Translate

niedziela, 13 sierpnia 2017

78.Kamień o wielkiej mocy

Harry tak jak obiecał Ronowi poszedł za niego na wartę, a razem z nim poszła Ginny.
-Przyniosłam ci coś na ząb.-Powiedziała Ginny siadając obok niego na werandzie domu i podała mu kanapki.
-Dzięki.-Powiedział i wziął gryza.
-No i co?-Zapytała i Harry doskonale wiedział co ma na myśli.
-Już nie sądzi, że to moja wina.
-To dobrze, wiedziałam, że tak będzie.
-Tak wiem jaki jest Ron, ale to nie zmienia faktu, że powinniśmy szybko coś wymyślić i to wszystko zakończyć.
-Harry..-Zaczęła niepewnie.
-Tak?-Zapytał podenerwowany.
-Muszę ci coś powiedzieć...-Jej wyraz twarzy był poważny tak samo jak jej ton, Harry zaczął bać się tego co zaraz usłyszy.
-Co się stało?
-Bo...dzisiaj...-Wzięła głęboki oddech, a on zaczął się już nie cierpliwić.-Dziś rano, przed chwilą zabrali Aurorę do skrzydła szpitalnego.-Powiedziała szybko, a Harry poczuł jak właśnie osuwa mu się grunt pod nogami. Jak to było możliwe? Widział się z nią zaledwie kilka godzin temu, rozmawiał z nią poprzedniego wieczora, a teraz wydawało mu się jakby to było dawno temu...Z drugiej strony mógł się tego spodziewać, była pochodzenia mugolskiego, nic nie mogło jej przed tym uchronić.
-Nie wierzę...-Tylko tyle zdołał dać w odpowiedzi.
-Tak się dzieje ze wszystkimi mugolakami, którzy się nie stawili do ministerstwa.-Powiedziała Ginny i przytuliła go.
-Ja...ja już tak dłużej nie mogę!
-Wiem Harry, wiem...-Powiedziała cicho.
-I co ja mam zrobić!? Straciliśmy kolejnego członka Zakonu!-Powiedział zdenerwowany, najchętniej czymś by teraz cisnął, coś zniszczył, czuł jak złość w nim wrze.
-Uspokój się Harry, już niedługo...to się skończy już niedługo...-Uspokajała go, a jej głos i dotyk rzeczywiście koił jego nerwy. Nie miał pojęcia czy bardziej chce mu się wybuchnąć złością czy płaczem. Akurat dzisiaj, kiedy znał Aurorę jeszcze lepiej, kiedy ona przyszła po niego i rozmawiała z nim, akurat teraz musiało jej się to stać. Tylko tego im jeszcze brakowało, aby przytomność stracił kolejny członek Zakonu, a ona była dla niego skarbnicą wiedzy...Jedynym żyjącym, który świetnie znał jego rodziców, była jego rodziną...
-Harry?-Rozbudziła go z tych rozmyślań.-Rozpracują to antidotum, oni nas nie powstrzymają, nie zabiją ich to tylko ich sztuczki!-Mówiła Ginny, ale on nie potrafił się skupić na jej słowach. Co jeśli coś się stanie Ginny? Tego by sobie nie wybaczył...Czasem wciąż widział ją jak dziewczynkę w Komnacie Tajemnic...
Do końca warty nie działo się nic nadzwyczajnego, nikt się nie zjawiał, kiedy zmienił ich Bill z Percy'm wrócili do środka. Tak jak ostatnimi czasy, poszli odwiedzić Hermionę.
-No cześć.-Zza ich pleców wyrósł Fred.
-Cześć.-Powiedziała sucho Ginny. Ron wciąż siedział nad łóżkiem Hermiony, a Ginny z Harry'm obok Aurory. Jej czarne, mocno kręcone włosy leżały w nieładzie na poduszce, ciało miała sztywne, leżała na plecach z zamkniętymi oczami i była przeraźliwie blada tak samo jak Hermiona.
-Dopiero co wczoraj z nią rozmawiałem...-Powiedział Harry a Ginny oparła głowę o jego ramię.
-Jesteśmy na świetnej drodze, nasz eliksir się tworzy,potrzebujemy jeszcze tylko dwóch składników...-Obwieścił George.
-Jakich?-Zapytała Ginny.
-Musimy skroplić przede wszystkim te ich świństwo, bo jest rozpylone w powietrzu, a to niestety może trochę potrwać, no wiecie do antidodotum część samego eliksiru to niezbędny składnik.
-No tak. A ten drugi?-Tym razem Harry zapytał, może mógłby jakoś pomóc...choć w takich sprawach nie było większych speców od bliźniaków.
-Sok z mandragor...-Westchnął Fred.
-I tu się zaczynają schody...-George był wyraźnie załamany.-Minie całkiem sporo czasu nim
Neville i profesor Sprout je dla nas wyhodują.
-Więc stoicie w miejscu....-Oni wszyscy pokładali ogromne nadzieje w Fredzie i George'u, nawet Ron zwrócił głowę w ich stronę, gdy zaczęli temat odtrutki.
-I przez ten cały czas mówicie, że świetnie wam idzie!-Powiedział oburzony Ron.-Okłamujecie ich wszystkich! Tak naprawdę nie robicie nic na przód!
-Och, Ron...to nie takie proste...-Powiedział jeden z bliźniaków smutnym głosem, a Ron wrócił do płakania i ściskania dłoni Hermiony.
-Skąd możnaby jeszcze wziąć mandragory?-Harry rzucił pytanie, ale wszyscy tylko wzruszali ramionami.
-Może w Hogwarcie?-Odezwał się za nimi jakiś dziewczęcy głos.
-Jackie!-Ginny wyraźnie ucieszyło to spotkanie.-Co tu robisz, wszystko w porządku?
-Taaa...jeśli można tak powiedzieć.
-Co z Mallory? Ona też tutaj jest?-Zapytała.
-Tak, ale zanim ją wszyscy wyściskają, no wiesz...-Przewróciła oczami.-Miałam nadzieję, że was spotkam, doradzili mi, że pewnie będziecie tutaj.-Powiedziała, ale widząc opłakującego Rona i nieruchomą Aurorę nagle spoważniała.-Tak mi przykro...
-To co z tymi mandragorami?-Zainteresował się Harry, dla Aurory i Hermiony mógłby nawet teraz lecieć do Hogwartu po potrzebny składnik.
-Spokojnie, Malluś ma tego trochę.
-ŻE CO?!-Ta informacja postawiła Rona na nogi, w tym samym momencie drzwi się otworzyła i weszła przez nie blondynka o długich włosach z wiecznym uśmiechem na twarzy.
-Ginny!-Krzyknęła, podbiegła do niej i rzuciła się jej na szyję.-Znaczy ekhem...pani Potter.-Spoważniała i otrzepała niewidzialne okruchy z peleryny podróżnej.
-O Merlinie...-Uśmiech zszedł jej z twarzy tak samo jak wcześniej Jackie.
-Skąd macie ten sok z mandragor?-Zapytał Ron.
-Ach...to.-Powiedziała Mallory i wyciągnęła z torby fiolkę.-Mam ich oczywiście więcej, zebrałyśmy je jak byłyśmy w Hogwarcie.
-Jak się dostałyście teraz do Hogwartu, myślałem, że jest obstawiony...-Odezwał się George.
-Jestem animagiem, nie było tak trudno...-Wytłumaczyła zdziwiona i po chwili dodała-No tak...wybaczcie, Mallory Catchet.-Dziewczyna przedstawiła się i uścisnęła ręce bliźniaków.
-Fred.
-George.
-To moi bracia.-Wyjaśniła Ginny.
-Och, tak myślałam, macie podobne włosy.-Uśmiechnęła się.
-To jak zdobyłyście te esencje z mandragor?-Zapytał Fred.
-Mallory zamieniła się w lwicę i...-Zaczęła Jackie.
-W LWICĘ?!-Fred wyglądał na pełnego podziwu.
-Tak, sama byłam zdziwiona, że akurat lwica...
-No nieważne Mall...-Jackie przewróciła oczami.
-No tak racja...
-Lwica to nie jest trochę...duże zwierzę jak na to by go nie zauważyć?-Harry wyobrażał sobie jak strażnicy Hogwartu w ogóle nie przejmują się lwicą znikąd.
-Przeszłam przez przejście Aberfortha.-Wyjaśniła.
-Sama była lwem, a mnie przetransmutowała w mysz...-Burknęła Jackie i założyła ręce na piersiach.
-Och, no bo mysz się nie rzuca w oczy!
-Niestety jak przechodziłyśmy przez błonia nas zauważyli, Mallory zabrała mnie na grzbiet i biegła co sił w nogach.
-Raczej w łapach.-Poprawiła ją.
-No tak.
-Ale udało nam się zgarnąć to co było potrzebne.-Skwitowała Mallory i potrząsnęła fiolką.
-Skąd wiedziałyście, że w ogóle będą potrzebne?-Zapytała Ginny.
-Z Potterwarty, wiedziałyśmy, że będą w Hogwarcie.
-I przyleciałyśmy tu na miotłach, żeby dostarczyć przesyłkę wam.-Zakończyła Jackie.
-Na miotłach? A nie łatwiej się deportować?-Powiedział zdziwiony Ron.
-Nie mogłyśmy, wciąż mam na sobie namiar, zdradziłybyśmy kryjówkę, więc wymyśliłam, że polecimy na miotłach.
-Mal to ma łeb na karku, widzielibyście miny śmierciożerców jak zamiast dziewczyny zobaczyli ostro wnerwionego lwa.-Dziewczyny parsknęły śmiechem.
-Miało być co najwyżej 6 osób!-Przegoniła ich pani Pomfrey.
-To my sobie już pójdziemy...-Powiedziała Jackie i szturchnęła Mallory łokciem.
-Aaa...tak jasne, trzeba dać to McGonagall.
-W sumie to zaczekajcie.-Zatrzymał je Fred.
-Tak?-Mallory obróciła się a jej długie włosy zamachnęły się.
-Właściwie to za 15 minut prowadzę audycję Potterwarty i potrzebujemy właśnie takiego gościa.-Zwrócił się do Mallory na co George sugestywnie uniósł brew.-Yhym...to znaczy...gości.-Uśmiechnął się i spojrzał na Jackie, dziewczyny chyba jednak na szczęście nic nie podejrzewały. Na Merlina! Że niby Fred i Mallory...-Pomyślała Ginny.-No cóż..ale jakby nie patrzeć to są do siebie podobni...
-Jasne, zgadzam się.-Uśmiechnęła się blondynka.
-No nie wiem czy to taki dobry pomysł, musimy się jeszcze rozpakować...-Powiedziała Jackie.
-No nie wiem co ty chcesz rozpakowywać słońce, bo przynajmniej ja mam tylko to.-Powiedziała wskazując torbę założoną asymetrycznie.
-Taa...w sumie tak...-Zgodziła się.-No dobra to pójdę z wami.
-George pójdziesz z nami?-Zapytał brata.
-Nie...zostanę tu, przy Angelinie.
-Jasne, no to chodźcie, oprowadzę was.-George uśmiechnął się i cała trójka po chwili opuściła skrzydło.
-Freddy będzie miał dziewczynę...-Ucieszył się George zacierając ręce.
-Nie przesadzaj..-Brurknął Ron.-Niewiadomo...
Gdy tak siedzieli chwile w ciszy, coś ją nagle przerwało, a raczej ktoś.
Pani Pomfrey i kilku aurorów nieśli niewidzialne nosze na których leżał...Draco Malfoy, ale przy tym wyglądał zupełnie jak nie on, włosy miał poszarpane a oczy czerwone, non stop coś wykrzykiwał i wiercił się.
-Oni szukają kamienia! Szukają jakiegoś kamienia! Słyszałem ich! A nawet widziałem! Kamień! Oni chcą znaleźć jakiś KAMIEŃ!-Rzucał się na noszach i wyglądał jakby był chory psychicznie.
-Potter!-Wrzasnął, gdy go dostrzegł. Szukajcie kamienia o wielkiej mocy!!-Sapał już ze zmęczenia a pot się z niego lał, był tym już wyraźnie wyczerpany.
