Kilka dni później Harry miał nocną wartę razem z Jackie, przyjaciółką Mallory. Harry zastanawiał się kiedy to wszystko w końcu się skończy, Jackie za to myślała tylko o przyjaciółce. Obydwoje przez większość czasu nie odzywali się do siebie, nie mieli raczej wspólnych tematów.
-Dzisiaj wysłali patronusa, nie wykryli ich.-Harry próbował ją jakoś pocieszyć.
-Martwię się, Mallory ma w rodzinie mugoli, zabiliby ją na miejscu, oni tępią mugolaków! Mam nadzieję, że ten eliksir Freda i George'a działa i nic jej nie będzie.-Pomimo, że ona sama była mugolaczką to jednak myślała teraz o Mallory, a nie o sobie...
-Znam wynalazki Freda i George i jestem pewien, że działają w stu procentach.-Zapewnił ją.
-Mallory jest zawsze gotowa się tak porwać w wir walki mimo, że tak dużo ryzykuje, zazdroszczę jej tej odwagi, znam ją tyle lat i dzięki niej wiem, że nie ma się czego bać. Czasem mam wrażenie, że ona niczego się nie boi.
-Takiej odwagi to pogratulować.-Uśmiechnął się Harry.
-Dziwne, że mówi to akurat wybraniec.-Zaśmiała się.-Ginny bardzo cię kocha.-Zmieniła temat.
-Wiem, ja też ją kocham.
-Nie boisz się o nią?
-Boję, cholernie mocno.-Wyznał, dotarło do niego, że łatwiej było mu to powiedzieć Jackie ,którą ledwie znał niż bliskim.-Ale nie chcę się martwić na zapas, kiedy będzie trzeba będę ją chronił i walczył, ale póki co muszę ją trochę uspokoić.
-Taak...chyba masz rację.-Szatynka przewracała różdżkę w palcach i nagle się zaśmiała.-Pamiętam jak Mal uczyła mnie jak zamienić się w animaga.-Parsknęła śmiechem.-Mówi, że,,to kwestia wyćwiczenia", ale ja myślę, że do tego chyba jednak trzeba mieć predyspozycje. A tak bardzo chciałam zobaczyć jak wygląda moja postać animagiczna i szczerze mówiąc gdyby była to jakaś mysz to śmiesznie bym wyglądała przy Mallory.-Zaśmiała się.
-Mój tata był animagiem.-Powiedział.-Przybierał postać jelenia.
-Bycie animagiem wydaje mi się takie niezwykłe...-Powiedziała podekscytowana.-Chociaż sama wieść, że jestem czarownicą to było coś niesamowitego, no i Mallory dostała wtedy taki sam list...-Uśmiechnęła się spoglądając w przestrzeń a efekt tego był naprawdę świetny, jakby cofała się w czasie i widziała te wspomnienia.
-Taak, list z Hogwartu to było najlepsze co mi się w życiu przytrafiło.-Harry przypomniał sobie lata u Dursley'ów kiedy jeszcze nie rozumiał ich niechęci do niego i...było wiele rzeczy jakich wtedy jeszcze nie rozumiał...A to właśnie w świecie czarodziejów znalazł przyjaciół, miłość...
-Hej, zmieniamy was.-Przyszedł George z Bill'em.
-Dzięki.-Powiedział Harry i przepuścił Jackie przodem przez drzwi a bracia zajęli ich miejsca na werandzie.
-Dobranoc!-Jackie poszła już do siebie.
-Dobranoc.-Odpowiedział jej i po chwili zastanowienia też poszedł na górę, żeby poszukać Ginny, może już spała?
-Och, Harry, Ginny mówiła, że chce z tobą porozmawiać.-Przekazał mu Ron.-Jest w pokoju Andromedy, usypia Teda.-Poinformował go.
-Dzięki Ron.-Rzucił i przyspieszył krok, wezbrała w nim nagła ekscytacja, może to Fred i Mallory wysłali jakieś informacje? Albo czegoś się dowiedziała? Szukał odpowiedniego pokoju idąc wzdłuż wielokrotnie powiększonego holu tak, aby zmieściły się tam kwatery wszystkich członków Zakonu. Już chciał zapukać, ale zauważył, że drzwi są uchylone.
-Czemu Ron chodzi taki smutny?-Zapytał Ted i uniósł w górę swoje słodkie, niebieskie oczka.
-Hermiona jest chora, a Ron się o nią troszczy.
-Ale to chyba dobrze, prawda?
-Tak Teddy, ale czasem jak ludzie się o siebie troszczą i się kochają to martwią się o siebie i są wtedy smutni.-Wytłumaczyła rudowłosa gładząc włosy chłopca, które teraz miały kolor platynowy.
-A ty Ginny, też jesteś smutna?-Powiedział zmartwiony.
-Nie ma ze mną najgorzej.-Uśmiechnęła się i poczochrała jego czuprynę, a ta wieść wyraźnie go rozchmurzyła.
-Chciałbym mieć kiedyś smoka...-Zmienił temat.-Ale babcia nie chce się zgodzić.-Naburmuszył się.
-Kiedyś Charlie na pewno ci je pokaże.-Pocieszyła go.
-Taak!-Zaczął skakać po łóżku, a Harry na ten widok uśmiechnął się sam do siebie.
-A ty nie martwisz się o wujka?-Zapytał malec i klapnął z powrotem na brzeg łóżka.
-Tak Teddy, ale gdy się kogoś kocha jest się z nim bez względu na wszystko.-Powiedziała i przytuliła go.-Nie martw się Ted, nasza rodzina poradzi sobie ze wszystkimi trudnościami.-Zapewniła go.-Ale teraz wszystkie smoki idą spać!-Powiedziała i przykryła Teda kołdrą, a on ze śmiechem się spod niej wygrzebał.
-Dobranoc!-Uśmiechnęła się do niego.
-Ginny...
-Tak?
-Pokażesz mi jeszcze swojego patronusa, proszę!
-Expecto patronum!-Z jej różdżki wystrzelił koń i galopował wokół Teda.
-Nauczysz mnie tego kiedyś?-Zapytał.
-Jasne.-Uśmiechnęła się.-Ale teraz już śpij Teddy.-Poprosiła go.
-Dobranoc Ginny!
-Słodkich snów Teddy!-Powiedziała i zgasiła różdżkę, a jak wychodziła Harry zrobił krok w tył.
-Harry, już skończyłeś wartę!-Powiedziała ucieszona i cicho zamknęła drzwi.
-Tak, Ron coś mówił, że..
-No tak.-Wpadła mu w słowo.-Słyszałam plotki o jakimś rzekomym ukrytym skarbie.-Harry mimowolnie parsknął śmiechem.
-Że co?
-Wiem jak to brzmi, ale jak na to spojrzałam inaczej to ma to jakiś sens. Wiadomo, że Voldemort tak naprawdę nie miał nigdy własnej skrytki w Gringocie, ale za to ofiar miał bez liku, więc biedny to on nie był.-Harry kiwnął głową.-No i podobno swoje kosztowności gdzieś ukrył, a ten kto je odnajdzie jest następcą Sam-Wiesz-Kogo.
-Ale po co nam ta wiedza?-Jeśli miał być szczery to tak naprawdę liczył na konkretniejsze informacje.
-Harry, myślę, że to może mieć związek z tym całym kamieniem. Przecież Voldemort miał obsesję na punkcie nieśmiertelności i wyjątkowych przedmiotów, a nie mamy pewności, że horkruksy były jedyną jego opcją, może pozostawił ten kamień śmierciożercom tak na wszelki wypadek!-Wytłumaczyła.
-Tak Ginny, ale wydaje mi się, że Voldemort był zbyt pewny zwycięstwa, na pewno nie przewidywał swojej klęski.
-Może masz rację, właściwie to i tak tylko moje domysły...-Westchnęła.
-Nie, tak naprawdę są genialne.-Położył rękę na jej ramieniu i oboje się zatrzymali.
-No nie wiem, ty wiesz o nim o wiele więcej.-Przyznała.
-Ty też Ginny, serio sam bym takiej teorii chyba nie wymyślił!-Uśmiechnął się.
-Wszyscy próbujemy rozwiązać tę zagadkę kamienia.-Oddała uśmiech, ale tak promienny i słodki, że otworzyłby pewnie oczy ślepcowi. Chyba nigdy nie zrozumie dlaczego rudowłosa tak bardzo go pociąga, jej oczy zawsze mają taki żywy blask, niezwykłą determinacje, nigdy czegoś takiego nie czuł do nikogo innego...
-Idziemy do salonu?-Zapytała.
-Tak.-Z tego ,,głodu" informacji przeszło mu całe zmęczenie.-Może dowiemy się czegoś ciekawego...-Złapał ją za rękę i pociągnął na schody.
-Harry!-Ze śmiechem zganiła jego zachowanie.
-Wybacz.-Zaśmiał się.
-Już nawet Ted widzi, że szykuje się coś niedobrego.-Powiedziała zmartwiona.-To dopiero dziecko a już jego życie jest takie trudne...-Westchnęła ciężko.
-Masz rację...ale ma nas.-Uśmiechnął się i objął żonę ramieniem.
-Ach, to wy!-Powiedział Hagrid siedząc w największym fotelu.
-No i jak mówiłem Hagridzie, wybitna z niej uczennica.-Powiedział Slughorn.-Siadajcie.-Profesor-Mors zaprosił ich do rozmowy i wskazał fotele obok, na których oboje usiedli.
-Panie profesorze, czy wie pan coś na temat jakiegoś niezwykłego kamienia?-Zapytał Harry.
-Możesz powtórzyć, chłopcze?
-Chodzi o coś co mogłoby być teraz w rękach śmierciożerców.-Wyjaśniła Ginny a nauczyciel wzdrygnął się na termin ,,śmierciożercy".
-Znam kamień filozoficzny, ale on został zniszczony i niemożliwe jest, żeby dało się go naprawić.
-Tak, tak myślałem, a jakieś inne kamienie?-Harry wciąż miał nadzieję, że jednak dowie się czegoś od niego.
-Niektórzy mówią o kamieniu wskrzeszenia, który rzekomo miał wskrzeszać zmarłych, ale wątpię, aby taki istniał.
-Taki istniał, profesorze, ale....wątpię, aby śmierciożercy o nim wiedzieli.
-W takim razie...przez legendy przejawia się jeszcze jeden.-Nauczyciel głośno przełknął ślinę.-Ma on spełniać ludzkie wizje, marzenia, pragnienia, ale nikt go tak naprawdę nie widział.
-Wie pan o nim coś więcej? To może być naprawdę bardzo ważne, śmierciożercy próbują zdobyć jakiś kamień, nie wiadomo co zamierzają.-Ginny postanowiła trochę przycisnąć staruszka.
-Rzekomo zrodził się on z czarnego feniksa.
-Profesorze, feniksy nie mają takiego ubarwienia.-Zauważył wybraniec.
-Tak.-Pokiwał głową.-To nie był zwykły feniks, czarny feniks to omen czarnej magii, profesor Trelawney może wam to wytłumaczyć. Jednak wydaje mi się, że owy kamień jest jedynie wymysłem zazdrosnych o czyiś sukces w życiu, tak naprawdę nic podobnego nie przejawia się w historii magii.-Wyjaśnił im spokojnie.
-Hermiona też mówiła kiedyś, że insygnia nie istnieją, a jednak.-Rzekł szeptem do Ginny, wybraniec mając już takie informacje w ręku nie miał zamiaru tak łatwo się poddawać.
-Dzięki.-Ginny pogłaskała swoją brązową sowę, gdy ta podała jej gazetę.
-Mugolska?-Harry zauważył, że zdjęcia się nie poruszają.
-O mój Boże!-Rudowłosa odrzuciła gazetę jakby ta ją poparzyła i zakryła twarz dłońmi.
-Ginny, co się dzieje?-Objął ją i uniósł jej podbródek wyżej.
-Pięciu mugoli nie żyje!-Poinformowała głośno a wszyscy w salonie wstrzymali oddech.
-Cholibka, nie możemy dłużej czekać...
Do salonu wpadł Ron.
-Hermiona i Aurora się wybudziły!-Powiedział ucieszony i pociągnął za sobą Harry'ego i Ginny. Ron szedł tak szybko, że siostra i przyjaciel musieli niemal truchtać by mu dorównać. Ron wyglądał jakby z jego oczu sypały się iskry. Gdy minęli kuchnię Ron szybko pchnął drzwi pokoju, który pełnił funkcję Skrzydła Szpitalnego.
-Jesteście!-Powitały ich chórem dwie czarownice-Hermiona i Aurora.
Powoli wyjaśnił im o wszystkim co się ostatnio działo. Opowiedzieli o tym jak się pokłócili i pogodzili, jak Mallory z Jackie zdobyły sok z mandragor do odtrutki, o śmiertelnej ,,epidemii" wśród mugoli i śmierci pięciu z nich oraz wszystko co do tej pory wiedzieli o kamieniu, o którym powiedział im Draco.
-Jesteście pewni, że Draco to wiarygodne źródło?-Hermiona wciąż nie wierzyła w to, że oschły ślizgon mógł się tak zmienić...
-No co ty, sprzeciwił się matce i złożył przysięgę wieczystą McGonagall przy całym Zakonie!-Ron wyraźnie podziwiał jego postawę i stanowiło to dla niego niezbity dowód jego lojalności.
-O tym kamieniu z czarnego feniksa też już słyszałam. Powiedziała Hermiona a cała ich trójka zrobiła miny pt. ,,No co ty?!".
-No tak, trzeba było choć raz posłuchać profesora Binnsa!-Żachnęła się a cała trójka zaczerwieniła się ze wstydu.
-No dobra....-Westchnął Ron.-Ale przecież sam Slughorn uważał to za głupią historyjkę.
-Niby tak, ale co nam pozostało?-Zauważyła Ginny.
-Ja jednak myślę, że taka głupia to ta historia nie jest.-Odezwała się chrzestna Harry'ego.-W historii magii było kilkoro ludzi którzy przejawili naprawdę nagłe zdolności, oczywiście historia związana z kwestią ludzkiej zazdrości brzmi chwytliwie, ale jeśli już chodzi o kamień, który ma związek z czarną magią i ma spełniać pragnienia to wydaje mi się, że śmierciożercy chętnie by owy posiedli.
-Też tak myślę.-Powiedzieli zgodnie brunet i rudowłosa.
-Tylko...że my nawet nie wiemy jak ten ,,niezwykły kamień"wygląda, a nikt podobno tego nie
wie!
-Bardzo słusznie Hermiono, ale skoro jest to podobno tylko legenda wydaje mi się, że jego wygląd nie jest istotny.-Powiedziała Aurora, a wszyscy wybałuszyli oczy, a już tym bardziej Hermiona, która w ogóle nie dopuszczała takiej szalonej myśli.-Możliwe, że ten kamień przybiera dla nas różny wygląd lub różną postać.
-To niby jak mamy go znaleźć!-Powiedziała Hermiona.
-Od Mallory i Freda wiemy, że śmierciożercy schowali go w ministerstwie, to jest na razie pewne.-Harry głośno wypowiadał myśli jakby miałoby mu to pomóc w znalezieniu sensownego rozwiązania.
-Mimo wszystko wątpię, żeby śmierciożercy najbardziej pragnęli ożywienia swojego pana, wielu z nich było właściwie na jego uwięzi.
-Bardzo dobrze Ginny!-Pochwaliła ją Aurora, a Hermionie trudno było dopuścić myśl, że dedukcja Ginny mogła okazać się lepsza od jej własnej.
-Och, wy jeszcze tutaj!-Powiedziała zdziwiona pani Pomfrey.-Oni są jeszcze naprawdę słabe, jeśli chcecie ich dobra dajcie im odpocząć!-Przegoniła ich pielęgniarka.
-Dobranoc Auroro!Powiedział Harry a brunetka z burzą loków nachyliła się, aby go przytulić.
-Dobranoc Harry.-Odpowiedziała.
Tak wszyscy pożegnali się jeszcze z Hermioną i już naprawdę zmęczeni ciągłą dedukcją i przetwarzaniem informacji opuścili Skrzydło Szpitalne, rozeszli się do swoich sypialni i zatopili w sen.
********
Harry obudził się, Ginny obejmowała go w pasie, czuł jak w nocy się wierciła i chyba naprawdę miała niespokojny sen. On zresztą też pomimo wielkiego zmęczenia nie umiał szybko zapaść w sen przez te wszystkie informacje, które wciąż buzowały mu w głowie-Legenda, czarny feniks, kamień, legenda, czarny feniks, kamień.
-Harry?-Ginny szukała go koło siebie na łóżku zaciskając powieki, nie mogąc się powstrzymać pocałował ją w usta, a ona otworzyła brązowe oczy.
-Nie spałaś dziś za dobrze, co?
-To chyba przez ten natłok informacji...-Westchnęła i usiadła na brzegu łóżka.
Po paru minutach już ubrani zeszli razem na śniadanie. W salonie panowała niezwykła wrzawa, wszyscy mówili o śmierci pięciu mugoli.
-Och, Teddy, nieładnie tak podsłuchiwać!-Zganiła go Andormeda, która zapewne nie chciała, aby jej wnuk usłyszał o śmierci mugoli. Harry wzrokiem szukał przy stole Hermiony i Aurory, ale pewnie Madame Pomfrey stwierdziła, że powinny odpoczywać i jadły teraz śniadanie w Skrzydle Szpitalnym. Wydawałoby się, że wszyscy spokojnie jedli śniadanie i że zapowiada się kolejny zwykły dzień w ukryciu, wszystko jednak miało potoczyć się inaczej...Przez drzwi salonu jak burza wpadła McGonagall, a jej wyraz twarzy nie zapowiadał nic dobrego...
-Musimy wszyscy być natychmiast ewakuowani! George zatrzymaj wszelki przepływ informacji przez Potterwartę, mamy szpiega w naszych szeregach!-Ostrzegła profesorka a wszyscy w pokoju zamarli.
-Jaka ewakuacja! Ja będę walczyć!-Powiedziała z uporem Jackie i stanęła na stole a po niej wszyscy inni też zaczęli się buntować wykazując chęć do walki.
-W takim razie niech wszyscy dorośli którzy chcą walczyć walczą, Weasley, Potter, przygotujcie świstoklik dla dzieci i osób starszych.-Rozkazała McGonagall.
-Jakich starszych! Nie będzie żadnych forów, o nie!-Uparła się babcia Neville'a.
-Minerwo musimy zmienić plany!-Niski profesor Flitwick pociągnął za szatę McGonagall.
-Tak Filusie?
-Skoro mamy zdrajcę musimy zmienić plan, niech świstokilk zabierze ich do mojego domu, jest specjalnie otoczony zaklęciami.
-Bardzo mądrze Fliusie, w takim razie słyszeliście?-Upewniła się opiekunka gryfonów zwracając się do Harry'ego i Rona a oni pokiwali głowami i wzięli się do roboty.-Molly, Ginny-wy zajmijcie się chorymi.-Matka z córką pokiwały głowami i pobiegły do Skrzydła Szpitalnego.
Parę minut później świstokliki były już gotowe-jeden do mieszkania Flitwicka, a drugi do ministerstwa, a wszyscy byli już zgromadzeni w magicznie powiększonym salonie.
-Och, Bill nie idź tam! Co będzie z naszą córeczką!-Powiedziała Fleur i zaczęła płakać mężowi w ramię.
-Musisz się nią zaopiekować Fleur, nic mi nie będzie.-Uspokajał ją i przytulał.
-Hermiona, u Flitwicka będziesz bezpieczna!-Upierał się Ron.
-Ron, Ron ja nie....-Powiedziała Hermiona ostatkiem sił i zemdlała a Ron szybko ją złapał.
-Spokojnie ja się nią zajmę.-Obiecał mu jakiś przypakowany auror i przerzucił Hermionę jak
strażak na co Ron wysoko uniósł brwi.
-Gdzie jest Aurora!?-Wrzeszczał Harry, ale Ginny ze smutkiem wskazała mu jak pani Pomfrey podtrzymywała ją zaklęciem, była nieprzytomna tak jak Hermiona.
-Co się dzieje?-Pytał przestraszony Ted i wyrywał rękę od Andromedy.
-Teddy, rób co ci każe babcia, obiecuję, że wrócimy do ciebie już niedługo.-Zapewnił go Harry, choć sam miał teraz ochotę się rozpłakać.
-Ginny, w ministerstwie jest teraz cholernie niebezpiecznie...-Próbował jej wytłumaczyć, ale ona nie miała zamiaru się poddać i zamknęła mu usta pocałunkiem. Mógłby trwać wiecznie, muskać jej słodkie wargi, ale sytuacja była bardzo nieciekawa.
-Nie zostawię cię teraz.-Powiedziała rudowłosa i przytuliła go.
Chwilę później większość ich bliskich chwyciła się świstoklika i zniknęła. Druga grupa uczyniła to samo i Harry poczuł jakby coś pociągnęło go za pępek i po chwili on i Zakon wylądowali przed ministerstwem. Po chwili wszyscy z Zakonu rzucili na siebie zaklęcia kameleona.
-Miejcie przygotowane różdżki!-Przestrzegł ich Bill.
-Ministerstwo jest ogromne, chyba powinniśmy się rozdzielić pani profesor.-Zaproponował Percy. Tak po paru minutach cała rodzina Weasley, Harry i Jackie tworzyli jedną grupę.
-Gdzie jest mój Freddy!-Szlochała pani Weasley.-Jeśli...jeśli coś mu zrobili będą przeklinać dzień, w którym się urodzili!-Odgrażała się Molly.
-W porządku mamo, znajdziemy ich!-Pocieszał ją George, ale sam okropnie martwił się o bliźniaka.
-No to idziemy!-Powiedział Harry i wrzucił żeton do budki telefonicznej a ona zjechała do podziemia.
-Za mną!-Powiedział Ron, był jednym z aurorów i całkiem nieźle znał ministerstwo.
*********
Mallory rozdzieliła się z Fredem, właśnie przechadzała się po jednym z podziemnych korytarzy aż w oddali na końcu ciemności zobaczyła światła. Co jeśli to światło różdżki? Ponieważ na nią zaklęcia McGonagall już nie działały i wróciła do swojego dawnego wyglądu
upewniła się, że szczelnie założyła pelerynę niewidkę. Światło zaczęło się do niej przybliżać i również ona zaczęła przybliżać się do światła. Gdy zobaczyła swoją przyjaciółkę-Jackie straciła wszelką ostrożność, zrzuciła z siebie niewidkę i pobiegła do przyjaciółki. A gdy ona ją zobaczyła też pobiegła w jej kierunku. Dziewczyny uścisnęły się i nie było słów, aby to opisać.
-Jackie!-Ostrzegła ją Ginny, a Mallory zasłoniła przyjaciółkę przed zaklęciem, niestety trafiło w jej ramię, a ona runęła na ziemię. Tak wszyscy zaczęli na oślep strzelać zaklęciami aż w końcu Harry wyczarował pomiędzy nimi a przeciwnikiem barierę ochronną. Napastnik stał tyłem do nich , miał nałożony kaptur.
-Całkiem nieźle, ale już po niej.-Zaśmiał się szyderczo męski głos, Jackie z piskiem podbiegła do ciała przyjaciółki.
-KIM JESTEŚ!-Jackie zażądała wyjaśnienia i z gniewu zaczęła strzelać zaklęciami zapominając o wszystkim.
-Oj Jackie, oboje wiemy, że było to niewątpliwie zaklęcie czarnomagiczne jak zawsze to ładnie ujmowałaś.
-KIM JESTEŚ!-Powtórzyła.
-Znasz mnie lepiej niż ci się wydaje...-Zaśmiał się.
-Mal, Mal!-Zaczęła płakać nad jej głęboką raną na ramieniu.
Ginny też podbiegła do jej ciała i próbowała tego samego przeciwzaklęcia co w przypadku Harry'ego.
-Hae Morhage...-Mruczała w kółko histerycznie a Jackie razem z nią, ale nie było żadnych efektów.
-Och, nieco żałosne, że tak powiem.-Prychnął głos wydobywający się z ciemności.
-Jackie, muszę odejść...-Powiedziała, a krew obficie sączyła się z jej rany.
-Mam dyptam, może to pomoże...-Powiedział roztrzęsiony Ron.
-Nie, Ron, nic już mi nie pomoże...-Westchnęła.
-Mal, co ty opowiadasz!-Zaprotestowała Jackie.-Ty nie umierasz!-Szlochała głośno, a echo jej płaczu wypełniał cały korytarz.
-Jackie, byłaś taka dzielna, zawsze wiedziałam, że zajdziesz daleko...-No i...miałaś rację prędzej ja umrę niż ty będziesz animagiem.-Zaśmiała się blondynka.
-Uratowałaś mi życie! Nie odejdziesz, nie pozwolę na to!-Zaprotestowała i znowu zaczęła płakać pochylając się nisko nad jej ciałem a Ginny próbowała ją jakoś uspokoić.
-Byłaś bardzo dzielna Jackie...-Powtórzyła słabym głosem blondynka.-Zawsze byłaś moją najlepszą przyjaciółką... Nagle stało się coś niewiarygodnego, otóż w miejscu niepozornej Jackie, dziewczyny, która jeszcze chwilę temu płakała nad ciałem Mallory pojawił się piękny, dostojny feniks.
W czasie bitwy o Hogwart dzieją się straszne rzeczy młody Harry Potter będzie musiał spełnić swoją przepowiednię, jednak, gdy bitwa dobiegnie końca jego życie nadal nie będzie takie spokojne mimo tego zwróci uwagę na to, czego wcześniej nie zauważył...Jak bardzo będzie starał się chronić osobę, na której tak bardzo mu zależy? Czy jego odwaga, która pozwoliła mu walczyć z Lordem Voldemortem okaże się zgubna w wyznaniu swoich uczuć? O tym wszystkim w postach hinnylosy.blogspot.com
Translate
niedziela, 27 sierpnia 2017
niedziela, 20 sierpnia 2017
79.Szpieg
Draco tak jak im powiedziała pani Pomfrey obudził się po upływie niecałej godziny. Niestety z rozmowy z nim nie dowiedzieli się niczego więcej niż sami się domyślali, a czasu było wciąż coraz mniej...Mallory i Jackie też miewały różne dziwne objawy ze względu na swoje mugolskie pochodzenie. Ostatnio każdy mówił tylko o tej dwójce, która dzielnie zdobyła potrzebny składnik do odtrutki.
Dopiero po upływie miesiąca Fredowi i George'owi udało się sporządzić antidotum, które natychmiast przekazali pani Pomfrey a ona podała je mugolakom.
-Cześć, co tam u was?-Do skrzydła weszła uśmiechnięta Jackie i usiadła na jednym z wolnych łóżek.
-Nie wiem jak mam wam dziękować za te mandragory, pielęgniarka twierdzi, że Hermiona już niedługo się wybudzi.-Ron uśmiechnął się promiennie.
-Cieszę się, że mogłyśmy pomóc, choć to pomysł Mallory, mi samej by się to nie udało.
-Ron ma racje, jesteście wielkie.-Uśmiechnęła się Ginny.
-Ja jestem raczej niska, co innego Mallory...-Zażartowała, bo rzeczywiście w porównaniu do przyjaciółki była bardzo niska.-No i wygląda na to, że Fred i Mallory nieźle się dogadują...
-To znaczy?-Zainteresował się George i przekręcił na krześle w ich stronę.
-To znaczy, dziś rano jak miała wartę zaniósł jej śniadanie.
-Wiedziałem.-Prychnął Ron.-Ostatnio był coś za miły jak na niego.-Powiedział i wszyscy się zaśmiali.
-Bo widzisz bracie, wojna zmienia ludzi!-Powiedział George teatralnym gestem.
-Ja też kiedyś zastępowałam takiego jednego pałkarza, ale podobno jestem o wiele lepszą ścigającą.-Opowiadała Fredowi Mallory.-Cześć.-Przywitała ich Mallory.-Tutaj jesteś mordko, wszędzie cię szukałam!-Zwróciła się do Jackie.
-I co Fred?-Zapytał Harry.
-A no tak.-Przypomniał sobie.-Tak jak mówiłem, McGonagall skakała z radości jak jej powiedziałem o tym eliksirze.
-No, nawet nas wyściskała.-Zaśmiała się blondynka, ale po chwili twarz jej spoważniała.-Myślałam, że oskarżą nas o kradzież za te mandragory...-Podrapała się po karku.
-Dobrze zrobiłyście, uratowałyście tylu mugolaków...-Fred objął ją ramieniem. Ginny pomyślała, że słodko razem wyglądają, fajnie gdyby byli razem, może wtedy miałaby Mallory w rodzinie, a z nią nigdy nie było nudno...
-Niestety jest jeden problem.-Wyrwał ich z zamyśleń George.-Nie możemy wiecznie podawać im eliksiru, w końcu nam go zabraknie.
-A ostatnio jak czytałam mugolską gazetę to podobno też mają jakąś nagłą ,,epidemię".-Dodała Ginny.
-No nie, można się było tego spodziewać.-Westchnął Harry. Ciekawe co z Dursley'ami...Może powinien ich ostrzec, żeby gdzieś wyjechali...Skoro z Hermioną i Aurorą było tak źle, a one były czarownicami, to co dopiero z mugolami! Aż strach było pomyśleć co przez to wszystko dzieje się w mugolskim świecie...
-Dobrze, że zdążyłyśmy zdobyć ten składnik zanim same byśmy zeszły.-Odezwała się Mallory i spojrzała z uśmiechem na Hermionę.
-Mają rację, zdolna z ciebie bestia Mallory.-Uśmiechnął się Fred.
-Dzięki.-Lekko się zarumieniła.-Niestety chyba na tym się skończy moje przebywanie tutaj. Moja rodzina to mugole, muszę się nimi zająć...-Westchnęła ciężko.
