-Dobrze, ja już pójdę, chce porozmawiać jeszcze z Andromedą, będę w salonie.-Powiedziała jego matka chrzestna.-Pamiętaj Harry, nie jesteśmy jeszcze w sytuacji bez wyjścia.Nie bój się.-Uśmiechnęła się do niego.-Wszyscy jesteśmy tu z tobą. Jesteś dzielnym mężczyzną.
-Dziękuję.-Powiedział dalej będąc pod peleryną.
-To dobranoc Harry.-Przytuliła go i poszła do salonu.
Przy Aurorze to wszystko zrozumiał, ale jak miałby teraz iść do Rona, co jeśli on naprawdę uważa, że to wszystko jego wina...Ale może serio jak to Ron, powiedział tak tylko w złości i desperacji. Jemu też w końcu tej nocy puściły nerwy...Każdego chyba przeraża to wszystko co się dzieje, niedługo jeszcze mogą stracić Aurorę...Z drugiej strony Aurora ma rację, pewnie się o niego martwią, powinni wiedzieć, że wrócił i nic mu nie jest...W końcu zdecydował, że pójdzie do urządzonego w jednym z pokoi ,,skrzydła szpitalnego". W drodze zaczął rozmyślać o wszystkim co powiedziała mu matka, to takie urocze, że nawet jej patronus się zmienił po śmierci Syriusza...Jak bardzo ona musiała za nim tęsknić...Co Ginny zrobiłaby gdyby on....Czy jej patronus też zmieniłby swoją postać na jelenia, czasem były takie przypadki. Przed nim do skrzydła wchodził jakiś chłopak dzięki czemu wśliznął się za nim w pelerynie niewidce, sam nie wiedział dlaczego jeszcze jej nie zdjął, może to ona dodawała mu odwagi. Przechodził obok kilku łóżek, na których leżały bezwładne ciała. Jedna dziewczyna siedziała pochylona nad nieruchomym chłopakiem i płakała, przy innym łóżku siedziała babcia ze spuszczoną głową i trzymała dłoń małej dziewczynki, prawdopodobnie była to jej wnuczka. Nie mógł uwierzyć w to co zobaczył..w łóżku na przeciwko Hermiony leżała teraz czarnoskóra Angelina Johnson, a przy jej łóżku załamany i zmęczony siedział George, a obok niego jego brat bliźniak który go pocieszał, ale sam miał smutną minę. W końcu jego wzrok padł na bezwładną Hermionę i dwoje rudowłosych przy jej łóżku. On sam jeszcze się nie ujawniał i usiadł na wolnym krześle parę metrów od nich.
-Powinieneś go przeprosić Ron!-Powiedziała Ginny a w jej oczach odbijało się pomarańczowe światło lampy.
-Mówisz tak a sama się z nim pokłóciłaś.
-Nie pokłóciłam, powiedziałem co myślę.-Zaprzeczyła.
-,,Powiedziałaś co myślisz" już to sobie wyobrażam.-Prychnął.
-Gadasz tak, a nawet nie raczyłeś z nim porozmawiać jak dorosły, a nie rzucać wyzwiska jak dziecko!-Powiedziała zdenerwowana a w oczach zabłyszczały jej łzy. Zrozumiał to, że nie mógłby stąd tak po prostu odejść, Ginny miała rację, tylko zostawiłby ich z tymi wszystkimi problemami...
-Wiesz jaki on jest! Pewnie niedługo wróci, na pewno nie odszedł!-Ron rzeczywiście wyglądał jakby był tego święcie przekonany.
-Boję się co on sobie ubzdurał...-Westchnęła, a Harry miał wielką ochotę powiedzieć: Nigdzie nie odchodzę, nie martw się.-Boże, Ron dlaczego ty musiałeś to powiedzieć! Myślisz, że on dobrze się czuje z tym, że jego przyjaciółka tu leży!-Wykrzyczała a po chwili pani Pomfrey zaczęła ją uciszać.
-My wszyscy mamy już tego dość!-Syknął.-Poza tym, gdyby go nie szukali nie truli by mugoli...
-To strasznie głupie usprawiedliwianie siebie Ron...Myślałam, że jesteście przyjaciółmi na dobre i na złe.-Powiedziała a te słowa chyba nim wstrząsnęły, zapadła cisza, którą w końcu przerwał Ron.
-A ja myślałem, że ślubowaliście sobie dozgonną miłość...-Próbował się bronić.
-Tak Ron, tak właśnie było i co z tego?
-To, że teraz on chce nas tak po prostu zostawić!
-I znowu wracamy do punktu wyjścia, czyli twojej gadaniny pt. ,,Gdyby cię tu nie było, byłoby nam lepiej". Jak możesz tak oczerniać swojego przyjaciela i to jeszcze w takiej trudnej sytuacji!-Harry'ego cieszyło to, że Ginny rozumie to co zaszło i że to nie do końca jego wina.
-Jemu łatwo mówić, bo to nie jego żona jest nieprzytomna!-Rozpłakał się, Harry zupełnie się tego po nim nie spodziewał i choć wciąż był na Rona zły to i tak zrobiło mu się go strasznie żal.
-Widzę, że ty nic jeszcze nie rozumiesz Ron, a te świństwo chyba też zaczęło na ciebie działać.-Powiedziała smutnym głosem, narzuciła na siebie pelerynę podróżną z kapturem, wstała z krzesła i poszła w kierunku drzwi, Harry natychmiast ruszył za nią. Pewnie się o niego martwi, ale gdyby się teraz ujawnił...
-Gdzie idziesz Ginny?-Zapytał Ron, wyglądał na mocno zaniepokojonego zachowaniem siostry a Harry był ciekawy co z tego wyniknie.-Przecież tam tak leje, a spacerki o tej porze to nie najlepszy pomysł...-Przestrzegł ją brat, ale Harry był pewny, że Ginny to zignoruje, jednak przeliczył się, bo ona odwróciła się do Rona i powiedziała:
-Wiesz Ron, mam gdzieś to jaka jest pogoda i która godzina, chce do Harry'ego, potrzebuję go teraz, a on potrzebuje mnie.-Harry widział w niej zmęczenie tą całą sytuacją a jednak chciała jeszcze iść go szukać, dzielna Ginny...-Poza tym jakby mnie dorwali chyba nie miałbyś wyrzutów sumienia...-Powiedziała i odwróciła się na pięcie.
-Zaczekaj!-Zawołał ją Ron i podbiegł do niej.
-Co znowu?-Zapytała, ale Harry wiedział, że osiągnęła zamierzony cel.
-Nie ma mowy, idę z tobą!
-Lepiej już sobie daruj Ron i zostań z Hermioną.
-Chwila, chwila!-Zatrzymał ich George.
-Gdzie wy się wybieracie?-Zapytał Fred.
-Idę szukać Harry'ego, bo Ron powiedział mu, że to wszystko jego wina.-Wskazała na chorych.
-Jak zwykle Ron spieprzył, no jakoś mnie to nie dziwi.-Powiedział George.
-No trudno, idę to odkręcać!-Powiedział teraz już pewien tego co chce zrobić, a Harry zastanawiał się kiedy się ujawnić...
-No i nareszcie mówisz z sensem!-Ucieszyła się Ginny.
-To my idziemy z wami!-Powiedzieli chórem Fred i George.
Harry nadal nie zdejmował niewidki i nie wiedział co dalej zrobić na szczęście całą czwórkę zawróciła pani Weasley.
-Chyba nie myślicie, że was stąd teraz wypuszczę!-Powiedziała szeroko rozkładając ręce.
-Harry gdzieś wyszedł! Idziemy po niego.-Wytłumaczył Ron.
-Macie wartę?-Wtrąciła Aurora, wychodząc z salonu.
-Nie, niewiadomo co z Harry'm, co jeśli śmierciożercy...-Zaczęła Molly, ale Aurora wpadła jej w słowo.
-Spokojnie, poszłam po niego jakieś pół godziny temu, jest w domu, nie musicie się martwić.-Zapewniła ich.
-Dzięki Merlinowi!-Pani Weasley złapała się za serce i odetchnęła z ulgą.
-Dobranoc.-Powiedziała do wszystkich brunetka z uśmiechem i poszła już do siebie.
-Pewnie już śpi.-Powiedziała do nich Ginny.
-Dobrze, że nic mu nie jest.-Do Rona chyba zaczęło docierać to co mogło się wydarzyć.
-Taak...pójdę już do siebie.-Powiedziała wykończona Ginny, a Harry szybko tam pobiegł i zrzucił z siebie niewidkę. Po co mu to wszystko właściwie było? To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że jego rodzina martwi się o niego...Harry rzucił pelerynę niewidkę i położył się na łóżku. Wiedział, że Ginny już tu idzie, co miał jej powiedzieć? To chyba nie była jego wina, ale im dłużej tu będzie, tym będzie gorzej...Nie będzie się teraz poddawać, ale nadszedł chyba czas na dokładne zaplanowanie wtargnięcia do ministerstwa. W końcu drzwi się otworzyły i Harry podniósł się do pozycji siedzącej.
-Ginny ja...-Zaczął ale ona podbiegła do niego i przytuliła.
-Dobrze, że nic ci nie jest. Wystarczy już chyba tych kłótni i nocnych spacerków...Ale mogłeś chociaż dać znać, że wróciłeś! Nie było cię chyba ponad godzinę...-Powiedziała i usiadła koło niego.-A tam jest strasznie zimno.-Powiedziała i chyba trochę niepewnie położyła mu głowę na ramieniu.
-Ja...wiem, że nie mógłbym tak po prostu odejść, powiedziałem tak, bo Ron mnie zdenerwował i...ja nie chcę was wcale zostawiać, zresztą obiecałem ci coś.-Powiedział.
-Wiem, Ron potrafi wyprowadzić z równowagi nawet najspokojniejszego i najcierpliwszego człowieka...A co do Hermiony to pani Pomfrey stwierdziła, że po podaniu jej eliksiru na wzmocnienie trochę jej się polepszyło...-Powiedziała i ziewnęła.
-Idź już spać, widzę, że jesteś zmęczona.-Powiedział i pogłaskał ją po włosach.
-Taa...to nie był za dobry dzień...-Westchnęła.
-Masz rację, dobrze, że już się skończył.
-Przepraszam jeśli to co powiedziałam...
-Dobrze, że powiedziałaś mi to wprost, nie zostawię was...Masz rację wiemy już dosyć dużo i głupio byłoby się teraz poddać.
-Miałam nadzieję, że to zrozumiesz.-Uśmiechnęła się i poczochrała jego włosy.-Ronem się nie przejmuj złość już chyba z niego uszła...
-Jutro z nim porozmawiam, dzisiaj nie mam już siły...
-Do jutra mu już wszystko przejdzie, za dobrze znam Rona, żeby mogło być inaczej.-Pocieszyła go.
-Stworek...
-Tak sir?-Skrzat deportował się i nisko skłonił się przed nim.
-Mógłbyś znaleźć mi coś do jedzenia?
-Tak jest sir!-Powiedział i deportował się z powrotem.
-Dzięki.-Powiedział choć skrzata już przy nim nie było.-Nie wiem co mam teraz zrobić, żeby Hermionie i innym nic nie było...
-George postanowił, że opracuje surowicę, a Fred chce mu pomóc, nie martw się chyba nie ma rzeczy jakiej oni by nie opracowali...Choć mi też bardzo brakuje Hermiony...-Westchnęła ciężko.
-Od jutra gromadzę wszystko co może mi się przydać, wszystkie informacje.
-Masz zamiar znaleźć jakieś rozwiązanie...tak ja też od paru tygodni myślę o tym wszystkim, ale nie wiemy jak wielu zdecyduje się na tę ,,wyprawę" skoro całe ministerstwo jest obstawione śmierciożercami...
-Jestem pewien, że na Zakon możemy liczyć, porozmawiam z paroma aurorami może oni jeszcze coś wiedzą...no nie wiem cokolwiek...-Z powrotem położył się na łóżko i patrzył w sufit.
-Masz rację.-Przytaknęła i położyła się obok niego na boku z twarzą w jego stronę.
-Żeby oni tylko z tego wyszli...
-Nie możesz się za to obwiniać. Harry poradzimy sobie z tym wszystkim, jeszcze im dołożymy za tych wszystkich mugolaków. W końcu wrócił dawny Harry gotowy do działania!-Uśmiechnęła się.
-Tak, od jutra zaczynamy ustalać strategię.
-Dobry pomysł, jutro się tym zajmiemy...Dobranoc Harry...
-Więc...wszystko w porządku...-Powiedział niepewnie.
-Tak, Harry, ważne dla mnie jest to, że tu jesteś. Po tych słowach Harry przytulił ją i pocałował w czubek głowy.
-Dobranoc Ginny.-Powiedział i szepnął:-Nox.
Następnego dnia...
Ron jak to się można było spodziewać siedział przy Hermionie w skrzydle szpitalnym.
-Pójdę sam z nim porozmawiać Ginny.-Powiedział jej Harry przed drzwiami do skrzydła.
-Przynieść ci coś do jedzenia?-Zapytała z troską i zauważył jej podobieństwo do pani Weasley, zawsze tak o wszystkich dbała, jest taka opiekuńcza...
-Nie, dzięki Ginny, ale za niedługo przyjdę.
-No dobrze.-Kiwnęła głową.-Powodzenia.-Szepnęła i cmoknęła go w policzek po czym powlekła się do salonu na śniadanie, a Harry wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę. O tej porze nie było tu jeszcze żadnych odwiedzających poza Ronem. Gdy rudy usłyszał jak ktoś wchodzi był chyba pewien, że to pani Pomfrey lub inna lekarka z Munga, bo nie odwracając głowy mruknął:
-Jeszcze chwilę, błagam, to moja żona!-Lamentował.
-To tylko ja.-Odpowiedział Harry i usiadł na krześle koło Rona.
-Harry?-Powiedział zdziwiony jakby nie wiadomo co ujrzał, a gdy podniósł na niego wzrok jego wygląd Harry'ego co najmniej...zaniepokoił. Oczy miał jakby zapadnięte, zapuchnięte i czerwone od płaczu tak samo jak jego twarz.
-Ron ty w ogóle dzisiaj nie spałeś? Wyglądasz fatalnie...-Powiedział mu szczerze Harry.-Powinieneś odpocząć.
-Tylko mi nie mów co powinienem.-Westchnął.-Teraz tu jest moje miejsce.-Wskazał na Hermionę. Harry już wolał nic więcej nie dodawać, żeby tymi kazaniami jeszcze bardziej nie zdenerwować Rona.
-Stary...-Zaczął Ron.
-Tak?
-Ja...naprawdę nie chodziło mi o to, że to twoja wina, i że cię tu nie chcemy, ja jestem przerażony tym jak szybko Hermiona znalazła się w takim stanie! Ja nie wiem co robić Harry! Ja wiem, że nie powinienem tego mówić...zresztą ja zawsze coś głupiego powiem albo zrobię, czemu ja jestem taki głupi! -Ukrył twarz w dłoniach.-Nie chcę żebyś czuł się za nich odpowiedzialny, tylko dlatego, że ja palnąłem jakąś głupotę...
-Dobrze, że to mówisz Ron, cieszę się, że zrozumiałeś w końcu...
-Harry, ja już mam tego dosyć, prędzej to ja powinienem iść do ministerstwa, bo mnie naprawdę nikt tu nie potrzebuje.
-I co to ma być może jakaś pokuta?-Zadrwił.-Daj sobie spokój, oczywiście, że cię tu potrzebujemy, myślisz, że co by było z Hermioną, ze mną, z Ginny, twoją mamą i braćmi...Wiem, że George zaczął pracować nad eliksirem...
-Wiem.-Przerwał mu.-Wczoraj nam mówił.
-A jemu bardzo zależy na Angelinie, on na pewno łatwo się nie podda.
-Mam nadzieję...-Powiedział załamany.-Serio przepraszam cię stary, przemyślałem to wszystko i...Ginny miała rację, nic mnie nie usprawiedliwia...
-Daj spokój Ron, najlepiej o tym zapomnijmy.
-Dzięki stary. A ty i Ginny...
-Tak, wszystko w porządku.
-Wiedziałem, że się szybko pogodzicie, nie wiem jak to robi, ale Ginny ma zawsze rację...-Zaśmiał się krótko.
-Lepiej już chodźmy na śniadanie a ty się wyśpij Ron.-Poradził mu Harry.
-Nie mogę, mam dziś wartę.-Wstał i obaj poszli w kierunku salonu.
-Chcesz iść w takim stanie na wartę! Żartujesz sobie?! Pójdę za ciebie.
-Dzięki stary.-Ron poklepał go po plecach i jeszcze raz zerknął na nieprzytomną Hermionę.
-Chodźmy już Ron, wzrokiem jej nie uleczysz a jeszcze musimy odbyć kilka rozmów.-Oświadczył Harry i po chwili dodał-Ale dopiero jak odpoczniesz.
-No dobra, dobra.-Przewrócił oczami.-Jesteś gorszy niż moja matka.Powiedział i obaj parsknęli śmiechem.
Wiem, dzisiaj post krótszy niż zwykle i jeszcze spóźniony...taa masakra. Ale jak to bywa w wakacje trochę się z tym wszystkim nie wyrobiłam, no ale mam nadzieję, że następny post już będzie punktualnie w niedzielę. Proszę o komy i pozdrawiam!
W czasie bitwy o Hogwart dzieją się straszne rzeczy młody Harry Potter będzie musiał spełnić swoją przepowiednię, jednak, gdy bitwa dobiegnie końca jego życie nadal nie będzie takie spokojne mimo tego zwróci uwagę na to, czego wcześniej nie zauważył...Jak bardzo będzie starał się chronić osobę, na której tak bardzo mu zależy? Czy jego odwaga, która pozwoliła mu walczyć z Lordem Voldemortem okaże się zgubna w wyznaniu swoich uczuć? O tym wszystkim w postach hinnylosy.blogspot.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz