niebezpieczne postanowiła podjąć ryzyko. Po cichu zeszła na dół, nasunęła na siebie kurtkę i otworzyła drzwi. Znowu nic się nie wydarzyło, ale znalazła się przyczyna światła. Zza drzew pogalopował do niej dostojny jeleń emanujący bladoniebieskim blaskiem. Ginny bardzo ucieszyła się na jego widok, bo znała tylko jedną osobę, która mogła wysłać do niej takiego patronusa. Po chwili zatrzymał się około dwóch metrów przed nia i przemówił głosem jej męża:
-Deportowali się za mną, ale udało mi się odwrócić ich uwagę, zbierz wszystkich i zabierzcie ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, nie mamy wiele czasu, a mna się nie martwcie zaraz tam będę.-Zakończył i rozpłynął się w mgnieniu oka. Ginny za to jak najszybciej pobiegła do domu, najpierw obudziła Freda i George'a, którzy teraz spali twardo w salonie jeden - na fotelu, drugi - na kanapie. Nie było wiele czasu wiec tylko machnęła różdżką co spowodowało zapalenie się wszystkich świateł w domu. Po chwili Fred obudził się i zaczał przecierac oczy.
-Ginny zwariowałaś, co się dzieje?-Zapytał zaniepokojony.
-Nie mamy teraz czasu po prostu obudź George'a i weźcie wszystkie rzeczy, które spakowaliśmy.-Powiedziała na jednym wydechu jak najszybciej mogła i pobiegła co drugi stopień na góre by to samo przekazać Ronowi i Hermionie.
-Levicorpus!-Wypowiedziała stojąc w progu ich sypialni.
-Co jest?!-Wrzasnął Ron wisząc głowa w dół.
-Ginny zdejmij nas!-Zażądała Hermiona.
Po chwili Ginny ponownie machnęła różdżką i oboje opadli na łóżka.
-Nie mamy czasu, bierzcie wszystkie potrzebne rzeczy, które wpadną wam w ręce i zaraz się deportujemy.
-Ale co się dzieje, znaleźli nas?-Zapytał zniecierpliwiony Ron wpychając wszystko do plecaka.
-Dostałam wiadomość, jesteśmy w niebezpieczeństwie, później ci wszystko wytłumaczę Ron. Po chwili pobiegła do swojego pokoju i narzuciła plecak na plecy. Chwile później wszyscy stali przed domem z różdżkami wyciagnietymi w pogotowiu.
-Słyszeliście ktos się przed chwila deportował!-Powiedziała Ginny, gdy usłyszała charakterystyczne pykniecie.
-Lepiej się odsuń.-Ostrzegł Ron i zasłonił ją.
Po chwili wybiegł do niej zza gęstwiny drzew i krzewów. Od razu do niego podbiegła i uściskała.
-aaaachh.-Syknął z bólu, gdy go przytuliła.
-O boże Harry co się stało z twoim ramieniem!-Powiedziała przerażona Ginny.
-Nieważne, deportujmy się gdzieś i to już.
-Wiesz gdzie jest Charming Street?-Zapytał go Ron.
-Znam okolice.-Odpowiedział. Dlaczego akurat tam?-Zapytał Harry.
-Bo to nasza ostatnia nadzieja.-Powiedziała Ginny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz