Draco tak jak im powiedziała pani Pomfrey obudził się po upływie niecałej godziny. Niestety z rozmowy z nim nie dowiedzieli się niczego więcej niż sami się domyślali, a czasu było wciąż coraz mniej...Mallory i Jackie też miewały różne dziwne objawy ze względu na swoje mugolskie pochodzenie. Ostatnio każdy mówił tylko o tej dwójce, która dzielnie zdobyła potrzebny składnik do odtrutki.
Dopiero po upływie miesiąca Fredowi i George'owi udało się sporządzić antidotum, które natychmiast przekazali pani Pomfrey a ona podała je mugolakom.
-Cześć, co tam u was?-Do skrzydła weszła uśmiechnięta Jackie i usiadła na jednym z wolnych łóżek.
-Nie wiem jak mam wam dziękować za te mandragory, pielęgniarka twierdzi, że Hermiona już niedługo się wybudzi.-Ron uśmiechnął się promiennie.
-Cieszę się, że mogłyśmy pomóc, choć to pomysł Mallory, mi samej by się to nie udało.
-Ron ma racje, jesteście wielkie.-Uśmiechnęła się Ginny.
-Ja jestem raczej niska, co innego Mallory...-Zażartowała, bo rzeczywiście w porównaniu do przyjaciółki była bardzo niska.-No i wygląda na to, że Fred i Mallory nieźle się dogadują...
-To znaczy?-Zainteresował się George i przekręcił na krześle w ich stronę.
-To znaczy, dziś rano jak miała wartę zaniósł jej śniadanie.
-Wiedziałem.-Prychnął Ron.-Ostatnio był coś za miły jak na niego.-Powiedział i wszyscy się zaśmiali.
-Bo widzisz bracie, wojna zmienia ludzi!-Powiedział George teatralnym gestem.
-Ja też kiedyś zastępowałam takiego jednego pałkarza, ale podobno jestem o wiele lepszą ścigającą.-Opowiadała Fredowi Mallory.-Cześć.-Przywitała ich Mallory.-Tutaj jesteś mordko, wszędzie cię szukałam!-Zwróciła się do Jackie.
-I co Fred?-Zapytał Harry.
-A no tak.-Przypomniał sobie.-Tak jak mówiłem, McGonagall skakała z radości jak jej powiedziałem o tym eliksirze.
-No, nawet nas wyściskała.-Zaśmiała się blondynka, ale po chwili twarz jej spoważniała.-Myślałam, że oskarżą nas o kradzież za te mandragory...-Podrapała się po karku.
-Dobrze zrobiłyście, uratowałyście tylu mugolaków...-Fred objął ją ramieniem. Ginny pomyślała, że słodko razem wyglądają, fajnie gdyby byli razem, może wtedy miałaby Mallory w rodzinie, a z nią nigdy nie było nudno...
-Niestety jest jeden problem.-Wyrwał ich z zamyśleń George.-Nie możemy wiecznie podawać im eliksiru, w końcu nam go zabraknie.
-A ostatnio jak czytałam mugolską gazetę to podobno też mają jakąś nagłą ,,epidemię".-Dodała Ginny.
-No nie, można się było tego spodziewać.-Westchnął Harry. Ciekawe co z Dursley'ami...Może powinien ich ostrzec, żeby gdzieś wyjechali...Skoro z Hermioną i Aurorą było tak źle, a one były czarownicami, to co dopiero z mugolami! Aż strach było pomyśleć co przez to wszystko dzieje się w mugolskim świecie...
-Dobrze, że zdążyłyśmy zdobyć ten składnik zanim same byśmy zeszły.-Odezwała się Mallory i spojrzała z uśmiechem na Hermionę.
-Mają rację, zdolna z ciebie bestia Mallory.-Uśmiechnął się Fred.
-Dzięki.-Lekko się zarumieniła.-Niestety chyba na tym się skończy moje przebywanie tutaj. Moja rodzina to mugole, muszę się nimi zająć...-Westchnęła ciężko.
-Żartujesz?! Trzy dni leciałyście tu na miotłach!-Powiedział Fred.
-Nie mogę ich teraz zostawić, mam rodzinę i przyjaciół wśród mugoli.-Wytłumaczyła.
-Nie ma mowy kochana, lecę z tobą.-Zaprotestowała Jackie.
-Bez eliksiru i tak nie jesteś w stanie im pomóc.-Powiedział Harry.-Teraz w dzielnicach mugoli jest szczególnie niebezpiecznie.
-Wiem...a ty Jackie....nie możesz iść ze mną, to zbyt niebezpieczne.
-Od kiedy mówisz, że coś jest ,,zbyt niebezpieczne". Poza tym moja rodzina też jest teraz na czarnej liście!
-Obiecuję Jackie, że zajmę się również twoją rodziną.-Powiedziała i położyła jej rękę na ramieniu.-Dziękuję ci, że jesteś taką wspaniałą przyjaciółką.-Przytuliła ją i otarła samotną łzę.
-Chyba nie chcesz się z nami żegnać, prawda?-Odezwała się Ginny.
-Muszę odnaleźć rodzinę i umieścić w bezpieczniejszym miejscu.
-To ja ci w tym pomogę.-Zgłosił się Fred.
-Fred, żadne z was nie może tam iść, to nie ma sensu, zajmijmy się źródłem problemu, a źródło problemu jest w ministerstwie.
-No nie wiem George...-Powiedziała niepewnie.
-George ma racje, jak zwykle zresztą...-Prychnął i uśmiechnął się.
-Co będzie z nimi, z Hermioną?-Ron próbował się jakoś z tego wymigać.
-No dobra, macie rację i tak będę miała po drodze, żeby dokopać tym z ministerstwa.-Powiedziała Mallory.
-Chyba rzeczywiście nadszedł czas, żeby tam iść.-Powiedział Harry.
-Może na początku przydałby się jakiś szpieg...-Stwierdziła Jackie.
-Świetny pomysł, ktoś ma może eliksir wielosokowy?-Zapytała Mallory.
-Coś się znajdzie...-Powiedział Ron a Ginny walnęła go łokciem w żebra.
-Mam lepszy pomysł.-Fred uśmiechnął się łobuzersko.-Wystarczy, że będziemy udawać, że jesteśmy pod wpływem imperiusów.
-Mallory jest mugolaczką, to byłoby niebezpieczne no i zaczęliby podejrzewać dlaczego eliksir na nią nie działa.-Wyjaśniła Jackie.
-Fakt.-Mallory siedziała zamyślona tak ja zresztą wszyscy.-W dodatku Fred jest członkiem Zakonu Feniksa.
-Taaa...
-A gdyby was troszeczkę przetransmutować...-Podsunęła Ginny.
-Dobry pomysł siostrzyczko!-Pochwalił ją George.
-To by się mogło udać! Jesteś genialna Gin!-Powiedziała Mallory i uściskała ją.
-Tylko głośno myślę.-Zaśmiała się rudowłosa.
-To ja pójdę powiadomić Zakon, powinni wiedzieć co zamierzamy.-Odezwał się Harry.-Może to ja powinienem zostać tym szpiegiem...
-Nie Harry, oni za dobrze znają twoje zachowania, poza tym masz charakterystyczną bliznę której nie da się transmutować...-Zaprzeczyła Ginny i wtuliła się w jego ramię.
-No tak...-Westchnął.-Ale mam niewidkę!
-Wystarczy dwóch szpiegów, jest za duże ryzyko, że cię odkryją.-Powiedziała Mallory.
-Też chce iść z wami!-Powiedziała Jackie i założyła ręce na piersi, a Fred z Mallory wymienili porozumiewawcze spojrzenia.-Fred z tobą idzie a ja to co?!-Prychnęła, ale zaśmiała się.
-Bo widzisz, Mallory nie mogłaby użyć magii, bo by ją wykryli a ja już mogę się posługiwać magią.-Wytłumaczył szybko Fred.
-Nie uważacie, że przyda wam się jeszcze ktoś dorosły...-Zaproponowała Jackie.
-Jackie, uwierz mi, że ufam tobie jak nikomu innemu, dlatego zostań tutaj i zaopiekuj się moimi przyjaciółmi, jestem pewna, że Nicki i Martha też niedługo się tu deportują. Bądź tutejszym odbiornikiem informacji, będziesz odbierała ode mnie patronusy, dobrze?
-Dobra, dacie radę, wierzę w was.-Uśmiechnęła się Jackie.
-Jak już będziecie w ministerstwie to rozglądajcie się za jakimś kamieniem.-Poinstruował ich Ron.
Po godzinie cały Zakon już o wszystkim wiedział a McGonagall jako mistrz transmutacji zajęła się zmianą ich wyglądu tak, żeby jak najmniej przypominali siebie.
Teraz Fred był niższy niż zwykle tak, że Mallory dorównywała mu wzrostem. Kolor jego włosów zmienił się z rudego na ciemnobrązowy, jego oczy były teraz zielone, a jego piegi zniknęły pod ciemniejszą karnacją.
-Gdzie jest Fred!?-Wrzasnęła pani Weasley.
-Och, pani Weasley, myślałam, że pani wie...-Odezwała się McGonagall.-Myślę, że już wystarczy tego kamuflażu Fred.-Powiedziała zostawiając ich samych i zajęła się przemianą Mallory.
-Jak mogłeś mi nic nie powiedzieć Fred, czy naprawdę musiałam się dowiadywać o tym wszystkim od Zakonu!-Wrzasnęła a Mallory zaśmiała się pod nosem.
-O Merlinie, mamoo....-Jęknął.-Chcesz chyba mieć syna bohatera, prawda?
-Co też ci strzeliło do głowy, aby teraz wybierać się do ministerstwa! Przecież oni cię tam zabiją na miejscu!
-Eee...to był pomysł Ginny!-Wskazał palcem na siostrę.
-Bardzo śmieszne...-Burknęła.-Jak chcesz mogę cię w tym wyręczyć braciszku.
-I tak idziemy tam tylko na parę godzin trochę poszpiegować, a później wrócimy zdać raport.-Zapewnił matkę.-Nie ma się czym przejmować.
-I jeszcze wciągasz w to szaleństwo tę dziewczynę!-Zbrukała go.-To naprawdę niepoważne...-Pokręciła z niedowierzaniem głową.
-Wiem mamo, jestem niepoważny od urodzenia, może to George mnie podduszał?-Powiedział i bliźniacy parsknęli śmiechem, ale widząc karcący wzrok matki szybko się opamiętali.
-Gotowe!-Powiedziała McGonagall. Mallory też zmieniła się nie do poznania, jej blond włosy stały się brązowe i o wiele krótsze, oczy zmieniły swój kształt i barwę z niebieskiej na brązową a nos był krótszy i bardziej zadarty.
-Ojeju, wyglądam jak...jak nie ja!-Zaśmiała się przeglądając się w lustrze.-Łał, dziękuję pani profesor!
-Do usług panno Catchet.-Uśmiechnęła się nauczycielka.-
-Myślę, że powinnaś się uspokoić Molly, może herbaty?-Zaproponowała uprzejmie profesor Sprout.
-Nie ma takiej potrzeby Pomono.
-Naprawdę, będziemy wiedzieli jeśli coś im by się stało.-Zapewniła ją opiekunka Hufflepuffu.
-Mallory, a my wiemy, że twoja rodzina oraz rodzina Jackie zostały bezpiecznie przetransportowane przez aurorów do bezpiecznego ośrodka gdzie nic im już nie grozi.
-Bardzo pani dziękuję, dobrze, że są bezpieczni przynajmniej na jakiś czas...-Powiedziała Mallory.
-Ja również dziękuję, pani profesor.-Uśmiechnęła się Jackie.
-Uważaj na siebie Fred...-Złość Molly przerodziła się w płacz.
-Mamo, wszystko będzie dobrze.-Wyściskał ją,a ona ledwo wypuściła go z objęć.
Teraz wszyscy żegnali się i życzyli powodzenia Fredowi i Mallory.
-To pa Gin!-Powiedziała i przytuliła ją Mallory.
-Powodzenia.-Powiedział Harry do Freda.-A no i weźcie ze sobą to.-Podał Fredowi pelerynę niewidkę.-Już nieraz mnie ratowała.-Uśmiechnął się.
-Łaaał, wielkie dzięki, może się nam przydać.-Podziękował mu Fred-A ty w międzyczasie opiekuj się moją siostrą Harry.
-Tak zrobię.-Uśmiechnął się.
-No to Freddy, wszystkiego najlepszego, niech się dzieje co chce!-Wyściskał go brat.
-A ty Georgie zadbaj o najświeższe informacje na Potterwarcie!
Jeszcze aurorzy dawali im wskazówki jak mają się zachowywać, jakie są podstawowe zabezpieczenia i jak uniknąć ich wykrycia.
-Ale gdyby coś się działo to wysyłajcie patronusy.-Powiedział Ron.
-No jasne Roniu, będziesz pierwszą osobą, która się dowie.-Zaśmiał się Fred.
-Na brodę Merlina, Fred, tylko nie rób głupot!-Szlochała pani Weasley.
-Proszę się nie przejmować, przypilnuję go.-Uśmiechnęła się Mallory.
-Bądźcie ostrożni, nie wiem na ile moje zaklęcia będą trwałe.-Przestrzegła ich opiekunka Gryfonów.
-Jakby co mamy niewidkę.-Powiedział Fred i uśmiechnął się do Harry'ego.
-Pa Jackie, słońce, dbaj o siebie.-Przytuliła ją Mallory.
-Będę tęsknić.-Powiedziała Jackie i otarła niewidzialną łzę.
-Przecież wrócę za parę godzin, jak będzie się coś ciekawego działo to co najwyżej jutro.-Zaśmiała się Mallory.-Nie dramatyzuj...
-Następnym razem idę z tobą.-Powiedziała dobitnie Jackie.
-Gdziekolwiek zechcesz.-Zapewniła ją i ubrała swoje czarne botki. Po chwili narzuciła na siebie jeszcze kurtkę skórzaną, Fred też ciepło się ubrał.
-No to na nas już czas.-Fred pomachał do wszystkich.
Razem z nimi wyszli jeszcze przed dom, Fred rzucił na siebie i na Mallory zaklęcie kameleona.
-Jesteś pewna, że nie wolisz się deportować łącznie?-Zapytał Fred.
-Nie...mam złe przeżycia.-Zaśmiała się.
Przywołali do siebie miotły i odlecieli.
-Paaa!-Usłyszeli krzyk Freda.
Chwilę później widać było już nie postacie, lecz tylko szybko przemieszczające się punkty.
-Oby nic im się nie stało.-Westchnęła Ginny i przytuliła się do Harry'ego.
-Nie stanie, Zakon przekazał im wszystkie najważniejsze informacje.-Uspokoił ją Harry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz