Translate

niedziela, 30 lipca 2017

76.,,Jestem tylko człowiekiem"

          Hej, tak sobie myślę, że dawno tu nic do was nie pisałam, więc jestem. Mam do was gorącą prośbę, abyście na dole zostawili komentarz, chciałabym wiedzieć co sądzicie i wasza opinia naprawdę by mnie ucieszyła. Staram się wrzucać w niedzielę jednak czasami są opóźnienia z postami, bo piszę również na mojego drugiego bloga (na którego przy okazji zapraszam :) https://harryginny-czymniekochasz.blogspot.com/ ). Dobra już się tu nie rozpisuję, z góry dzięki i zapraszam do czytania i komentowania.

Rano, gdy Harry już się obudził Ginny nie było obok niego i pomyślał, że pewnie bierze prysznic lub robi już śniadanie. Gdy już się przebrał i zszedł na dół jego przypuszczenia okazały się trafne, Ginny była w kuchni i pomagała robić dla wszystkich śniadanie. Z radia leciała jakaś muzyka w rytm której rzucała zaklęcia to na siekające noże, to na brudne naczynia, to na patelnię, która przewracała co jakiś czas naleśniki, a ona sama krzątała się po kuchni i podśpiewywała. Harry nigdy nie pomyślałby, że ma taki śliczny głos, byli już tak długo małżeństwem, a on ile jeszcze o niej nie wiedział?Była tak zajęta, że nawet, gdy Harry oparł się o framugę go nie zauważyła.
-Dzień dobry kochanie.-Powiedział i objął ją w talii.
-Cześć.-Pocałowała go w policzek.-Jak ramię?
-Jest blizna, ale to nic takiego. A jak ty się czujesz?
-Ja?-Zapytała zdziwiona.-A niby co takiego mi się stało?
-Zawsze tak mówisz...a ja pomyślałem, że kiedy pracuję spędzamy tak mało czasu...a ja tak cię kocham Ginny, nie zapominaj o tym.-Powiedział z powagą.
-Harry...oczywiście, że nie zapomnę, ja też ciebie kocham.-Szepnęła i przytuliła go. Przeszkodził im Ron, który wszedł do kuchni.
-Ginny, wszyscy są już głodni.-Poinformował, jakby nie chciał komentować tego co przed chwilą zobaczył.
-Zaraz Ron, mam tylko dwie ręce!
-Taaa...dwie ręce do obściskiwania wybrańca.-Mruknął.
-Moment.-Powiedziała i kilka porcji naleśników pod wpływem zaklęcia opadło na talerze, a kolejne zaczęły się smażyć.
-Dzięki.-Powiedział Ron i zgarnął je zaklęciem, po chwili pełne talerze poleciały za nim do salonu.
-Tak chciałabym już wrócić do naszego domu w Dolinie...-Westchnęła ciężko.
-Tak, ja też, ale dobrze wiesz, że to jest teraz niemożliwe.-Patrzył przez okno i zatęsknił za swoim domem, jak długo będą się tu jeszcze ukrywać? W końcu dzień za dniem do kryjówki Zakonu przybywało coraz więcej osób, dom pani profesor był dzień za dniem powiększany zaklęciami, ale jak długo mogli jeszcze ukrywać się w jej domu? Przecież nie mogli go powiększać bez końca...
-Harry, ktoś do ciebie!-Zawołał Hagrid, a on zaczął się zastanawiać o kogo chodzi.
-Harry!-Zawołał Ted i rzucił mu się w ramiona.
-Dzień dobry!-Przywitała się z wszystkimi Andromeda, a ona i Aurora tak się polubiły, że aż wymieniły uściski.
-Ginny!-Podbiegł do niej, gdy wyszła z kuchni z lewitującymi talerzami.
-Teddy!-Wyściskała go, a wszyscy patrzyli z zauroczeniem na ten piękny obrazek.
-Harry, wszędzie was szukają, sytuacja jest nieciekawa, chcieli mi porwać Tedzia!-Powiedziała przerażona Andromeda.
-Babcia tak im pokazała...ja myślałem, że jest nieżywy!-Opowiadał podekscytowany maluch przy śniadaniu, a jego włosy tym razem były białe.
-Och, Teddy, musiałam nas ratować!-Wytłumaczyła Andromeda i widać było, że trochę się zawstydziła opowieściami wnuka o tym jak świetnie sobie z nimi poradziła.
Przez parę następnych tygodni, Hermiona czuła się jakby brała ją grypa ale rzeczywiście z dnia na dzień było z nią coraz gorzej.
-Oni cię wykończą!-Powiedział zdenerwowany Ron.-Zabiję ich jeśli coś ci się stanie!-Wrzeszczał.
-Panie Weasley, proszę się trochę uciszyć, próbujemy znaleźć dla pańskiej żony i wielu innych odpowiednie antidotum!-Uciszyła go McGonagall.
-Dobrze już, dobrze!-Powiedział spokojniej, ale wciąż w nim wrzało ze złości. Usiadł z powrotem na krzesło obok łóżka Hermiony i złapał ją za rękę.
-Ron to nic nie da, że się będziesz wydzierał.-Powiedziała cicho Ginny.
-A wy niby co byście zrobili gdyby któreś z was umierało na waszych oczach...-Powiedział teraz już płacząc.
-Ron tak mi...-Zaczął Harry.
-Tylko nie mów, że ci przykro, stary!-Syknął.-Bo to wszystko przez ciebie! To ciebie chcą!-Harry się tego zupełnie nie spodziewał i strasznie go to zabolało jeszcze raz spojrzał na Hermionę, miała okropnie bladą skórę i sine usta.
-Przeze mnie! A myślisz, że chciałem się urodzić ,,wybrańcem", że mi to wszystko pasuje! Myślisz, że ja się nie boję co będzie!-Wykrzyczał mu w twarz.-To się mylisz, bo mnie też to wszystko obchodzi i szukam rozwiązania, ale skoro uważasz, że tak będzie najlepiej to już idę do ministerstwa ucałować od ciebie dementorów!-Syknął po czym wstał, wziął swoją kurtkę i wyszedł trzaskając drzwiami.
-Nie mów, że ty też Ginny?!-Powiedział z wyrzutem Ron.
-Ale z ciebie palant Ron! Harry, zaczekaj!-Krzyknęła i pobiegła za nim.
-Muszę się przewietrzyć.-Powiedział przez zaciśnięte zęby i narzucił na siebie i Ginny pelerynę niewidkę, którą wyciągnął spod kurtki.-Wracaj, jest zimno.-Powiedział, bo Ginny od razu za nim wybiegła nawet nie biorąc ze sobą kurtki.
-Harry, Hermiona źle wygląda, on się o nią martwi, a jak tak jest zawsze histeryzuje...-Próbowała wytłumaczyć zachowanie brata.
-Trochę mi żal, że nikt tak naprawdę mnie tutaj nie chce, wszyscy już mają mnie dość! A najgorsze jest to, że mają rację, jestem potworem...-Powiedział smutno przyglądając się swojemu odbiciu w kałuży.-To przeze mnie Zakon musi zapewniać tym wszystkim osobom, które mi pomagają ochronę.
-Harry, nie mów tak!
-Muszę spojrzeć prawdzie w oczy, narażam wszystkich którzy są tu ze mną...ciebie też...
-To nie twoja wina, że rozpylili jakieś świństwo i że przez to mugolacy chorują!
-Ale i tak chcą was wyłapać, każdego kto mi pomagał, każdego kto ma ze mną jakiś związek. Nie mogę się wiecznie ukrywać...
-Przestań! Przestań!-Mówiła miotając się, wyglądała jakby dostała jakiegoś obłędu.-Nie mogę już tego słuchać!-Rozpłakała się.-Nawet nie wiesz jak to wszystko mnie boli.
-Chyba powinienem zrobić tak jak powiedział Ron...Kiedy mnie dostaną przestaną się mścić.
-Myślisz, że to rozwiąże problem?! Śmierć, tak? To jest twoje rozwiązanie!-Zaczęła go atakować.-Pomyśl teraz o wszystkich którzy walczyli dla ciebie, a ty tak nie doceniasz swojego życia, że chcesz się teraz tak po prostu poddać!-Harry wciąż nie odzywał się ani słowem...-Teraz śmierć to byłoby dla nas wszystkich najprostsze, ale to nic nie zmieni, może oprócz krzywdy tych których kochamy...-Powiedziała zapłakana tym razem spokojnym głosem jakby już brakowało jej siły.-Jestem tylko człowiekiem Harry, a ty właśnie rozszarpujesz mi serce mówiąc takie rzeczy...
-Ginny, ja wcale nie...-Zaczął właściwie sam nie wiedząc co chciał powiedzieć. Nie chciał już tego słuchać, tak bardzo nie chciałby już tego słuchać, nie widzieć jej zapłakanej, ślicznej twarzy pokrytej piegami, którą tak uwielbiał. Jemu samemu zaszkliły się oczy.
-Przemyśl to sobie...-Powiedziała dalej płacząc.
-Ginny...błagam cię, przestań...-Powiedział, jej łzy dziwnie na niego działały, czuł się tak beznadziejny i głupi, po tym wszystkim co mu przed chwilą powiedziała...Chciał zetrzeć łzę z jej policzka, może chciał jej po prostu dotknąć...
-Nie dotykaj mnie...-Powiedziała stanowczo, ale zarazem spokojnie, zrzuciła z siebie niewidkę i pomaszerowała do domu a jej długie włosy zaczął moczyć deszcz. Nagle tak się rozpadało, że Harry był cały mokry, ale wciąż nie chciał wracać, nie żeby zobaczyć omdlałą Hermionę, smutnego Rona i rozdartą, płaczącą Ginny, jego jedyną, jedyną,która rozumiała jego myśli i uczucia jak nikt inny...Jak te kilka zdań, które powiedział ją zraniły...Miał wrażenie jakby jej smutny głos brzmiał mu w głowie: ,,Pomyśl teraz o wszystkich, którzy walczyli dla ciebie...,,to nic nie zmieni oprócz krzywd tych, których kochamy"...rozszarpujesz mi serce mówiąc takie rzeczy..."
Sam już nie wiedział co powinien zrobić, nie dość, że on i Ron tak się pokłócili to jeszcze ucierpiała na tym wszystkim Ginny, nie było teraz nikogo z kim mógłby o tym pogadać...
***********
-Gdzie on jest?-Denerwowała się Ginny.
-Przecież mówiłaś, że byłaś z nim.-Powiedział Ron.
-No, bo byłam. Tak długo go nie ma...może powinnam po niego pójść...-Zastanawiała się.
-Pójść? On sam kazał ci wracać, nie widzisz, że ma nas gdzieś, pomyśl on chce im się wydać.
-Bo to ty się naczytałeś tego badziewia i mu tak powiedziałeś.-Na te słowa Ron wyraźnie się zmieszał i nie wiedział co powiedzieć, a Ginny podała mu stronę wydartą z proroka na której były ich nazwiska, na stronie była również groźba, że jeśli Harry się nie stawi ministerstwo wyciągnie konsekwencje.
-Jestem pewna, że nawet jeśli Harry by się stawił to i tak Hermiona by tu leżała tak jak inni mugolacy!
-No wiem...może rzeczywiście przegiąłem...-Przyznał zasmucony ściskając rękę Hermiony.-Ale ja się boję do czego oni się jeszcze posuną...
-Każdy z nas się boi Ron...To idziemy go szukać?
-Nie, nie martw się Ginny, znam Harry'ego, pewnie zaraz wróci. Poza tym wziął ze sobą niewidkę, więc możemy go szukać na marne..-Ron trochę ją uspokoił.
-No dobra jeśli nadal go nie będzie to wyślę do niego patronusa.
-Zuch dziewczyna.-Ron poklepał ją po ramieniu.
*************

Sam nie wiedział ile czasu właściwie siedział na zimnej trawie, a deszcz skapywał już z jego ubrań, trochę już drętwiał z tego zimna i zaczął się zastanawiać gdzie będzie spać skoro on i Ginny tak ostro się...pokłócili? Nie, to chyba nie była kłótnia...raczej długa, ostra i bolesna wymiana zdań. Kiedy tak siedział, zauważył, że ktoś zmierza w jego kierunku przyświecając sobie różdżką. Było już ciemno a ta osoba była dosyć daleko od niego i nie mógł rozpoznać majaczącej w oddali sylwetki, która coraz bardziej się do niego przybliżała. Wyciągnął przed siebie różdżkę i upewnił się, że peleryna całkowicie go zasłania. Jednak gdy zobaczył w oddali patronusa w kształcie psa ogromnie się ucieszył. Czyżby to Ron zaczął go szukać? Teraz był już pewny, że nie ma do czynienia z nikim złym, bo w innym wypadku nie byłoby patronusa. Kiedy jednak ta osoba się do niego przybliżała coraz bardziej, zauważył bardziej kobiece kształty, na pewno nie był to Ron...
Może Ginny? Niee...jej patronus to koń.-Wykluczył ale za chwilę zauważył czarne, kręcone włosy i już był pewien kto to.
-Harry!-Wołała go jego matka chrzestna, a on bez wahania zrzucił pelerynę.
-Och, tutaj jesteś!-Powiedziała jakby z ulgą.-Co tu robisz?-Zapytała spokojnie i usiadła obok niego.
-Musiałem się przewietrzyć...-Skłamał, ale właściwie bardzo się ucieszył, że ktoś po niego przyszedł i potrzebował komuś o tym wszystkim powiedzieć.
-Wszyscy się o ciebie martwią...-Powiedziała cicho.
-Wszyscy? Wszyscy znaczy kto?-Powiedział z powątpieniem.
-Na pewno Ron, Ginny, twoja rodzina...-Powiedziała jakby ją to pytanie zdziwiło.-Co się stało Harry?-Zapytała prosto z mostu, ale on chyba wręcz czekał na to pytanie i się go spodziewał.
-Pokłóciłem się z Ronem...-Westchnął.
-To twój przyjaciel, na pewno się pogodzicie.
-Nie sądzę, żeby to było takie proste...-Wpatrywał się w swoje buty, było mu naprawdę przykro, ale to wszystko co Ron powiedział było naprawdę okropne...
-Pokłóciliście się o coś poważnego...-Powiedziała jakby była tego w zupełności pewna i tylko stwierdzała fakt.
-Hermiona jest poważnie chora, dzisiaj straciła przytomność...-Poinformował i nagle zdał sobie z czegoś sprawę...-Auroro?
-Tak, Harry?
-Ty też miałaś rodziców mugoli, prawda?-Dopytał i zaczęło go to zastanawiać.
-Tak, masz rację Harry.-Odpowiedziała, a jej spokojny ton też go jakoś uspokajał.-I wiem chyba nad czym myślisz Harry. Przypuszczam, że działa to różnie na różnych czarodziejów, jedni czują się bardzo źle, a inni, tak jak ja odczuwają tylko niektóre objawy...
Harry odpowiedział na to czymś pomiędzy ,,yhym" a ,,aha".
-Twój patronus to pies, jak patronus Syriusza...-Właśnie teraz to zrozumiał, musiała naprawdę tęsknić za Syriuszem, żeby nawet jej patronus przybrał postać psa.
-Tak masz rację Harry, bardzo kochałam Syriusza...a mój własny patronus to sowa, postać psa przybrał dopiero kiedy zaczęłam rozumieć swój błąd...Masz wielkie szczęście, że masz Ginny, widać, że naprawdę bardzo cię kocha.-Uśmiechnęła się lekko.
-Z nią też się dzisiaj pokłóciłem..-Głupio mu było to przyznać.
-Widzę, że to nie był dla ciebie za dobry dzień, ale może już wracajmy...-Powiedziała i już chciała wstać, ale Harry ją zatrzymał.
-Zaczekaj.-Poprosił.-Co zrobiłabyś na moim miejscu?-Zapytał, bardzo zależało mu na jej opinię.
-No cóż, Harry, teraz myślę, że chroniłabym swoich bliskich, kto inny może ich ochronić jak nie ty sam Harry, to wielka odpowiedzialność...
-Wiem.-Powiedział i zastanawiał się jak ując to co chciał powiedzieć w słowa.-Czytałaś to ogłoszenie w proroku?-Zapytał.
-Tak. Harry, cokolwiek by się nie stało, nie możesz tam iść, oni zwyczajnie cię zabiją a przez  to jeszcze łatwiej dosięgną twoją rodzinę.-Mówiąc to spojrzała mu prosto w oczy.
-To dlatego się pokłóciliśmy z Ginny, czy to naprawdę moja wina, to, że Hermiona jest w takim stanie..
-Harry, oczywiście, że nie. Naprawdę musisz z nimi porządnie porozmawiać. Wiem o czym myślisz Harry, ale to nic by nie zmieniło, a wręcz wiele pogorszyło.
-Moi rodzice umarli za mnie...-Zaczął.
-Harry, nie myl tego co chcesz zrobić ze śmiercią za bliskich. Musisz walczyć do końca, każdy mógłby wybrać drogę prostą na skróty lub krętą i skomplikowaną. Nie popełniaj tego błędu co ja, Harry, jesteś odważny, wiem że nie chcesz, aby twojej rodzinie i przyjaciołom działa się krzywda, ale twoja śmierć byłaby dla nich największą krzywdą...-Wytłumaczyła a Harry podziwiał jej mądrość.
-Powinienem tam wrócić...
-Tak, powinieneś Harry, musisz wyjaśnić to z nimi, a twojej przyjaciółce na pewno niedługo się polepszy.-Uśmiechnęła się.-Słyszałam, że coś się stało z twoim ramieniem?
-Tak, ale już w porządku, jest wyleczone.-Nagle przypomniał sobie jak Ginny klęczała przy nim na środku szosy lecząc jego zakrwawione ramię, trzymała go wtedy za rękę i gładziła jego włosy...
-To dobrze, że już się wyleczyło. To co, wracamy?-Zapytała.
-Tak.
-No to wskakuj pod niewidkę, jakby co.-Mrugnęła do niego a on narzucił na siebie pelerynę.
-Dzięki, że po mnie przyszłaś.-Powiedział.
-Ach, nic takiego Harry, jestem pewna, że Ginny i Ron na ciebie czekają i też się martwią.-Powiedziała, a po chwili dodała-Nawet jeśli się ostro pokłóciliście.
Cała drogę powrotną jeszcze rozmawiali i Harry nabrał nowej nadziei.













poniedziałek, 24 lipca 2017

75.Smutna ceremonia

-Jak się czujesz, mamo?-Zapytała Ginny.
-Już dobrze, naprawdę.-Pogłaskała ją po włosach i uśmiechnęła się, cała rodzina spała tej nocy w salonie nie opuszczając pani Weasey ani na sekundę.-Naprawdę dziękuję wam wszystkim za troskę.
-Luna, naprawdę bardzo mi przykro, ale powtarzam, że Zakon Feniksa był na miejscu i Ksenofilius naprawdę stracił życie.-Powiedziała profesor McGonagall podczas śniadania. Harry świetnie znał to uczucie kiedy wydawało mu się, że Dumbledore może jednak żyje choć na własne oczy widział mordercze zaklęcie.
-Nie ma już żadnej szansy...-Załkała i przytuliła się do Neville'a a on głaskał ją po włosach.
-Luna naprawdę, zdążymy jeszcze pomścić twojego ojca, kiedy odnajdziemy Kingsley'a to wszystko się skończy.-Powiedział Harry coraz bardziej smutny ale i wściekły z powodu ostatnich wydarzeń.
-Harry, to wszystko nie jest takie proste.-Powiedziała Hermiona, bo ona od początku wątpiła w ich plany obalenia władzy.
-Musi nam się udać, nie możemy tak przekreślać wszystkich planów.-Powiedziała jej Ginny.
-Proszę o ciszę!-Zaczęła McGonagall w czasie śniadania i nagle wszyscy ucichli. Od dzisiaj kończymy z wyłącznie ukrywaniem się, dziś zaczniemy nasze obrady, będziemy się spotykać codziennie wieczorem i omawiać wkroczenie do ministerstwa, dotyczy to przynajmniej członków Zakonu Feniksa, każdy magiczny przedmiot może się do tego przydać i każda wiedza na temat ministerstwa.-Oświadczyła, widzimy się w salonie o dwudziestej.
-Tak, nareszcie!-Powiedział Ron chyba nieco za głośno, bo nawet profesor McGonagall odwróciła głowę w jego kierunku, ale tylko się uśmiechnęła najwyraźniej ucieszona jego entuzjazmem.
Podczas tych wieczornych obrad niestety nie dowiedzieli się niczego więcej niż tego, że szukali Harry'ego i Weasley'ów we wszystkich domach członków Zakonu i tego co powiedział im Harry. Za to w czasie tego wieczoru Ginny i Ron dostali te same dziwne listy bez nadawcy jaki wtedy dostał Harry, a on polecił im je natychmiast zniszczyć co też uczynili, bo wszyscy członkowie Zakonu na Potterwarcie umówili się, że komunikują się między sobą jedynie za pomocą wiadomości-patronusów.
Parę dni później, gdy zapadał zmrok miał odbyć się pogrzeb ojca Luny, w którym nie obeszłoby się bez pomocy członków Zakonu, którzy odpowiednio zabezpieczyli teren. Na miejsce przybyło mnóstwo czarodziejów znających Ksenofiliusa, Harry nawet nie spodziewał się, że pan Lovegood miał tylu znajomych.
-Mamo, stąd widać norę!-Powiedział Charlie i rzeczywiście w oddali można było dostrzec ich przygarbiony dom na jednym ze wzgórz, a Harry, Ron i Hermiona już kiedyś patrzyli na niego z tej perspektywy. Wokół domu gdzie miała odbyć się ceremonia pogrzebowa zostały rzucone wszystkie zaklęcia ochronne. Spośród członków Zakonu nie było tam tylko Fleur, która wolała zostać w domu McGonagall, by zaopiekować się małą Victoire. Dostać się za te bariery można było tylko poprzez okazanie różdżki i wypicia eliksiru będącego kolejnym wynalazkiem Freda i George'a (eliksir ukazujący prawdziwą tożsamość i zamiary).
Ginny i Hermiona zadbały o to, aby wystrój był odpowiedni, nie było miejsca gdzie brakowałoby dużych, białych kwiatów. Aż kiedy wreszcie wszyscy po wszelkich ceregielach dotyczących bezpieczeństwa usiedli zaczęła się ceremonia. Luna siedziała obok Ginny i Neville'a w pierwszym rzędzie. Do mównicy podszedł wysoki mężczyzna o jasnych włosach w nieładzie ubrany w białą szatę i zaczął swoją przemowę.
-Ksenofilus był moim jedynym bratem, ale i bliskim przyjacielem. Zawsze żył na swój sposób nie przejmując się co mówią inni. Miał również własne przekonania, ale nigdy nie dyskryminował mugoli i czarodziejów z mugolskich rodzin, chciał pomagać nawet jeśli przez tę pomoc przyszło mu przepłacić życiem. Pożegnajmy więc Ksenofilusa jak prawdziwego bohatera, bo utracił on swoje życie w obronie swojej rodziny...-Tu jego wzrok padł na Lunę której łzy co chwilę skapywały z policzków.-...i za to chciejmy mu dziękować i pozwólmy godnie odejść.-Zakończył i Harry kątem oka zobaczył, że Ginny też zaczęła płakać, więc złapał ją za rękę a ona spojrzała na niego i otarła oczy. Po całej ceremonii wszyscy obecni w geście poszanowania unieśli zaświecone różdżki w górę, a Ginny jako pierwsza wyczarowała wielki bukiet białych róż i złożyła go na grobie zmarłego, za co później Luna jej podziękowała.
-To nic takiego Luna.-Odpowiedziała Ginny.
-Kim był ten mężczyzna, który przemawiał?-Zapytał Ron.
-Och, to brat mojego taty, wujek Roland, jest moim ojcem chrzestnym.-Wytłumaczyła spokojnie. Chce mnie wziąć do siebie, ale ja chcę z wami planować wtargnięcie do ministerstwa.
-Na pewno czujesz się na siłach, żeby...no wiesz...-Powiedziała Hermiona.
-Rozumiem, tak jestem na to gotowa, chcę, żeby zapłacili za to.-Powiedziała szlochając.
-Harry gdzie ty idziesz?!-Zapytała Ginny, gdy on zaczął zmierzać w zupełnie przeciwnym kierunku.
-Muszę coś zrobić, zaraz się zobaczymy!-Odkrzyknął w odpowiedzi, bo wydawało mu się jakby wśród tłumu zobaczył jasną grzywkę.
-Draco!-Krzyknął Harry.
-Potter?-Powiedział zdziwiony.
-Skąd wiedziałeś o tym pogrzebie?-Zapytał i zaczęli powoli zmierzać w kierunku wyjścia.
-Słucham Potterwarty.-Powiedział.
-Myślałem, że musicie się ukrywać, przepraszam, to przeze mnie dowiedzieli się, że u was jestem.
-Nie, i tak by nas dorwali.-Powiedział smutno.-Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że cię tu znajdę. Muszę przekazać wam pewne informacje.-Oświadczył.
-Świetnie, zawsze wieczorem są spotkania z Zakonem.
-Możesz powiedzieć profesor McGonagall, że ja i moja matka zostaniemy na jedną noc.-Poinformował.
-Jasne, przekażę. To widzimy się o dwudziestej.-Powiedział i pobiegł do Rona, Hermiony, Ginny i Luny, żeby o wszystkim im powiedzieć.
-To raczej dość dziwy strój jak na pogrzeb.-Powiedział Ron patrząc na jej białą sukienkę.
A kiedy już otwierała usta, żeby mu odpowiedzieć Harry powiedział:
-Widziałem się z Draconem.-Powiedział dysząc, bo całą drogę biegł do nich.
-Myślałam, że on musi się ukrywać.-Powiedziała Ginny, a Ron właśnie dyskutował z Luną na temat jej niezwykłego stroju.
-Tak, ukrywa się z matką, ale ma Zakonowi jakieś informacje do przekazania.
-To musi być naprawdę coś ważnego skoro tak ryzykuje.-Zauważyła Hermiona.
-Chyba tak, ale to może zupełnie wszystko zmienić, może dzięki niemu uda nam się wtargnąć do ministerstwa.-Powiedział Harry i czuł jak wzrasta w nim entuzjazm. Co takiego mógł wiedzieć Malfoy?
Aż wreszcie po kolacji wszyscy członkowie Zakonu zgromadzili się w salonie. Fleur próbowała uspać swoją córeczkę, Bill siedział obok niej, a pani Weasley zarzekała się, że czuje się już dobrze, aż w końcu przybył i Draco ze swoją matką.
-Dobry wieczór.-Powiedziała chłodno Narcyza.
-Dobry wieczór.-Powitała ich profesor McGonagall, ale widać było, że niezbyt ucieszyła ją ta wizyta, tak jak i wiele innych osób wciąż nie ufała tym byłym śmieciożercom.
-Neville! Poznaję go!-Powiedziała babcia Neville'a zrywając się z miejsca.-Co te łachudry tu robią!-Powiedziała gniewnie i już unosiła różdżkę.
-Oni są po naszej stronie babciu.-Wytłumaczył i opuścił jej rękę z różdżką.
-A skąd możesz być tego pewny Neville! Nie widzisz co oni mają wypalone na przedramieniu!-Wciąż szła w zaparte aż w końcu podeszła do niej profesor Sprout i zaczęła ją uspokajać i wyprowadziła ją z salonu.
-Mówiłam ci Draco, co my tu w ogóle robimy!-Powiedziała jego matka.
-Draco, mówiłeś, że masz jakieś cenne informacje.-Przypomniał mu Harry, bo wszyscy już zaczynali się niecierpliwić.
-Tak, Potter, muszę wam o czymś...
-...Ale mogę najpierw pomówić z moim synem?-Wtrąciła Narcyza.-Na osobności...-Syknęła, złapała go za ramię i odciągnęła. Przez chwilę szeptem rozmawiali o czymś z boku przy czym oboje wymachiwali rękami i wyglądało na to, że się kłócą.
-Draco wychodzimy.-Powiedziała stanowczo.-Dziękujemy ale...
-Ja zostanę, obiecałem im coś, a ty nie będziesz mi już więcej rozkazywać!-Ryknął.
-Proszę uspokoić te emocje, wszystko rozumiem, jednak nie zapominajmy, że spotykamy się tu w konkretnej sprawie.-Wtrąciła McGonagall.
-Oni nas zabiją rozumiesz, po tym wszystkim już w ogóle nie powinniśmy wyściubiać nosa spoza naszej kryjówki!-Wrzasnęła.-A jak jeszcze dowiedzą się, że im pomagasz będziemy skończeni!
-,,Nie wyściubiać nosa spoza kryjówki"! Czy ty siebie słyszysz?!
-Przypominam o ważnej sprawie!-Teraz McGonagall też już mówiła podniesionym głosem tracąc cierpliwość ich ciągłym uspokajaniem.
-Wiem, że nikt tutaj mi nie ufa, ale ja chcę pomóc, chcę żebyście mi zaufali, złożę Zakonowi przysięgę wieczystą!-Oświadczył na co Narcyza prychnęła.
-Tak, uważam, że to powinno nieco wszystkich uspokoić i utwierdzić w przekonaniu, że działa pan w słusznej sprawie.-Powiedziała McGonagall.
-Nie tak cię wychowaliśmy Draco!-Wrzasnęła i podniosła wysoko różdżkę a wszyscy w pokoju zrobili to samo.
-Niech pani natychmiast opuści mój dom!-Ryknęła Minerwa.
-Wyrzucasz mnie?!-Powiedziała z pogardą.
-Podnosisz różdżkę na jednego z moich ludzi!-Powiedziała stanowczo.
-Mój syn nie jest żadnym ,,z twoich ludzi"!
-Zaraz już nim będę, gdy tylko złożę przysięgę!-Oświadczył stawiając się matce.
-Niech pani opuści mój dom. NATYCHMIAST!-Wrzasnęła, gdy Narcyza otwierała usta by coś jeszcze powiedzieć, a wszyscy byli zaskoczeni jej wyjątkowo opryskliwym tonem, bo zwykle odnosiła się z kulturą do wszystkich, ale jej nerwy już chyba tego nie wytrzymały. W Narcyzie wrzała złość, jej nozdrza gwałtownie się rozszerzały a pierś falowała.
-Doskonale, chętnie opuszczę ten dom, w którym roi się od tych mieszańców i zdrajców krwi!
-Nie życzę sobie używania takich słów w moim domu!-Wybuchnęła pani profesor, a matka Dracona już stała w progu.
-Żegnam.-Powiedziała chłodno i trzasnęła drzwiami.
-Coś się stało Minerwo?-Zapytała życzliwie profesor Sprout wracając do salonu razem z panią Longbottom zdziwiona wściekłością jaka wrzała w McGoangall.
-Dobrze, że pytasz Pomono, ale mamy teraz ważniejszą sprawę.-Odezwała się.
-Babciu uspokój się, Draco powiedział, że złoży przysięgę wieczystą.-Powiedział do niej cicho Neville. Atmosfera w pokoju wyraźnie zgęstniała, nikt się nie odzywał.
-A zatem Draco, podaj mi swoją prawą rękę.-Odezwała się pani profesor.-Potter poproszę cię do siebie.-Powiedziała cicho a Harry zdziwiony, że to on ma być tym który przeprowadzi to wszystko podszedł do nich.-Ufam, że wiesz jak to się robi.-Spojrzała na niego a on przytaknął.-A więc Draconie Malfoy'u czy przysięgasz, że nie zdradzisz miejsca kryjówki Zakonu?
-Przysięgam.-Powiedział i Harry oplótł ich dłonie jasną nicią wydobywającą się z końca jego różdżki.
-Czy przysięgasz, że będziesz wypełniał polecenia i zadania dyktowane tobie przez Zakon?
-Przysięgam.-Powiedział cicho i ich dłonie oplotła kolejna nić a wszyscy przyglądali się temu w milczeniu jakby to było coś zakazanego.
-Czy przysięgasz, że będziesz lojalny wobec Zakonu i będziesz działał tylko na jego rzecz?
-Przysięgam.-Następna nić.
-Czy przysięgasz wykorzystać wszystkie swoje zdolności magiczne do ochrony kryjówki Zakonu i jego członków?
-Przysięgam.-Harry zrobił to samo.
-I wreszcie czy przysięgasz, że jeśli będzie to konieczne zostawisz wszystko i będziesz gotów stanąć w naszej obronie?-Powiedziała a on zawahał się pewnie myśląc o swojej matce, ale w końcu wykrztusił:
-Przysięgam.-Zakończył i wszystkie więzy opadły.
-Doskonale.-Powiedziała pani profesor.-To teraz możemy przejść już do rzeczy.
-Wiec ja chciałem wam powiedzieć, że nadal mam ze śmierciożercami jakiś rodzaj połączenia poprzez mroczny znak.-Powiedział i odsłonił czaszkę węża na swoim przedramieniu a kilka osób wzdrygnęło się, ale on kontynuował.-Czasami widzę miejsca w których są, czasem słyszę urywki ich rozmów i już wiem co planują.
-Co takiego?-Zapytała McGonagall rzeczowym tonem.
-Przyszedłem, żeby was ostrzec, bo teraz widzę, że wszystko składa się w logiczną całość.-Utrzymywał ich w napięciu.-Oni chcą rozpylić coś w powietrzu, coś co będzie osłabiać mugoli i mugolaków dzień po dniu aż w końcu zagarną ich wszystkich i oddzielą od innych czarodziejów.-Oświadczył a Ron gwałtownie złapał rękę Hermiony.
-To po to robili te badania...-Odezwała się Ginny a Harry pomyślał o tym samym.
-Tak, śmierciożercy szukają tylko zemsty, a ministerstwo chce oddzielić mugoli i mugolaków od czarodziejów, ale nie chcą przy tym przelewać czystej krwi czarodziejów.-Wyjaśnił.
-Czy to dotyczy również ,,zdrajców krwi"?-Zapytała Augusta Longbottom najwyraźniej w obawie o siebie i swojego wnuka.
-Nie, nic takiego nie słyszałem, ale i tak chcą wytropić wszystkich którzy byli po stronie Potter'a, pewnie chcą się nimi zająć osobiście. Harry automatycznie pomyślał o Ginny, jak wielkie niebezpieczeństwo może teraz grozić jej i jej rodzinie...I Hermiona, która będzie dzień w dzień słabła pod wpływem rozpylonego eliksiru...
-Dziś w Proroku czytałem, że ministerstwo chce również usunąć dom Helgi Hufflepuff, gdyż było w nim wielu czarodziejów z mugolskich rodzin, a takie osoby mają zostać wykreślone z listy uczniów i nigdy nie dowiedzą się prawdy o sobie...-Powiedział smutno Flitwick, a wszyscy wybałuszyli oczy ze zdziwienia, Hufflepuff istniał w końcu od początku Hogwartu, brak tego domu wydawał się wszystkim tak dziwny i nienaturalny, ten dom istniał od wieków, był częścią Hogwartu, tworzył jego historię i był jednym z jego filarów jak pozostałe trzy domy.
-Tak mi przykro Pomono.-Powiedział Slughorn smutnym głosem, z pewnością poczuła się ona tym faktem naprawdę urażona, w końcu Harry wiedział, że już od dawna była opiekunką Hufflepuffu.
-Dobrze myślę, że na dziś wystarczy!-Powiedziała McGonagall widząc ponure miny puchonów.
-To okropne!-Powiedziała Ginny, gdy już szli do swoich sypialni.-Nie wyobrażam sobie Hogwartu bez puchonów!
-Tak Ginny, ale mamy teraz gorszy problem na głowie! Co będzie z Hermioną!-Powiedział przerażony.
-Nie przejmujcie się mną, nie uniknę tego, jestem szlamą i muszę się z tym pogodzić.
-Nie nazywaj się tak Hermiono.-Powiedział Harry.-To w końcu nie twoja wina, że urodziłaś się w rodzinie mugoli.
-Harry ma rację, a my coś jeszcze wymyślimy.-Powiedziała choć to były dość puste słowa.
-Ale pewnie nie zostało nam za wiele czasu...
-Właściiwe nie wiemy ile dokładnie.-Zauważył Harry i na szczycie schodów rozstali się i poszli do swoich sypialni.
Leżąc już w łóżku Harry rozmyślał nad tym wszystkim.
-Ginny?-Powiedział szeptem na wypadek gdyby spała.
-Tak?
-Też nie umiesz zasnąć, prawda?
-Tak masz rację, myślę nad tym wszystkim co dziś powiedział Draco i nie mam pojęcia co zrobić...
-Nie oddamy im Hermiony, będziemy się nią opiekować. Teraz martwię się o ciebie. Wiedzą, że jesteś moją żoną, mogą to wykorzystać.
-Naprawdę sobie poradzę Harry zresztą, póki co tutaj jesteśmy bezpieczni.
-Poza tym dostałem niedawno patronusa od Andromedy, też się gdzieś ukrywają będą tu jutro rano.-Powiedział a jak pomyślał o małym Teddy'm jakoś się rozchmurzył i ucieszył z tego, że niedługo zobaczy swojego chrześniaka.
-Super, dobrze, że nic im nie jest.
-Tonks i Lupin umarli dla niego...dla lepszej przyszłości, a teraz wszystko znów wraca do punktu wyjścia.
-Harry...naprawdę ta wojna nie może trwać długo, to już nie są horkruksy, nie Voldemort, garść śmierciożerców i jacyś idioci z ministerstwa, przecież śmierciożercy nimi manipulują jak tylko mogą pewnie niedługo jak coś im zacznie przeszkadzać sami ich wymordują i zajmą ich miejsce.
-Tak, chyba masz rację.-Zgodził się i trochę go to uspokoiło.
-A jutro pogadam z Fredem i George'em. Ale obiecaj mi Harry, że już mnie nie zostawisz, albo nie zginie nikt albo zginę razem z tobą, rozumiesz?!-Powiedziała stanowczo i spojrzała mu prosto w oczy, a Harry poczuł się okropnie, jak miałby jej tego nie obiecać kiedy czuje jak bardzo go kocha, była mu tak wierna a on wciąż tylko sprowadzał nowe kłopoty i zmartwienia.
-Ginny Potter, obiecuję, że zostanę z tobą bez względu na wszystko, po prostu nie chcę żebyś cierpiała.-Powiedział i przytulił ją do piersi gładząc rude włosy.




















niedziela, 16 lipca 2017

74.Złe wieści

Harry i Ginny z samego rana chodzili podenerwowani czekając na nowe wieści, jednak nie spodziewali się czego się dowiedzą...Nie minęło wiele czasu odkąd przez frontowe drzwi wpadła zapłakana Luna.
-Ja....nie wierzę....to się stało tak szybko....-Mówiła szlochając a po jej policzkach ciekły łzy, a Neville objął ją ramieniem.
-Spokojnie.-Powiedziała profesor McGonagall.-Powoli, więc co się stało?-Zapytała nadzwyczajnie spokojnym głosem jak na surową nauczycielkę jaką znali.
-On...On...ZAMORDOWALI TATĘ!-Powiedziała i zaniosła się płaczem po czym wszyscy zlecieli się wokół niej, żeby ją jakoś pocieszyć.
-Ksenofiliusa Lovegood'a!-Zawołał Hagrid nie dowierzając.
-Wielkie nieba...-Westchnęła Minerwa.
-Ale...jak to?!-Zapytała Ginny, bo do niej również to nie docierało jak zresztą do wszystkich.
-Publikował w...w..wiele wywiadów, które obciążały mm...ministerstwo i...i..zamordowali go prawdopodobnie tej nocy.-Mówiła jąkając się a jej wielkie oczy opuchły od ilości wylanych łez.
-Tak mi przykro...-Wydukał Harry, bo nic innego w tej sytuacji nie przychodziło mu do głowy, dobrze wiedział jak to jest stracić bliskich...
-O kurcze...Luna to naprawdę straszne...-Powiedział Ron.
-D..d..dodatkowo wiedzieli, że pomagał Harry'emu p..podczas bitwy o H..Hogwart.-Łkała.-Chcieli się zemścić.
-To wszystko moja wina...-Powiedział Harry i ogarnął go wstyd, nie dość, że Luna w tak młodym wieku straciła matkę to teraz jeszcze ojca, którego tak bardzo kochała...
-Harry, n...nie możesz się z...za to obwiniać.-Powiedziała Luna.-I t...t...tak zawsze b..byłeś m..moim przyjacielem.-Powiedziała podnosząc głowę, żeby na niego spojrzeć i nawet lekko wykrzywiła usta.
-Gdyby nie miał ze mną nic wspólnego, nic by się nie stało.-Stwierdził Harry.
-Och, nie Potter, teraz każdy może się stać ich ofiarą, opanowali ministerstwo, jeśli ich nie powstrzymamy zrobią z nami co chcą, już i tak wiadomo, że dochodziło do masowych ucieczek z Azkabanu.-Oświadczył Flitwick a sporo osób wzdrygnęło się na tę informację.
-Kochana, może pójdziesz się położyć?-Zaproponowała uprzejmym tonem profesor Sprout na co Luna tylko kiwnęła głową i poszła, a Neville ją odprowadził.
-Nie wierzę...-Powiedziała Hermiona trzymając się za głowę.
-Biedna Luna...-Powiedziała Ginny.
-Taaak...w życiu nie widziałem jej tak roztrzęsionej.-Przyznał Ron.
-Ja też nie.-Powiedział Harry patrząc przez okno.-Uważam, że powinniśmy próbować znaleźć Kingsley'a.
-Ale Harry! On przepadł! Nikt nie wie co się z nim stało, nie widzieli go od wielu tygodni, wszyscy spodziewają się najgorszego!-Powiedziała Hermiona.
-Ja myślę, że to serio dziwne, nawet gdyby go przetrzymywali...no to w końcu Kingsley, wiele lat był aurorem, uciekłby im.-Stwierdziła Ginny.
-Chcecie na siłę robić z niego trupa!-Wrzasnąl Ron, bo chyba już nerwy brały nad nim górę.-To co, o mamie też tak powiecie, bo ostatnio nie odpisywała Hagridowi!?-Powiedział podenerwowany Ron.
-Nie to miałam na myśli, po prostu sama już nie wiem co robić...-Powiedziała Ginny i ukryła twarz w dłoniach, a w jej głosie można było wyczuć bezradność.
Nagle Harry'emu coś przyszło do głowy.
-Stworek!-Zawołał.
-Tak, sir?-Skłonił się nisko oczekując komendy.
-Odnajdź panią Weasley.-Powiedział, a skrzat znów się skłonił i deportował.-Mam nadzieję, że ją znajdzie, Ginny.-Powiedział Harry wciąż nie odrywając wzroku od okna, gdyby nie on, gdyby nie on nikomu nic by się nie stało...-Ta myśl przeszywała go na wskroś, bardzo się bał, że jeśli pani Weasley-osobie, która kochała go jak własnego syna, coś się stało będzie za to niósł brzemię odpowiedzialności do końca życia.
-Harry to nie twoja wina...-Powiedziała Ginny.-Przecież to nie ty pchałeś się do bycia wybrańcem, wygrałeś bitwę z Voldemortem to i z nimi sobie poradzimy, bez swojego pana są przecież bezradni!-Powiedziała Ginny i Harry poczuł jakby jego myśli zostały dziwnie obnażone.
-Ale chęć zemsty może ich zaprowadzić do okrutnych czynów, już samo to, że zamordowali ojca Luny...-Powiedziała Hermiona.
-Od Dracona wiem, że śmierciożercy zawarli jakby pakt z tymi z ministerstwa, oni sterują ministerstwem, a śmierciożercy są im do usług.-Wytłumaczył im Harry.
-A więc ci z ministerstwa to nie śmierciożercy...-Powiedział niepewnie Ron.
-Tylko niektórzy, którzy nadzorują ruchy ministerstwa.-Poprawił go Harry.
-Więc ministerstwo też musiało mieć jakiś cel w zabiciu pana Lovegood'a...-Stwierdziła Ginny.
-Nie sądzę, śmierciożercy mszczą się i mają na to pozwolenie ministerstwa, za to śmierciożercy "pomagają"ministerstwu podporządkować mugoli i mugolaków.
-Och, świetnie.-Westchnęła Ginny.
-Mama też zawsze była po stronie mugoli i mugolaków...Mam nadzieję, że nic jej nie jest.
-Harry, co mówiła ci, gdy byłeś u Dracona?-Zapytała Ginny.
-Chciała się z wami zobaczyć, ale powiedziałem, że to zły pomysł i że ja się wami zajmę, nic więcej nie wiem, bardzo się śpieszyłem, bo strasznie mnie przeraziły informacje, które przekazał mi Draco.
-Ale przecież na pewno dostała list od McGonagall!-Powiedziała Ginny wstając i zaczęła chodzić w kółko.-Więc dlaczego wciąż jej nie ma?
-Ginny, może była zmuszona zmienić kryjówkę, może szukali nas u Dracona, dlatego nie mogła się deportować.-Próbował ją uspokoić Harry i objął ją ramieniem tak samo jak Neville Lunę.
-Przecież by nas nie zostawiła Ginny, to nasza mama...-Powiedział Ron smutnym głosem.
-Czasami rodzice są zmuszeni zostawić swoje dzieci...-Powiedziała Ginny.-Ja się po prostu boję, nie potrafię tu siedzieć kiedy ona może właśnie w tym momencie jest gdzieś torturowana...-Tego najbardziej obawiał się Harry, że Ginny zacznie właśnie tak mówić i że nie będzie w stanie zostać w miejscu.
-Ginny, tutaj jesteśmy bezpieczni...-Powiedziała łagodnie Hermiona.-Ja też boję się co będzie z moimi rodzicami, ale nie wolno nam się stąd ruszać, jak myślisz jak czułaby się twoja mama gdyby nas zabili?-Próbowała jej wyperswadować ten pomysł Hermiona.
-Przekażę wszystkie informacje profesor McGonagall, wiem, że planują wkroczyć do ministerstwa, ale najpierw muszą wiedzieć wszystko o tym co się tam teraz dzieje.-Powiedział Harry.-A o pani Weasley powiem Zakonowi, oni na pewno pomogą nam jej szukać.-Harry'emu widocznie choć trochę udało się uspokoić Ginny, bo znowu usiadła.
-Mam nadzieję, że nie jest za późno...-Westchnął Ron.-Porozmawiam później z Fredem, George'm, Bill'em i Percy'im, może oni coś wiedzą.
-Masz rację Ron, musimy się wymieniać tymi informacjami.-Powiedziała Hermiona, a Rona bardzo ucieszyło, że Hermiona się z nim zgodziła.
-Tak, powinniśmy z nimi porozmawiać.
-Bill i Fleur chyba jeszcze śpią, a Percy pewnie będzie u siebie.-Powiedział Charlie.-Fred i George chyba mają poranną wartę.
-Patrzyłam na grafiki i nasza czwórka ma dzisiaj w nocy wartę.-Powiedziała Ginny, a Harry ucieszył się, że zmieniła temat.
-Będziemy się zmieniać.-Powiedział Ron.
-Dobry pomysł.-Powiedziała Hermiona.
Przez cały dzień zajmowali się prostymi czynnościami jak pomoc w kuchni, czy sprzątanie w salonie byleby odwrócić uwagę od ponurych wieści. Aż w końcu nadszedł wieczór i czas ich nocnej warty.
-Pani profesor kazała wam przypomnieć, że macie teraz wartę i zmieniacie Bill'a i Charlie'ego.-Poinformował ich Percy i cała czwórka ruszyła się sprzed kominka.
-Zostańcie, serio my pójdziemy pierwsi.-Zaproponował Ron i razem z Harry'm ubrali kurtki i wyszli na werandę.
-Powodzenia.-Życzyli im Fred i George wchodząc do domu.
-Od tamtej strony nie widać tej werandy.-Zagadnął Ron siadając na ławce obok Harry'ego.
-No cóż, zaklęcia ochronne...
-Taa...stary a właściwie to czy Draco jeszcze coś ci mówił?-Zapytał.
-Mają swoja kryjówkę pod ziemią no i w ministerstwie.
-Może gdzieś w ich kryjówce powinniśmy poszukać Kingsley'a?-Zaproponował Ron.
-Nie wiem czy to taki dobry pomysł, tam jest wiele śmierciożerców, jeśli już potrzebujemy wsparcia.
-Pamiętasz jak was porwali?-Zapytał Ron.
-Trudno byłoby zapomnieć.-Zaśmiał się.
-Więc oni muszą prowadzić jakieś badania nad czystością krwi.-Zauważył Ron.
-Chyba tak.-Powiedział Harry.-Dzięki stary, że nas z tego wyciągnąłeś, gdyby nie ty może by nas już tu nie było.
-Nie ma sprawy, w sumie nie wiem dlaczego mnie zostawili w spokoju, pewnie to dlatego, że jestem za głupi, ich raczej fascynuje Hermiona, która mimo krwi jest genialna.
-Nie Ron, z pewnością nie o to chodzi, ty też jesteś mądry i odważny, zostałeś sam a nas uratowałeś.
-Ale gdyby nie Fred i George...
-Nie, tutaj chodzi o ciebie, jesteś świetnym łamaczem zaklęć, zdolnym czarodziejem, naprawdę cieszę się, że mam takiego przyjaciela, który mnie nigdy nie zostawił.
-Dzięki stary. W takim razie wiemy, że mają kryjówkę pod ziemią, mają pakt z ministerstwem, a ministerstwo z kolei chce oddzielić mugolaków i mugoli od czarodziejów no i jeszcze robią jakieś badania dotyczące prawdopodobnie czystości krwi.
-Idealne podsumowanie.
-Harry?
-Tak?
-Jak właściwie cię złapali śmierciożercy, przecież ukrywałeś się u Malfoy'ów?
-Jak teraz o tym pomyślę, to otworzyłem list zaadresowany do mnie i później jak się deportowałem chyba mnie zobaczyli.
-Czyli na przyszłość lepiej nie otwierać takich listów.
-Chyba wysyłali je do wszystkich u których mogliśmy się ukrywać.-Wytłumaczył.
Po paru godzinach siedzenia na werandzie i rozmawiania ustalili, że Ron zamieni się z Ginny.
-No hej, jestem.-Powiedziała Ginny po czym odprowadziła Rona wzrokiem.-Nie mogłam zasnąć, Luna cały czas płacze, zresztą wcale jej się nie dziwię...
-Tak, to straszne...Nawet nie wiem co powiedzieć ,,przykro mi" przecież to wszystko moja wina...
-Harry to nie tak, Ksenofilius Lovegood chciał być po naszej stronie, Luna mówiła mi przed chwilą, że on jej bronił,chcieli dorwać Lunę, a przez nią nas.
-Czasem zastanawiam się czy nie powinienem się gdzieś wynieść, żeby nie narażać kolejnych osób...-Powiedział smutnym głosem.-Nie zniósłbym tego gdyby coś ci zrobili...
-Nie dam ci nigdzie odejść, a już teraz mówię ci, że narażanie się to moja dobrowolna decyzja, nie kupię bezpieczeństwa za brak lojalności...Miłość niesie za sobą konsekwencje, jestem na nie gotowa.-Powiedziała i złapała go za rękę.
-Boję się, że coś ci się stanie, ale mogę złożyć wieczystą przysięgę, że będę cię zawsze bronił.
-Harry, doceniam to, tęskniłam za tobą...-Powiedziała a łzy pociekły jej po policzkach.
-Dobrze, że zdołałem uratować tę dziewczynkę w komnacie tajemnic...-Powiedział i już zanurzył rękę w jej włosach ale nagle usłyszeli w pobliżu stuk deportacji.
-Musimy to sprawdzić.-Powiedziała Ginny szeptem.
-Masz rację.-Powiedział po czym wyciągnęli przed siebie różdżki.
To co zobaczyli omal nie zwaliło ich z nóg. Przed barierą ochronną z zaklęć pojawiła się Aurora podpierająca Molly Weasley.
-Już niedaleko Molly.-Zapewniła Aurora.-To musi tu gdzieś być.
-Mamo!-Ginny ze łzami w oczach próbowała wybiec zza bariery ochronnej ale coś lekko odepchnęło ją do tyłu.
-Co jest?!-Zapytała.
-Pewnie muszą przez nie przejść, bo jeśli zdołają wejść tutaj to znaczy, że to naprawdę one, te zaklęcia wykrywają zaklęcie Imperio i eliksiry wielosokowe.-Wytłumaczył Harry.
-Mamoo!-Wrzeszczała trzymając ręce na tyle na ile jej pozwoliła magiczna ściana.
-Ginny, one nas nie słyszą.
-Ale widzisz jak ona wygląda!-Krzyknęła Ginny.-Expecto patronum!-Powiedziała a jej koń poszybował tak samo jak po chwili jeleń Harry'ego.
-To patronusy!-Powiedziała matka chrzestna Harry'ego.-Musi tu być Zakon!-Powiedziała uradowana.
-Znam...tylko...tylko jedną osobę...która ma konia...za patronusa.-Powiedziała pani Weasley ostatkiem sił.-Molly one wyraźnie pokazują, aby wbiec na te ścianę, wiem, że to może być pułapka ale musimy spróbować.-Oświadczyła Aurora i po chwili były już po drugiej stronie ściany.
-Mamoooo!-Powiedziała Ginny i rzuciła się matce w ramiona.-Co oni ci zrobili?-Zapytała przerażona na bladą i słabą matkę.
-Harry, te wasze patronusy...-Pochwaliła Aurora.
-To był pomysł Ginny.-Przyznał.-Pani Weasley pomogę pani pójść do salonu, a później pójdę obudzić panią Pomfrey.-Oświadczył Harry po czym wziął ciężar pani Weasley na swoje barki i pomógł jej dojść do salonu i usadził ją na fotelu.-Ginny musisz wrócić na wartę.-Powiedział Harry, bo znał takie przypadki już z doświadczenia, że opuszczenie patrolu choć na chwilę kończyło się katastrofą.
-Ja mogę dokończyć tę wartę.-Powiedziała Aurora.-Ty się wyśpij skarbie, ogromne dzięki za pomoc.-Ucałowała ją i wyszła.
-To ja pójdę obudzić braci.-Oznajmiła Ginny i pobiegła na górę po schodach.
Po paru minutach zbiegli się wszyscy Weasley'owie oraz Hagrid, który podobno miał kłopoty ze snem.
-Co tu się dzieje?!-Powiedział groźnie Slughorn schodząc po schodach i przyświecając sobie różdżką.
-To my profesorze.-Powiedziała Hermiona.
-Ach, Merlinowi dzięki, usłyszałem jakieś szmery i już się przestraszyłem.-Odetchnął z ulgą.
Pani Weasley wciąż była słaba ale dzięki czarom pani Pomfrey już powoli wracała do siebie.
-Cholibka Molly, ale jak tyś oberwała tym Cruciatusem?-Zapytał Hagrid z niepokojem i Slughorn też zaczął się temu przysłuchiwać.
-Po tym jak Draco i Narcyza byli zmuszeni zmienić kryjówkę...
-To przeze mnie prawda....-Powiedział Harry i zakrył twarz w dłoniach na co Ginny przecząco pokręciła głową.
-Harry, nie twoją winą jest to, że śmierciożercy napadają teraz na domy wszystkich mugolaków i tych u których mógłbyś się ukrywać. Kiedy Molly przybyła do mojego domu, napadli na nas, szukali was.-Wskazała na Harry'ego, Ginny, Hermionę i Rona.-Wkroczyli do mojego domu...
-A pani dom nie jest opatrzony zaklęciami zwodzącymi?-Powiedziała zdziwiona Hermiona.
-Pracownicy ministerstwa kiedy mają nakaz potrafią zdjąć takie zaklęcia i wkroczyć do domu jak gdyby nigdy nic. To typowy mechanizm.-Wytłumaczył jej Ron, co było dość dziwną odmianą, bo zwykle było na odwrót.
-Wymienialiśmy się zaklęciami, chcieli mnie unieruchomić, żeby móc torturować niczego nieświadomą Molly, kazałam jej uciekać, ale ona...za późno rzuciła zaklęcie tarczy, byli o ten moment szybsi. Oberwała Cruciatusem. Na jednego z nich udało mi się rzucić incarcerous, wiedziałam, że w tej potyczce dwie na trzech pozostałych mamy nikłe szanse wygrania tej potyczki. Ale pojawił się ten skrzat...chyba Stworek, on nas deportował.Potem przypomniałam sobie o liście, dzięki waszym patronusom byłam pewna, że to musi być ta kryjówka.
-Aż strach pomyśleć ile osób chcą jeszcze wykończyć...
-Właśnie, Ksenofilius Lovegood...nie żyje.-Poinformował je Ron.
-TEN Ksenofilius Lovegood? Znałam go, był naprawdę dobrym człowiekiem.
-Ksenio Lovegood NIE ŻYJE?!-Powiedziała zdziwiona Molly, ta myśl aż ruszyła ją z łóżka do pozycji siedzącej, ale po chwili pani Pomfrey znowu pchnęła ją na materace.
-Tak, mamo.
-Co się stało?-Zapytała a szok mieszał się ze smutkiem.
-Później pani wszystko wytłumaczą, teraz musi pani wypoczywać.-Powiedziała Pomfrey.
-Nie wierzę...co z Luną?-Zapytała zatroskana.
-Jest bardzo źle, cały czas płacze, kochała go.
-Och, to takie straszne, teraz dociera do mnie, że ja i Molly też niemal otarłyśmy się o śmierć, parę razy słyszałam jak nad uchem świsnęła mi Avada Kedavra...-Powiedziała Aurora.
-Ale dobrze, że wam nic nie jest.-Powiedziała mama i pogłaskała po włosach George'a siedzącego najbliżej.
-Teraz dom Ksenofiliusa i Luny bada kilku członków Zakonu.-Powiedział Harry.-Prawda jest taka, że będąc tu sprowadzam na wszystkich niebezpieczeństwo.-Powiedział smutnym tonem.
-Nie, bo prawda jest taka, że wszyscy tu obecni są gotowi walczyć, wkroczymy do ministerstwa, odnajdziemy Kingsley'a i obalimy tę władzę!-Powiedziała Ginny stając na stół, jakby to była jakaś pokrzepiająca przemowa.
-Ustalimy wszystko co wiemy i damy radę, masz pełną rację Ginny.-Powiedziała Aurora.-Niech każdy kto z nami zadrze wie, że nie będzie łatwo, niech wiedzą, że nie poddamy się bez walki, nie jesteśmy słabi i już raz to udowodniliście, tym razem i ja wam pomogę, nadszedł czas na to by zostawić przeszłość za sobą i powtórzyć ich porażkę!



poniedziałek, 3 lipca 2017

73.Charming Street

Deportowali się w jakiejś wiosce, przy polach, szosę zakrytą ciemnością oświetlały im jedynie latarnie.
-Jesteś pewny, że to tutaj?-Zapytała go Hermiona, widocznie miała jakieś wątpliwości.
-Jestem pewien, miałem tu mój pierwszy patrol.
-Pokaż to ramię Harry.-Powiedziała do niego Ginny.
-Teraz musimy znaleźć ten dom McGonagall. Nie ma na to czasu.-Powiedział Harry.-To nic takiego.-Zapewnił ja.
-Przecież widzę, że zwijasz się z bólu. Daj sobie pomóc!-Wykłócała się z nim, ale on tylko ją pocałował na co Ron odwrócił gdzieś wzrok, a Hermiona wpatrzyła się w mapę, którą wcześniej wygrzebała ze swojej magicznej torebki.-Zawsze musisz byc taki uparty.-Powiedziała spokojnym głosem. Tym razem usiadł i pozwolił jej zobaczyć ranę.
-Auuu...-Syknął, gdy Ginny próbowała zdjąć z niego kurtkę. Ginny jednak z tego zrezygnowała, stuknęła różdżką i już jej nie miał, po chwili znowu machnęła różdżką i materiał na ramieniu jakby sam się rozciął.
-To wygląda naprawdę paskudnie.-Powiedziała Hermiona patrząc na rozległą ranę, z której wciąż sączyła się krew.
-Hermiona ma rację, może przyda się dyptam...-Powiedział Ron i już uniósł różdżkę by go do siebie przywołać.
-Nie, Ron to nie ma sensu. To klątwa.-Powiedzieli Harry i Ginny chórem.
-Co się właściwie stało?-Zapytała go Hermiona, a Harry rad był, że Ginny go o to nie wypytuje, bo już i tak miał dosyć.
-Błagam Hermiona, powiem ci później, ale teraz...nie mam siły...-Powiedział słabym głosem.
-Fineu....confrita...haemorrhage...-Mruczała Ginny nad jego ramieniem z przerywanym szlochem i przyspieszonym oddechem, który Harry czuł na twarzy, gdy się nachyliła.
-To działa, Ginny!-Powiedziała uradowana Hermiona patrząc jak krew znika, a rana się zabliźnia. Znowu zaczęła mruczeć tę samą formułkę w kółko powoli przesuwając nad raną różdżką. Harry co chwile musiał powstrzymywać się, żeby nie syczeć z bólu, bo mimo, że bardzo skuteczne to zaklęcie nie należało do przyjemnych, a zabliźnienie się takiej dużej rany nie było takie proste.
-Jeszcze trochę...-Pocieszyła go Ginny i pogłaskała po policzku.
-Harry, zabliźniła się!-Powiedział zszokowany Ron.-Ginny skąd ty..
-Naprawdę nie ma na to czasu.-Ucięła i zaczęła się rozglądać a po chwili wpatrywać w mapę Hermiony oświetlona jej różdżką.
-Wyglądasz okropnie stary...-Powiedział szczerze Ron i zaoferował mu, żeby podparł się na jego ramieniu.
-Dziękuję Ron.
Po chwili Fred oparł go z drugiej strony na swoim ramieniu.
-I co? Znalazłyście coś?-Zapytał zniecierpliwiony Ron opierając na swoim barku ciężar Harry'ego.
-Tylko, że tu nie ma żadnego numeru 7! Na wszystkich domach są tylko numery parzyste-Powiedziała zawiedziona Hermiona.
-Jak to nie ma? Musi być!-Zaprotestował Ron.
-Pewnie to jakaś ochrona przed mugolami.-Stwierdził Harry.
-Pewnie tak.-Zgodziła się Ginny.
-Co to jest?-Zapytał go Harry, bo George wygrzebał jakiś eliksir ze swojej torby i podstawił mu pod nos.
-Cóż ulepszyliśmy trochę eliksir energii i teraz jest świetny do odzyskania sił po wypadkach czy jak w twoim przypadku utraty dużej ilości krwi.
Trudno było mu wypic te mętną, ohydna substancję, ale pomyślał o tym, że będzie musiał jakos im pomóc, a w takim stanie na pewno tylko byłby dla nich ciężarem. Zdecydował się więc wypić całość jednym haustem byleby jak najszybciej opróżnić flakonik.
-No, zaraz powinno być lepiej.-Pocieszył go George i poklepał przyjacielsko po plecach.
Właśnie w takich momentach czuł jakby Weasley'owie byli jego prawdziwą rodziną od zawsze.
-Może jest jakiś ukryty przekaz w tym liście.
-Ginny ma rację nie wierzę, żeby profesor McGonagall zostawiła nas bez informacji.-Powiedziała Hermiona i wyciągnęła z torby pergamin z listem i ten dołączony z adresem.
-To ty sprawdź list a ja ten kwitek.-Powiedziała Ginny do Hermiony i zaczęła przesuwac różdżka po pergaminie szepcząc jakieś formuły zaklęć.
-To chyba nie ma sensu, naszego niewidzialnego tuszu nie da się tak po prostu ujawnic zaklęciem.-Poinformował Fred.
-Trzymaj to, przesuń tym nad tekstem.-George rzucił do Ginny cos co wyglądało jak mała lampa ultrafioletowa.
-Dzięki.-Powiedziała chwytając i według instrukcji przejechała nią nad papierem kilka razy.
-To działa! Ginny coś tu widać!-Powiedział podekscytowany Ron przyglądając się pergaminom.
-Między młotem a kowadłem.-Odczytała Hermiona.
-Co to może oznaczać?-Rzucił niewiadomo do kogo skierowane pytanie Harry i czuł, że eliksir Freda i George'a stawia go na nogi.
-Młot i kowadło kojarzą się z kuźnią.-Spostrzegł Ron.-Może gdzieś tu jest kowal i w pobliżu jest ten dom?
-Niezła hipoteza Ron.-Pochwaliła go Hermiona i uśmiechnęła się.
-Nic dziwnego w końcu uczę się od najlepszych.-Powiedział Ron odwzajemniając uśmiech a w bladym świetle różdżki widać było, że Hermiona się zarumieniła.
-Dzięki Ron.
-Dobra nie mamy czasu na słodkie uśmieszki.-Powiedział Fred.
-Czyli musimy isć do wioski i szukac kuźni?-Zapytała Ginny.
-Chyba tak, a masz jakiś inny trop?-Zapytał Harry i zaczęli zmierzać szosą do wioski.
-Nie, ale to się wydaje takie oczywiste, że kowadło i młot to kowal albo kuźnia, no nie?
-No tak, ale do czego zmierzasz?-Zapytała Hermiona.
-Wydaje mi się, że chodzi o przenośnie, że coś znajduje się między czymś.-Wytłumaczyła Ginny.
-To by miało sens.-Powiedział Harry.
-Hmm...ale pomiędzy czym, to całkiem niezłe przypuszczenie Ginny tylko, że nie wiemy o co może chodzić, to może być cokolwiek świstoklik, portal...-Powiedziała Hermiona.
-No tak! To takie oczywiste!-Powiedziała uradowana Ginny i zatrzymała się a inni też się zatrzymali i przyglądali jej się.
-No, bo Hermiono, mówiłaś, że domy mają tylko parzyste numery, prawda?-Dopytała Ginny.
-Taak i chyba już wiem do czego zmierzasz!-
-No tak, więc skoro dom profesor ma numer siódmy to najprawdopodobniej będzie się
znajdował pomiędzy domem szóstym a ósmym.-Wytłumaczyła Ginny.
-To by wyjaśniało ten niewidzialny zapisek!-Powiedział ucieszony Ron.
-No to mamy rozwiązanie.-Powiedział Harry i objął Ginny ramieniem.
-Jeśli przeżyjemy to będę wnioskował o Order Merlina dla ciebie.-Powiedział George a Ginny parsknęła śmiechem.
-I co jeszcze? Może pierwsza nagroda Wizengamotu?-Zaśmiała się.
-Czarownica roku.-Zaśmiał się Ron.
-A ty na czarodzieja roku Ron.
-Jeszcze parę minut krążyli po okolicy aż dotarli do miasta, odnalezienie domów o odpowiednich numerach wcale nie było takie trudne, bo ulica wyglądała podobnie do Privet Drive.
-2, 4...-Szeptała Hermiona kiedy przechodzili koło kolejnego domu.
-Jest szósty i ósmy!-Poinformował Ron, który szedł na czele wyciągając długie nogi.
-Rzeczywiście.
-Tl co teraz proponujesz Ginny?-Zapytał Fred.
-Musimy je obejrzeć, żeby cokolwiek stwierdzić.-Wytłumaczyła Ginny i zaświeciła swoją różdżkę.
-Ja Ginny i Harry przebadamy szósty a wy ósmy.-Powiedział George.
I po chwili podzieleni przez George'a na grupki poszli każdy w inną stronę:Harry, Ginny i George zaczęli dokładnie oglądać dom szósty, a Fred, Ron i Hermiona przyglądali się temu z numerem osiem.
-Myślicie, że ktoś tu mieszka?-Zapytała Ginny, bo dom był bardzo zadbany, trawnik dookoła idealnie przystrzyżony a na parapetach kwitły piękne begonie.
-Możliwe, ale to raczej dzielnica mugoli.-Odpowiedział jej Harry.
-No tak, bardzo prawdopodobne.-Wtrącił George.-Oni sa tacy strasznie dokładni.-Dodał przygladajac się każdej desce.
Po paru chwilach usłyszeli wołanie Hermiony i pobiegli na tyły domu numer osiem.
-Znalazłem dwie runy!-Powiedział podekscytowany Ron odsłaniając winorośl i na desce rzeczywiście były wydrapane dwa dziwne znaki.
-Już ich szukam.-Powiedziała Hermiona ze zniecierpliwieniem rzucając zaklęcie na kartki i strony zaczęły same się wertować.-O, mam!-Powiedziała.-Ten pierwszy to grupa, klub, zbiór, a ten drugi...-Znowu przewertowała kilka kartek.-To ewidentnie feniks.
-Na pewno chodzi o zakon feniksa.-Powiedział George.
-Ale gdzie w takim razie jest ten dom siódmy?-Zapytał Harry.
-Chyba rozumiem.-Powiedziała Ginny przyglądając się belce, która łączyła dwa domy.-Chyba to działa tak jak peron 9 i 3/4 na King's Cross.-Wytłumaczyła Ginny.
-Też mi się tak wydaje-Przyznała Hermiona.
-Tak, to by miało sens, ale to dosyć ryzykowne.-Powiedział Harry wyobrażając sobie co by się stało gdyby wpadli na belkę i obudzili mugoli.
-A mamy jakieś inne wyjście?-Powiedziała lekko zdenerwowana.-No błagam was całe życie to ryzyko.-Przekonywała ich.
-My z Fredem w to wchodzimy, nie?-Powiedział niezrażony George.
-Jasne, przynajmniej będzie przygoda, no nie?-Powiedział Fred.
-Ginny ma racje, zresztą to musi byc tu skoro sa tu te runy.-Powiedział Harry.
-No nie wiem...-Powiedział Ron.-To znaczy...nie mam ochoty łupnąć w barierkę.
-Dobra jak chcecie, ja mogę pobiec pierwsza.-Powiedziała Ginny.
-Zrobię to z toba.-Powiedział Harry i złapał ją za rękę.
-No to..biegniemy!-Powiedziała Ginny, wzięli rozpęd i już przygotowywali się na najgorsze, ale okazało się, że w jednym kawałku pojawili się w ładnym przedpokoju. A po nich Fred i George, dopiero na końcu Ron z Hermioną.
-My żyjemy!-Powiedział Ron.
-Potter'owie! Weasley'owie!-Ucieszyła się McGonagall.-Wszystko w porządku?-Zapytała uprzejmym tonem.-Nie wiecie jak się cieszę, że nic wam nie jest, jest nas coraz więcej.
-Ładny dom ma pani profesor.-Powiedział Ron.
-Ach, dziękuję.-Powiedziała z uśmiechem.
-O tutaj jest salon.-Wskazała.-Pokój był tak ogromny, że oni jeszcze nigdy takiego nie widzieli. Był jeden wielki kominek wokół którego siedziały różne osoby z Hogwartu i innych znajomych oraz kilku czarodziejów i czarownic których nie znali. Było mnóstwo wygodnych kanap i foteli, na których mniejsze dzieci spały.
-Hagrid!-Powiedział uradowany Harry widząc wielkie plecy i grzywę zmierzwionych włosów.
-Cholibka!-Powiedział Hagrid, gdy ich ujrzał po czym wstał i zaczął wszystkich ściskać tak, że przez dobre parę minut będą czuc ten uścisk w obolałych żebrach.
-To ja może zostawię was już w najlepszych rękach.-Powiedziała profesor McGonagall spoglądając na Hagrida z uśmiechem i odeszła.
-Ja już myślałem, że was podtruli albo skonfundowali czy coś..-Powiedział Hagrid ocierając łzy chusteczką.-Cholibka, jak się o was martwiłem, Molly codziennie pisała do mnie czy tu jesteście.-Taka była załamana, nie wiecie jak się o was martwiła, przysyłała wiele listów. Nawet chciała się po was deportować, musiałem jej to wybić z głowy, bo chyba naprawdę by to zrobiła.
Tak, wiem rozmawiałem z nią.-Powiedział Harry.
-Co z nią?-Zapytali Fred i George.
-Nie wiem, wszyscy dostali listy od McGonagall więc może się tu zdeportuje.
-Muszę po nią pójść.-Powiedział stanowczo Ron.
-Pójdę z toba Ron, ktos musi ci towarzyszyć.
-Oszaleliście!-Powiedziała Hermiona.-Nigdzie się stąd nie ruszycie.
-Hermiona ma rację, cudem uciekłem przed śmierciożercami, ministerstwo wypuściło ich z Azkabanu, ale wiele ludzi wciąż nic nie wie.-Powiedział im Harry a Hagrid wydal z siebie dźwięk zaskoczenia i strachu.
-Właśnie, dlaczego cię ścigali?
-Nie wiem jak mnie dorwali,, deportowałem się gdzieś kilometr od waszego domu, wysłałem do was patronusa, a potem biegłem gdzieś przed siebie a oni miotali we mnie zaklęciami, oberwałem w ramię, uznałem, że deportowanie się byłoby bez sensu. Zrobiłem kilka zakrętów, oszołomiłem kilku zaklęciami a sam przyspieszyłem, założyłem na siebie niewidkę i wdrapałem się na drzewo. Przeczesywali teren w pobliżu, ale oni mieli Greyback'a, byłem pewny, że mnie znajdą, nie wiedziałem co mam robić i zacząłem grzebać w torbie. Chwyciłem to.-Powiedział wyciagajac fioletowy kamień.
-Co to jest?-Zapytał Hagrid.
-Ametyst od Ginny, chyba uratował mi życie.-Spojrzał na nią z wdzięcznością.-W każdym razie..gdy go chwyciłem pojawił się koń to był patronus.-Wyjaśnił Harry.
-Przecież nie wysyłałam patronusa.-Powiedziała zdziwiona Ginny.
-Nie wiem jak się tam znalazł ale stworzył tarczę, Greyback mnie nie wyczuł, a później pojawił się jeleń a smierciożercy chyba pomyśleli, że jestem animagiem a że jeleń to mój patronus no to...
-Niesamowita historia.-Przyznał Fred.
-Cholibka chłopie, koniecznie się połóż.-Poradził mu Hagrid.-Łóżka są na górze.
-Ja też już pójdę spać.-Powiedziała Ginny i poszła za nim, choć chciała jeszcze porozmawiać z Harry'm.
-Ciekawa jestem jakim cudem pojawił się mój patronus...-Zaczęła Ginny.-Myślałam, że coś takiego jest niemożliwe.
-Nie wiem, ale nie wiesz jak bardzo mi pomogłaś, ten mały kamyczek...Do teraz nie wiem co się właściwie wydarzyło...-Przyznał Harry.
-Może Hermiona cos o tym wie, chociaż wątpię, bo pewnie od razu by nam to wytłumaczyła.
-Pewnie tak.-Przyznał Harry.
-Jak ramię.
-W porządku. Już mnie nie boli, ale pewnie blizna jeszcze zostanie...
-No tak.
-Skąd wytrzasnęłaś to zaklęcie? Nigdy o nim nie słyszałem.
-Czytałam kilka książek czarno magicznych, żeby dowiedzieć się jakie są przeciwzaklęcia na różne klątwy.
-Ciekawe.-Powiedział Harry.
-Mam tylko nadzieję, że mamie nic nie będzie...
-Tak, ale uwierz mi, to nie jest dobry pomysł, żeby się tam wybierać.-Wyperswadował Harry.
-No tak...napisze do niej list na tym pergaminie Freda i George'a.
-Dobry pomysł, jestem pewien, że niedługo też się tu zdeportuje.
-Mam nadzieję.-Powiedziała smutno.-Dobranoc.-Powiedziała Ginny.
-Dobranoc, kocham cię Ginny, dobrze, że na razie nic nam nie grozi.
-Szkoda tylko, że niewiadomo na jak długo...-Powiedziała Ginny, pocałowała go w policzek  i zasneła przytulona do niego.