Wszyscy w osłupieniu wpatrywali się w twarz Rona, a on wciąż uśmiechał się pogodnie, również nie wiedząc co powiedzieć.
-Ron, będziesz ojcem!-Wykrzyknął po chwili Fred, gdy to do niego dotarło, ale karcące spojrzenie pani Pomfrey ostudziło trochę jego zapał i usiadł z powrotem spokojnie na krześle obok łóżka.
-Tym wrzaskiem to nawet zmarłego byś obudził.-Zachichotała Nickole.
-Ale myślę, że świętować będziemy później, bo póki co to połowa naszych jest nieprzytomna i kilkoro nie żyje.-Oznajmił Ron poważnym głosem.
Rudowłosy był tak podenerwowany stanem swojej żony i jednocześnie nową wieścią, która, mimo że go cieszyła to jednak musiał się z nią oswoić, chodził po oddziale w kółko, jakby to miało pomóc napędzać jego myśli i poukładać je w sensowną całość.
-Nie wierzę...-Usiadł na jednym z wolnych łóżek i podparł głowę na rękach.-Będę ojcem...-Roześmiał się niekontrolowanie, może i to nie był najbardziej odpowiedni moment na taką wieść, ale zdecydowanie była dla wielu wielkim pocieszeniem.
-Gratuluję stary.-Harry podszedł do niego i poklepał go przyjacielsko po plecach.
-Mamy powód do radości, to będzie już któryś Weasley z rzędu!-Zaśmiała się Ginny, a Fred za tę uwagę przybił z nią piątkę.
-Boję się tylko, co będzie z Hermioną...-Westchnął i zakrył twarz w dłoniach.
-Ron...jestem pewien, że nasze antidotum wciąż działa a zaraz to wszystko się skończy!-Próbował pocieszyć go George.
-Mam jakieś złe przeczucia...-Westchnął.
-Idź się wyspać Ron, musisz nabrać sił, damy ci znać jeśli coś by się działo.-Uspokoiła go Ginny. Ronowi trudno było to przyznać, ale jego młodsza siostra zawsze potrafiła go jakoś uspokoić, przekonać, że wszystko będzie dobrze.
-Masz racje, ale ty też powinnaś, prawie umarłaś tej nocy albo...zresztą sam już nie wiem co się stało, ale nie wyglądasz najlepiej.
-Ron dobrze mówi. To może my już pójdziemy.-Oznajmił Harry.
-A ty Fred?
-Zostanę tu z Jackie i Nickole, muszę być teraz przy niej...tak czuję.-Dodał po chwili wahania.
-Wszystko w porządku Fred?
-Jasne, nic mi nie będzie, nie takie rzeczy w końcu przeżyłem, nie? A ty Ron musisz powiedzieć o nowince reszcie rodziny.
-Zrobię to jak już się ocknie, powiemy im we dwoje.-Postanowił i zsunął się z łóżka na którym siedział i pomaszerował do wyjścia.-Ale pamiętajcie, wyślijcie mi patronusa, jeśli coś by się stało.-Przypomniał im, gdy już stał przy drzwiach.-Dobranoc.-Powiedział pełen energii, zupełnie odmieniony, jakby nie był już markotnym Ronem, który jeszcze niedawno brał czynny udział w bitwie.
-Dobranoc!-Odpowiedzieli chórem wszyscy Weasley'owie.
-Co z nią będzie?-Zapytał Fred, kiedy jakaś lekarka przechodziła obok z tacą leków i jakichś specyfików.-Teraz cały czas będzie lwem? Co jej jest?!
-Straciła przytomność, ale jej tętno jest prawidłowe, niedługo powinna wrócić do siebie, a gdy odzyska siły będzie mogła przemienić się w człowieka.-Wyjaśniła kobieta w białym kitlu.
-Rozumiem...-Westchnął ciężko rudowłosy.
-Nie chcę nawet słyszeć o tym, co może się z nią stać, no i oby z Hermioną i dzieckiem było wszystko w porządku.-Odezwała się Jackie.
-Tak mi przykro...-Wybąkał Harry.
-Mówisz, jakby to była twoja wina Harry...-Jackie pokręciła głową i uśmiechnęła się do niego krzywo.
-Wybaczcie, ale nie mam już na nic siły...-Przeprosiła Ginny.-Dobranoc.
-Ja też już pójdę, ale jakby co to...
-Jasne, jasne, rozumiem, panie auror.-Uśmiechnął się Fred.
-A gdzie reszta naszej rodziny? Mama, Bill, Percy, George?-Zapytała Ginny.
-Pewnie są w salonie lub pomagają w ministerstwie, a mama pewnie pomaga w kuchni przy śniadaniu.-Wyjaśnił Fred.-No tak, a George, pewnie jest gdzieś z Angeliną.-Dodał.
-Taaa...dobranoc.-Po tych słowach Harry objął ją ramieniem i uświadomił sobie, jak dobrze jest mieć ją znów obok siebie...
Oboje szli wolnym krokiem przez salę szpitalną, która była teraz powiększona do bardzo zwielokrotnionego rozmiaru. Na paru łóżkach widzieli postacie przykryte białym płótnem, co przyspajało o dreszcze na plecach. Na jednym z łóżek leżał Draco Malfoy, a obok jego łóżka o dziwo siedziała jego matka, a gdy zauważyła, że przyglądali się jej pospiesznie otarła łzy i przybrała swoją standardową minę pełną pogardy. Chcieli wyszeptać coś w stylu ,,Jest nam przykro", ale tak szczerze, czy to by cokolwiek zmieniło? Jackie ma racje, wszyscy mówią, że jest im przykro, ale w gruncie rzeczy niewiele to wnosi do sprawy.
Wychodząc z sali zauważyli jak Flitwick i McGonagall rozmawiali o czymś żywo przy automacie do kawy, powoli sącząc napój z plastikowego kubka.
Powoli i ociężale w milczeniu wspięli się po schodach i otworzyli drzwi do ich tymczasowego mieszkania.
-Mam dosyć.-Westchnął ciężko, rzucając się na łóżko.
-Ja też, idę pod prysznic.-Zarzuciła ręcznik na ramię i wyszła do łazienki.
***********
-Na jak długo zostanie ci to skrzydło?-Zapytał Fred.
-Sama nie wiem, teraz się tym nie przejmuję.-Wzruszyła ramionami.-Chwila gdzie zniknęła Nicki?-Rozejrzała się, ale nigdzie w pobliżu jej nie widziała.
-Chyba poszła do salonu, już wcześniej coś mówiła, że musi z kimś pogadać.
-LUDZIE TU JEST LEW! ZABIERZCIE GO! JEST NIEBEZPIECZNY!-Wrzasnęła pewna kobieta.
-TO NIE LWICA TYLKO DZIEWCZYNA! JEST ANIMAGIEM! NIE ZROBIŁABY NIKOMU KRZYWDY!-Odgryzła się zdenerwowana Jackie.
-Spokojnie...-Powiedział do niej Fred i chwycił ją za ramię. Kobiecie chyba zrobiła się głupio, więc wybąkała jakieś pospieszne przeprosiny i usiadła z powrotem na krześle.
-Ygh, co za ludzie.-Pokręciła przecząco głową.
-Nie ma się co tak od razu denerwować, no wiesz...niektórzy chyba nie przywykli do widoku lwicy na sali szpitalnej.-Uśmiechnął się rudowłosy.
-W sumie...chyba masz racje raczej nie powinnam tak naskakiwać, nie wiem już co się ze mną dzieje...-Westchnęła ciężko i ukryła twarz w dłoniach.
-Rozumiem cię, też mam tego dosyć, boję się co z nią będzie...
-Mallory pewnie by teraz powiedziała ,,Jak zwykle przeginacie z tą rozpaczą, sami optymiści!".-Zaśmiała się i spojrzała na lwicę lekko się uśmiechając.-Mallory podoba ci się już od dawna, prawda?-Uniosła jedną ciemną brew na co on uśmiechnął się głupawo, ale po co niby miałby coś ukrywać...szczególnie, że on i Jackie byli przyjaciółmi.
-No, no lecisz po bandzie siostro....
-Dobra, dobra odpowiadaj, nie wymigasz się z tego!-Uśmiechnęła się z satysfakcją.
-Okay, niech ci będzie, wygrałaś, zadowolona?-Przewrócił oczami.
-Jeszcze jak Freddy.-Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.-Od dawna już to przeczuwałam.
-Brawo pani detektyw.-Powiedział i udał, że klaszcze.
-Od kiedy?
-Od razu.
-Ocho...ktoś tu mówił, że nie wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia.-Prychnęła.
-Kochasz podważać wszystkie kwestie, no nie?
-Pff...to moje hobby!
-Ale nie powiesz jej, nie? A już tym bardziej nie mów mojemu bliźniakowi!-Zastrzegł.
-Hmm...ale ty powinieneś.-Wycelowała w niego palcem.
-Dobra, dobra, ale może w jakichś lepszych okolicznościach niż szpital?
-Rób jak chcesz. A zapomniałabym, ale organizacja ślubu należy do mnie i jestem druhną honorową!
-Dobra, dobra, jak dla mnie możesz nawet wyskoczyć z tortu.
-Super, od jutra przygotowuję choreografię.-Zatarła chytrze ręce.
-Jako lwica wygląda naprawdę....imponująco, bycie animagiem zawsze wydawało mi się niezwykłe, ja i George sami próbowaliśmy, ale nigdy nam się nie udało, a jej przychodzi to z taką łatwością...
-Ehh...to zabawne, ale kiedy wiałyśmy z mandragorami a na obrzeżach osłon w Hogwarcie zauważyli nas śmierciożercy i musiałyśmy wiać, gdyby nie Mallory i jej lwia natura nie wiem co by ze mną było...Chyba tylko ona jest taka szalona, żeby zamienić najlepszą przyjaciółkę w mysz i nieść ją w pysku...-Oboje parsknęli śmiechem.-Do dziś mam na łopatkach ślady lwich zębów, ale zawdzięczam jej życie...
-Mysz? Przyznaje kreatywne. Chyba serio ją kocham...-Zaśmiał się.
-Cieszę się, że siedzisz tu ze mną, a jeszcze bardziej, że ty i Mallory będziecie razem. Kiedyś byłam pewna, że ona i Duke będą idealną parą, ale aż trudno uwierzyć mi w to, że to taki dupek...
-No...nieźle można się zawieźć na ludziach, ale ja obiecuję, że zawsze będę po waszej stronie.
-Wiem przecież...-Przewróciła oczami.-Dotarło do mnie, że Duke zawsze tak jakoś trzymał mnie na dystans, niby mnie lubił, podobno byliśmy przyjaciółmi, ale tak naprawdę był skryty wobec innych, ufał tylko Mallory, a ona kiedyś zrobiłaby dla niego wszystko...
***********
-Jak myślisz kiedy będziemy mogli wrócić do Doliny?-Zapytała Ginny i przerzuciła nogę przez jego biodro, żeby być bliżej.
-Już niedługo...-Głaskał ją po włosach.-Kto by przypuszczał, że to ma taką moc...-Wziął z szafki nocnej mały, fioletowy kamień.
-Dostałam go od taty, kiedy byłam mała, miałam parę lat, miał mnie chronić i pomagać mi dokonywać właściwych wyborów. Pewnego dnia rozłupał się na dwie części, choć myślałam, że jest niezniszczalny, bo nigdy nic się z nim nie stało, jest twardy i nie do ukruszenia przez żadne zaklęcie. Kiedy nas zostawiałeś pomyślałam, że dam ci jedną część, bo była dla mnie ważna i ty też jesteś. Niedawno doszłam do tego, że tak miało być, ten kamień ma coś wspólnego z losem. Ktoś mógłby mnie uznać za wariatkę, ale wiem, że tobie mogę o tym powiedzieć. No więc kiedy rzekomo umarłam, sama nie wiem jak, ale po prostu rozmawiałam z tatą, zadawałam mu wiele pytań, a on po prostu na nie odpowiadał, był jak kiedyś, było tak jak zawsze rozmawiałam z nim przy śniadaniu czy kolacji.
-To nic dziwnego Ginny, mi przydarzyło się to już kilka razy i wiem, że musi to mieć jakąś przyczynę, jeszcze nie wiem jaką, ale może kiedyś się tego dowiem...-Byłem przerażony na śmierć, kiedy zaklęcie w ciebie trafiło, chyba całe życie mignęło mi przed oczami.
-Nie zostawiłabym cię tak.
-I wiem, że nie umarłaś, bo nie mogłaś, bo ja chciałem żebyś żyła i nie tylko ja, myślę, że to właśnie ma tym polega ta potęga, właśnie to napędza ten kamień i daje mu takie magiczne możliwości.
-Chyba czas, żeby coś ci pokazać, zauważyłam to właściwie przed chwilą, choć nie wiem czy to coś w ogóle ma znaczenie.-Uklękła na łóżku plecami do niego, odgarnęła włosy i odsłoniła ramię. Błądził po tym skomplikowanym znaku chwilę palcem.
-Runa.-Stwierdził, gdy nieco nad łopatką zobaczył znak - bliznę podobną do tej, którą sam nosił na czole odkąd pamiętał.-Został ślad, taki sam jak...
-Twój.-Dokończyła i pocałowała go przeciągle, a on odwzajemnił ten pocałunek ze zdwojoną siłą.
W czasie bitwy o Hogwart dzieją się straszne rzeczy młody Harry Potter będzie musiał spełnić swoją przepowiednię, jednak, gdy bitwa dobiegnie końca jego życie nadal nie będzie takie spokojne mimo tego zwróci uwagę na to, czego wcześniej nie zauważył...Jak bardzo będzie starał się chronić osobę, na której tak bardzo mu zależy? Czy jego odwaga, która pozwoliła mu walczyć z Lordem Voldemortem okaże się zgubna w wyznaniu swoich uczuć? O tym wszystkim w postach hinnylosy.blogspot.com
Translate
niedziela, 10 grudnia 2017
niedziela, 3 grudnia 2017
86.Bardziej skomplikowane
-Puszczaj ty przerośnięty czarnuchu!!-Wysyczała.
-No już, nie szarp się!-Powiedział Kingsley przez zaciśnięte zęby, prowadząc przed sobą kobietę o długiej, czarnej szacie i fioletowych włosach. Tymczasem wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, bo czy to mógł być prawdziwy Kingsley Shacklebolt? Czy on naprawdę powrócił?
-To wszystko twoja wina, kochasz krzyżować mi plany, co? Trzymaj się skarbie, pozdrów niezrównoważoną rodzinkę!-David parsknął śmiechem.
-Zgnijesz w pierdlu David!-Zaśmiała się histerycznie.-Już się nie wywiniesz!
-LEPSZE TO NIŻ ŻYCIE Z KIMŚ TAKIM JAK TY, SPLAMIŁAŚ SWÓJ RÓD! MYŚLISZ, ŻE NIE WIEDZIAŁEM! JUŻ BY CIĘ TU NIE BYŁO GDYBY NIE TWOJA MATKA!
-NIE JESTEM TYM ZA KOGO MNIE MASZ!!!!-Wrzasnęła przez zaciśnięte zęby, szarpiąc się tak mocno jak umiała.
-Drętwota!-Rzucił w jej kierunku Kingsley.-Lepiej, gdy jest cicho.-Odetchnął z ulgą i przerzucił ją przez umięśniony bark.
-Jeszcze zobaczycie kim jest!-Zaśmiał się David.-Miłego śledztwa!-Ryknął i Ron po chwili posłużył się metodą Kingsley'a.
-Mallory!-Wszyscy zgromadzili się wokół lwicy, na co ona ryknęła słabo.
-Nie, to niemożliwe, niee...-Fred pochylił się nad nią i dotknął rany, jego ręka pokryta była krwią, a lwica ryknęła z bólu.
-Przepraszam...-Powiedział przez łzy.-Przepraszam, że nie zrobiłem wszystkiego, żeby cię chronić.
-Ona nie będzie wilkołakiem, prawda?!-Zapytała z nadzieją Jackie.
-Niestety nie możemy mieć pewności...-Powiedziała McGonagall.
-Muszę cię stąd zabrać, dasz radę się przemienić?-Zapytał Fred, ale w odpowiedzi otrzymał tylko kilka słabych ryków.
-Nie poradzi sobie z transformacją, jest bardzo osłabiona.-Wyjaśniła nauczycielka, lwica położyła łapę na dłoni Freda i była to ostatnia rzecz jaką zrobiła, zanim stracili z nią kontakt.
-Pomogę ci.-Zaproponował George i bracia zabrali lwa ze sobą.
-To...to niemożliwe.-Jackie rozpłakała się na dobre i upadła na kolana.
Uwięziony za niewidzialnymi więzami wilkołak zmienił się w chłopaka.
-To wszystko jego wina!!-Wrzasnęła Jackie i rzuciła się w jego stronę, ale Nickole i Ron skutecznie ją powstrzymali, przytrzymując ją w pasie.
-Rozumiem to, ale nie możesz robić nic pochopnego, jest bardzo duża szansa, że z tego wyjdzie.-Pocieszył ją Bill, kładąc dłoń na jej ramieniu i zaczął opowiadać jej o swoim przypadku.
-Naprawdę się o nią martwię...-Westchnęła Nickole.-Nie wyobrażam sobie życia bez tej barwnej Mallory, zawsze potrafiła mnie podnieść na duchu, była przy mnie przez cały czas, gdy straciłam wzrok...-Westchnęła ciężko.
-Wiem.-Powiedziała do niej Ginny i pogłaskała ją po włosach.
-Jeśli zostanie wilkołakiem, wciąż będzie tą samą dziewczyną, ale...wiem jak wyglądają takie przejścia.
-Rozumiem. Pomóc ci jakoś Nicki?-Zaproponowała.
-Nie, dziękuję teraz to nie ja jej potrzebuję.-Rozłożyła ręce i uśmiechnęła się lekko, była piękną dziewczyną, jej uśmiech zawsze był szczery, w policzkach wtedy zawsze robiły jej się małe dołeczki. Natomiast jej jasnoniebieskie, duże oczy były szkliste, martwe...
-Ale jeśli jednak potrzebowałabyś pomocy, to daj znać.
-Wiem Gin, już trochę cię znam, dziękuję, są zaklęcia, które pomagają na moją przypadłość i nieźle ułatwiają mi życie. Teraz już muszę iść, muszę być teraz przy Mallory, przyjacielski obowiązek mnie wzywa, na razie.
-Jasne. Do zobaczenia.-Wypaliła nim zdążyła ugryźć się w język.
-Jest raczej niewielka szansa, że przejrzę na oczy.-Zaśmiała się.-Ale wiele dziwnych rzeczy się dzisiaj wydarzyło...No i nie szkodzi. Rozumiem, to przyzwyczajenie, w porządku.-Zaśmiała się.-Pa.-Pożegnała się i powoli wskoczyła na hipogryfa z pomocą Hagrida.
-Ginny, wracaj...-Potter chwycił ją za ramiona i obrócił do siebie.-Już nie chcę, żeby cokolwiek ci się stało, wracaj...-Szepnął, patrząc w brązowe oczy. Rozglądnęła się na boki, to wręcz niemożliwe, że wszystko tak ustało w jednej chwili.
-Ginny, dobrze, że jesteś, czy mogłabyś zająć się rannymi i mugolakami, oni potrzebują teraz największej pomocy.-Polecił jej Laughter.-Chyba, że sama potrzebujesz regeneracji, w końcu słyszałem, że...
-Jasne Paul, nie ma sprawy, wracajcie szybko.-O dziwo w ogóle nie protestowała, przeciągle pocałowała męża i pożegnała się z Paul'em.
-Pa Gin!-Powiedział Laughter.-Przeżyła mordercze zaklęcie?!-Zapytał współpracownika, gdy jego żona szybko wdrapała się na grzbiet smoka.
-Tak...jest niesamowita.
-Taa..chyba nie tylko ona.-Wskazał na jego czoło i oboje uśmiechnęli się do siebie.
Wielu mężczyzn i kobiet oraz nauczycieli i aurorów pomagało zajmować się ludźmi i rozbroić system.
-Percy, zostaw to, zaraz będą tutaj ludzie od tego i tak już wiele zrobiłeś...-Powiedział mu Kingsley klepiąc go po plecach. Rudowłosy mężczyzna był wykończony i na takiego właśnie wyglądał, miał podkrążone oczy, a powieki same mu się zamykały.
-Rozumiem King, powodzenia, ja muszę chyba....wracać już, nie czuję się...za dobrze.-Powiedział i zwymiotował obok.
-Jasne, zaraz załatwię ci jakąś eskortę, nie możesz wrócić sam w takim stanie...
-Taa...dzięki King....starałem się, ale...
-Nieważne Percy, wiem jak wiele zrobiłeś i bardzo dziękuję...no i może...chciałbyś dołączyć do naszej brygady?
-Mówisz serio?!-Ta wieść jakby go ożywiła.
-Potrzeba nam kogoś takiego jak ty, kiedy już z tego wyjdziesz zgłoś się do mnie, ale teraz już wracaj.
-Jasne, dzięki King, to wspaniała propozycja.-Podziękował i nieco nieudolnie skłonił się przed ministrem, chwytając się za brzuch i skręcając z bólu, a później brat pomógł mu deportować się łącznie, bo wszystkie zaklęcia zostały tymczasowo zdjęte przez Kingsley'a.
-Jak to możliwe King, co się stało, wszyscy myśleli, że nie żyjesz!-Zasypywała go pytaniami profesor Sprout.
-Ach, Pomono, dobrze znów cię widzieć, jeśli uda mi się to wszystko w miarę uporządkować jeszcze dziś wieczorem opowiem o wszystkim, co zasługuje na wyjaśnienie.
-Nie ukrywam, że miałem nadzieję, dowiedzieć się o wszystkim jak najszybciej.-Do rozmowy włączył się Flitwick.
-Rozumiem Filiusie, ale chyba nikt nie zaprzeczy, że teraz jestem tu bardziej potrzebny niż kiedykolwiek wcześniej.-Wyjaśnił, ale nie było w tym ani trochę zarozumiałości, wrócił Kingsley, taki jak dawniej, którego wszystkim brakowało, bo to on był najważniejszym filarem ministerstwa.
-Auroro, wiem, że wiesz wszystko na temat różdżek, mogłabyś przebadać te dwie?-Zapytał minister.
-Ta należała do Danielle, a ta do Davida.-Powiedziała, przewracając obydwie różdżki w palcach. Oczywiście się tym zajmę.-Skwitowała kiwnięciem głowy i schowała obie różdżki w wewnętrznej kieszeni szaty.
-Potter, Weasley, wyprowadźcie ich do aresztu, póki są jeszcze nieprzytomni, ja muszę zorganizować badania, podejrzewam, że połowa ministerstwa jest teraz pod wpływem niebezpiecznych zaklęć.-Rozkazał Shacklebolt.-A ty Laughter uprzątnij ten bajzel.
-Oni zawsze ścigają śmierciożerców, mają patrole, a ja zawsze ,,sprzątam bajzel"!
-No dobrze, w takim razie daję ci słowo ministra, że do końca tego roku będziesz miał tyle patroli, co ja w całej swojej karierze i na pewno już nie będziesz się nudził.-Zagrzmiał szef.
-Super...-Bąknął Paul i wyszedł z sali. Promienie słońca zaczęły wdzierać się do sali, przyświecając coraz mocniej. Właśnie tak zaczynał się nowy dzień - początek wszystkiego.
*******
-To ten chłopak, prawda? Ten Duke?-Dopytał Ron, ale on go nie słuchał. W głowie wciąż kłębiły mu się głosy, to co powiedział do Mallory, kiedy był jeszcze mały. Gdy Harry to zobaczył był pewien, że jest przykładnym czarodziejem i nie przeszkadzają mu różnice wśród czarodziejów, wręcz czuł wobec niego wielki respekt...Jak to możliwe, że taki na pozór porządny chłopak mógł okazać się takim śmieciem...
-Ej! Stary, słuchasz mnie w ogóle?!-Wrzasnął mu do ucha oburzony Ron.
-Przepraszam, mam dość, nie umiem się na niczym skupić.
-Może wróć już i odpocznij, ja dokończę za ciebie.-Położył mu rękę na ramieniu i zaproponował łagodnym głosem.
-Nie...skończmy to wszystko i wrócimy razem.
-Jak wolisz, ale ja cię potem kremikiem nacierał nie będę, jeśli mi zachorujesz!-Przestrzegł go Ron i oboje od wielu tygodni zaśmiali się całkowicie szczerze.
-Co o nim sądzisz?-Zapytał Rona i dźwigając razem z przyjacielem ciało chłopaka, w napięciu czekał na odpowiedź.
-Był jej przyjacielem...a teraz...Wiesz, może sam nie jestem od niego lepszy, w końcu zostawiłem was podczas ostatniej wojny, bałem się, tym się usprawiedliwiałem, ale nie powinienem był.
-Jeju Ron, nie rozdrapuj starych ran, nie to miałem na myśli, ty jesteś dobrym przyjacielem, ufam ci Ron.
-Boję się teraz tam wrócić, do skrzydła szpitalnego, boję się, że Hermiona....i Ginny...-Pociągał nosem i na jego policzkach zabłyszczały łzy.-Nie ochroniłem ich tak jak mogłem to zrobić, Ginny przeżyła śmiertelną klątwę, nie mam pojęcia jak to się stało, ale wciąż to może mieć fatalne skutki. Co jeśli te wasze magiczne kamienie działają tylko przez chwilę? No i co z tą trutką na mugole? To są dwie najważniejsze kobiety w moim życiu no i mama oczywiście, a ona też okropnie to przeżyła...-Tego, że Ron się rozpłacze i ujawni takie czarne scenariusze Harry się nie spodziewał.
-A co mieliśmy zrobić Ron? Naprawdę, mógłbym teraz powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale oboje wiemy, że wojna nigdy nie jest bez strat. Nie żyje Lavender Brown, Ernie Macmillan, Susan Bones i Ksenofilius Lovegood, a także wielu jest w trudnym stanie, jak Mallory, Draco i Hermiona, a nawet ten cały Duke...Ale naprawdę zrobiliśmy tyle, ile sami mogliśmy Ron, cokolwiek będzie, damy sobie z tym radę. Znajdziemy wszystkich, którzy są za to odpowiedzialni, Kingsley wprowadzi z powrotem porządek i pomścimy ich wszystkich!
-Rozumiem. Jak ty to robisz, że zawsze wiesz, jak sobie z czymś poradzić? Zawsze chciałem mieć taką odwagę jak ty.
-No i masz.-Powiedział i w tej samej chwili deportowali się w skrzydle szpitalnym w siedzibie Zakonu Feniksa.
-Połóżmy go na te nosza, uzdrowiciele się nim zajmą.
*******
-I co z nią będzie?-Zalewała pytaniami Jackie.
-To naprawdę trudne okoliczności ugryzienia przez wilkołaka, czekam teraz na wyniki podstawowych badań, ale tak naprawdę będziemy mogli to sprawdzić dopiero podczas następnej pełni.-Wytłumaczyła jej pani Pomfrey. Ginny przyglądała się wszystkiemu siedząc przy łóżku Hermiony, Jackie była taką wierną przyjaciółką...Mogła naprawdę uchodzić za anioła stróża Mallory, co chwilę kręciła się przy łóżku na którym leżała chyba jedyna lwica na sali.
-Proszę.-Do skrzydła wszedł Fred i przyciągając sobie krzesło, podał Jackie kubek z kawą.
-Dzięki, Freddy.-Upiła łyk i pospiesznie otarła oczy.
-Nadal masz te skrzydło?-Zapytał ze śmiechem.
-Taa...tak jakoś wyszło, sam rozumiesz, pierwsza transformacja.-Wyjaśniła.
-Gin?
-Tak?-Odwróciła się i zobaczyła, że Ron i Harry na noszach przynieśli nieprzytomnego chłopaka.
-Co z Hermioną?-Zapytał wykończony Ron.
-Nie mam pojęcia...-Odparła szczerze.
-TO ON! TO WSZYSTKO PRZEZ NIEGO! UDAWAŁ JEJ PRZYJACIELA!-Wrzeszczała Jackie ze łzami w oczach, ale od tyłu podeszła do nie Nickole i pomogła jej się uspokoić.
-Dużo ich jeszcze jest?-Zapytał brunet, bo pierwsze co rzuciło mu się w oczy, gdy wchodził do sali to szereg białych łóżek poustawianych jedno obok drugiego.
-Ta sala była poszerzana z trzy razy.-Wyjaśniła Martha po cichu zamykając za sobą drzwi.
-Panie Weasley, proszę pana do siebie.-Poprosiła go pielęgniarka.
-Mnie?-Dopytał z przerażeniem w oczach, czy mogły wystąpić jakieś komplikacje w związku z Hermioną? Trzymając ją za rękę czuł jej puls, delikatny, ale czuł, wszystko musiało skończyć się dobrze....W końcu Aurorze nic się nie stało, a antidotum bliźniaków do tej pory działało.
-Ciekawe o co chodzi...-Odezwał się Fred, tym razem nie miał w sobie tej iskry co zwykle.
-Myślicie, że to coś poważnego?-Odezwał się zaniepokojony o przyjaciela.
-Nie wiadomo co się jeszcze stanie, to był powalony dzień, a w zasadzie to noc...
-Jak się czujesz Gin?-Zapytała Jackie.
-Chyba jak każdy.-Wzruszyła ramionami i owinęła się ciaśniej bluzą.
-Powinnaś się położyć...-Przytulił ją do piersi mąż.
-Ludzie, mam niezłe wieści!-Ron z rozmachem i szerokim uśmiechem na twarzy otworzył drzwi kantorku pielęgniarki.
-Mów!-Przynaglił go Fred.
-Teraz jest jeden pozytyw w tym wszystkim. Hermiona jest w ciąży!
-No już, nie szarp się!-Powiedział Kingsley przez zaciśnięte zęby, prowadząc przed sobą kobietę o długiej, czarnej szacie i fioletowych włosach. Tymczasem wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, bo czy to mógł być prawdziwy Kingsley Shacklebolt? Czy on naprawdę powrócił?
-To wszystko twoja wina, kochasz krzyżować mi plany, co? Trzymaj się skarbie, pozdrów niezrównoważoną rodzinkę!-David parsknął śmiechem.
-Zgnijesz w pierdlu David!-Zaśmiała się histerycznie.-Już się nie wywiniesz!
-LEPSZE TO NIŻ ŻYCIE Z KIMŚ TAKIM JAK TY, SPLAMIŁAŚ SWÓJ RÓD! MYŚLISZ, ŻE NIE WIEDZIAŁEM! JUŻ BY CIĘ TU NIE BYŁO GDYBY NIE TWOJA MATKA!
-NIE JESTEM TYM ZA KOGO MNIE MASZ!!!!-Wrzasnęła przez zaciśnięte zęby, szarpiąc się tak mocno jak umiała.
-Drętwota!-Rzucił w jej kierunku Kingsley.-Lepiej, gdy jest cicho.-Odetchnął z ulgą i przerzucił ją przez umięśniony bark.
-Jeszcze zobaczycie kim jest!-Zaśmiał się David.-Miłego śledztwa!-Ryknął i Ron po chwili posłużył się metodą Kingsley'a.
-Mallory!-Wszyscy zgromadzili się wokół lwicy, na co ona ryknęła słabo.
-Nie, to niemożliwe, niee...-Fred pochylił się nad nią i dotknął rany, jego ręka pokryta była krwią, a lwica ryknęła z bólu.
-Przepraszam...-Powiedział przez łzy.-Przepraszam, że nie zrobiłem wszystkiego, żeby cię chronić.
-Ona nie będzie wilkołakiem, prawda?!-Zapytała z nadzieją Jackie.
-Niestety nie możemy mieć pewności...-Powiedziała McGonagall.
-Muszę cię stąd zabrać, dasz radę się przemienić?-Zapytał Fred, ale w odpowiedzi otrzymał tylko kilka słabych ryków.
-Nie poradzi sobie z transformacją, jest bardzo osłabiona.-Wyjaśniła nauczycielka, lwica położyła łapę na dłoni Freda i była to ostatnia rzecz jaką zrobiła, zanim stracili z nią kontakt.
-Pomogę ci.-Zaproponował George i bracia zabrali lwa ze sobą.
-To...to niemożliwe.-Jackie rozpłakała się na dobre i upadła na kolana.
Uwięziony za niewidzialnymi więzami wilkołak zmienił się w chłopaka.
-To wszystko jego wina!!-Wrzasnęła Jackie i rzuciła się w jego stronę, ale Nickole i Ron skutecznie ją powstrzymali, przytrzymując ją w pasie.
-Rozumiem to, ale nie możesz robić nic pochopnego, jest bardzo duża szansa, że z tego wyjdzie.-Pocieszył ją Bill, kładąc dłoń na jej ramieniu i zaczął opowiadać jej o swoim przypadku.
-Naprawdę się o nią martwię...-Westchnęła Nickole.-Nie wyobrażam sobie życia bez tej barwnej Mallory, zawsze potrafiła mnie podnieść na duchu, była przy mnie przez cały czas, gdy straciłam wzrok...-Westchnęła ciężko.
-Wiem.-Powiedziała do niej Ginny i pogłaskała ją po włosach.
-Jeśli zostanie wilkołakiem, wciąż będzie tą samą dziewczyną, ale...wiem jak wyglądają takie przejścia.
-Rozumiem. Pomóc ci jakoś Nicki?-Zaproponowała.
-Nie, dziękuję teraz to nie ja jej potrzebuję.-Rozłożyła ręce i uśmiechnęła się lekko, była piękną dziewczyną, jej uśmiech zawsze był szczery, w policzkach wtedy zawsze robiły jej się małe dołeczki. Natomiast jej jasnoniebieskie, duże oczy były szkliste, martwe...
-Ale jeśli jednak potrzebowałabyś pomocy, to daj znać.
-Wiem Gin, już trochę cię znam, dziękuję, są zaklęcia, które pomagają na moją przypadłość i nieźle ułatwiają mi życie. Teraz już muszę iść, muszę być teraz przy Mallory, przyjacielski obowiązek mnie wzywa, na razie.
-Jasne. Do zobaczenia.-Wypaliła nim zdążyła ugryźć się w język.
-Jest raczej niewielka szansa, że przejrzę na oczy.-Zaśmiała się.-Ale wiele dziwnych rzeczy się dzisiaj wydarzyło...No i nie szkodzi. Rozumiem, to przyzwyczajenie, w porządku.-Zaśmiała się.-Pa.-Pożegnała się i powoli wskoczyła na hipogryfa z pomocą Hagrida.
-Ginny, wracaj...-Potter chwycił ją za ramiona i obrócił do siebie.-Już nie chcę, żeby cokolwiek ci się stało, wracaj...-Szepnął, patrząc w brązowe oczy. Rozglądnęła się na boki, to wręcz niemożliwe, że wszystko tak ustało w jednej chwili.
-Ginny, dobrze, że jesteś, czy mogłabyś zająć się rannymi i mugolakami, oni potrzebują teraz największej pomocy.-Polecił jej Laughter.-Chyba, że sama potrzebujesz regeneracji, w końcu słyszałem, że...
-Jasne Paul, nie ma sprawy, wracajcie szybko.-O dziwo w ogóle nie protestowała, przeciągle pocałowała męża i pożegnała się z Paul'em.
-Pa Gin!-Powiedział Laughter.-Przeżyła mordercze zaklęcie?!-Zapytał współpracownika, gdy jego żona szybko wdrapała się na grzbiet smoka.
-Tak...jest niesamowita.
-Taa..chyba nie tylko ona.-Wskazał na jego czoło i oboje uśmiechnęli się do siebie.
Wielu mężczyzn i kobiet oraz nauczycieli i aurorów pomagało zajmować się ludźmi i rozbroić system.
-Percy, zostaw to, zaraz będą tutaj ludzie od tego i tak już wiele zrobiłeś...-Powiedział mu Kingsley klepiąc go po plecach. Rudowłosy mężczyzna był wykończony i na takiego właśnie wyglądał, miał podkrążone oczy, a powieki same mu się zamykały.
-Rozumiem King, powodzenia, ja muszę chyba....wracać już, nie czuję się...za dobrze.-Powiedział i zwymiotował obok.
-Jasne, zaraz załatwię ci jakąś eskortę, nie możesz wrócić sam w takim stanie...
-Taa...dzięki King....starałem się, ale...
-Nieważne Percy, wiem jak wiele zrobiłeś i bardzo dziękuję...no i może...chciałbyś dołączyć do naszej brygady?
-Mówisz serio?!-Ta wieść jakby go ożywiła.
-Potrzeba nam kogoś takiego jak ty, kiedy już z tego wyjdziesz zgłoś się do mnie, ale teraz już wracaj.
-Jasne, dzięki King, to wspaniała propozycja.-Podziękował i nieco nieudolnie skłonił się przed ministrem, chwytając się za brzuch i skręcając z bólu, a później brat pomógł mu deportować się łącznie, bo wszystkie zaklęcia zostały tymczasowo zdjęte przez Kingsley'a.
-Jak to możliwe King, co się stało, wszyscy myśleli, że nie żyjesz!-Zasypywała go pytaniami profesor Sprout.
-Ach, Pomono, dobrze znów cię widzieć, jeśli uda mi się to wszystko w miarę uporządkować jeszcze dziś wieczorem opowiem o wszystkim, co zasługuje na wyjaśnienie.
-Nie ukrywam, że miałem nadzieję, dowiedzieć się o wszystkim jak najszybciej.-Do rozmowy włączył się Flitwick.
-Rozumiem Filiusie, ale chyba nikt nie zaprzeczy, że teraz jestem tu bardziej potrzebny niż kiedykolwiek wcześniej.-Wyjaśnił, ale nie było w tym ani trochę zarozumiałości, wrócił Kingsley, taki jak dawniej, którego wszystkim brakowało, bo to on był najważniejszym filarem ministerstwa.
-Auroro, wiem, że wiesz wszystko na temat różdżek, mogłabyś przebadać te dwie?-Zapytał minister.
-Ta należała do Danielle, a ta do Davida.-Powiedziała, przewracając obydwie różdżki w palcach. Oczywiście się tym zajmę.-Skwitowała kiwnięciem głowy i schowała obie różdżki w wewnętrznej kieszeni szaty.
-Potter, Weasley, wyprowadźcie ich do aresztu, póki są jeszcze nieprzytomni, ja muszę zorganizować badania, podejrzewam, że połowa ministerstwa jest teraz pod wpływem niebezpiecznych zaklęć.-Rozkazał Shacklebolt.-A ty Laughter uprzątnij ten bajzel.
-Oni zawsze ścigają śmierciożerców, mają patrole, a ja zawsze ,,sprzątam bajzel"!
-No dobrze, w takim razie daję ci słowo ministra, że do końca tego roku będziesz miał tyle patroli, co ja w całej swojej karierze i na pewno już nie będziesz się nudził.-Zagrzmiał szef.
-Super...-Bąknął Paul i wyszedł z sali. Promienie słońca zaczęły wdzierać się do sali, przyświecając coraz mocniej. Właśnie tak zaczynał się nowy dzień - początek wszystkiego.
*******
-To ten chłopak, prawda? Ten Duke?-Dopytał Ron, ale on go nie słuchał. W głowie wciąż kłębiły mu się głosy, to co powiedział do Mallory, kiedy był jeszcze mały. Gdy Harry to zobaczył był pewien, że jest przykładnym czarodziejem i nie przeszkadzają mu różnice wśród czarodziejów, wręcz czuł wobec niego wielki respekt...Jak to możliwe, że taki na pozór porządny chłopak mógł okazać się takim śmieciem...
-Ej! Stary, słuchasz mnie w ogóle?!-Wrzasnął mu do ucha oburzony Ron.
-Przepraszam, mam dość, nie umiem się na niczym skupić.
-Może wróć już i odpocznij, ja dokończę za ciebie.-Położył mu rękę na ramieniu i zaproponował łagodnym głosem.
-Nie...skończmy to wszystko i wrócimy razem.
-Jak wolisz, ale ja cię potem kremikiem nacierał nie będę, jeśli mi zachorujesz!-Przestrzegł go Ron i oboje od wielu tygodni zaśmiali się całkowicie szczerze.
-Co o nim sądzisz?-Zapytał Rona i dźwigając razem z przyjacielem ciało chłopaka, w napięciu czekał na odpowiedź.
-Był jej przyjacielem...a teraz...Wiesz, może sam nie jestem od niego lepszy, w końcu zostawiłem was podczas ostatniej wojny, bałem się, tym się usprawiedliwiałem, ale nie powinienem był.
-Jeju Ron, nie rozdrapuj starych ran, nie to miałem na myśli, ty jesteś dobrym przyjacielem, ufam ci Ron.
-Boję się teraz tam wrócić, do skrzydła szpitalnego, boję się, że Hermiona....i Ginny...-Pociągał nosem i na jego policzkach zabłyszczały łzy.-Nie ochroniłem ich tak jak mogłem to zrobić, Ginny przeżyła śmiertelną klątwę, nie mam pojęcia jak to się stało, ale wciąż to może mieć fatalne skutki. Co jeśli te wasze magiczne kamienie działają tylko przez chwilę? No i co z tą trutką na mugole? To są dwie najważniejsze kobiety w moim życiu no i mama oczywiście, a ona też okropnie to przeżyła...-Tego, że Ron się rozpłacze i ujawni takie czarne scenariusze Harry się nie spodziewał.