-Żartujesz?! Trzy dni leciałyście tu na miotłach!-Powiedział Fred.
-Nie mogę ich teraz zostawić, mam rodzinę i przyjaciół wśród mugoli.-Wytłumaczyła.
-Nie ma mowy kochana, lecę z tobą.-Zaprotestowała Jackie.
-Bez eliksiru i tak nie jesteś w stanie im pomóc.-Powiedział Harry.-Teraz w dzielnicach mugoli jest szczególnie niebezpiecznie.
-Wiem...a ty Jackie....nie możesz iść ze mną, to zbyt niebezpieczne.
-Od kiedy mówisz, że coś jest ,,zbyt niebezpieczne". Poza tym moja rodzina też jest teraz na czarnej liście!
-Obiecuję Jackie, że zajmę się również twoją rodziną.-Powiedziała i położyła jej rękę na ramieniu.-Dziękuję ci, że jesteś taką wspaniałą przyjaciółką.-Przytuliła ją i otarła samotną łzę.
-Chyba nie chcesz się z nami żegnać, prawda?-Odezwała się Ginny.
-Muszę odnaleźć rodzinę i umieścić w bezpieczniejszym miejscu.
-To ja ci w tym pomogę.-Zgłosił się Fred.
-Fred, żadne z was nie może tam iść, to nie ma sensu, zajmijmy się źródłem problemu, a źródło problemu jest w ministerstwie.
-No nie wiem George...-Powiedziała niepewnie.
-George ma racje, jak zwykle zresztą...-Prychnął i uśmiechnął się.
-Co będzie z nimi, z Hermioną?-Ron próbował się jakoś z tego wymigać.
-No dobra, macie rację i tak będę miała po drodze, żeby dokopać tym z ministerstwa.-Powiedziała Mallory.
-Chyba rzeczywiście nadszedł czas, żeby tam iść.-Powiedział Harry.
-Może na początku przydałby się jakiś szpieg...-Stwierdziła Jackie.
-Świetny pomysł, ktoś ma może eliksir wielosokowy?-Zapytała Mallory.
-Coś się znajdzie...-Powiedział Ron a Ginny walnęła go łokciem w żebra.
-Mam lepszy pomysł.-Fred uśmiechnął się łobuzersko.-Wystarczy, że będziemy udawać, że jesteśmy pod wpływem imperiusów.
-Mallory jest mugolaczką, to byłoby niebezpieczne no i zaczęliby podejrzewać dlaczego eliksir na nią nie działa.-Wyjaśniła Jackie.
-Fakt.-Mallory siedziała zamyślona tak ja zresztą wszyscy.-W dodatku Fred jest członkiem Zakonu Feniksa.
-Taaa...
-A gdyby was troszeczkę przetransmutować...-Podsunęła Ginny.
-Dobry pomysł siostrzyczko!-Pochwalił ją George.
-To by się mogło udać! Jesteś genialna Gin!-Powiedziała Mallory i uściskała ją.
-Tylko głośno myślę.-Zaśmiała się rudowłosa.
-To ja pójdę powiadomić Zakon, powinni wiedzieć co zamierzamy.-Odezwał się Harry.-Może to ja powinienem zostać tym szpiegiem...
-Nie Harry, oni za dobrze znają twoje zachowania, poza tym masz charakterystyczną bliznę której nie da się transmutować...-Zaprzeczyła Ginny i wtuliła się w jego ramię.
-No tak...-Westchnął.-Ale mam niewidkę!
-Wystarczy dwóch szpiegów, jest za duże ryzyko, że cię odkryją.-Powiedziała Mallory.
-Też chce iść z wami!-Powiedziała Jackie i założyła ręce na piersi, a Fred z Mallory wymienili porozumiewawcze spojrzenia.-Fred z tobą idzie a ja to co?!-Prychnęła, ale zaśmiała się.
-Bo widzisz, Mallory nie mogłaby użyć magii, bo by ją wykryli a ja już mogę się posługiwać magią.-Wytłumaczył szybko Fred.
-Nie uważacie, że przyda wam się jeszcze ktoś dorosły...-Zaproponowała Jackie.
-Jackie, uwierz mi, że ufam tobie jak nikomu innemu, dlatego zostań tutaj i zaopiekuj się moimi przyjaciółmi, jestem pewna, że Nicki i Martha też niedługo się tu deportują. Bądź tutejszym odbiornikiem informacji, będziesz odbierała ode mnie patronusy, dobrze?
-Dobra, dacie radę, wierzę w was.-Uśmiechnęła się Jackie.
-Jak już będziecie w ministerstwie to rozglądajcie się za jakimś kamieniem.-Poinstruował ich Ron.
Po godzinie cały Zakon już o wszystkim wiedział a McGonagall jako mistrz transmutacji zajęła się zmianą ich wyglądu tak, żeby jak najmniej przypominali siebie.
Teraz Fred był niższy niż zwykle tak, że Mallory dorównywała mu wzrostem. Kolor jego włosów zmienił się z rudego na ciemnobrązowy, jego oczy były teraz zielone, a jego piegi zniknęły pod ciemniejszą karnacją.
-Gdzie jest Fred!?-Wrzasnęła pani Weasley.
-Och, pani Weasley, myślałam, że pani wie...-Odezwała się McGonagall.-Myślę, że już wystarczy tego kamuflażu Fred.-Powiedziała zostawiając ich samych i zajęła się przemianą Mallory.
-Jak mogłeś mi nic nie powiedzieć Fred, czy naprawdę musiałam się dowiadywać o tym wszystkim od Zakonu!-Wrzasnęła a Mallory zaśmiała się pod nosem.
-O Merlinie, mamoo....-Jęknął.-Chcesz chyba mieć syna bohatera, prawda?
-Co też ci strzeliło do głowy, aby teraz wybierać się do ministerstwa! Przecież oni cię tam zabiją na miejscu!
-Eee...to był pomysł Ginny!-Wskazał palcem na siostrę.
-Bardzo śmieszne...-Burknęła.-Jak chcesz mogę cię w tym wyręczyć braciszku.
-I tak idziemy tam tylko na parę godzin trochę poszpiegować, a później wrócimy zdać raport.-Zapewnił matkę.-Nie ma się czym przejmować.
-I jeszcze wciągasz w to szaleństwo tę dziewczynę!-Zbrukała go.-To naprawdę niepoważne...-Pokręciła z niedowierzaniem głową.
-Wiem mamo, jestem niepoważny od urodzenia, może to George mnie podduszał?-Powiedział i bliźniacy parsknęli śmiechem, ale widząc karcący wzrok matki szybko się opamiętali.
-Gotowe!-Powiedziała McGonagall. Mallory też zmieniła się nie do poznania, jej blond włosy stały się brązowe i o wiele krótsze, oczy zmieniły swój kształt i barwę z niebieskiej na brązową a nos był krótszy i bardziej zadarty.
-Ojeju, wyglądam jak...jak nie ja!-Zaśmiała się przeglądając się w lustrze.-Łał, dziękuję pani profesor!
-Do usług panno Catchet.-Uśmiechnęła się nauczycielka.-
-Myślę, że powinnaś się uspokoić Molly, może herbaty?-Zaproponowała uprzejmie profesor Sprout.
-Nie ma takiej potrzeby Pomono.
-Naprawdę, będziemy wiedzieli jeśli coś im by się stało.-Zapewniła ją opiekunka Hufflepuffu.
-Mallory, a my wiemy, że twoja rodzina oraz rodzina Jackie zostały bezpiecznie przetransportowane przez aurorów do bezpiecznego ośrodka gdzie nic im już nie grozi.
-Bardzo pani dziękuję, dobrze, że są bezpieczni przynajmniej na jakiś czas...-Powiedziała Mallory.
-Ja również dziękuję, pani profesor.-Uśmiechnęła się Jackie.
-Uważaj na siebie Fred...-Złość Molly przerodziła się w płacz.
-Mamo, wszystko będzie dobrze.-Wyściskał ją,a ona ledwo wypuściła go z objęć.
Teraz wszyscy żegnali się i życzyli powodzenia Fredowi i Mallory.
-To pa Gin!-Powiedziała i przytuliła ją Mallory.
-Powodzenia.-Powiedział Harry do Freda.-A no i weźcie ze sobą to.-Podał Fredowi pelerynę niewidkę.-Już nieraz mnie ratowała.-Uśmiechnął się.
-Łaaał, wielkie dzięki, może się nam przydać.-Podziękował mu Fred-A ty w międzyczasie opiekuj się moją siostrą Harry.
-Tak zrobię.-Uśmiechnął się.
-No to Freddy, wszystkiego najlepszego, niech się dzieje co chce!-Wyściskał go brat.
-A ty Georgie zadbaj o najświeższe informacje na Potterwarcie!
Jeszcze aurorzy dawali im wskazówki jak mają się zachowywać, jakie są podstawowe zabezpieczenia i jak uniknąć ich wykrycia.
-Ale gdyby coś się działo to wysyłajcie patronusy.-Powiedział Ron.
-No jasne Roniu, będziesz pierwszą osobą, która się dowie.-Zaśmiał się Fred.
-Na brodę Merlina, Fred, tylko nie rób głupot!-Szlochała pani Weasley.
-Proszę się nie przejmować, przypilnuję go.-Uśmiechnęła się Mallory.
-Bądźcie ostrożni, nie wiem na ile moje zaklęcia będą trwałe.-Przestrzegła ich opiekunka Gryfonów.
-Jakby co mamy niewidkę.-Powiedział Fred i uśmiechnął się do Harry'ego.
-Pa Jackie, słońce, dbaj o siebie.-Przytuliła ją Mallory.
-Będę tęsknić.-Powiedziała Jackie i otarła niewidzialną łzę.
-Przecież wrócę za parę godzin, jak będzie się coś ciekawego działo to co najwyżej jutro.-Zaśmiała się Mallory.-Nie dramatyzuj...
-Następnym razem idę z tobą.-Powiedziała dobitnie Jackie.
-Gdziekolwiek zechcesz.-Zapewniła ją i ubrała swoje czarne botki. Po chwili narzuciła na siebie jeszcze kurtkę skórzaną, Fred też ciepło się ubrał.
-No to na nas już czas.-Fred pomachał do wszystkich.
Razem z nimi wyszli jeszcze przed dom, Fred rzucił na siebie i na Mallory zaklęcie kameleona.
-Jesteś pewna, że nie wolisz się deportować łącznie?-Zapytał Fred.
-Nie...mam złe przeżycia.-Zaśmiała się.
Przywołali do siebie miotły i odlecieli.
-Paaa!-Usłyszeli krzyk Freda.
Chwilę później widać było już nie postacie, lecz tylko szybko przemieszczające się punkty.
-Oby nic im się nie stało.-Westchnęła Ginny i przytuliła się do Harry'ego.
-Nie stanie, Zakon przekazał im wszystkie najważniejsze informacje.-Uspokoił ją Harry.
Dopiero po upływie miesiąca Fredowi i George'owi udało się sporządzić antidotum, które natychmiast przekazali pani Pomfrey a ona podała je mugolakom.
-Cześć, co tam u was?-Do skrzydła weszła uśmiechnięta Jackie i usiadła na jednym z wolnych łóżek.
-Nie wiem jak mam wam dziękować za te mandragory, pielęgniarka twierdzi, że Hermiona już niedługo się wybudzi.-Ron uśmiechnął się promiennie.
-Cieszę się, że mogłyśmy pomóc, choć to pomysł Mallory, mi samej by się to nie udało.
-Ron ma racje, jesteście wielkie.-Uśmiechnęła się Ginny.
-Ja jestem raczej niska, co innego Mallory...-Zażartowała, bo rzeczywiście w porównaniu do przyjaciółki była bardzo niska.-No i wygląda na to, że Fred i Mallory nieźle się dogadują...
-To znaczy?-Zainteresował się George i przekręcił na krześle w ich stronę.
-To znaczy, dziś rano jak miała wartę zaniósł jej śniadanie.
-Wiedziałem.-Prychnął Ron.-Ostatnio był coś za miły jak na niego.-Powiedział i wszyscy się zaśmiali.
-Bo widzisz bracie, wojna zmienia ludzi!-Powiedział George teatralnym gestem.
-Ja też kiedyś zastępowałam takiego jednego pałkarza, ale podobno jestem o wiele lepszą ścigającą.-Opowiadała Fredowi Mallory.-Cześć.-Przywitała ich Mallory.-Tutaj jesteś mordko, wszędzie cię szukałam!-Zwróciła się do Jackie.
-I co Fred?-Zapytał Harry.
-A no tak.-Przypomniał sobie.-Tak jak mówiłem, McGonagall skakała z radości jak jej powiedziałem o tym eliksirze.
-No, nawet nas wyściskała.-Zaśmiała się blondynka, ale po chwili twarz jej spoważniała.-Myślałam, że oskarżą nas o kradzież za te mandragory...-Podrapała się po karku.
-Dobrze zrobiłyście, uratowałyście tylu mugolaków...-Fred objął ją ramieniem. Ginny pomyślała, że słodko razem wyglądają, fajnie gdyby byli razem, może wtedy miałaby Mallory w rodzinie, a z nią nigdy nie było nudno...
-Niestety jest jeden problem.-Wyrwał ich z zamyśleń George.-Nie możemy wiecznie podawać im eliksiru, w końcu nam go zabraknie.
-A ostatnio jak czytałam mugolską gazetę to podobno też mają jakąś nagłą ,,epidemię".-Dodała Ginny.
-No nie, można się było tego spodziewać.-Westchnął Harry. Ciekawe co z Dursley'ami...Może powinien ich ostrzec, żeby gdzieś wyjechali...Skoro z Hermioną i Aurorą było tak źle, a one były czarownicami, to co dopiero z mugolami! Aż strach było pomyśleć co przez to wszystko dzieje się w mugolskim świecie...
-Dobrze, że zdążyłyśmy zdobyć ten składnik zanim same byśmy zeszły.-Odezwała się Mallory i spojrzała z uśmiechem na Hermionę.
-Mają rację, zdolna z ciebie bestia Mallory.-Uśmiechnął się Fred.
-Dzięki.-Lekko się zarumieniła.-Niestety chyba na tym się skończy moje przebywanie tutaj. Moja rodzina to mugole, muszę się nimi zająć...-Westchnęła ciężko.
-Żartujesz?! Trzy dni leciałyście tu na miotłach!-Powiedział Fred.
-Nie mogę ich teraz zostawić, mam rodzinę i przyjaciół wśród mugoli.-Wytłumaczyła.
-Nie ma mowy kochana, lecę z tobą.-Zaprotestowała Jackie.
-Bez eliksiru i tak nie jesteś w stanie im pomóc.-Powiedział Harry.-Teraz w dzielnicach mugoli jest szczególnie niebezpiecznie.
-Wiem...a ty Jackie....nie możesz iść ze mną, to zbyt niebezpieczne.
-Od kiedy mówisz, że coś jest ,,zbyt niebezpieczne". Poza tym moja rodzina też jest teraz na czarnej liście!
-Obiecuję Jackie, że zajmę się również twoją rodziną.-Powiedziała i położyła jej rękę na ramieniu.-Dziękuję ci, że jesteś taką wspaniałą przyjaciółką.-Przytuliła ją i otarła samotną łzę.
-Chyba nie chcesz się z nami żegnać, prawda?-Odezwała się Ginny.
-Muszę odnaleźć rodzinę i umieścić w bezpieczniejszym miejscu.
-To ja ci w tym pomogę.-Zgłosił się Fred.
-Fred, żadne z was nie może tam iść, to nie ma sensu, zajmijmy się źródłem problemu, a źródło problemu jest w ministerstwie.
-No nie wiem George...-Powiedziała niepewnie.
-George ma racje, jak zwykle zresztą...-Prychnął i uśmiechnął się.
-Co będzie z nimi, z Hermioną?-Ron próbował się jakoś z tego wymigać.
-No dobra, macie rację i tak będę miała po drodze, żeby dokopać tym z ministerstwa.-Powiedziała Mallory.
-Chyba rzeczywiście nadszedł czas, żeby tam iść.-Powiedział Harry.
-Może na początku przydałby się jakiś szpieg...-Stwierdziła Jackie.
-Świetny pomysł, ktoś ma może eliksir wielosokowy?-Zapytała Mallory.
-Coś się znajdzie...-Powiedział Ron a Ginny walnęła go łokciem w żebra.
-Mam lepszy pomysł.-Fred uśmiechnął się łobuzersko.-Wystarczy, że będziemy udawać, że jesteśmy pod wpływem imperiusów.
-Mallory jest mugolaczką, to byłoby niebezpieczne no i zaczęliby podejrzewać dlaczego eliksir na nią nie działa.-Wyjaśniła Jackie.
-Fakt.-Mallory siedziała zamyślona tak ja zresztą wszyscy.-W dodatku Fred jest członkiem Zakonu Feniksa.
-Taaa...
-A gdyby was troszeczkę przetransmutować...-Podsunęła Ginny.
-Dobry pomysł siostrzyczko!-Pochwalił ją George.
-To by się mogło udać! Jesteś genialna Gin!-Powiedziała Mallory i uściskała ją.
-Tylko głośno myślę.-Zaśmiała się rudowłosa.
-To ja pójdę powiadomić Zakon, powinni wiedzieć co zamierzamy.-Odezwał się Harry.-Może to ja powinienem zostać tym szpiegiem...
-Nie Harry, oni za dobrze znają twoje zachowania, poza tym masz charakterystyczną bliznę której nie da się transmutować...-Zaprzeczyła Ginny i wtuliła się w jego ramię.
-No tak...-Westchnął.-Ale mam niewidkę!
-Wystarczy dwóch szpiegów, jest za duże ryzyko, że cię odkryją.-Powiedziała Mallory.
-Też chce iść z wami!-Powiedziała Jackie i założyła ręce na piersi, a Fred z Mallory wymienili porozumiewawcze spojrzenia.-Fred z tobą idzie a ja to co?!-Prychnęła, ale zaśmiała się.
-Bo widzisz, Mallory nie mogłaby użyć magii, bo by ją wykryli a ja już mogę się posługiwać magią.-Wytłumaczył szybko Fred.
-Nie uważacie, że przyda wam się jeszcze ktoś dorosły...-Zaproponowała Jackie.
-Jackie, uwierz mi, że ufam tobie jak nikomu innemu, dlatego zostań tutaj i zaopiekuj się moimi przyjaciółmi, jestem pewna, że Nicki i Martha też niedługo się tu deportują. Bądź tutejszym odbiornikiem informacji, będziesz odbierała ode mnie patronusy, dobrze?
-Dobra, dacie radę, wierzę w was.-Uśmiechnęła się Jackie.
-Jak już będziecie w ministerstwie to rozglądajcie się za jakimś kamieniem.-Poinstruował ich Ron.
Po godzinie cały Zakon już o wszystkim wiedział a McGonagall jako mistrz transmutacji zajęła się zmianą ich wyglądu tak, żeby jak najmniej przypominali siebie.
Teraz Fred był niższy niż zwykle tak, że Mallory dorównywała mu wzrostem. Kolor jego włosów zmienił się z rudego na ciemnobrązowy, jego oczy były teraz zielone, a jego piegi zniknęły pod ciemniejszą karnacją.
-Gdzie jest Fred!?-Wrzasnęła pani Weasley.
-Och, pani Weasley, myślałam, że pani wie...-Odezwała się McGonagall.-Myślę, że już wystarczy tego kamuflażu Fred.-Powiedziała zostawiając ich samych i zajęła się przemianą Mallory.
-Jak mogłeś mi nic nie powiedzieć Fred, czy naprawdę musiałam się dowiadywać o tym wszystkim od Zakonu!-Wrzasnęła a Mallory zaśmiała się pod nosem.
-O Merlinie, mamoo....-Jęknął.-Chcesz chyba mieć syna bohatera, prawda?
-Co też ci strzeliło do głowy, aby teraz wybierać się do ministerstwa! Przecież oni cię tam zabiją na miejscu!
-Eee...to był pomysł Ginny!-Wskazał palcem na siostrę.
-Bardzo śmieszne...-Burknęła.-Jak chcesz mogę cię w tym wyręczyć braciszku.
-I tak idziemy tam tylko na parę godzin trochę poszpiegować, a później wrócimy zdać raport.-Zapewnił matkę.-Nie ma się czym przejmować.
-I jeszcze wciągasz w to szaleństwo tę dziewczynę!-Zbrukała go.-To naprawdę niepoważne...-Pokręciła z niedowierzaniem głową.
-Wiem mamo, jestem niepoważny od urodzenia, może to George mnie podduszał?-Powiedział i bliźniacy parsknęli śmiechem, ale widząc karcący wzrok matki szybko się opamiętali.
-Gotowe!-Powiedziała McGonagall. Mallory też zmieniła się nie do poznania, jej blond włosy stały się brązowe i o wiele krótsze, oczy zmieniły swój kształt i barwę z niebieskiej na brązową a nos był krótszy i bardziej zadarty.
-Ojeju, wyglądam jak...jak nie ja!-Zaśmiała się przeglądając się w lustrze.-Łał, dziękuję pani profesor!
-Do usług panno Catchet.-Uśmiechnęła się nauczycielka.-
-Myślę, że powinnaś się uspokoić Molly, może herbaty?-Zaproponowała uprzejmie profesor Sprout.
-Nie ma takiej potrzeby Pomono.
-Naprawdę, będziemy wiedzieli jeśli coś im by się stało.-Zapewniła ją opiekunka Hufflepuffu.
-Mallory, a my wiemy, że twoja rodzina oraz rodzina Jackie zostały bezpiecznie przetransportowane przez aurorów do bezpiecznego ośrodka gdzie nic im już nie grozi.
-Bardzo pani dziękuję, dobrze, że są bezpieczni przynajmniej na jakiś czas...-Powiedziała Mallory.
-Ja również dziękuję, pani profesor.-Uśmiechnęła się Jackie.
-Uważaj na siebie Fred...-Złość Molly przerodziła się w płacz.
-Mamo, wszystko będzie dobrze.-Wyściskał ją,a ona ledwo wypuściła go z objęć.
Teraz wszyscy żegnali się i życzyli powodzenia Fredowi i Mallory.
-To pa Gin!-Powiedziała i przytuliła ją Mallory.
-Powodzenia.-Powiedział Harry do Freda.-A no i weźcie ze sobą to.-Podał Fredowi pelerynę niewidkę.-Już nieraz mnie ratowała.-Uśmiechnął się.
-Łaaał, wielkie dzięki, może się nam przydać.-Podziękował mu Fred-A ty w międzyczasie opiekuj się moją siostrą Harry.
-Tak zrobię.-Uśmiechnął się.
-No to Freddy, wszystkiego najlepszego, niech się dzieje co chce!-Wyściskał go brat.
-A ty Georgie zadbaj o najświeższe informacje na Potterwarcie!
Jeszcze aurorzy dawali im wskazówki jak mają się zachowywać, jakie są podstawowe zabezpieczenia i jak uniknąć ich wykrycia.
-Ale gdyby coś się działo to wysyłajcie patronusy.-Powiedział Ron.
-No jasne Roniu, będziesz pierwszą osobą, która się dowie.-Zaśmiał się Fred.
-Na brodę Merlina, Fred, tylko nie rób głupot!-Szlochała pani Weasley.
-Proszę się nie przejmować, przypilnuję go.-Uśmiechnęła się Mallory.
-Bądźcie ostrożni, nie wiem na ile moje zaklęcia będą trwałe.-Przestrzegła ich opiekunka Gryfonów.
-Jakby co mamy niewidkę.-Powiedział Fred i uśmiechnął się do Harry'ego.
-Pa Jackie, słońce, dbaj o siebie.-Przytuliła ją Mallory.
-Będę tęsknić.-Powiedziała Jackie i otarła niewidzialną łzę.
-Przecież wrócę za parę godzin, jak będzie się coś ciekawego działo to co najwyżej jutro.-Zaśmiała się Mallory.-Nie dramatyzuj...
-Następnym razem idę z tobą.-Powiedziała dobitnie Jackie.
-Gdziekolwiek zechcesz.-Zapewniła ją i ubrała swoje czarne botki. Po chwili narzuciła na siebie jeszcze kurtkę skórzaną, Fred też ciepło się ubrał.
-No to na nas już czas.-Fred pomachał do wszystkich.
Razem z nimi wyszli jeszcze przed dom, Fred rzucił na siebie i na Mallory zaklęcie kameleona.
-Jesteś pewna, że nie wolisz się deportować łącznie?-Zapytał Fred.
-Nie...mam złe przeżycia.-Zaśmiała się.
Przywołali do siebie miotły i odlecieli.
-Paaa!-Usłyszeli krzyk Freda.
Chwilę później widać było już nie postacie, lecz tylko szybko przemieszczające się punkty.
-Oby nic im się nie stało.-Westchnęła Ginny i przytuliła się do Harry'ego.
-Nie stanie, Zakon przekazał im wszystkie najważniejsze informacje.-Uspokoił ją Harry.
niedziela, 13 sierpnia 2017
78.Kamień o wielkiej mocy
Harry tak jak obiecał Ronowi poszedł za niego na wartę, a razem z nim poszła Ginny.
-Przyniosłam ci coś na ząb.-Powiedziała Ginny siadając obok niego na werandzie domu i podała mu kanapki.
-Dzięki.-Powiedział i wziął gryza.
-No i co?-Zapytała i Harry doskonale wiedział co ma na myśli.
-Już nie sądzi, że to moja wina.
-To dobrze, wiedziałam, że tak będzie.
-Tak wiem jaki jest Ron, ale to nie zmienia faktu, że powinniśmy szybko coś wymyślić i to wszystko zakończyć.
-Harry..-Zaczęła niepewnie.
-Tak?-Zapytał podenerwowany.
-Muszę ci coś powiedzieć...-Jej wyraz twarzy był poważny tak samo jak jej ton, Harry zaczął bać się tego co zaraz usłyszy.
-Co się stało?
-Bo...dzisiaj...-Wzięła głęboki oddech, a on zaczął się już nie cierpliwić.-Dziś rano, przed chwilą zabrali Aurorę do skrzydła szpitalnego.-Powiedziała szybko, a Harry poczuł jak właśnie osuwa mu się grunt pod nogami. Jak to było możliwe? Widział się z nią zaledwie kilka godzin temu, rozmawiał z nią poprzedniego wieczora, a teraz wydawało mu się jakby to było dawno temu...Z drugiej strony mógł się tego spodziewać, była pochodzenia mugolskiego, nic nie mogło jej przed tym uchronić.
-Nie wierzę...-Tylko tyle zdołał dać w odpowiedzi.
-Tak się dzieje ze wszystkimi mugolakami, którzy się nie stawili do ministerstwa.-Powiedziała Ginny i przytuliła go.
-Ja...ja już tak dłużej nie mogę!
-Wiem Harry, wiem...-Powiedziała cicho.
-I co ja mam zrobić!? Straciliśmy kolejnego członka Zakonu!-Powiedział zdenerwowany, najchętniej czymś by teraz cisnął, coś zniszczył, czuł jak złość w nim wrze.
-Uspokój się Harry, już niedługo...to się skończy już niedługo...-Uspokajała go, a jej głos i dotyk rzeczywiście koił jego nerwy. Nie miał pojęcia czy bardziej chce mu się wybuchnąć złością czy płaczem. Akurat dzisiaj, kiedy znał Aurorę jeszcze lepiej, kiedy ona przyszła po niego i rozmawiała z nim, akurat teraz musiało jej się to stać. Tylko tego im jeszcze brakowało, aby przytomność stracił kolejny członek Zakonu, a ona była dla niego skarbnicą wiedzy...Jedynym żyjącym, który świetnie znał jego rodziców, była jego rodziną...
-Harry?-Rozbudziła go z tych rozmyślań.-Rozpracują to antidotum, oni nas nie powstrzymają, nie zabiją ich to tylko ich sztuczki!-Mówiła Ginny, ale on nie potrafił się skupić na jej słowach. Co jeśli coś się stanie Ginny? Tego by sobie nie wybaczył...Czasem wciąż widział ją jak dziewczynkę w Komnacie Tajemnic...
Do końca warty nie działo się nic nadzwyczajnego, nikt się nie zjawiał, kiedy zmienił ich Bill z Percy'm wrócili do środka. Tak jak ostatnimi czasy, poszli odwiedzić Hermionę.
-No cześć.-Zza ich pleców wyrósł Fred.
-Cześć.-Powiedziała sucho Ginny. Ron wciąż siedział nad łóżkiem Hermiony, a Ginny z Harry'm obok Aurory. Jej czarne, mocno kręcone włosy leżały w nieładzie na poduszce, ciało miała sztywne, leżała na plecach z zamkniętymi oczami i była przeraźliwie blada tak samo jak Hermiona.
-Dopiero co wczoraj z nią rozmawiałem...-Powiedział Harry a Ginny oparła głowę o jego ramię.
-Jesteśmy na świetnej drodze, nasz eliksir się tworzy,potrzebujemy jeszcze tylko dwóch składników...-Obwieścił George.
-Jakich?-Zapytała Ginny.
-Musimy skroplić przede wszystkim te ich świństwo, bo jest rozpylone w powietrzu, a to niestety może trochę potrwać, no wiecie do antidodotum część samego eliksiru to niezbędny składnik.
-No tak. A ten drugi?-Tym razem Harry zapytał, może mógłby jakoś pomóc...choć w takich sprawach nie było większych speców od bliźniaków.
-Sok z mandragor...-Westchnął Fred.
-I tu się zaczynają schody...-George był wyraźnie załamany.-Minie całkiem sporo czasu nim
Neville i profesor Sprout je dla nas wyhodują.
-Więc stoicie w miejscu....-Oni wszyscy pokładali ogromne nadzieje w Fredzie i George'u, nawet Ron zwrócił głowę w ich stronę, gdy zaczęli temat odtrutki.
-I przez ten cały czas mówicie, że świetnie wam idzie!-Powiedział oburzony Ron.-Okłamujecie ich wszystkich! Tak naprawdę nie robicie nic na przód!
-Och, Ron...to nie takie proste...-Powiedział jeden z bliźniaków smutnym głosem, a Ron wrócił do płakania i ściskania dłoni Hermiony.
-Skąd możnaby jeszcze wziąć mandragory?-Harry rzucił pytanie, ale wszyscy tylko wzruszali ramionami.
-Może w Hogwarcie?-Odezwał się za nimi jakiś dziewczęcy głos.
-Jackie!-Ginny wyraźnie ucieszyło to spotkanie.-Co tu robisz, wszystko w porządku?
-Taaa...jeśli można tak powiedzieć.
-Co z Mallory? Ona też tutaj jest?-Zapytała.
-Tak, ale zanim ją wszyscy wyściskają, no wiesz...-Przewróciła oczami.-Miałam nadzieję, że was spotkam, doradzili mi, że pewnie będziecie tutaj.-Powiedziała, ale widząc opłakującego Rona i nieruchomą Aurorę nagle spoważniała.-Tak mi przykro...
-To co z tymi mandragorami?-Zainteresował się Harry, dla Aurory i Hermiony mógłby nawet teraz lecieć do Hogwartu po potrzebny składnik.
-Spokojnie, Malluś ma tego trochę.
-ŻE CO?!-Ta informacja postawiła Rona na nogi, w tym samym momencie drzwi się otworzyła i weszła przez nie blondynka o długich włosach z wiecznym uśmiechem na twarzy.
-Ginny!-Krzyknęła, podbiegła do niej i rzuciła się jej na szyję.-Znaczy ekhem...pani Potter.-Spoważniała i otrzepała niewidzialne okruchy z peleryny podróżnej.
-O Merlinie...-Uśmiech zszedł jej z twarzy tak samo jak wcześniej Jackie.
-Skąd macie ten sok z mandragor?-Zapytał Ron.
-Ach...to.-Powiedziała Mallory i wyciągnęła z torby fiolkę.-Mam ich oczywiście więcej, zebrałyśmy je jak byłyśmy w Hogwarcie.
-Jak się dostałyście teraz do Hogwartu, myślałem, że jest obstawiony...-Odezwał się George.
-Jestem animagiem, nie było tak trudno...-Wytłumaczyła zdziwiona i po chwili dodała-No tak...wybaczcie, Mallory Catchet.-Dziewczyna przedstawiła się i uścisnęła ręce bliźniaków.
-Fred.
-George.
-To moi bracia.-Wyjaśniła Ginny.
-Och, tak myślałam, macie podobne włosy.-Uśmiechnęła się.
-To jak zdobyłyście te esencje z mandragor?-Zapytał Fred.
-Mallory zamieniła się w lwicę i...-Zaczęła Jackie.
-W LWICĘ?!-Fred wyglądał na pełnego podziwu.
-Tak, sama byłam zdziwiona, że akurat lwica...
-No nieważne Mall...-Jackie przewróciła oczami.
-No tak racja...
-Lwica to nie jest trochę...duże zwierzę jak na to by go nie zauważyć?-Harry wyobrażał sobie jak strażnicy Hogwartu w ogóle nie przejmują się lwicą znikąd.
-Przeszłam przez przejście Aberfortha.-Wyjaśniła.
-Sama była lwem, a mnie przetransmutowała w mysz...-Burknęła Jackie i założyła ręce na piersiach.
-Och, no bo mysz się nie rzuca w oczy!
-Niestety jak przechodziłyśmy przez błonia nas zauważyli, Mallory zabrała mnie na grzbiet i biegła co sił w nogach.
-Raczej w łapach.-Poprawiła ją.
-No tak.
-Ale udało nam się zgarnąć to co było potrzebne.-Skwitowała Mallory i potrząsnęła fiolką.
-Skąd wiedziałyście, że w ogóle będą potrzebne?-Zapytała Ginny.
-Z Potterwarty, wiedziałyśmy, że będą w Hogwarcie.
-I przyleciałyśmy tu na miotłach, żeby dostarczyć przesyłkę wam.-Zakończyła Jackie.
-Na miotłach? A nie łatwiej się deportować?-Powiedział zdziwiony Ron.
-Nie mogłyśmy, wciąż mam na sobie namiar, zdradziłybyśmy kryjówkę, więc wymyśliłam, że polecimy na miotłach.
-Mal to ma łeb na karku, widzielibyście miny śmierciożerców jak zamiast dziewczyny zobaczyli ostro wnerwionego lwa.-Dziewczyny parsknęły śmiechem.
-Miało być co najwyżej 6 osób!-Przegoniła ich pani Pomfrey.
-To my sobie już pójdziemy...-Powiedziała Jackie i szturchnęła Mallory łokciem.
-Aaa...tak jasne, trzeba dać to McGonagall.
-W sumie to zaczekajcie.-Zatrzymał je Fred.
-Tak?-Mallory obróciła się a jej długie włosy zamachnęły się.
-Właściwie to za 15 minut prowadzę audycję Potterwarty i potrzebujemy właśnie takiego gościa.-Zwrócił się do Mallory na co George sugestywnie uniósł brew.-Yhym...to znaczy...gości.-Uśmiechnął się i spojrzał na Jackie, dziewczyny chyba jednak na szczęście nic nie podejrzewały. Na Merlina! Że niby Fred i Mallory...-Pomyślała Ginny.-No cóż..ale jakby nie patrzeć to są do siebie podobni...
-Jasne, zgadzam się.-Uśmiechnęła się blondynka.
-No nie wiem czy to taki dobry pomysł, musimy się jeszcze rozpakować...-Powiedziała Jackie.
-No nie wiem co ty chcesz rozpakowywać słońce, bo przynajmniej ja mam tylko to.-Powiedziała wskazując torbę założoną asymetrycznie.
-Taa...w sumie tak...-Zgodziła się.-No dobra to pójdę z wami.
-George pójdziesz z nami?-Zapytał brata.
-Nie...zostanę tu, przy Angelinie.
-Jasne, no to chodźcie, oprowadzę was.-George uśmiechnął się i cała trójka po chwili opuściła skrzydło.
-Freddy będzie miał dziewczynę...-Ucieszył się George zacierając ręce.
-Nie przesadzaj..-Brurknął Ron.-Niewiadomo...
Gdy tak siedzieli chwile w ciszy, coś ją nagle przerwało, a raczej ktoś.
Pani Pomfrey i kilku aurorów nieśli niewidzialne nosze na których leżał...Draco Malfoy, ale przy tym wyglądał zupełnie jak nie on, włosy miał poszarpane a oczy czerwone, non stop coś wykrzykiwał i wiercił się.
-Oni szukają kamienia! Szukają jakiegoś kamienia! Słyszałem ich! A nawet widziałem! Kamień! Oni chcą znaleźć jakiś KAMIEŃ!-Rzucał się na noszach i wyglądał jakby był chory psychicznie.
-Potter!-Wrzasnął, gdy go dostrzegł. Szukajcie kamienia o wielkiej mocy!!-Sapał już ze zmęczenia a pot się z niego lał, był tym już wyraźnie wyczerpany.
-Jaki kamień, Draco!?-Zapytał podenerwowany Harry. Nic nie wiedzą o żadnym kamieniu, o co mu właściwie chodzi.
-Muszę tam iść! MUSZĘ TAM IŚĆ, PUŚĆCIE MNIE!!-Wrzasnął, w końcu przełożyli go na jedno z wolnych łóżek, aurorzy mocno go trzymali, bo cały czas się rzucał i nie dał się uspokoić.
-Draco, co to za kamień?!-Pytał go Harry.
-Nie wiem...nie wiem...-Zacisnął powieki i rozpłakał się, a pani Pomfrey już odmierzała jakiś specyfik do strzykawki.-Musicie go znaleźć przed nimi!
-Proszę tego nie robić!-Harry próbował powstrzymać pielęgniarkę, ale było już za późno. Wbiła igłę w jego bladą skórę i nacisnęła tłoczek a Draco skrzywił się i momentalnie osłabł.
-Kamień...Potter...kamień...o wielkiej mocy...-Wychrypiał i jakby od razu zasnął, a aurorzy mogli go wreszcie puścić.
-Co pani zrobiła!-Złościł się na nią Ron.
-Jestem pewna, że majaczy, nie zaprzątajcie tym sobie głowy...-Powiedziała pani Pomfrey jakby nic takiego się nie stało.-Spokojnie, wkrótce się obudzi, podałam mu tylko eliksir nasenny i uspokajający.-Dodała widząc ich przerażone i wściekłe miny.
-O co może chodzić, nie wiem nic o żadnym kamieniu!-Harry gorączkowo próbował sobie coś przypomnieć kamień filozoficzny jest zniszczony...
-A może chodzi o kamień wskrzeszenia?-Ron wyglądał jakby go oświeciło.
-To by miało nawet sens...-Powiedziała Ginny.
-Ale nikt tak naprawdę nie wie, gdzie go upuściłem, nie znajdą go!-Zapewnił choć sam zaczął się nad tym teraz zastanawiać.
-Jesteś pewien, że NA PEWNO nikt?-Brnął w to Ron.
-Taak, zresztą śmierciożercy przecież nie czytali bajek! Nie wiedzą nic o Insygniach Śmierci!
-Harry ma rację, ale nie możemy tego chyba całkiem wykluczyć prawda?-Powiedziała Ginny.
-No tak...ale ja nic nie wiem o żadnych innych niezwykłych kamieniach...
-Ja też nie.-Westchnął Ron.
-Może, gdy Draco się obudzi dowiemy się czegoś więcej...-Ginny spojrzała na jego łóżko.
-Ej, a co jeśli chodzi o kamień wskrzeszenia i oni chcą wskrzesić nim Voldemorta?!-Powiedział przerażony Ron.
-Kamień wskrzeszenia nie do końca tak naprawdę wskrzeszał.-Zauważyła Ginny.
-Musi chodzić o coś czego nie wiemy...-Głowił się Harry i zaczął chodzić tam i z powrotem.--Hermiona na pewno coś by o tym wiedziała...-Westchnął Ron.
-Mamy już sok z mandragor Ron.-Odezwał się George.-Więc już niedługo nasz eliksir będzie gotowy.-Pocieszył go.
-Nic jej nie będzie Ron.-Ginny położyła rękę na ramieniu brata.
-Wiem...po prostu...tęsknię za nią.-Powiedział a po jego policzku spłynęła łza.
-Nie tylko ty...
-Przyniosłam ci coś na ząb.-Powiedziała Ginny siadając obok niego na werandzie domu i podała mu kanapki.
-Dzięki.-Powiedział i wziął gryza.
-No i co?-Zapytała i Harry doskonale wiedział co ma na myśli.
-Już nie sądzi, że to moja wina.
-To dobrze, wiedziałam, że tak będzie.
-Tak wiem jaki jest Ron, ale to nie zmienia faktu, że powinniśmy szybko coś wymyślić i to wszystko zakończyć.
-Harry..-Zaczęła niepewnie.
-Tak?-Zapytał podenerwowany.
-Muszę ci coś powiedzieć...-Jej wyraz twarzy był poważny tak samo jak jej ton, Harry zaczął bać się tego co zaraz usłyszy.
-Co się stało?
-Bo...dzisiaj...-Wzięła głęboki oddech, a on zaczął się już nie cierpliwić.-Dziś rano, przed chwilą zabrali Aurorę do skrzydła szpitalnego.-Powiedziała szybko, a Harry poczuł jak właśnie osuwa mu się grunt pod nogami. Jak to było możliwe? Widział się z nią zaledwie kilka godzin temu, rozmawiał z nią poprzedniego wieczora, a teraz wydawało mu się jakby to było dawno temu...Z drugiej strony mógł się tego spodziewać, była pochodzenia mugolskiego, nic nie mogło jej przed tym uchronić.
-Nie wierzę...-Tylko tyle zdołał dać w odpowiedzi.
-Tak się dzieje ze wszystkimi mugolakami, którzy się nie stawili do ministerstwa.-Powiedziała Ginny i przytuliła go.
-Ja...ja już tak dłużej nie mogę!
-Wiem Harry, wiem...-Powiedziała cicho.
-I co ja mam zrobić!? Straciliśmy kolejnego członka Zakonu!-Powiedział zdenerwowany, najchętniej czymś by teraz cisnął, coś zniszczył, czuł jak złość w nim wrze.
-Uspokój się Harry, już niedługo...to się skończy już niedługo...-Uspokajała go, a jej głos i dotyk rzeczywiście koił jego nerwy. Nie miał pojęcia czy bardziej chce mu się wybuchnąć złością czy płaczem. Akurat dzisiaj, kiedy znał Aurorę jeszcze lepiej, kiedy ona przyszła po niego i rozmawiała z nim, akurat teraz musiało jej się to stać. Tylko tego im jeszcze brakowało, aby przytomność stracił kolejny członek Zakonu, a ona była dla niego skarbnicą wiedzy...Jedynym żyjącym, który świetnie znał jego rodziców, była jego rodziną...
-Harry?-Rozbudziła go z tych rozmyślań.-Rozpracują to antidotum, oni nas nie powstrzymają, nie zabiją ich to tylko ich sztuczki!-Mówiła Ginny, ale on nie potrafił się skupić na jej słowach. Co jeśli coś się stanie Ginny? Tego by sobie nie wybaczył...Czasem wciąż widział ją jak dziewczynkę w Komnacie Tajemnic...
Do końca warty nie działo się nic nadzwyczajnego, nikt się nie zjawiał, kiedy zmienił ich Bill z Percy'm wrócili do środka. Tak jak ostatnimi czasy, poszli odwiedzić Hermionę.
-No cześć.-Zza ich pleców wyrósł Fred.
-Cześć.-Powiedziała sucho Ginny. Ron wciąż siedział nad łóżkiem Hermiony, a Ginny z Harry'm obok Aurory. Jej czarne, mocno kręcone włosy leżały w nieładzie na poduszce, ciało miała sztywne, leżała na plecach z zamkniętymi oczami i była przeraźliwie blada tak samo jak Hermiona.
-Dopiero co wczoraj z nią rozmawiałem...-Powiedział Harry a Ginny oparła głowę o jego ramię.
-Jesteśmy na świetnej drodze, nasz eliksir się tworzy,potrzebujemy jeszcze tylko dwóch składników...-Obwieścił George.
-Jakich?-Zapytała Ginny.
-Musimy skroplić przede wszystkim te ich świństwo, bo jest rozpylone w powietrzu, a to niestety może trochę potrwać, no wiecie do antidodotum część samego eliksiru to niezbędny składnik.
-No tak. A ten drugi?-Tym razem Harry zapytał, może mógłby jakoś pomóc...choć w takich sprawach nie było większych speców od bliźniaków.
-Sok z mandragor...-Westchnął Fred.
-I tu się zaczynają schody...-George był wyraźnie załamany.-Minie całkiem sporo czasu nim
Neville i profesor Sprout je dla nas wyhodują.
-Więc stoicie w miejscu....-Oni wszyscy pokładali ogromne nadzieje w Fredzie i George'u, nawet Ron zwrócił głowę w ich stronę, gdy zaczęli temat odtrutki.
-I przez ten cały czas mówicie, że świetnie wam idzie!-Powiedział oburzony Ron.-Okłamujecie ich wszystkich! Tak naprawdę nie robicie nic na przód!
-Och, Ron...to nie takie proste...-Powiedział jeden z bliźniaków smutnym głosem, a Ron wrócił do płakania i ściskania dłoni Hermiony.
-Skąd możnaby jeszcze wziąć mandragory?-Harry rzucił pytanie, ale wszyscy tylko wzruszali ramionami.
-Może w Hogwarcie?-Odezwał się za nimi jakiś dziewczęcy głos.
-Jackie!-Ginny wyraźnie ucieszyło to spotkanie.-Co tu robisz, wszystko w porządku?
-Taaa...jeśli można tak powiedzieć.
-Co z Mallory? Ona też tutaj jest?-Zapytała.
-Tak, ale zanim ją wszyscy wyściskają, no wiesz...-Przewróciła oczami.-Miałam nadzieję, że was spotkam, doradzili mi, że pewnie będziecie tutaj.-Powiedziała, ale widząc opłakującego Rona i nieruchomą Aurorę nagle spoważniała.-Tak mi przykro...
-To co z tymi mandragorami?-Zainteresował się Harry, dla Aurory i Hermiony mógłby nawet teraz lecieć do Hogwartu po potrzebny składnik.
-Spokojnie, Malluś ma tego trochę.
-ŻE CO?!-Ta informacja postawiła Rona na nogi, w tym samym momencie drzwi się otworzyła i weszła przez nie blondynka o długich włosach z wiecznym uśmiechem na twarzy.
-Ginny!-Krzyknęła, podbiegła do niej i rzuciła się jej na szyję.-Znaczy ekhem...pani Potter.-Spoważniała i otrzepała niewidzialne okruchy z peleryny podróżnej.
-O Merlinie...-Uśmiech zszedł jej z twarzy tak samo jak wcześniej Jackie.
-Skąd macie ten sok z mandragor?-Zapytał Ron.
-Ach...to.-Powiedziała Mallory i wyciągnęła z torby fiolkę.-Mam ich oczywiście więcej, zebrałyśmy je jak byłyśmy w Hogwarcie.
-Jak się dostałyście teraz do Hogwartu, myślałem, że jest obstawiony...-Odezwał się George.
-Jestem animagiem, nie było tak trudno...-Wytłumaczyła zdziwiona i po chwili dodała-No tak...wybaczcie, Mallory Catchet.-Dziewczyna przedstawiła się i uścisnęła ręce bliźniaków.
-Fred.
-George.
-To moi bracia.-Wyjaśniła Ginny.
-Och, tak myślałam, macie podobne włosy.-Uśmiechnęła się.
-To jak zdobyłyście te esencje z mandragor?-Zapytał Fred.
-Mallory zamieniła się w lwicę i...-Zaczęła Jackie.
-W LWICĘ?!-Fred wyglądał na pełnego podziwu.
-Tak, sama byłam zdziwiona, że akurat lwica...
-No nieważne Mall...-Jackie przewróciła oczami.
-No tak racja...
-Lwica to nie jest trochę...duże zwierzę jak na to by go nie zauważyć?-Harry wyobrażał sobie jak strażnicy Hogwartu w ogóle nie przejmują się lwicą znikąd.
-Przeszłam przez przejście Aberfortha.-Wyjaśniła.
-Sama była lwem, a mnie przetransmutowała w mysz...-Burknęła Jackie i założyła ręce na piersiach.
-Och, no bo mysz się nie rzuca w oczy!
-Niestety jak przechodziłyśmy przez błonia nas zauważyli, Mallory zabrała mnie na grzbiet i biegła co sił w nogach.
-Raczej w łapach.-Poprawiła ją.
-No tak.
-Ale udało nam się zgarnąć to co było potrzebne.-Skwitowała Mallory i potrząsnęła fiolką.
-Skąd wiedziałyście, że w ogóle będą potrzebne?-Zapytała Ginny.
-Z Potterwarty, wiedziałyśmy, że będą w Hogwarcie.
-I przyleciałyśmy tu na miotłach, żeby dostarczyć przesyłkę wam.-Zakończyła Jackie.
-Na miotłach? A nie łatwiej się deportować?-Powiedział zdziwiony Ron.
-Nie mogłyśmy, wciąż mam na sobie namiar, zdradziłybyśmy kryjówkę, więc wymyśliłam, że polecimy na miotłach.
-Mal to ma łeb na karku, widzielibyście miny śmierciożerców jak zamiast dziewczyny zobaczyli ostro wnerwionego lwa.-Dziewczyny parsknęły śmiechem.
-Miało być co najwyżej 6 osób!-Przegoniła ich pani Pomfrey.
-To my sobie już pójdziemy...-Powiedziała Jackie i szturchnęła Mallory łokciem.
-Aaa...tak jasne, trzeba dać to McGonagall.
-W sumie to zaczekajcie.-Zatrzymał je Fred.
-Tak?-Mallory obróciła się a jej długie włosy zamachnęły się.
-Właściwie to za 15 minut prowadzę audycję Potterwarty i potrzebujemy właśnie takiego gościa.-Zwrócił się do Mallory na co George sugestywnie uniósł brew.-Yhym...to znaczy...gości.-Uśmiechnął się i spojrzał na Jackie, dziewczyny chyba jednak na szczęście nic nie podejrzewały. Na Merlina! Że niby Fred i Mallory...-Pomyślała Ginny.-No cóż..ale jakby nie patrzeć to są do siebie podobni...
-Jasne, zgadzam się.-Uśmiechnęła się blondynka.
-No nie wiem czy to taki dobry pomysł, musimy się jeszcze rozpakować...-Powiedziała Jackie.
-No nie wiem co ty chcesz rozpakowywać słońce, bo przynajmniej ja mam tylko to.-Powiedziała wskazując torbę założoną asymetrycznie.
-Taa...w sumie tak...-Zgodziła się.-No dobra to pójdę z wami.
-George pójdziesz z nami?-Zapytał brata.
-Nie...zostanę tu, przy Angelinie.
-Jasne, no to chodźcie, oprowadzę was.-George uśmiechnął się i cała trójka po chwili opuściła skrzydło.
-Freddy będzie miał dziewczynę...-Ucieszył się George zacierając ręce.
-Nie przesadzaj..-Brurknął Ron.-Niewiadomo...
Gdy tak siedzieli chwile w ciszy, coś ją nagle przerwało, a raczej ktoś.
Pani Pomfrey i kilku aurorów nieśli niewidzialne nosze na których leżał...Draco Malfoy, ale przy tym wyglądał zupełnie jak nie on, włosy miał poszarpane a oczy czerwone, non stop coś wykrzykiwał i wiercił się.
-Oni szukają kamienia! Szukają jakiegoś kamienia! Słyszałem ich! A nawet widziałem! Kamień! Oni chcą znaleźć jakiś KAMIEŃ!-Rzucał się na noszach i wyglądał jakby był chory psychicznie.
-Potter!-Wrzasnął, gdy go dostrzegł. Szukajcie kamienia o wielkiej mocy!!-Sapał już ze zmęczenia a pot się z niego lał, był tym już wyraźnie wyczerpany.
-Jaki kamień, Draco!?-Zapytał podenerwowany Harry. Nic nie wiedzą o żadnym kamieniu, o co mu właściwie chodzi.
-Muszę tam iść! MUSZĘ TAM IŚĆ, PUŚĆCIE MNIE!!-Wrzasnął, w końcu przełożyli go na jedno z wolnych łóżek, aurorzy mocno go trzymali, bo cały czas się rzucał i nie dał się uspokoić.
-Draco, co to za kamień?!-Pytał go Harry.
-Nie wiem...nie wiem...-Zacisnął powieki i rozpłakał się, a pani Pomfrey już odmierzała jakiś specyfik do strzykawki.-Musicie go znaleźć przed nimi!
-Proszę tego nie robić!-Harry próbował powstrzymać pielęgniarkę, ale było już za późno. Wbiła igłę w jego bladą skórę i nacisnęła tłoczek a Draco skrzywił się i momentalnie osłabł.
-Kamień...Potter...kamień...o wielkiej mocy...-Wychrypiał i jakby od razu zasnął, a aurorzy mogli go wreszcie puścić.
-Co pani zrobiła!-Złościł się na nią Ron.
-Jestem pewna, że majaczy, nie zaprzątajcie tym sobie głowy...-Powiedziała pani Pomfrey jakby nic takiego się nie stało.-Spokojnie, wkrótce się obudzi, podałam mu tylko eliksir nasenny i uspokajający.-Dodała widząc ich przerażone i wściekłe miny.
-O co może chodzić, nie wiem nic o żadnym kamieniu!-Harry gorączkowo próbował sobie coś przypomnieć kamień filozoficzny jest zniszczony...
-A może chodzi o kamień wskrzeszenia?-Ron wyglądał jakby go oświeciło.
-To by miało nawet sens...-Powiedziała Ginny.
-Ale nikt tak naprawdę nie wie, gdzie go upuściłem, nie znajdą go!-Zapewnił choć sam zaczął się nad tym teraz zastanawiać.
-Jesteś pewien, że NA PEWNO nikt?-Brnął w to Ron.
-Taak, zresztą śmierciożercy przecież nie czytali bajek! Nie wiedzą nic o Insygniach Śmierci!
-Harry ma rację, ale nie możemy tego chyba całkiem wykluczyć prawda?-Powiedziała Ginny.
-No tak...ale ja nic nie wiem o żadnych innych niezwykłych kamieniach...
-Ja też nie.-Westchnął Ron.
-Może, gdy Draco się obudzi dowiemy się czegoś więcej...-Ginny spojrzała na jego łóżko.
-Ej, a co jeśli chodzi o kamień wskrzeszenia i oni chcą wskrzesić nim Voldemorta?!-Powiedział przerażony Ron.
-Kamień wskrzeszenia nie do końca tak naprawdę wskrzeszał.-Zauważyła Ginny.
-Musi chodzić o coś czego nie wiemy...-Głowił się Harry i zaczął chodzić tam i z powrotem.--Hermiona na pewno coś by o tym wiedziała...-Westchnął Ron.
-Mamy już sok z mandragor Ron.-Odezwał się George.-Więc już niedługo nasz eliksir będzie gotowy.-Pocieszył go.
-Nic jej nie będzie Ron.-Ginny położyła rękę na ramieniu brata.
-Wiem...po prostu...tęsknię za nią.-Powiedział a po jego policzku spłynęła łza.
-Nie tylko ty...
środa, 9 sierpnia 2017
77.Musimy trzymać się razem
-Dobrze, ja już pójdę, chce porozmawiać jeszcze z Andromedą, będę w salonie.-Powiedziała jego matka chrzestna.-Pamiętaj Harry, nie jesteśmy jeszcze w sytuacji bez wyjścia.Nie bój się.-Uśmiechnęła się do niego.-Wszyscy jesteśmy tu z tobą. Jesteś dzielnym mężczyzną.
-Dziękuję.-Powiedział dalej będąc pod peleryną.
-To dobranoc Harry.-Przytuliła go i poszła do salonu.
Przy Aurorze to wszystko zrozumiał, ale jak miałby teraz iść do Rona, co jeśli on naprawdę uważa, że to wszystko jego wina...Ale może serio jak to Ron, powiedział tak tylko w złości i desperacji. Jemu też w końcu tej nocy puściły nerwy...Każdego chyba przeraża to wszystko co się dzieje, niedługo jeszcze mogą stracić Aurorę...Z drugiej strony Aurora ma rację, pewnie się o niego martwią, powinni wiedzieć, że wrócił i nic mu nie jest...W końcu zdecydował, że pójdzie do urządzonego w jednym z pokoi ,,skrzydła szpitalnego". W drodze zaczął rozmyślać o wszystkim co powiedziała mu matka, to takie urocze, że nawet jej patronus się zmienił po śmierci Syriusza...Jak bardzo ona musiała za nim tęsknić...Co Ginny zrobiłaby gdyby on....Czy jej patronus też zmieniłby swoją postać na jelenia, czasem były takie przypadki. Przed nim do skrzydła wchodził jakiś chłopak dzięki czemu wśliznął się za nim w pelerynie niewidce, sam nie wiedział dlaczego jeszcze jej nie zdjął, może to ona dodawała mu odwagi. Przechodził obok kilku łóżek, na których leżały bezwładne ciała. Jedna dziewczyna siedziała pochylona nad nieruchomym chłopakiem i płakała, przy innym łóżku siedziała babcia ze spuszczoną głową i trzymała dłoń małej dziewczynki, prawdopodobnie była to jej wnuczka. Nie mógł uwierzyć w to co zobaczył..w łóżku na przeciwko Hermiony leżała teraz czarnoskóra Angelina Johnson, a przy jej łóżku załamany i zmęczony siedział George, a obok niego jego brat bliźniak który go pocieszał, ale sam miał smutną minę. W końcu jego wzrok padł na bezwładną Hermionę i dwoje rudowłosych przy jej łóżku. On sam jeszcze się nie ujawniał i usiadł na wolnym krześle parę metrów od nich.
-Powinieneś go przeprosić Ron!-Powiedziała Ginny a w jej oczach odbijało się pomarańczowe światło lampy.
-Mówisz tak a sama się z nim pokłóciłaś.
-Nie pokłóciłam, powiedziałem co myślę.-Zaprzeczyła.
-,,Powiedziałaś co myślisz" już to sobie wyobrażam.-Prychnął.
-Gadasz tak, a nawet nie raczyłeś z nim porozmawiać jak dorosły, a nie rzucać wyzwiska jak dziecko!-Powiedziała zdenerwowana a w oczach zabłyszczały jej łzy. Zrozumiał to, że nie mógłby stąd tak po prostu odejść, Ginny miała rację, tylko zostawiłby ich z tymi wszystkimi problemami...
-Wiesz jaki on jest! Pewnie niedługo wróci, na pewno nie odszedł!-Ron rzeczywiście wyglądał jakby był tego święcie przekonany.
-Boję się co on sobie ubzdurał...-Westchnęła, a Harry miał wielką ochotę powiedzieć: Nigdzie nie odchodzę, nie martw się.-Boże, Ron dlaczego ty musiałeś to powiedzieć! Myślisz, że on dobrze się czuje z tym, że jego przyjaciółka tu leży!-Wykrzyczała a po chwili pani Pomfrey zaczęła ją uciszać.
-My wszyscy mamy już tego dość!-Syknął.-Poza tym, gdyby go nie szukali nie truli by mugoli...
-To strasznie głupie usprawiedliwianie siebie Ron...Myślałam, że jesteście przyjaciółmi na dobre i na złe.-Powiedziała a te słowa chyba nim wstrząsnęły, zapadła cisza, którą w końcu przerwał Ron.
-A ja myślałem, że ślubowaliście sobie dozgonną miłość...-Próbował się bronić.