-Jaki kamień, Draco!?-Zapytał podenerwowany Harry. Nic nie wiedzą o żadnym kamieniu, o co mu właściwie chodzi.
-Muszę tam iść! MUSZĘ TAM IŚĆ, PUŚĆCIE MNIE!!-Wrzasnął, w końcu przełożyli go na jedno z wolnych łóżek, aurorzy mocno go trzymali, bo cały czas się rzucał i nie dał się uspokoić.
-Draco, co to za kamień?!-Pytał go Harry.
-Nie wiem...nie wiem...-Zacisnął powieki i rozpłakał się, a pani Pomfrey już odmierzała jakiś specyfik do strzykawki.-Musicie go znaleźć przed nimi!
-Proszę tego nie robić!-Harry próbował powstrzymać pielęgniarkę, ale było już za późno. Wbiła igłę w jego bladą skórę i nacisnęła tłoczek a Draco skrzywił się i momentalnie osłabł.
-Kamień...Potter...kamień...o wielkiej mocy...-Wychrypiał i jakby od razu zasnął, a aurorzy mogli go wreszcie puścić.
-Co pani zrobiła!-Złościł się na nią Ron.
-Jestem pewna, że majaczy, nie zaprzątajcie tym sobie głowy...-Powiedziała pani Pomfrey jakby nic takiego się nie stało.-Spokojnie, wkrótce się obudzi, podałam mu tylko eliksir nasenny i uspokajający.-Dodała widząc ich przerażone i wściekłe miny.
-O co może chodzić, nie wiem nic o żadnym kamieniu!-Harry gorączkowo próbował sobie coś przypomnieć kamień filozoficzny jest zniszczony...
-A może chodzi o kamień wskrzeszenia?-Ron wyglądał jakby go oświeciło.
-To by miało nawet sens...-Powiedziała Ginny.
-Ale nikt tak naprawdę nie wie, gdzie go upuściłem, nie znajdą go!-Zapewnił choć sam zaczął się nad tym teraz zastanawiać.
-Jesteś pewien, że NA PEWNO nikt?-Brnął w to Ron.
-Taak, zresztą śmierciożercy przecież nie czytali bajek! Nie wiedzą nic o Insygniach Śmierci!
-Harry ma rację, ale nie możemy tego chyba całkiem wykluczyć prawda?-Powiedziała Ginny.
-No tak...ale ja nic nie wiem o żadnych innych niezwykłych kamieniach...
-Ja też nie.-Westchnął Ron.
-Może, gdy Draco się obudzi dowiemy się czegoś więcej...-Ginny spojrzała na jego łóżko.
-Ej, a co jeśli chodzi o kamień wskrzeszenia i oni chcą wskrzesić nim Voldemorta?!-Powiedział przerażony Ron.
-Kamień wskrzeszenia nie do końca tak naprawdę wskrzeszał.-Zauważyła Ginny.
-Musi chodzić o coś czego nie wiemy...-Głowił się Harry i zaczął chodzić tam i z powrotem.--Hermiona na pewno coś by o tym wiedziała...-Westchnął Ron.
-Mamy już sok z mandragor Ron.-Odezwał się George.-Więc już niedługo nasz eliksir będzie gotowy.-Pocieszył go.
-Nic jej nie będzie Ron.-Ginny położyła rękę na ramieniu brata.
-Wiem...po prostu...tęsknię za nią.-Powiedział a po jego policzku spłynęła łza.
-Nie tylko ty...








3 komentarze:

  1. Nudziło mi się w pracy i szukałem czegoś do poczytania :P jest progres od 2015 roku do 2017 :) aż dziwi mnie, że ludzie ledwo co udzielają się w komentarzach. Zapraszam również do siebie na historię o Harrym ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, to bardzo miłe, rzeczywiście trudno tu o jakąkolwiek aktywność no i cieszę się, że widać poprawę :)

      Usuń
  2. Dodam jeszcze, że zachęcam ludzi komentowania i zostawiania opinii co pomaga autorowi bloga w dalszej pracy :)

    OdpowiedzUsuń