-Tak Ron, tak właśnie było i co z tego?
-To, że teraz on chce nas tak po prostu zostawić!
-I znowu wracamy do punktu wyjścia, czyli twojej gadaniny pt. ,,Gdyby cię tu nie było, byłoby nam lepiej". Jak możesz tak oczerniać swojego przyjaciela i to jeszcze w takiej trudnej sytuacji!-Harry'ego cieszyło to, że Ginny rozumie to co zaszło i że to nie do końca jego wina.
-Jemu łatwo mówić, bo to nie jego żona jest nieprzytomna!-Rozpłakał się, Harry zupełnie się tego po nim nie spodziewał i choć wciąż był na Rona zły to i tak zrobiło mu się go strasznie żal.
-Widzę, że ty nic jeszcze nie rozumiesz Ron, a te świństwo chyba też zaczęło na ciebie działać.-Powiedziała smutnym głosem, narzuciła na siebie pelerynę podróżną z kapturem, wstała z krzesła i poszła w kierunku drzwi, Harry natychmiast ruszył za nią. Pewnie się o niego martwi, ale gdyby się teraz ujawnił...
-Gdzie idziesz Ginny?-Zapytał Ron, wyglądał na mocno zaniepokojonego zachowaniem siostry a Harry był ciekawy co z tego wyniknie.-Przecież tam tak leje, a spacerki o tej porze to nie najlepszy pomysł...-Przestrzegł ją brat, ale Harry był pewny, że Ginny to zignoruje, jednak przeliczył się, bo ona odwróciła się do Rona i powiedziała:
-Wiesz Ron, mam gdzieś to jaka jest pogoda i która godzina, chce do Harry'ego, potrzebuję go teraz, a on potrzebuje mnie.-Harry widział w niej zmęczenie tą całą sytuacją a jednak chciała jeszcze iść go szukać, dzielna Ginny...-Poza tym jakby mnie dorwali chyba nie miałbyś wyrzutów sumienia...-Powiedziała i odwróciła się na pięcie.
-Zaczekaj!-Zawołał ją Ron i podbiegł do niej.
-Co znowu?-Zapytała, ale Harry wiedział, że osiągnęła zamierzony cel.
-Nie ma mowy, idę z tobą!
-Lepiej już sobie daruj Ron i zostań z Hermioną.
-Chwila, chwila!-Zatrzymał ich George.
-Gdzie wy się wybieracie?-Zapytał Fred.
-Idę szukać Harry'ego, bo Ron powiedział mu, że to wszystko jego wina.-Wskazała na chorych.
-Jak zwykle Ron spieprzył, no jakoś mnie to nie dziwi.-Powiedział George.
-No trudno, idę to odkręcać!-Powiedział teraz już pewien tego co chce zrobić, a Harry zastanawiał się kiedy się ujawnić...
-No i nareszcie mówisz z sensem!-Ucieszyła się Ginny.
-To my idziemy z wami!-Powiedzieli chórem Fred i George.
Harry nadal nie zdejmował niewidki i nie wiedział co dalej zrobić na szczęście całą czwórkę zawróciła pani Weasley.
-Chyba nie myślicie, że was stąd teraz wypuszczę!-Powiedziała szeroko rozkładając ręce.
-Harry gdzieś wyszedł! Idziemy po niego.-Wytłumaczył Ron.
-Macie wartę?-Wtrąciła Aurora, wychodząc z salonu.
-Nie, niewiadomo co z Harry'm, co jeśli śmierciożercy...-Zaczęła Molly, ale Aurora wpadła jej w słowo.
-Spokojnie, poszłam po niego jakieś pół godziny temu, jest w domu, nie musicie się martwić.-Zapewniła ich.
-Dzięki Merlinowi!-Pani Weasley złapała się za serce i odetchnęła z ulgą.
-Dobranoc.-Powiedziała do wszystkich brunetka z uśmiechem i poszła już do siebie.
-Pewnie już śpi.-Powiedziała do nich Ginny.
-Dobrze, że nic mu nie jest.-Do Rona chyba zaczęło docierać to co mogło się wydarzyć.
-Taak...pójdę już do siebie.-Powiedziała wykończona Ginny, a Harry szybko tam pobiegł i zrzucił z siebie niewidkę. Po co mu to wszystko właściwie było? To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że jego rodzina martwi się o niego...Harry rzucił pelerynę niewidkę i położył się na łóżku. Wiedział, że Ginny już tu idzie, co miał jej powiedzieć? To chyba nie była jego wina, ale im dłużej tu będzie, tym będzie gorzej...Nie będzie się teraz poddawać, ale nadszedł chyba czas na dokładne zaplanowanie wtargnięcia do ministerstwa. W końcu drzwi się otworzyły i Harry podniósł się do pozycji siedzącej.
-Ginny ja...-Zaczął ale ona podbiegła do niego i przytuliła.
-Dobrze, że nic ci nie jest. Wystarczy już chyba tych kłótni i nocnych spacerków...Ale mogłeś chociaż dać znać, że wróciłeś! Nie było cię chyba ponad godzinę...-Powiedziała i usiadła koło niego.-A tam jest strasznie zimno.-Powiedziała i chyba trochę niepewnie położyła mu głowę na ramieniu.
-Ja...wiem, że nie mógłbym tak po prostu odejść, powiedziałem tak, bo Ron mnie zdenerwował i...ja nie chcę was wcale zostawiać, zresztą obiecałem ci coś.-Powiedział.
-Wiem, Ron potrafi wyprowadzić z równowagi nawet najspokojniejszego i najcierpliwszego człowieka...A co do Hermiony to pani Pomfrey stwierdziła, że po podaniu jej eliksiru na wzmocnienie trochę jej się polepszyło...-Powiedziała i ziewnęła.
-Idź już spać, widzę, że jesteś zmęczona.-Powiedział i pogłaskał ją po włosach.
-Taa...to nie był za dobry dzień...-Westchnęła.
-Masz rację, dobrze, że już się skończył.
-Przepraszam jeśli to co powiedziałam...
-Dobrze, że powiedziałaś mi to wprost, nie zostawię was...Masz rację wiemy już dosyć dużo i głupio byłoby się teraz poddać.
-Miałam nadzieję, że to zrozumiesz.-Uśmiechnęła się i poczochrała jego włosy.-Ronem się nie przejmuj złość już chyba z niego uszła...
-Jutro z nim porozmawiam, dzisiaj nie mam już siły...
-Do jutra mu już wszystko przejdzie, za dobrze znam Rona, żeby mogło być inaczej.-Pocieszyła go.
-Stworek...
-Tak sir?-Skrzat deportował się i nisko skłonił się przed nim.
-Mógłbyś znaleźć mi coś do jedzenia?
-Tak jest sir!-Powiedział i deportował się z powrotem.
-Dzięki.-Powiedział choć skrzata już przy nim nie było.-Nie wiem co mam teraz zrobić, żeby Hermionie i innym nic nie było...
-George postanowił, że opracuje surowicę, a Fred chce mu pomóc, nie martw się chyba nie ma rzeczy jakiej oni by nie opracowali...Choć mi też bardzo brakuje Hermiony...-Westchnęła ciężko.
-Od jutra gromadzę wszystko co może mi się przydać, wszystkie informacje.
-Masz zamiar znaleźć jakieś rozwiązanie...tak ja też od paru tygodni myślę o tym wszystkim, ale nie wiemy jak wielu zdecyduje się na tę ,,wyprawę" skoro całe ministerstwo jest obstawione śmierciożercami...
-Jestem pewien, że na Zakon możemy liczyć, porozmawiam z paroma aurorami może oni jeszcze coś wiedzą...no nie wiem cokolwiek...-Z powrotem położył się na łóżko i patrzył w sufit.
-Masz rację.-Przytaknęła i położyła się obok niego na boku z twarzą w jego stronę.
-Żeby oni tylko z tego wyszli...
-Nie możesz się za to obwiniać. Harry poradzimy sobie z tym wszystkim, jeszcze im dołożymy za tych wszystkich mugolaków. W końcu wrócił dawny Harry gotowy do działania!-Uśmiechnęła się.
-Tak, od jutra zaczynamy ustalać strategię.
-Dobry pomysł, jutro się tym zajmiemy...Dobranoc Harry...
-Więc...wszystko w porządku...-Powiedział niepewnie.
-Tak, Harry, ważne dla mnie jest to, że tu jesteś. Po tych słowach Harry przytulił ją i pocałował w czubek głowy.
-Dobranoc Ginny.-Powiedział i szepnął:-Nox.
Następnego dnia...
Ron jak to się można było spodziewać siedział przy Hermionie w skrzydle szpitalnym.
-Pójdę sam z nim porozmawiać Ginny.-Powiedział jej Harry przed drzwiami do skrzydła.
-Przynieść ci coś do jedzenia?-Zapytała z troską i zauważył jej podobieństwo do pani Weasley, zawsze tak o wszystkich dbała, jest taka opiekuńcza...
-Nie, dzięki Ginny, ale za niedługo przyjdę.
-No dobrze.-Kiwnęła głową.-Powodzenia.-Szepnęła i cmoknęła go w policzek po czym powlekła się do salonu na śniadanie, a Harry wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę. O tej porze nie było tu jeszcze żadnych odwiedzających poza Ronem. Gdy rudy usłyszał jak ktoś wchodzi był chyba pewien, że to pani Pomfrey lub inna lekarka z Munga, bo nie odwracając głowy mruknął:
-Jeszcze chwilę, błagam, to moja żona!-Lamentował.
-To tylko ja.-Odpowiedział Harry i usiadł na krześle koło Rona.
-Harry?-Powiedział zdziwiony jakby nie wiadomo co ujrzał, a gdy podniósł na niego wzrok jego wygląd Harry'ego co najmniej...zaniepokoił. Oczy miał jakby zapadnięte, zapuchnięte i czerwone od płaczu tak samo jak jego twarz.
-Ron ty w ogóle dzisiaj nie spałeś? Wyglądasz fatalnie...-Powiedział mu szczerze Harry.-Powinieneś odpocząć.
-Tylko mi nie mów co powinienem.-Westchnął.-Teraz tu jest moje miejsce.-Wskazał na Hermionę. Harry już wolał nic więcej nie dodawać, żeby tymi kazaniami jeszcze bardziej nie zdenerwować Rona.
-Stary...-Zaczął Ron.
-Tak?
-Ja...naprawdę nie chodziło mi o to, że to twoja wina, i że cię tu nie chcemy, ja jestem przerażony tym jak szybko Hermiona znalazła się w takim stanie! Ja nie wiem co robić Harry! Ja wiem, że nie powinienem tego mówić...zresztą ja zawsze coś głupiego powiem albo zrobię, czemu ja jestem taki głupi! -Ukrył twarz w dłoniach.-Nie chcę żebyś czuł się za nich odpowiedzialny, tylko dlatego, że ja palnąłem jakąś głupotę...
-Dobrze, że to mówisz Ron, cieszę się, że zrozumiałeś w końcu...
-Harry, ja już mam tego dosyć, prędzej to ja powinienem iść do ministerstwa, bo mnie naprawdę nikt tu nie potrzebuje.
-I co to ma być może jakaś pokuta?-Zadrwił.-Daj sobie spokój, oczywiście, że cię tu potrzebujemy, myślisz, że co by było z Hermioną, ze mną, z Ginny, twoją mamą i braćmi...Wiem, że George zaczął pracować nad eliksirem...
-Wiem.-Przerwał mu.-Wczoraj nam mówił.
-A jemu bardzo zależy na Angelinie, on na pewno łatwo się nie podda.
-Mam nadzieję...-Powiedział załamany.-Serio przepraszam cię stary, przemyślałem to wszystko i...Ginny miała rację, nic mnie nie usprawiedliwia...
-Daj spokój Ron, najlepiej o tym zapomnijmy.
-Dzięki stary. A ty i Ginny...
-Tak, wszystko w porządku.
-Wiedziałem, że się szybko pogodzicie, nie wiem jak to robi, ale Ginny ma zawsze rację...-Zaśmiał się krótko.
-Lepiej już chodźmy na śniadanie a ty się wyśpij Ron.-Poradził mu Harry.
-Nie mogę, mam dziś wartę.-Wstał i obaj poszli w kierunku salonu.
-Chcesz iść w takim stanie na wartę! Żartujesz sobie?! Pójdę za ciebie.
-Dzięki stary.-Ron poklepał go po plecach i jeszcze raz zerknął na nieprzytomną Hermionę.
-Chodźmy już Ron, wzrokiem jej nie uleczysz a jeszcze musimy odbyć kilka rozmów.-Oświadczył Harry i po chwili dodał-Ale dopiero jak odpoczniesz.
-No dobra, dobra.-Przewrócił oczami.-Jesteś gorszy niż moja matka.Powiedział i obaj parsknęli śmiechem.
Wiem, dzisiaj post krótszy niż zwykle i jeszcze spóźniony...taa masakra. Ale jak to bywa w wakacje trochę się z tym wszystkim nie wyrobiłam, no ale mam nadzieję, że następny post już będzie punktualnie w niedzielę. Proszę o komy i pozdrawiam!
-Dziękuję.-Powiedział dalej będąc pod peleryną.
-To dobranoc Harry.-Przytuliła go i poszła do salonu.
Przy Aurorze to wszystko zrozumiał, ale jak miałby teraz iść do Rona, co jeśli on naprawdę uważa, że to wszystko jego wina...Ale może serio jak to Ron, powiedział tak tylko w złości i desperacji. Jemu też w końcu tej nocy puściły nerwy...Każdego chyba przeraża to wszystko co się dzieje, niedługo jeszcze mogą stracić Aurorę...Z drugiej strony Aurora ma rację, pewnie się o niego martwią, powinni wiedzieć, że wrócił i nic mu nie jest...W końcu zdecydował, że pójdzie do urządzonego w jednym z pokoi ,,skrzydła szpitalnego". W drodze zaczął rozmyślać o wszystkim co powiedziała mu matka, to takie urocze, że nawet jej patronus się zmienił po śmierci Syriusza...Jak bardzo ona musiała za nim tęsknić...Co Ginny zrobiłaby gdyby on....Czy jej patronus też zmieniłby swoją postać na jelenia, czasem były takie przypadki. Przed nim do skrzydła wchodził jakiś chłopak dzięki czemu wśliznął się za nim w pelerynie niewidce, sam nie wiedział dlaczego jeszcze jej nie zdjął, może to ona dodawała mu odwagi. Przechodził obok kilku łóżek, na których leżały bezwładne ciała. Jedna dziewczyna siedziała pochylona nad nieruchomym chłopakiem i płakała, przy innym łóżku siedziała babcia ze spuszczoną głową i trzymała dłoń małej dziewczynki, prawdopodobnie była to jej wnuczka. Nie mógł uwierzyć w to co zobaczył..w łóżku na przeciwko Hermiony leżała teraz czarnoskóra Angelina Johnson, a przy jej łóżku załamany i zmęczony siedział George, a obok niego jego brat bliźniak który go pocieszał, ale sam miał smutną minę. W końcu jego wzrok padł na bezwładną Hermionę i dwoje rudowłosych przy jej łóżku. On sam jeszcze się nie ujawniał i usiadł na wolnym krześle parę metrów od nich.
-Powinieneś go przeprosić Ron!-Powiedziała Ginny a w jej oczach odbijało się pomarańczowe światło lampy.
-Mówisz tak a sama się z nim pokłóciłaś.
-Nie pokłóciłam, powiedziałem co myślę.-Zaprzeczyła.
-,,Powiedziałaś co myślisz" już to sobie wyobrażam.-Prychnął.
-Gadasz tak, a nawet nie raczyłeś z nim porozmawiać jak dorosły, a nie rzucać wyzwiska jak dziecko!-Powiedziała zdenerwowana a w oczach zabłyszczały jej łzy. Zrozumiał to, że nie mógłby stąd tak po prostu odejść, Ginny miała rację, tylko zostawiłby ich z tymi wszystkimi problemami...
-Wiesz jaki on jest! Pewnie niedługo wróci, na pewno nie odszedł!-Ron rzeczywiście wyglądał jakby był tego święcie przekonany.
-Boję się co on sobie ubzdurał...-Westchnęła, a Harry miał wielką ochotę powiedzieć: Nigdzie nie odchodzę, nie martw się.-Boże, Ron dlaczego ty musiałeś to powiedzieć! Myślisz, że on dobrze się czuje z tym, że jego przyjaciółka tu leży!-Wykrzyczała a po chwili pani Pomfrey zaczęła ją uciszać.
-My wszyscy mamy już tego dość!-Syknął.-Poza tym, gdyby go nie szukali nie truli by mugoli...
-To strasznie głupie usprawiedliwianie siebie Ron...Myślałam, że jesteście przyjaciółmi na dobre i na złe.-Powiedziała a te słowa chyba nim wstrząsnęły, zapadła cisza, którą w końcu przerwał Ron.
-A ja myślałem, że ślubowaliście sobie dozgonną miłość...-Próbował się bronić.
-Tak Ron, tak właśnie było i co z tego?
-To, że teraz on chce nas tak po prostu zostawić!
-I znowu wracamy do punktu wyjścia, czyli twojej gadaniny pt. ,,Gdyby cię tu nie było, byłoby nam lepiej". Jak możesz tak oczerniać swojego przyjaciela i to jeszcze w takiej trudnej sytuacji!-Harry'ego cieszyło to, że Ginny rozumie to co zaszło i że to nie do końca jego wina.
-Jemu łatwo mówić, bo to nie jego żona jest nieprzytomna!-Rozpłakał się, Harry zupełnie się tego po nim nie spodziewał i choć wciąż był na Rona zły to i tak zrobiło mu się go strasznie żal.
-Widzę, że ty nic jeszcze nie rozumiesz Ron, a te świństwo chyba też zaczęło na ciebie działać.-Powiedziała smutnym głosem, narzuciła na siebie pelerynę podróżną z kapturem, wstała z krzesła i poszła w kierunku drzwi, Harry natychmiast ruszył za nią. Pewnie się o niego martwi, ale gdyby się teraz ujawnił...
-Gdzie idziesz Ginny?-Zapytał Ron, wyglądał na mocno zaniepokojonego zachowaniem siostry a Harry był ciekawy co z tego wyniknie.-Przecież tam tak leje, a spacerki o tej porze to nie najlepszy pomysł...-Przestrzegł ją brat, ale Harry był pewny, że Ginny to zignoruje, jednak przeliczył się, bo ona odwróciła się do Rona i powiedziała:
-Wiesz Ron, mam gdzieś to jaka jest pogoda i która godzina, chce do Harry'ego, potrzebuję go teraz, a on potrzebuje mnie.-Harry widział w niej zmęczenie tą całą sytuacją a jednak chciała jeszcze iść go szukać, dzielna Ginny...-Poza tym jakby mnie dorwali chyba nie miałbyś wyrzutów sumienia...-Powiedziała i odwróciła się na pięcie.
-Zaczekaj!-Zawołał ją Ron i podbiegł do niej.
-Co znowu?-Zapytała, ale Harry wiedział, że osiągnęła zamierzony cel.
-Nie ma mowy, idę z tobą!
-Lepiej już sobie daruj Ron i zostań z Hermioną.
-Chwila, chwila!-Zatrzymał ich George.
-Gdzie wy się wybieracie?-Zapytał Fred.
-Idę szukać Harry'ego, bo Ron powiedział mu, że to wszystko jego wina.-Wskazała na chorych.
-Jak zwykle Ron spieprzył, no jakoś mnie to nie dziwi.-Powiedział George.
-No trudno, idę to odkręcać!-Powiedział teraz już pewien tego co chce zrobić, a Harry zastanawiał się kiedy się ujawnić...
-No i nareszcie mówisz z sensem!-Ucieszyła się Ginny.
-To my idziemy z wami!-Powiedzieli chórem Fred i George.
Harry nadal nie zdejmował niewidki i nie wiedział co dalej zrobić na szczęście całą czwórkę zawróciła pani Weasley.
-Chyba nie myślicie, że was stąd teraz wypuszczę!-Powiedziała szeroko rozkładając ręce.
-Harry gdzieś wyszedł! Idziemy po niego.-Wytłumaczył Ron.
-Macie wartę?-Wtrąciła Aurora, wychodząc z salonu.
-Nie, niewiadomo co z Harry'm, co jeśli śmierciożercy...-Zaczęła Molly, ale Aurora wpadła jej w słowo.
-Spokojnie, poszłam po niego jakieś pół godziny temu, jest w domu, nie musicie się martwić.-Zapewniła ich.
-Dzięki Merlinowi!-Pani Weasley złapała się za serce i odetchnęła z ulgą.
-Dobranoc.-Powiedziała do wszystkich brunetka z uśmiechem i poszła już do siebie.
-Pewnie już śpi.-Powiedziała do nich Ginny.
-Dobrze, że nic mu nie jest.-Do Rona chyba zaczęło docierać to co mogło się wydarzyć.
-Taak...pójdę już do siebie.-Powiedziała wykończona Ginny, a Harry szybko tam pobiegł i zrzucił z siebie niewidkę. Po co mu to wszystko właściwie było? To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że jego rodzina martwi się o niego...Harry rzucił pelerynę niewidkę i położył się na łóżku. Wiedział, że Ginny już tu idzie, co miał jej powiedzieć? To chyba nie była jego wina, ale im dłużej tu będzie, tym będzie gorzej...Nie będzie się teraz poddawać, ale nadszedł chyba czas na dokładne zaplanowanie wtargnięcia do ministerstwa. W końcu drzwi się otworzyły i Harry podniósł się do pozycji siedzącej.
-Ginny ja...-Zaczął ale ona podbiegła do niego i przytuliła.
-Dobrze, że nic ci nie jest. Wystarczy już chyba tych kłótni i nocnych spacerków...Ale mogłeś chociaż dać znać, że wróciłeś! Nie było cię chyba ponad godzinę...-Powiedziała i usiadła koło niego.-A tam jest strasznie zimno.-Powiedziała i chyba trochę niepewnie położyła mu głowę na ramieniu.
-Ja...wiem, że nie mógłbym tak po prostu odejść, powiedziałem tak, bo Ron mnie zdenerwował i...ja nie chcę was wcale zostawiać, zresztą obiecałem ci coś.-Powiedział.
-Wiem, Ron potrafi wyprowadzić z równowagi nawet najspokojniejszego i najcierpliwszego człowieka...A co do Hermiony to pani Pomfrey stwierdziła, że po podaniu jej eliksiru na wzmocnienie trochę jej się polepszyło...-Powiedziała i ziewnęła.
-Idź już spać, widzę, że jesteś zmęczona.-Powiedział i pogłaskał ją po włosach.
-Taa...to nie był za dobry dzień...-Westchnęła.
-Masz rację, dobrze, że już się skończył.
-Przepraszam jeśli to co powiedziałam...
-Dobrze, że powiedziałaś mi to wprost, nie zostawię was...Masz rację wiemy już dosyć dużo i głupio byłoby się teraz poddać.
-Miałam nadzieję, że to zrozumiesz.-Uśmiechnęła się i poczochrała jego włosy.-Ronem się nie przejmuj złość już chyba z niego uszła...
-Jutro z nim porozmawiam, dzisiaj nie mam już siły...
-Do jutra mu już wszystko przejdzie, za dobrze znam Rona, żeby mogło być inaczej.-Pocieszyła go.
-Stworek...
-Tak sir?-Skrzat deportował się i nisko skłonił się przed nim.
-Mógłbyś znaleźć mi coś do jedzenia?
-Tak jest sir!-Powiedział i deportował się z powrotem.
-Dzięki.-Powiedział choć skrzata już przy nim nie było.-Nie wiem co mam teraz zrobić, żeby Hermionie i innym nic nie było...
-George postanowił, że opracuje surowicę, a Fred chce mu pomóc, nie martw się chyba nie ma rzeczy jakiej oni by nie opracowali...Choć mi też bardzo brakuje Hermiony...-Westchnęła ciężko.
-Od jutra gromadzę wszystko co może mi się przydać, wszystkie informacje.
-Masz zamiar znaleźć jakieś rozwiązanie...tak ja też od paru tygodni myślę o tym wszystkim, ale nie wiemy jak wielu zdecyduje się na tę ,,wyprawę" skoro całe ministerstwo jest obstawione śmierciożercami...
-Jestem pewien, że na Zakon możemy liczyć, porozmawiam z paroma aurorami może oni jeszcze coś wiedzą...no nie wiem cokolwiek...-Z powrotem położył się na łóżko i patrzył w sufit.
-Masz rację.-Przytaknęła i położyła się obok niego na boku z twarzą w jego stronę.
-Żeby oni tylko z tego wyszli...
-Nie możesz się za to obwiniać. Harry poradzimy sobie z tym wszystkim, jeszcze im dołożymy za tych wszystkich mugolaków. W końcu wrócił dawny Harry gotowy do działania!-Uśmiechnęła się.
-Tak, od jutra zaczynamy ustalać strategię.
-Dobry pomysł, jutro się tym zajmiemy...Dobranoc Harry...
-Więc...wszystko w porządku...-Powiedział niepewnie.
-Tak, Harry, ważne dla mnie jest to, że tu jesteś. Po tych słowach Harry przytulił ją i pocałował w czubek głowy.
-Dobranoc Ginny.-Powiedział i szepnął:-Nox.
Następnego dnia...
Ron jak to się można było spodziewać siedział przy Hermionie w skrzydle szpitalnym.
-Pójdę sam z nim porozmawiać Ginny.-Powiedział jej Harry przed drzwiami do skrzydła.
-Przynieść ci coś do jedzenia?-Zapytała z troską i zauważył jej podobieństwo do pani Weasley, zawsze tak o wszystkich dbała, jest taka opiekuńcza...
-Nie, dzięki Ginny, ale za niedługo przyjdę.
-No dobrze.-Kiwnęła głową.-Powodzenia.-Szepnęła i cmoknęła go w policzek po czym powlekła się do salonu na śniadanie, a Harry wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę. O tej porze nie było tu jeszcze żadnych odwiedzających poza Ronem. Gdy rudy usłyszał jak ktoś wchodzi był chyba pewien, że to pani Pomfrey lub inna lekarka z Munga, bo nie odwracając głowy mruknął:
-Jeszcze chwilę, błagam, to moja żona!-Lamentował.
-To tylko ja.-Odpowiedział Harry i usiadł na krześle koło Rona.
-Harry?-Powiedział zdziwiony jakby nie wiadomo co ujrzał, a gdy podniósł na niego wzrok jego wygląd Harry'ego co najmniej...zaniepokoił. Oczy miał jakby zapadnięte, zapuchnięte i czerwone od płaczu tak samo jak jego twarz.
-Ron ty w ogóle dzisiaj nie spałeś? Wyglądasz fatalnie...-Powiedział mu szczerze Harry.-Powinieneś odpocząć.
-Tylko mi nie mów co powinienem.-Westchnął.-Teraz tu jest moje miejsce.-Wskazał na Hermionę. Harry już wolał nic więcej nie dodawać, żeby tymi kazaniami jeszcze bardziej nie zdenerwować Rona.
-Stary...-Zaczął Ron.
-Tak?
-Ja...naprawdę nie chodziło mi o to, że to twoja wina, i że cię tu nie chcemy, ja jestem przerażony tym jak szybko Hermiona znalazła się w takim stanie! Ja nie wiem co robić Harry! Ja wiem, że nie powinienem tego mówić...zresztą ja zawsze coś głupiego powiem albo zrobię, czemu ja jestem taki głupi! -Ukrył twarz w dłoniach.-Nie chcę żebyś czuł się za nich odpowiedzialny, tylko dlatego, że ja palnąłem jakąś głupotę...
-Dobrze, że to mówisz Ron, cieszę się, że zrozumiałeś w końcu...
-Harry, ja już mam tego dosyć, prędzej to ja powinienem iść do ministerstwa, bo mnie naprawdę nikt tu nie potrzebuje.
-I co to ma być może jakaś pokuta?-Zadrwił.-Daj sobie spokój, oczywiście, że cię tu potrzebujemy, myślisz, że co by było z Hermioną, ze mną, z Ginny, twoją mamą i braćmi...Wiem, że George zaczął pracować nad eliksirem...
-Wiem.-Przerwał mu.-Wczoraj nam mówił.
-A jemu bardzo zależy na Angelinie, on na pewno łatwo się nie podda.
-Mam nadzieję...-Powiedział załamany.-Serio przepraszam cię stary, przemyślałem to wszystko i...Ginny miała rację, nic mnie nie usprawiedliwia...
-Daj spokój Ron, najlepiej o tym zapomnijmy.
-Dzięki stary. A ty i Ginny...
-Tak, wszystko w porządku.
-Wiedziałem, że się szybko pogodzicie, nie wiem jak to robi, ale Ginny ma zawsze rację...-Zaśmiał się krótko.
-Lepiej już chodźmy na śniadanie a ty się wyśpij Ron.-Poradził mu Harry.
-Nie mogę, mam dziś wartę.-Wstał i obaj poszli w kierunku salonu.
-Chcesz iść w takim stanie na wartę! Żartujesz sobie?! Pójdę za ciebie.
-Dzięki stary.-Ron poklepał go po plecach i jeszcze raz zerknął na nieprzytomną Hermionę.
-Chodźmy już Ron, wzrokiem jej nie uleczysz a jeszcze musimy odbyć kilka rozmów.-Oświadczył Harry i po chwili dodał-Ale dopiero jak odpoczniesz.
-No dobra, dobra.-Przewrócił oczami.-Jesteś gorszy niż moja matka.Powiedział i obaj parsknęli śmiechem.
Wiem, dzisiaj post krótszy niż zwykle i jeszcze spóźniony...taa masakra. Ale jak to bywa w wakacje trochę się z tym wszystkim nie wyrobiłam, no ale mam nadzieję, że następny post już będzie punktualnie w niedzielę. Proszę o komy i pozdrawiam!
Subskrybuj:
Posty (Atom)