-A co mieliśmy zrobić Ron? Naprawdę, mógłbym teraz powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale oboje wiemy, że wojna nigdy nie jest bez strat. Nie żyje Lavender Brown, Ernie Macmillan, Susan Bones i Ksenofilius Lovegood, a także wielu jest w trudnym stanie, jak Mallory, Draco i Hermiona, a nawet ten cały Duke...Ale naprawdę zrobiliśmy tyle, ile sami mogliśmy Ron, cokolwiek będzie, damy sobie z tym radę. Znajdziemy wszystkich, którzy są za to odpowiedzialni, Kingsley wprowadzi z powrotem porządek i pomścimy ich wszystkich!
-Rozumiem. Jak ty to robisz, że zawsze wiesz, jak sobie z czymś poradzić? Zawsze chciałem mieć taką odwagę jak ty.
-No i masz.-Powiedział i w tej samej chwili deportowali się w skrzydle szpitalnym w siedzibie Zakonu Feniksa.
-Połóżmy go na te nosza, uzdrowiciele się nim zajmą.
*******
-I co z nią będzie?-Zalewała pytaniami Jackie.
-To naprawdę trudne okoliczności ugryzienia przez wilkołaka, czekam teraz na wyniki podstawowych badań, ale tak naprawdę będziemy mogli to sprawdzić dopiero podczas następnej pełni.-Wytłumaczyła jej pani Pomfrey. Ginny przyglądała się wszystkiemu siedząc przy łóżku Hermiony, Jackie była taką wierną przyjaciółką...Mogła naprawdę uchodzić za anioła stróża Mallory, co chwilę kręciła się przy łóżku na którym leżała chyba jedyna lwica na sali.
-Proszę.-Do skrzydła wszedł Fred i przyciągając sobie krzesło, podał Jackie kubek z kawą.
-Dzięki, Freddy.-Upiła łyk i pospiesznie otarła oczy.
-Nadal masz te skrzydło?-Zapytał ze śmiechem.
-Taa...tak jakoś wyszło, sam rozumiesz, pierwsza transformacja.-Wyjaśniła.
-Gin?
-Tak?-Odwróciła się i zobaczyła, że Ron i Harry na noszach przynieśli nieprzytomnego chłopaka.
-Co z Hermioną?-Zapytał wykończony Ron.
-Nie mam pojęcia...-Odparła szczerze.
-TO ON! TO WSZYSTKO PRZEZ NIEGO! UDAWAŁ JEJ PRZYJACIELA!-Wrzeszczała Jackie ze łzami w oczach, ale od tyłu podeszła do nie Nickole i pomogła jej się uspokoić.
-Dużo ich jeszcze jest?-Zapytał brunet, bo pierwsze co rzuciło mu się w oczy, gdy wchodził do sali to szereg białych łóżek poustawianych jedno obok drugiego.
-Ta sala była poszerzana z trzy razy.-Wyjaśniła Martha po cichu zamykając za sobą drzwi.
-Panie Weasley, proszę pana do siebie.-Poprosiła go pielęgniarka.
-Mnie?-Dopytał z przerażeniem w oczach, czy mogły wystąpić jakieś komplikacje w związku z Hermioną? Trzymając ją za rękę czuł jej puls, delikatny, ale czuł, wszystko musiało skończyć się dobrze....W końcu Aurorze nic się nie stało, a antidotum bliźniaków do tej pory działało.
-Ciekawe o co chodzi...-Odezwał się Fred, tym razem nie miał w sobie tej iskry co zwykle.
-Myślicie, że to coś poważnego?-Odezwał się zaniepokojony o przyjaciela.
-Nie wiadomo co się jeszcze stanie, to był powalony dzień, a w zasadzie to noc...
-Jak się czujesz Gin?-Zapytała Jackie.
-Chyba jak każdy.-Wzruszyła ramionami i owinęła się ciaśniej bluzą.
-Powinnaś się położyć...-Przytulił ją do piersi mąż.
-Ludzie, mam niezłe wieści!-Ron z rozmachem i szerokim uśmiechem na twarzy otworzył drzwi kantorku pielęgniarki.
-Mów!-Przynaglił go Fred.
-Teraz jest jeden pozytyw w tym wszystkim. Hermiona jest w ciąży!
niedziela, 12 listopada 2017
85.Jesteśmy wolni
-Fred!-Percy przetoczył się w bok by obejrzeć ramię brata, w tej samej chwili wprawa i wściekłość Mallory perfekcyjnie odbiła zaklęcie rzucone w stronę braci.
-Nic mi nie będzie! Ja sobie poradzę, a ty zniszcz to ustrojstwo!-Nakazał.
-Zwariowałeś! Zaraz się wykrwawisz!-Wrzeszczał przerażony do brata.
-Masz w rękach los wszystkich mugoli i mugolaków, rób co do ciebie należy, ze mnie już pożytku i tak nie będzie!-Odkrzyknął aż w końcu Percy poddał się po tej szybkiej wymianie zdań, a Fred i Mallory zaczęli naprzemiennie obrzucać zaklęciami wrogów.
-Trzeba coś zrobić z Draco!-Wrzasnęła przerażona pani Weasley.
-Ja go zabiorę do skrzydła szpitalnego i tak umarłabym w tym pojedynku!-Odkrzyknęła Martha i skorzystała z chwilowej tarczy jaką wyczarowała pani Weasley, po chwili Hagrid odrzucając nieprzyjaciół jak szmaciane lalki, pomógł jej wpakować bezwładne ciało na jednego ze smoków, ona sama usadowiła się obok i na początku niepewnie startując wyleciała przez ogromną dziurę w sklepieniu sali.
-Na nich!-Ryknął Hagrid zagrzewając smoki do boju.
-Wstrzymać atak!-Ryknął siwowłosy mężczyzna przedzierając się przez tłum inferiusów, dziwnych stworzeń i ludzi zwerbowanych do armii.
-Neville...-Szepnęła przerażona rudowłosa.
-I Luna i Ernie Macmillan....-Harry też zdążył wypatrzyć ich w tłumie, mieli puste oczy i wyrazy twarzy jakby nie znali uczuć, zupełnie jakby ktoś wydrążył z nich dusze i ożywił samo ciało.
-Co oni im zrobili...-Jęknął Ron, reszta stała w milczeniu, było ich bardzo niewielu w stosunku do ciemnej strony, która zajmowała teraz większość sali pozostawiając im jedynie ciasną przestrzeń. Niewielka liczebność nie pozostawiała złudzeń, że mogliby wygrać tę bitwę bez strat.
-WYPUŚĆCIE MNIE!-Wrzasnęła kobieta uwięziona w grubych linach.
-Nie zakłócaj tej chwili, Danielle.-Powiedział spokojnie jej mąż. Oboje wyglądali na zupełnie różnych ludzi. On miał idealnie przylizane, siwe włosy spięte w ciasny kok z tyłu głowy i elegancką szatę, ona za to fioletowe, mocno kręcone włosy układające się w różne strony i wyglądające na nieczesane od tygodni, były niemalże jak dredy. Usta miała pokryte ciemnofioletową szminką pod kolor włosów.
-WYPUŚĆ MNIE, TY ZDRAJCO!-Wrzasnęła w furii i zaczęła szarpać się w grubych sznurach.
-Już za późno na to, skarbie.-David wydawał się być całkowicie spokojny w przeciwieństwie do Danielle, choć właśnie ten niewzruszony ton był naprawdę przerażający, jakby miał oznaczać ciszę przed burzą.-TY CHOLERNY ZDRAJCO!!!-Ryknęła jak opętana.
-Wystarczy, kochanie. Petrificus totalus.-Zwyczajnie machnął różdżką od niechcenia i kobieta spętana sznurami z powrotem zastygła w ruchu.
Tak właśnie wyglądają wszystkie te małżeństwa będące ze sobą tylko ze względu na kontynuację rodu czystej krwi i arystokracji.-Pomyślał Harry.
-Dajcie mi to, czego oczekuję, a zostawię wszystkich waszych przyjaciół w stanie nienaruszonym i mogę przymknąć oko na wasze kontakty ze szlamami. Harry spojrzał w bok by ocenić reakcję Ginny, samotna łza powoli spływała po jej policzku, odwróciła głowę w jego stronę i powoli, przecząco pokręciła głową. Harry zrozumiał przez to tylko jedno-nie mogą oddać im kamienia.
-Tylko jeśli pozwolicie zakończyć to, co zaczął Percy!-Zażądała Ginny.
-I dacie tym ludziom wybrać, po której chcą być stronie!-Ron postawił kolejny warunek.
-Oni już wybrali.-Wskazał gestem na armię za nim. Mallory korzystając z chwili reperowała na tyłach ramię Freda.
-Zmanipulowałeś ich!-Głos Harry'ego odbił się echem od ścian komnaty.
-Twoim zdaniem ty niby nie manipulujesz Potter, nie wykorzystujesz tych, którzy z tobą przyszli?-To rzeczywiście go zabolało. Ile oni musieli przejść tylko dlatego, żeby ratować mu skórę? Osoba którą naprawdę kochał mogła umrzeć, do teraz nie wiedział jak właściwie przeżyła śmiertelne zaklęcie i jak się teraz czuje.
-Nie słuchaj tego, jesteśmy tu, bo sami tego chcemy...-Próbowała go jakoś uspokoić, w świetle księżyca jej twarz wydawała się bledsza, w oczach błyszczały łzy. Nie zwracając uwagi na całą sytuację przytuliła go mocno, właśnie to zawsze dawało mu taką siłę.-Nigdy nie byłeś dla nas ciężarem...
-Miej odwagę stanąć w pojedynku.-Wyzwał go David.
-Nie musisz tego robić...-Zobaczył jak Ginny powiedziała prawie bezgłośnie. Kiedy wystąpił parę kroków na przód rozpoczęły się pierwsze serie zaklęć. Po chwili wszyscy już wymieszali się ze sobą.
-Angelina!-Krzyknął przerażony George, ona również była poddana czemuś w rodzaju hipnozy.-Nie jesteś taka, słyszysz, jesteś po naszej stronie!-Próbował do niej przemówić, ale ona jakby zupełnie go nie słyszała, zadawała cios za ciosem, obok nich Bill robił unik przed zaklęciami Neville'a, a Ginny i Ron walczyli z Luną i Cho Chang. Mallory i Fred dzielnie osłaniali Percy'ego, aby ten rozbroił cały ten skomplikowany system.
-Luna, błagam cię! Znasz mnie, jesteś dobrą osobą, nikogo nigdy byś nie skrzywdziła!-Mówiła Ginny.
-Przyprowadźcie wilkołaka!-Rozkazał David wciąż wymieniając zaklęcia z Harry'm. Teraz nie wyglądał już na tak spokojnego jak wcześniej, coraz więcej wrogów lgnęło w stronę Percy'ego przez co jak mur zgromadziło się tam wiele osób głównie osłaniali go Fred, Mallory, George, Jackie, Nickole, Bill i pani Weasley. Reszta próbowała rozprawić się z następną falą. Hagrid i smoki zgarniały ich jak buldożery.
-Mogę zabrać ci wszystko Potter! WSZYSTKO!!-Wrzeszczał wściekły, choć w dalszym ciągu był pewien swojej wygranej. Harry zaczął zastanawiać się co się stało z resztą Zakonu - czy oni też walczą, są gdzieś uwięzieni? Co z wyblakłą kropką na mapie? I jak udało im się odzyskać różdżki?
-Nie, dopóki są tu ze mną.-Zaprzeczył uchylając głowę od kolejnego zaklęcia.
-Nie możesz tak w nieskończoność Potter! Nie możesz w nieskończoność unikać konsekwencji, bo one i tak cię dorwą i zniszczą twoje beztroskie życie!!
-Nie boję się, to ciebie dopadną konsekwencje Smith!-Wypluł jego nazwisko z pogardą i obrzydzeniem.-Kogo jeszcze na siłę zwerbowałeś do swojej armii!?-Wrzasnął ciskając zaklęciami bez opamiętania.
-To ty pozwalasz im ginąć za ciebie, nie zdołasz ich wszystkich ochronić! Ktoś musi ucierpieć, jeśli nie ty, to któreś z nich!-Wskazał na jego rodzinę i przyjaciół, którzy walczyli za jego plecami.
-LUMOS MAXIMA!-Wrzasnęła Ginny i całą salę wypełniło ostre światło, co wyeliminowało inferiusy.
-A masz!-Zamachnęła się Mallory i wbiła sztylet prosto w głowotułów jednej z akromantul przez co pobryzgała ją kleista maź.-O nie...NIE!-Krzyknęła, gdy zobaczyła wprowadzonego przez śmierciożerców, zakutego w łańcuchy wilkołaka. Harry w końcu zrozumiał kim on jest. Przypomniał sobie to, co Mallory widziała w swoich wspomnieniach, Ginny też wiedziała, można było łatwo wyczytać to z jej twarzy. Walka ponownie ustała, cała armia Davida zatrzymała się jak roboty. Harry dopiero teraz zauważył ile ciał i krwi leży wokół nich, błagał tylko o to, żeby wśród nich nie było nikogo z przyjaciół.
-Mallory, czyżby to był czas na spotkanie z przyjacielem?-Powiedział z pogardliwym uśmieszkiem.
-TY KANALIO!-Wrzasnęła jej przyjaciółka wychodząc przed szereg i pewnie trzymając przed sobą różdżkę. David pstryknął palcami i łańcuchy zatrzymujące szarpiącego się wilkołaka opadły.
-NIE!-Wydusiła z siebie blondynka i w skoku przemieniła się w gniewną lwicę osłaniając Jackie od ciosu, teraz ona też była feniksem i unosiła się nad ich głowami. W sali zrobił się krąg wolnego miejsca po którym poruszali się wilkołak i lwica nie tracąc kontaktu wzrokowego.
-O Merlinie...-Szepnął przerażony Ron.
Wilkołak w końcu naprężył się do skoku, lecz Mallory zgrabnie go uniknęła, rozwarła szeroko paszczę i po chwili trudno było już stwierdzić kto ma w tym pojedynku przewagę. Wszyscy obserwowali ich pełni napięcia i przerażeni. Ciskali w wilkołaka zaklęciami, ale cała akcja działa się tak szybko, że woleli tego nie robić, żeby przypadkowo nie trafić w lwicę. Feniks pomagał jej atakować go z powietrza, ale ona dawała do zrozumienia, że nie chce mieć zaplecza i sama sobie poradzi.
Dopiero, gdy czarny, przerośnięty wilk podbiegł do jej przyjaciół rzuciła się na niego przewracając go na plecy. Fred rozpoczął niespodziewanie nową serię zaklęć i unikał kolejnych. Bitwa na nowo rozgorzała. Zaklęcia przelatywały tu i tam nad ich głowami.
-Bill!-Krzyknęła pani Weasley, gdy jej syn padł trafiony drętwotą. Mimo, że był świetny w pojedynkach i był doskonałym łamaczem zaklęć, jednak tym razem nie dał rady, krąg, który go otoczył był zdecydowanie za duży.
-Ginny!-Wrzasnął Ron i osłonił jej plecy rzucając protego i oboje celowali kolejnymi klątwami w napastników.
-Nie da się tego rozbroić!-Wrzasnął Percy.-Próbowałem wszystkiego!-Przyrzekł.
Mallory ponownie rzuciła się na wilkołaka, ale tym razem on nie odpuścił, przygwoździł ją do ziemi i ugryzł w bok.
-NIEEE!-Zapłakała Jackie już w swojej ludzkiej postaci. Powaliła wilkołaka świetnie rzuconym zaklęciem i uklęknęła przy przyjaciółce.-Nie! Nie! To niemożliwe!-Szlochała i głaskała lwa po grzbiecie. Nie miało dla niej znaczenia to, że zamiast ręki wciąż pozostało jej skrzydło.
-O nie!-Wrzasnął Fred i szybko przebiegł w drugi koniec sali blokując przy okazji kilka zaklęć.-Błagam nie....-Szepnął, rzucił protego i przykucnął przy lwicy.
Kiedy Ginny chwilowo obezwładniła Neville'a próbowała przecisnąć się tam, gdzie toczył się najtrudniejszy pojedynek.
-Oni są pod wpływem Imperiusa, musimy odebrać mu różdżkę.-Szepnął do niej Ron.
Nagle jakby gdzieś w głębi serca poczuła, że to naprawdę najlepsze rozwiązanie i nawet nie musiała długo się nad tym zastanawiać. Zarzuciła na siebie swoją podróżną pelerynę i przykucnęła wśród tłumu tam gdzie nie była widoczna.
-Expeliarmus!-Różdżka Harry'ego wyleciała w powietrze i z trzaskiem upadła na posadzkę.Ginny nie czekając na nic więcej machnęła różdżką i David również ku wielkiemu zdziwieniu stracił swoją różdżkę.
-Drętwota!-Wrzasnęła, gdy odwrócił się w jej kierunku i po chwili mężczyzna padł bezbronny na plecy.
-Gin?-Powiedział zdziwiony, gdy odrzuciła kaptur.
-A kto inny?-Uśmiechnęła się lekko.-Incarcerous.-Więzy zaczęły oplatać przeciwnika.-Niech wiszą obok siebie.-Prychnęła.
-Co robisz?-Zapytał, gdy podniosła różdżkę Davida.
-Cofam to wszystko.-Wyjaśniła i zaczęła szeptać jakąś formułkę.
-Ginny!-Ostrzegł ją Harry i natychmiast zerwał się po swoją różdżkę
-Dosyć tego! Myśleliście, że wam się tak po prostu uda.-Zaśmiał się Grayback trzymając sztylet przy jej gardle. Wszyscy Weasley'owie zamarli i zaczęli na nowo strzelać zaklęciami nie przejmując się już niczym więcej. Harry zdążył wystrzelić tylko jedno nieudane zaklęcie kiedy jego też złapało od tyłu dwóch śmierciożerców.
-PUSZCZAJ DO CHOLERY!-Wrzasnął i wyrywał się jak tylko mógł, ale było ich dwóch, a on zwyczajnie nie miał już sił.
-Ron, przywołaj jego różdżkę!-Krzyknęła po chwili Ginny, dzięki szybkiej reakcji Rona na jej słowa i wprawnym zaklęciu udało mu się, ale Graybackowi się to nie spodobało przez co przeciął jej skórę na gardle i oblizał srebrną część noża z krwi.
-NIEEE!-Zapłakała pani Weasley.
-To koniec Grayback!-Powiedział Ron i wszyscy Weasley'owie wymierzyli w niego różdżki.-TO KONIEC!-Wrzasnął i z trzaskiem przełamał różdżkę Davida i jej dwa kawałki rzucił na posadzkę. Rzeczywiście działanie zaklęcia imperius ustało i nagle wszyscy powrócili do siebie i zaczęli rozcierać swoje głowy i rozglądać się zdezorientowani, jednak szybko chwycili różdżki i wrócili do siebie. Luna i Neville od razu stanęli po ich stronie, choć na początku oboje udawali nieprzytomnych co spotęgowało cios z zaskoczenia.
-A ty Grayback nie powinieneś być czasem pod wilczą postacią tej nocy!-Do komnaty nagle wparowała reszta zakonu z McGonagall na czele.
-Ale nadchodzi już świt pani profesor.-Zaśmiał się pogardliwie i rzeczywiście przez dziurę w suficie można było zauważyć jak się przejaśnia. McGonagall rozpoczęła wymianę zaklęć z Graybackiem, przez co Ginny udało się wyswobodzić. Babcia Neville'a pomagała mu w rozprawieniu się z nieprzyjaciółmi, profesor Flitwick świetnie radził sobie z kilkoma na raz a jego matka chrzestna, której widok najbardziej go ucieszył idealnie rozbroiła tych dwóch, którzy go trzymali.
-Aurora!
-Harry!-Przytuliła go do piersi jakby była jego biologiczną matką, a czarne loki opadły jej na twarz.-Świetnie, że nic ci nie jest, ale to chyba nie jest dobra chwila!-Powiedziała pochylając
się, a zaklęcie, które świsnęło nad jej głową rozwaliło szklany przedmiot tuż za nią w drobny mak. Do rozbrojenia zostali im tylko śmierciożercy, nie było ich wielu, ale walka z nimi była chyba najtrudniejsza.
-KINGSLEY!-Krzyknął Bill w tłumie. Czarnoskóry mężczyzna, mimo że wyglądał na zmęczonego to za jednym zamachem powalił kilku na ziemię.
-JAK!?-Wrzasnął Harry tak samo uradowany jak cała reszta. Zniknął na tak długo.TO NA PEWNO KINGSLEY!?-Zapytał Aurorę krzycząc, żeby przekrzyczeć huk zaklęć wokół.
-JESTEM PEWNA, ŻE TO ON, KINGSLEY WE WŁASNEJ OSOBIE POWWWWWRÓCIŁ!-Przeciągnęła z radością i entuzjazmem, wyglądało na to, że pojedynki to dziedzina, w której dobrze się czuje. Oboje stojąc do siebie plecami, jak matka z synem walczyli razem.
Hagrid wyglądał na tak rozjuszonego jak jeszcze nigdy, Graup, który musiał wkroczyć do bitwy niedawno, też pomagał swojemu przyrodniemu bratu zwalczać śmierciożerców.
-Ginny!-Krzyknął zadyszany, bo działo się z nią coś niedobrego.-Gin! Gin, co jest do cholery!-Zapytał zdenerwowany i próbował ją jakoś ocucić, kiedy zaklęcie świsnęło obok nich pociągnął ją do wnęki.
-Nie wiem....co się ze mną dzieje...-Wystękała i złapała się za głowę.
-Muszę cię stąd zabrać...-Wydyszał i zaczął się zastanawiać jak to zrobić.
-Nie mogę...nie mogę się teraz poddać...-Zaprzeczała.
-Nie jesteś w stanie, zrozum, zaraz zemdlejesz! Zrobiłaś już wystarczająco dużo...-Wyszeptał łagodnym głosem patrząc w brązowe oczy.-W dół!-Krzyknął i oboje szybko przykucnęli, po chwili nakrył ich peleryną niewidką, przez to wszystko nawet zapomniał, że ją miał.
-Kocham cię...-Wyszeptała i pocałowała go lekko. Jasne światło rozbłysnęło w całej komnacie oślepiając wszystkich.
-CZUJESZ TO!?-Krzyknęła, bo jakiś niezidentyfikowany dźwięk wypełniał jej uszy i poczuła coś dziwnego.
-TAK!-Jedyne co przyszło mu do głowy to kamień, tylko on mógł zdziałać takie rzeczy. Gdy trzymał go w palcach zobaczył, że ametyst świeci się i lekko kurczy i rozkurcza się pod jego palcami jak serce.
-POŁĄCZMY JE!-Podpowiedziała.
-EXPECTO PATRONUM!-Ryknęli jednocześnie wszyscy Weasley'owie ponownie rozświetlając salę tworząc jakby tarczę nie do przebicia ze swoich patronusów, to było naprawdę niesamowite. Tarcza ta odbiła wszystkie zaklęcia w stronę tego, który je rzucił, tym sposobem popadali jak muchy.
Gdy dwie jego części złączyły się każde zaklęcie okazało się trafione, wszyscy poczuli nową nadzieję, wiedzieli, że wygrali. Smoki zaryczały w geście zwycięstwa, a Kingsley pojmał kilku na raz i prowadził ich przed sobą za pomocą jakiegoś zaklęcia.
-Nie wierzę....-Wyszeptał i zaśmiał się.
-Udało się!-Krzyknęła uradowana Ginny.-Jesteśmy wolni, rozwaliliśmy tę sektę!
-Pomogę ci King.-Zaproponował Ron i zgarnął kilku następnych.
-Percy?
-Wiem, czego trzeba użyć, żeby to rozwalić i to musi być z pewnością silnie magiczny przedmiot, różdżka nie wystarczy.-Pokiwał głową.
-Weź to.-Ginny wystawiła rękę z kamieniem podając go bratu.
-On może stracić całą swoją moc, wiesz o tym, prawda?-Upewnił się Percy.
-Wiem, ale on może uratować kogoś więcej niż tylko mnie, mi już się nie przyda...
Dzisiaj nieco chaotycznie, dużo walki, dużo zagadek, ale w następnym poście postaram się to wszystko już pokierować do końca końców.
-Nic mi nie będzie! Ja sobie poradzę, a ty zniszcz to ustrojstwo!-Nakazał.
-Zwariowałeś! Zaraz się wykrwawisz!-Wrzeszczał przerażony do brata.
-Masz w rękach los wszystkich mugoli i mugolaków, rób co do ciebie należy, ze mnie już pożytku i tak nie będzie!-Odkrzyknął aż w końcu Percy poddał się po tej szybkiej wymianie zdań, a Fred i Mallory zaczęli naprzemiennie obrzucać zaklęciami wrogów.
-Trzeba coś zrobić z Draco!-Wrzasnęła przerażona pani Weasley.
-Ja go zabiorę do skrzydła szpitalnego i tak umarłabym w tym pojedynku!-Odkrzyknęła Martha i skorzystała z chwilowej tarczy jaką wyczarowała pani Weasley, po chwili Hagrid odrzucając nieprzyjaciół jak szmaciane lalki, pomógł jej wpakować bezwładne ciało na jednego ze smoków, ona sama usadowiła się obok i na początku niepewnie startując wyleciała przez ogromną dziurę w sklepieniu sali.
-Na nich!-Ryknął Hagrid zagrzewając smoki do boju.
-Wstrzymać atak!-Ryknął siwowłosy mężczyzna przedzierając się przez tłum inferiusów, dziwnych stworzeń i ludzi zwerbowanych do armii.
-Neville...-Szepnęła przerażona rudowłosa.
-I Luna i Ernie Macmillan....-Harry też zdążył wypatrzyć ich w tłumie, mieli puste oczy i wyrazy twarzy jakby nie znali uczuć, zupełnie jakby ktoś wydrążył z nich dusze i ożywił samo ciało.
-Co oni im zrobili...-Jęknął Ron, reszta stała w milczeniu, było ich bardzo niewielu w stosunku do ciemnej strony, która zajmowała teraz większość sali pozostawiając im jedynie ciasną przestrzeń. Niewielka liczebność nie pozostawiała złudzeń, że mogliby wygrać tę bitwę bez strat.
-WYPUŚĆCIE MNIE!-Wrzasnęła kobieta uwięziona w grubych linach.
-Nie zakłócaj tej chwili, Danielle.-Powiedział spokojnie jej mąż. Oboje wyglądali na zupełnie różnych ludzi. On miał idealnie przylizane, siwe włosy spięte w ciasny kok z tyłu głowy i elegancką szatę, ona za to fioletowe, mocno kręcone włosy układające się w różne strony i wyglądające na nieczesane od tygodni, były niemalże jak dredy. Usta miała pokryte ciemnofioletową szminką pod kolor włosów.
-WYPUŚĆ MNIE, TY ZDRAJCO!-Wrzasnęła w furii i zaczęła szarpać się w grubych sznurach.
-Już za późno na to, skarbie.-David wydawał się być całkowicie spokojny w przeciwieństwie do Danielle, choć właśnie ten niewzruszony ton był naprawdę przerażający, jakby miał oznaczać ciszę przed burzą.-TY CHOLERNY ZDRAJCO!!!-Ryknęła jak opętana.
-Wystarczy, kochanie. Petrificus totalus.-Zwyczajnie machnął różdżką od niechcenia i kobieta spętana sznurami z powrotem zastygła w ruchu.
Tak właśnie wyglądają wszystkie te małżeństwa będące ze sobą tylko ze względu na kontynuację rodu czystej krwi i arystokracji.-Pomyślał Harry.
-Dajcie mi to, czego oczekuję, a zostawię wszystkich waszych przyjaciół w stanie nienaruszonym i mogę przymknąć oko na wasze kontakty ze szlamami. Harry spojrzał w bok by ocenić reakcję Ginny, samotna łza powoli spływała po jej policzku, odwróciła głowę w jego stronę i powoli, przecząco pokręciła głową. Harry zrozumiał przez to tylko jedno-nie mogą oddać im kamienia.
-Tylko jeśli pozwolicie zakończyć to, co zaczął Percy!-Zażądała Ginny.
-I dacie tym ludziom wybrać, po której chcą być stronie!-Ron postawił kolejny warunek.
-Oni już wybrali.-Wskazał gestem na armię za nim. Mallory korzystając z chwili reperowała na tyłach ramię Freda.
-Zmanipulowałeś ich!-Głos Harry'ego odbił się echem od ścian komnaty.
-Twoim zdaniem ty niby nie manipulujesz Potter, nie wykorzystujesz tych, którzy z tobą przyszli?-To rzeczywiście go zabolało. Ile oni musieli przejść tylko dlatego, żeby ratować mu skórę? Osoba którą naprawdę kochał mogła umrzeć, do teraz nie wiedział jak właściwie przeżyła śmiertelne zaklęcie i jak się teraz czuje.
-Nie słuchaj tego, jesteśmy tu, bo sami tego chcemy...-Próbowała go jakoś uspokoić, w świetle księżyca jej twarz wydawała się bledsza, w oczach błyszczały łzy. Nie zwracając uwagi na całą sytuację przytuliła go mocno, właśnie to zawsze dawało mu taką siłę.-Nigdy nie byłeś dla nas ciężarem...
-Miej odwagę stanąć w pojedynku.-Wyzwał go David.
-Nie musisz tego robić...-Zobaczył jak Ginny powiedziała prawie bezgłośnie. Kiedy wystąpił parę kroków na przód rozpoczęły się pierwsze serie zaklęć. Po chwili wszyscy już wymieszali się ze sobą.
-Angelina!-Krzyknął przerażony George, ona również była poddana czemuś w rodzaju hipnozy.-Nie jesteś taka, słyszysz, jesteś po naszej stronie!-Próbował do niej przemówić, ale ona jakby zupełnie go nie słyszała, zadawała cios za ciosem, obok nich Bill robił unik przed zaklęciami Neville'a, a Ginny i Ron walczyli z Luną i Cho Chang. Mallory i Fred dzielnie osłaniali Percy'ego, aby ten rozbroił cały ten skomplikowany system.
-Luna, błagam cię! Znasz mnie, jesteś dobrą osobą, nikogo nigdy byś nie skrzywdziła!-Mówiła Ginny.
-Przyprowadźcie wilkołaka!-Rozkazał David wciąż wymieniając zaklęcia z Harry'm. Teraz nie wyglądał już na tak spokojnego jak wcześniej, coraz więcej wrogów lgnęło w stronę Percy'ego przez co jak mur zgromadziło się tam wiele osób głównie osłaniali go Fred, Mallory, George, Jackie, Nickole, Bill i pani Weasley. Reszta próbowała rozprawić się z następną falą. Hagrid i smoki zgarniały ich jak buldożery.
-Mogę zabrać ci wszystko Potter! WSZYSTKO!!-Wrzeszczał wściekły, choć w dalszym ciągu był pewien swojej wygranej. Harry zaczął zastanawiać się co się stało z resztą Zakonu - czy oni też walczą, są gdzieś uwięzieni? Co z wyblakłą kropką na mapie? I jak udało im się odzyskać różdżki?
-Nie, dopóki są tu ze mną.-Zaprzeczył uchylając głowę od kolejnego zaklęcia.
-Nie możesz tak w nieskończoność Potter! Nie możesz w nieskończoność unikać konsekwencji, bo one i tak cię dorwą i zniszczą twoje beztroskie życie!!
-Nie boję się, to ciebie dopadną konsekwencje Smith!-Wypluł jego nazwisko z pogardą i obrzydzeniem.-Kogo jeszcze na siłę zwerbowałeś do swojej armii!?-Wrzasnął ciskając zaklęciami bez opamiętania.
-To ty pozwalasz im ginąć za ciebie, nie zdołasz ich wszystkich ochronić! Ktoś musi ucierpieć, jeśli nie ty, to któreś z nich!-Wskazał na jego rodzinę i przyjaciół, którzy walczyli za jego plecami.
-LUMOS MAXIMA!-Wrzasnęła Ginny i całą salę wypełniło ostre światło, co wyeliminowało inferiusy.
-A masz!-Zamachnęła się Mallory i wbiła sztylet prosto w głowotułów jednej z akromantul przez co pobryzgała ją kleista maź.-O nie...NIE!-Krzyknęła, gdy zobaczyła wprowadzonego przez śmierciożerców, zakutego w łańcuchy wilkołaka. Harry w końcu zrozumiał kim on jest. Przypomniał sobie to, co Mallory widziała w swoich wspomnieniach, Ginny też wiedziała, można było łatwo wyczytać to z jej twarzy. Walka ponownie ustała, cała armia Davida zatrzymała się jak roboty. Harry dopiero teraz zauważył ile ciał i krwi leży wokół nich, błagał tylko o to, żeby wśród nich nie było nikogo z przyjaciół.
-Mallory, czyżby to był czas na spotkanie z przyjacielem?-Powiedział z pogardliwym uśmieszkiem.
-TY KANALIO!-Wrzasnęła jej przyjaciółka wychodząc przed szereg i pewnie trzymając przed sobą różdżkę. David pstryknął palcami i łańcuchy zatrzymujące szarpiącego się wilkołaka opadły.
-NIE!-Wydusiła z siebie blondynka i w skoku przemieniła się w gniewną lwicę osłaniając Jackie od ciosu, teraz ona też była feniksem i unosiła się nad ich głowami. W sali zrobił się krąg wolnego miejsca po którym poruszali się wilkołak i lwica nie tracąc kontaktu wzrokowego.
-O Merlinie...-Szepnął przerażony Ron.
Wilkołak w końcu naprężył się do skoku, lecz Mallory zgrabnie go uniknęła, rozwarła szeroko paszczę i po chwili trudno było już stwierdzić kto ma w tym pojedynku przewagę. Wszyscy obserwowali ich pełni napięcia i przerażeni. Ciskali w wilkołaka zaklęciami, ale cała akcja działa się tak szybko, że woleli tego nie robić, żeby przypadkowo nie trafić w lwicę. Feniks pomagał jej atakować go z powietrza, ale ona dawała do zrozumienia, że nie chce mieć zaplecza i sama sobie poradzi.
Dopiero, gdy czarny, przerośnięty wilk podbiegł do jej przyjaciół rzuciła się na niego przewracając go na plecy. Fred rozpoczął niespodziewanie nową serię zaklęć i unikał kolejnych. Bitwa na nowo rozgorzała. Zaklęcia przelatywały tu i tam nad ich głowami.
-Bill!-Krzyknęła pani Weasley, gdy jej syn padł trafiony drętwotą. Mimo, że był świetny w pojedynkach i był doskonałym łamaczem zaklęć, jednak tym razem nie dał rady, krąg, który go otoczył był zdecydowanie za duży.
-Ginny!-Wrzasnął Ron i osłonił jej plecy rzucając protego i oboje celowali kolejnymi klątwami w napastników.
-Nie da się tego rozbroić!-Wrzasnął Percy.-Próbowałem wszystkiego!-Przyrzekł.
Mallory ponownie rzuciła się na wilkołaka, ale tym razem on nie odpuścił, przygwoździł ją do ziemi i ugryzł w bok.
-NIEEE!-Zapłakała Jackie już w swojej ludzkiej postaci. Powaliła wilkołaka świetnie rzuconym zaklęciem i uklęknęła przy przyjaciółce.-Nie! Nie! To niemożliwe!-Szlochała i głaskała lwa po grzbiecie. Nie miało dla niej znaczenia to, że zamiast ręki wciąż pozostało jej skrzydło.
-O nie!-Wrzasnął Fred i szybko przebiegł w drugi koniec sali blokując przy okazji kilka zaklęć.-Błagam nie....-Szepnął, rzucił protego i przykucnął przy lwicy.
Kiedy Ginny chwilowo obezwładniła Neville'a próbowała przecisnąć się tam, gdzie toczył się najtrudniejszy pojedynek.
-Oni są pod wpływem Imperiusa, musimy odebrać mu różdżkę.-Szepnął do niej Ron.
Nagle jakby gdzieś w głębi serca poczuła, że to naprawdę najlepsze rozwiązanie i nawet nie musiała długo się nad tym zastanawiać. Zarzuciła na siebie swoją podróżną pelerynę i przykucnęła wśród tłumu tam gdzie nie była widoczna.
-Expeliarmus!-Różdżka Harry'ego wyleciała w powietrze i z trzaskiem upadła na posadzkę.Ginny nie czekając na nic więcej machnęła różdżką i David również ku wielkiemu zdziwieniu stracił swoją różdżkę.
-Drętwota!-Wrzasnęła, gdy odwrócił się w jej kierunku i po chwili mężczyzna padł bezbronny na plecy.
-Gin?-Powiedział zdziwiony, gdy odrzuciła kaptur.
-A kto inny?-Uśmiechnęła się lekko.-Incarcerous.-Więzy zaczęły oplatać przeciwnika.-Niech wiszą obok siebie.-Prychnęła.
-Co robisz?-Zapytał, gdy podniosła różdżkę Davida.
-Cofam to wszystko.-Wyjaśniła i zaczęła szeptać jakąś formułkę.
-Ginny!-Ostrzegł ją Harry i natychmiast zerwał się po swoją różdżkę
-Dosyć tego! Myśleliście, że wam się tak po prostu uda.-Zaśmiał się Grayback trzymając sztylet przy jej gardle. Wszyscy Weasley'owie zamarli i zaczęli na nowo strzelać zaklęciami nie przejmując się już niczym więcej. Harry zdążył wystrzelić tylko jedno nieudane zaklęcie kiedy jego też złapało od tyłu dwóch śmierciożerców.
-PUSZCZAJ DO CHOLERY!-Wrzasnął i wyrywał się jak tylko mógł, ale było ich dwóch, a on zwyczajnie nie miał już sił.
-Ron, przywołaj jego różdżkę!-Krzyknęła po chwili Ginny, dzięki szybkiej reakcji Rona na jej słowa i wprawnym zaklęciu udało mu się, ale Graybackowi się to nie spodobało przez co przeciął jej skórę na gardle i oblizał srebrną część noża z krwi.
-NIEEE!-Zapłakała pani Weasley.
-To koniec Grayback!-Powiedział Ron i wszyscy Weasley'owie wymierzyli w niego różdżki.-TO KONIEC!-Wrzasnął i z trzaskiem przełamał różdżkę Davida i jej dwa kawałki rzucił na posadzkę. Rzeczywiście działanie zaklęcia imperius ustało i nagle wszyscy powrócili do siebie i zaczęli rozcierać swoje głowy i rozglądać się zdezorientowani, jednak szybko chwycili różdżki i wrócili do siebie. Luna i Neville od razu stanęli po ich stronie, choć na początku oboje udawali nieprzytomnych co spotęgowało cios z zaskoczenia.
-A ty Grayback nie powinieneś być czasem pod wilczą postacią tej nocy!-Do komnaty nagle wparowała reszta zakonu z McGonagall na czele.
-Ale nadchodzi już świt pani profesor.-Zaśmiał się pogardliwie i rzeczywiście przez dziurę w suficie można było zauważyć jak się przejaśnia. McGonagall rozpoczęła wymianę zaklęć z Graybackiem, przez co Ginny udało się wyswobodzić. Babcia Neville'a pomagała mu w rozprawieniu się z nieprzyjaciółmi, profesor Flitwick świetnie radził sobie z kilkoma na raz a jego matka chrzestna, której widok najbardziej go ucieszył idealnie rozbroiła tych dwóch, którzy go trzymali.
-Aurora!
-Harry!-Przytuliła go do piersi jakby była jego biologiczną matką, a czarne loki opadły jej na twarz.-Świetnie, że nic ci nie jest, ale to chyba nie jest dobra chwila!-Powiedziała pochylając
się, a zaklęcie, które świsnęło nad jej głową rozwaliło szklany przedmiot tuż za nią w drobny mak. Do rozbrojenia zostali im tylko śmierciożercy, nie było ich wielu, ale walka z nimi była chyba najtrudniejsza.
-KINGSLEY!-Krzyknął Bill w tłumie. Czarnoskóry mężczyzna, mimo że wyglądał na zmęczonego to za jednym zamachem powalił kilku na ziemię.
-JAK!?-Wrzasnął Harry tak samo uradowany jak cała reszta. Zniknął na tak długo.TO NA PEWNO KINGSLEY!?-Zapytał Aurorę krzycząc, żeby przekrzyczeć huk zaklęć wokół.
-JESTEM PEWNA, ŻE TO ON, KINGSLEY WE WŁASNEJ OSOBIE POWWWWWRÓCIŁ!-Przeciągnęła z radością i entuzjazmem, wyglądało na to, że pojedynki to dziedzina, w której dobrze się czuje. Oboje stojąc do siebie plecami, jak matka z synem walczyli razem.
Hagrid wyglądał na tak rozjuszonego jak jeszcze nigdy, Graup, który musiał wkroczyć do bitwy niedawno, też pomagał swojemu przyrodniemu bratu zwalczać śmierciożerców.
-Ginny!-Krzyknął zadyszany, bo działo się z nią coś niedobrego.-Gin! Gin, co jest do cholery!-Zapytał zdenerwowany i próbował ją jakoś ocucić, kiedy zaklęcie świsnęło obok nich pociągnął ją do wnęki.
-Nie wiem....co się ze mną dzieje...-Wystękała i złapała się za głowę.
-Muszę cię stąd zabrać...-Wydyszał i zaczął się zastanawiać jak to zrobić.
-Nie mogę...nie mogę się teraz poddać...-Zaprzeczała.
-Nie jesteś w stanie, zrozum, zaraz zemdlejesz! Zrobiłaś już wystarczająco dużo...-Wyszeptał łagodnym głosem patrząc w brązowe oczy.-W dół!-Krzyknął i oboje szybko przykucnęli, po chwili nakrył ich peleryną niewidką, przez to wszystko nawet zapomniał, że ją miał.
-Kocham cię...-Wyszeptała i pocałowała go lekko. Jasne światło rozbłysnęło w całej komnacie oślepiając wszystkich.
-CZUJESZ TO!?-Krzyknęła, bo jakiś niezidentyfikowany dźwięk wypełniał jej uszy i poczuła coś dziwnego.
-TAK!-Jedyne co przyszło mu do głowy to kamień, tylko on mógł zdziałać takie rzeczy. Gdy trzymał go w palcach zobaczył, że ametyst świeci się i lekko kurczy i rozkurcza się pod jego palcami jak serce.
-POŁĄCZMY JE!-Podpowiedziała.
-EXPECTO PATRONUM!-Ryknęli jednocześnie wszyscy Weasley'owie ponownie rozświetlając salę tworząc jakby tarczę nie do przebicia ze swoich patronusów, to było naprawdę niesamowite. Tarcza ta odbiła wszystkie zaklęcia w stronę tego, który je rzucił, tym sposobem popadali jak muchy.
Gdy dwie jego części złączyły się każde zaklęcie okazało się trafione, wszyscy poczuli nową nadzieję, wiedzieli, że wygrali. Smoki zaryczały w geście zwycięstwa, a Kingsley pojmał kilku na raz i prowadził ich przed sobą za pomocą jakiegoś zaklęcia.
-Nie wierzę....-Wyszeptał i zaśmiał się.
-Udało się!-Krzyknęła uradowana Ginny.-Jesteśmy wolni, rozwaliliśmy tę sektę!
-Pomogę ci King.-Zaproponował Ron i zgarnął kilku następnych.
-Percy?
-Wiem, czego trzeba użyć, żeby to rozwalić i to musi być z pewnością silnie magiczny przedmiot, różdżka nie wystarczy.-Pokiwał głową.
-Weź to.-Ginny wystawiła rękę z kamieniem podając go bratu.
-On może stracić całą swoją moc, wiesz o tym, prawda?-Upewnił się Percy.
-Wiem, ale on może uratować kogoś więcej niż tylko mnie, mi już się nie przyda...
Dzisiaj nieco chaotycznie, dużo walki, dużo zagadek, ale w następnym poście postaram się to wszystko już pokierować do końca końców.
niedziela, 29 października 2017
84.Chcę zapomnieć
-Harry, jeszcze jedno, zmajstruj nam huncwota.-Syriusz puścił do niego oczko.-I koniecznie daj mu jakieś iście huncwockie imię.
-Syriusz!-Zbrukała go Lily.
-A może to będzie dziewczynka!-Zaprzeczyła Tonks.
-Dziękuję wam, za to, że jesteście.-Uśmiechnął się krzywo i jeszcze raz objął ich wszystkich wzrokiem.
-To naprawdę miłe, to że tu jesteśmy, to tylko twoja zasługa Harry, bo to ty nas potrzebowałeś.-Uśmiechnęła się Tonks.-Niech Ted wie, że zawsze będziemy przy nim.
-Mam jeszcze jedno pytanie. Czy wy znacie przyszłość?
-My znamy ciebie Harry.-Powiedział Remus, choć Harry uznał to za niezbyt wyczerpującą odpowiedź. Przyglądając mu się zauważył jeszcze jedną rzecz - jego blizna zniknęła, tak samo jak również jego cienie pod oczami i zmarszczki. Wyglądał przede wszystkim młodo, ale i na wypoczętego i zdrowszego.
-Harry, naprawdę wszystko się ułoży, po tym wszystkim czekają was same dobre wieści.-Pocieszyła go różowowłosa przytulając go.-A no i nigdy nie miałam okazji ci tego powiedzieć, ale jesteś świetnym aurorem, Moody pewnie też by ci to powiedział.
-A jak wiemy niełatwo go zadowolić.-Mrugnął do niego ojciec.
Oni wszyscy wyglądali na takich szczęśliwych...Nigdy nie zapomni ich twarzy, ich głosów.
-Taa..Moody by tak powiedział gdyby teraz nie oglądał jakiejś telenoweli.-Zaśmiał się Syriusz.
-Nawet w niebie można być tak zajętym?-Zaśmiał się.
-Widocznie tak, skoro się tu do nas nie pofatygował.
-Gdzie jest teraz Ginny?-Spoważniał i bał się trochę odpowiedzi, bał się, że jej życie jest w jego rękach, że jeśli mu się nie uda stracą ją.
-Zapewne ma do pogadania z Arturem.
-Naprawdę?-Zupełnie nie spodziewał się tego, że Ginny mogła teraz rozmawiać z ojcem.-Czy jeśli bardzo chciałbym ją teraz zobaczyć to...udałoby mi się?
-Ten kamień to nie złota rybka, ma skomplikowane działanie, oczywiście, że teraz bardzo chcesz ją zobaczyć, ale widocznie to nie jest dobre dla sprawy, przymierze to wyklucza.-Wyjaśnił Remus, choć Harry nie do końca to zrozumiał.
-Czyli, jeśli mi się nie uda już nigdy jej nie zobaczę...-Przysiadł na poręczy fotela i przetarł oczy dłonią.
-Synu...-Przytuliła go mocno matka.-Wiesz o tym, że są rzeczy ważne i ważniejsze, nic nie będzie stać na drodze do twojego szczęścia.-Zapewniła go.
-Harry jest jeszcze jedna rzecz, o której nigdy ci nie powiedziałem a teraz wiem, że powinienem.-Odezwał się Syriusz z podejrzanie poważną miną jak na niego.-Aurora miała zostać moją żoną.
-Wiem.
-Kochałem ją...nauczyła mnie tak wielu rzeczy...możesz jej zaufać Harry, wiem że kocha cię tak samo mocno jak my. Ma niesamowitą wiedzę, minęło tyle czasu nim ją widziałem,a mam wrażenie jakby się wcale nie zmieniła.
-To piękne, że wróciła...-Rudowłosa otarła policzki pełne piegów.
-No trudno mi to powiedzieć, ale nadal ją kocham.
-Ona ciebie też, jej patronus....
-Tak, wiem.-Uciął i patrzył jakby gdzieś daleko w przestrzeń.
-Wiedziałam, że Aurora jest jedną z nas, że nigdy nie przejdzie na tę złą stronę.-Wyznała Lily.
-Cieszę się, że tak mi pomaga, czuję jakbym znał ją już od dawna...-Wcześniej się nad tym nie zastanawiał, ale teraz ta wyjątkowa więź wydała mu się trochę dziwna, jakby wiedział o niej dosłownie wszystko.
-Jest niesamowita.-Przyznał Syriusz.-Tęsknię za nią.-Westchnął.
-Nie mamy już wiele czasu Syriuszku.-Oświadczył Lupin patrząc na zegarek.-No to szybko jakieś ostatnie słowa.
-Kocham cię synku.-Lily rzuciła się Harry'emu w objęcia. Oni wszyscy kojarzyli mu się z domem, byli w jego wspomnieniach, umarli młodo a jednak miał szanse ich poznać. Miał pewność, że to nie żadne zwidy, czuł się jakby naprawdę był tam z nimi jak z cielesnymi istotami, gdy rodzice go przytulali nie byli lodowato zimni jak duchy, byli zupełnie jak ludzie, czuł się jakby po prostu wpadli do Doliny Godryka na herbatkę.
-Kochaj i bądź kochanym.-Wygłosił Lupin i poklepał go po plecach.
-Trzymaj się Harry, co cię nie zabije to cię wzmocni!-Różowowłosa puściła do niego oczko i uścisnęła krótko.
-Ten żart chyba nie był zbyt na miejscu skarbie.-Zachichotał Lupin.
-Dlatego ją tak lubię.-Zaśmiał się Syriusz.-Powodzenia Harry, jesteś nie do złamania.-Pocieszył go ojciec chrzestny.
-Jesteś rogaczem jak ja. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłem, gdy się dowiedziałem.-Ojciec uśmiechnął się do niego szeroko. Wyglądał jakby Harry widział swoje odbicie w lustrze z tymi tylko różnicami, że miał orzechowe oczy i brakowało mu blizny na czole.
-Kocham was.-Powiedział.
-My ciebie też skarbie.-Powiedziała rudowłosa czarownica o drobnej budowie, oczy miała wilgotne od łez.
-Jesteś synem Potter'ów, a my zawsze walczymy do końca.-Odezwał się mężczyzna o tych samych roztrzepanych włosach i promiennym uśmiechu.
-Wracaj już Harry.-Poleciła mu Tonks.
-Dziękuję.-Wyszeptał i ostatnie co zobaczył to obrazek szczęśliwej rodziny. Lupin trzymał dłoń Tonks, James obejmował swoją żonę, a wielki, czarny pies usiadł przy ich stopach merdając ogonem.
-Do zobaczenia.-Zamknął oczy i tak jak mu polecili skupił się na powrocie, gdy uchylił powieki już ich nie było, znajdował się w tej samej komnacie ministerstwa co wcześniej. Zobaczył rozmazany obraz, w którym pierwszym co rzuciło mu się w oczy było nieruchome ciało Ginny. Jak u diabła niby ma to odkręcić?! Nie znajdzie przecież od tak zmieniacza czasu w kieszeni. Myśl Potter, myśl, co mogło się stać...-Główkował i słyszał jakieś głosy, wrzaski i szlochy, ale nie skupiał się teraz na nich, teraz co innego było dla niego priorytetem.
,,A ja znam już taką osobę, która przeżyła śmiertelne zaklęcie."-Czy to oznacza, że Ginny...Musiałby to jakoś sprawdzić tylko jak...Uznał, że lepiej będzie jeśli poczeka chwilę i zobaczy co się będzie działo.
-Ten kamień jest ukruszony!-Usłyszał okrutny głos.-Gdzie jest jego druga część!
-Ja...ja przysięgam, nie mam pojęcia!-Usłyszał głos swojego najlepszego przyjaciela.
-Gadaj Weasley!-Głos stawał się coraz ostrzejszy, Harry coraz bardziej bał się tego co nastąpi, czy jest w stanie uratować dwie osoby jednego pieprzonego dnia?
-Przysięgam, pierwszy raz widzę go na oczy!
-Koniec zabawy, dałam ci szansę, ale z niej nie skorzystałeś, w takim razie niech twoja rodzina cierpi przez twoje błędy! Harry mocniej zacisnął powieki, słyszał okropne wrzaski i okrutny śmiech odbijający się echem co dodawało dodatkowy efekt.
-Przestań! Przestań....-Majaczył Ron. Harry czuł, że nie może dłużej czekać. Przewrócił się na bok, wstał i wyprostował się.
-No Potter, już ci przeszło.-Uśmiechnęła się zjadliwie, Ron leżał na ziemi, spoglądał na niego z nadzieją.
-Widzisz nie chciałbym być na twoim miejscu, bo to ty nie masz tego czego od nas chcesz.-Uśmiechnął się grając tak przekonująco jak tylko potrafił.
-Wiesz gdzie jest druga część kamienia.-Nie zadała pytania, ona stwierdziła fakt, była tego pewna.
-Owszem.-Przytaknął spokojnie.-Obawiam się, że to będzie wymagało współpracy, bo widzisz nie ma nic za darmo.
-NIE BĘDZIESZ SIĘ ZE MNĄ ZABAWIAĆ POTTER, TY PLUGAWY MIESZAŃCU ZRODZONY ZE SZLAMY!
-Jeśli już chcesz coś załatwiać zalecałbym porządnie dobierać słowa i zachować zasady savoir vivre.-Tym razem nie wybuchnęła złością jak się tego spodziewał, lecz roześmiała się szyderczo.
-Oj Potter, na twoim miejscu nie byłabym taka zadowolona, spójrz mogę ich wszystkich załatwić jak mi się będzie podobało.-Podchodząc do każdej z ,,klatek" zginała nadgarstek rzucając zaklęcie po którym każdy upadał na ziemię i zwijał się z bólu.-Oddaj kamień, a żadnemu z nich nie stanie się już krzywda, nie jestem głupia jak inni śmierciożercy, nie zależy mi na waszej śmierci ani waszym życiu, interesuje mnie tylko kamień, a później już mnie tu nie będzie.
-Skąd mam mieć tego pewność?
-Po cholerę miałabym zawracać sobie głowę twoim nudnym życiem Poti, mnie interesuje co innego...-Powiedziała przechadzając się pomiędzy nimi.
-Hmm...może dla zemsty za twojego pana?
-Och...doprawdy sugerujesz, że zmarnowałabym drogocenny kamień na ożywienie jakiegoś durnia!? Przegrał mając osiem horkrkusów pokonany przez siedemnastolatka! Ale muszę przyznać, że udawanie śmierciożerczyni było świetnym pomysłem.-Oparła się o jedną z krat za którymi leżał George.-To było bardzo wygodne, ci idioci uwierzyli, że znalazłam sposób, aby ożywić ich pana, a zarazem uwolnić ich, uwierzyli, że się wzbogacą, że cofną się w czasie i naprawią błędy przeszłości. Jak na przykład taka Narcyza Malfoy, myślała, że jest najsprytniejsza i najprzebieglejsza, że uda jej się mnie wyeliminować, że zmieni bieg wydarzeń i będzie wyzwolona od braku szacunku, despotycznego męża. Jak widać zamiast niej jestem ja. Więc Potter skoro nawet tacy wyrachowani śmierciożercy nie zdołali mnie pokonać, to sądzisz, że ty to uczynisz?-Zakpiła i uniosła wysoko czarną brew.
-Ja proponuję ci ugodę i tego będę się trzymać, albo na nią przystaniesz albo zawalczę w pojedynku na śmierć i życie. Jeden na jednego.-Dodał szybko.
-Nawet nie masz różdżki Potter.-Prychnęła.-Twoja głupota chyba naprawdę osiągnęła nowy zenit.
-Daj mi ostatni raz zatrzymać jej ciało w ramionach a dostaniesz to czego chcesz.
-Naprawdę dajesz tak niską stawkę Potter? Muszę przyznać, że to zadziwiające. Cofnij się Weasley!-Warknęła i kopnęła go na bok jak psa. Po chwili czarownica podeszła do jej ciała i przycupnęła obok niego, aby ją przeszukać, ale zupełnie nie spodziewała się, że gdy tylko jej dłoń zetknie się z jej ciałem jakaś wielka siła odrzuci ją do tyłu, nikt chyba się tego nie spodziewał. Harry pomyślał tylko o jednym - ona musi żyć. Następnie zrezygnowana i wściekła Danielle zaczęła miotać w nią najróżniejszymi zaklęciami niewerbalnymi, jej ciało było zupełnie bezwładne. Z każdym kolejnym zaklęciem przewracało się na boki, uderzało o ziemię. Pani Weasley była zrozpaczona, nie potrafiła na to patrzeć, ale widać było po niej, że jedyne czego chce to spokoju jej rodziny i opuszczenie tego okropnego miejsca, nie miała już zamiaru się stawiać.
Z furią w oczach i ciężkim tchem powiedziała:
-Weź ją Potter.-Wykrztusiła i zaklęcia ograniczające jego wolność opadły.-Ale ostrzegam cię, jeśli nie dasz mi w zamian drugiej części kamienia, wymorduję ich wszystkich bez wyjątku!
-Ja dotrzymuję obietnic.-Powiedział poważnym głosem i podbiegł do jej ciała.-Ginny...-Przytulił ją mocno. Była zimna, jednak nadal jeszcze coś czuł, nadal czuł coś co mogło być płytkim oddechem, a może to tylko jego halucynacje? Może wydaje mu się tak tylko dlatego, bo bardzo chciałby, aby tak było.-Jeśli żyjesz daj mi jakiś znak...-Wyszeptał tak cicho jak tylko mógł, żeby nikt inny tego nie dosłyszał.-Błagam, musisz żyć...
-Wiem.-Powiedziała ledwie poruszając ustami.
-Jak?-Zapytał choć teraz nawet nie oczekiwał odpowiedzi.
-Daj jej czego chce.-Wyszeptała do jego piersi, trzymał ją w ramionach jak dziecko.
Nawet nie zastanawiał się długo nad tym co powiedziała i choć czuł się z tym źle zaczął przetrząsać jej kieszenie aż w końcu natrafił na drugą część kamienia.
-Masz to czego chciałaś.-Pokazał jej kamień, który trzymał w dłoni jak szukający znicza.-Ale musisz ich wypuścić, wszystkich.
-Najpierw powiesz mi jak działa.
-Tego nie było w naszej umowie.
-Nie dawaj jej tego Harry!-Ryknął Ron.
-Zamknij się!-Wrzasnęła Danielle a jej głos odbił się od ścian komnaty.
-Czy nie prowadziłaś czasem nad tym kamieniem kilkuletnich badań, teraz jednak twierdzisz, że nie wiesz jak go użyć...
-Zgoda. Uwolnię ich, ale najpierw ty dasz mi to.-Wskazała na ametyst, który trzymał w dłoni.
Trochę obawiał się oddania jej kamienia w końcu skoro śmierciożercy tak bardzo go pożądali pewnie mógł wyrządzić wiele krzywd, ale z drugiej strony nie czuł tego samego mrowienia w palcach co wcześniej kiedy go trzymał, może przestał działać? Jedyne o czym pomyślał to ochronić swoją rodzinę, pomóc Ginny, wrócić do domu...
-Masz czego chciałaś.-Powiedział obojętnym tonem i rzucił kamień pod jej nogi. Przez chwilę czarownica przyglądała się dwóm częściom amuletu.
-Ta część to podróbka Potter! Zaczął myśleć gorączkowo co robić dalej i nagle wymacał za pazuchą swoją różdżkę i zobaczył jak bariery opadają, każdy trzymał swoją różdżkę w ręku.
-Drętwota!-Wrzasnęła Ginny , starsza czarownica zupełnie nie spodziewała się ataku od tyłu i po chwili runęła na ziemię.
-Ginny!-Ucieszyła się pani Weasley, była niesamowicie zaskoczona, ale i szczęśliwa.-Już myślałam, że straciłam moją jedyną córkę...-Zapłakała w jej ramię.
-Już wszystko dobrze mamo.-Uspokoiła ją.
-Ale...Ginny...ale jak? O co chodzi?-Wybąkał Ron podnosząc się z podłogi na chwiejnych nogach, a Fred szybko podtrzymał go, żeby nie upadł.
-Dzięki.-Rzekł, a Mallory szeroko uśmiechnęła się do Freda za ten piękny gest.
-Jak się stąd wydostaniemy, wyjść pilnują śmierciożercy.-Przestrzegł ich George przyglądając się mapie.
-A Danielle pewnie zaraz się odsknie.-Stwierdził Percy.-Expeliarmus!-Jej różdżka potoczyła się po posadzce.
-Mam pomysł. Incarcerous!-Płomień z różdżki Mallory wystrzelił w stronę czarownicy i grube liny zaczęły ją pętać.
-Świetnie, tak będzie bezpieczniej.
-Możesz mnie już puścić mamo, naprawdę żyję.
-Ginny...-Jej imię to jedyne co mógł z siebie wykrztusić i nim się zorientował wpadła mu w ramiona.
-Dobra, dobra nie ma czasu na ściskanie, teraz trzeba działać.-Przypomniał im George.
-Nie chce nic mówić, ale za jakąś minutę wpadnie tutaj cała ekipa więc oto odpowiedź.-Uśmiechnął się Charlie.
-Ej zaplanowałeś wszystko bez nas!-Bliźniacy udawali oburzenie na co starszy brat tylko wzruszył ramionami.
-Ten liścik...-Przypomniał sobie Harry.
-Właśnie tak.
-Chwila, pozostaje jeszcze jedna sprawa.-Oznajmiła Ginny.-Co zrobimy z tym ustrojstwem?-Wskazała na skomplikowany mechanizm który rozprowadzał na bieżąco trutkę na mugoli i mugolaków.
-Muszę przyznać, że kompletnie o tym zapomniałem.-Wyznał Wybraniec.
-Pozwólcie, że się temu przyjrzę.-Oznajmił Percy swoim urzędowym tonem i zaczął obchodzić skomplikowany mechanizm dokładnie mu się przyglądając.
-Wszystko w porządku?-Zapytała ich pani Weasley.
-Tak, tak.-Ginny przytaknęła niecierpliwie i podniosła z ziemi dwa kamienie.
-Ta...wszystko gra i buczy.-Uśmiechnął się Fred uważnie śledząc kropki na mapie a Mallory pomagała mu w jej przestudiowaniu.
-I co Fred? Czysto?-Zapytał George.
-Na razie stoją tam gdzie mają.
-Chyba wiem o co chodzi....-Oświadczył Percy z grobową miną, ale zanim zdążyli zadać mu jakiekolwiek pytanie usłyszeli coś jakby chrupnięcie.
-W bok!-Ron rzucił się na nich niczym futbolista i wszyscy przetoczyli się na bok. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stali leżał tynk i wielkie odłamy sufitu.
-Mówiłem, ekipa.-Uśmiechnął się Charlie strzepując z siebie okruchy tynku.
Za moment przez wielką dziurę w sklepieniu przeleciało stado smoków, kilka testrali i Hardodziob.
-O ja cię!-Powiedziała zachwycona Mallory.
-No powiem ci Charlie, że lata z nami zrobiły swoje!-George uśmiechnął się dumnie.
-W lewo! W lewo! Nie! W to drugie lewo!-Wrzeszczał Hagrid do wielkiego smoka, który rozbił się o ścianę.
-Wszystko w porządku?-Podbiegła do niego zatroskana Molly.
-Jasne, dzięki Molly, ale Lider mieliśmy być cicho i nie obijać się o ściany!-Zbrukał go półolbrzym.
-Nauczyłeś go latać!-Powiedział ucieszony Charlie i zaczął głaskać po pysku zadowolonego smoka.
-Chyba nigdy się do tego nie przekonam.-Westchnął Malfoy.
-Nicki!-Krzyknęły równocześnie przyjaciółki i podbiegły do czerwonego, mniejszego smoka.
-Ekipa do zadań specjalnych, ślepa i głucha!-Zaśmiała się Nicki i ostrożnie zsiadła ze smoka korzystając z ręki Jackie.
-Dziękuję za transport.-Przytuliła do siebie pysk smoka.
-Hamuj mały, hamuj!-Powiedziała podenerwowana Martha zsiadając z testrala-Dobra, przeżyłam.-Westchnęła z ulgą dziewczyna.
-Są fascynujące.-Uśmiechnęła się blondynka i zaczęła gładzić niewidzialne zwierzę.-Jak wyglądają?
-Jak uskrzydlone konie.-Odpowiedział Fred kładąc dłoń na ramieniu Mallory.
-Hej, Potter.-Przywitał się z nim Draco.-Wszystko w porządku?-Nigdy nie spodziewał się tego, że może takie słowa usłyszeć akurat od Malfoy'a.
-Tak, w miarę.-Odparł.
-Percy coś wcześniej mówiłeś...-Przypomniała mu siostra.
-Tak...-Wszyscy słuchali go w ciszy.-Czytałem już wcześniej o czymś podobnym, aby obalić ten cały mechanizm trzeba poświęcić wszystkie swoje wspomnienia, to zabezpieczenie działa tak specjalnie, żeby ta osoba zapomniała nawet o tym co tu robi.
-Jest jakiś inny sposób?-Zapytał Ron.
-Percy stał do nich plecami wciąż przyglądając się skomplikowanej maszynie, nikt nie wychodził przed szereg, nikt nie chciał oddawać swoich wspomnień na zawsze.
-Co ty wyprawiasz Ron!?-Zganiła go matka, gdy ten uderzył w maszynę ramieniem z rozbiegu.
-To nic nie da Ron!-Percy zapobiegł kolejnej próbie Rona.
-To co niby mamy zrobić!? Czekać na cud!-Rudowłosy zaczął rozmasowywać sobie ramię.
-Nie, ale to głupie!
-Ja to zrobię.-Oznajmił Draco i wyszedł przed szereg, wszyscy osłupieni wpatrywali się w niego.
-To...to musi być trudne oddać wszystkie wspomnienia, jesteś pewien, że chcesz porzucić wszystko co pamiętasz?-Zapytał Percy, bo dla niego wyrzec się całej wiedzy o życiu wydawało się być najgorszym co może się przydarzyć.
-Nie zależy mi, chce się ich pozbyć, nie chcę pamiętać.-Powiedział dobitnie blondyn.
-To nie takie proste, może być bolesne...-Przestrzegł go Bill.
-Wiem. Zasłużyłem na to. Zresztą, może choć raz komuś na coś się przydam...Gdy już będzie po wszystkim powiedzcie mi tylko jak się nazywam, nic więcej nie chcę wiedzieć. I niech nikt nawet nie próbuje mnie powstrzymać-Dodał szybko, gdy zobaczył, że Molly ma zamiar się odezwać. Wrócę jako ktoś inny.-Drżącą ręką przystawił sobie różdżkę do skroni i oddawał do żelaznej wypustki kilka długich srebrnych nici. Wyglądał przy tym na bardzo skupionego, z pewnością nie był to łatwy proces.
-Nie wierzę, że to robi.-Pokręcił głową Ron, a Mallory wybałuszyła oczy ze zdziwienia i strachu.
-To straszne...-Pisnęła Jackie.
-Na Merlina...-Szepnęła pani Weasley.-Na co my się zgodziliśmy...
-Percy jesteś pewien, że to działa w ten sposób?-Zapytała Ginny.
-Tak, jestem pewien.-Powiedział dobitnie. Pomimo tego, że nigdy nie lubił młodego Malfoy'a teraz wyglądał jakby chciał to zrobić za niego i ukrócić jego cierpienia.
Po chwili blondyn upadł na posadzkę i wszyscy wstrzymali oddech ze strachu.
-Draco...-Ginny podeszła do niego i przewróciła jego ciało na plecy.-Żyje.-Powiedziała przystawiając ucho do jego ust.-Co z nim będzie Percy?
-Spokojnie, wróci do siebie.
-Tylko, że już nie będzie sobą.-Rzucił Potter.
-Taaak...ale....no nie wiem, może będzie szczęśliwszy?-Grymas George'a wyraźnie wskazywał coś odwrotnego do tego co powiedział.
-To działa, bariery opadają!-Było to dziwne zjawisko, jakby cała machina znajdywała się pod niewidzialną kopułą, która teraz odrywała się od siebie wielkimi płatami.
-Świetnie.-Powiedział podekscytowany Percy i zaczął szeptać jakieś zaklęcia i wykonywać skomplikowane ruchy różdżką.
Po chwili cały sprzęt zaczął się rozpadać, a wielkie drzwi otworzyły się szeroko.
-Nie chcę nic mówić Percy, ale mamy towarzystwo!-Ryknął do niego Fred i rzucił się, żeby zasłonić go zaklęciem....
-Syriusz!-Zbrukała go Lily.
-A może to będzie dziewczynka!-Zaprzeczyła Tonks.
-Dziękuję wam, za to, że jesteście.-Uśmiechnął się krzywo i jeszcze raz objął ich wszystkich wzrokiem.
-To naprawdę miłe, to że tu jesteśmy, to tylko twoja zasługa Harry, bo to ty nas potrzebowałeś.-Uśmiechnęła się Tonks.-Niech Ted wie, że zawsze będziemy przy nim.
-Mam jeszcze jedno pytanie. Czy wy znacie przyszłość?
-My znamy ciebie Harry.-Powiedział Remus, choć Harry uznał to za niezbyt wyczerpującą odpowiedź. Przyglądając mu się zauważył jeszcze jedną rzecz - jego blizna zniknęła, tak samo jak również jego cienie pod oczami i zmarszczki. Wyglądał przede wszystkim młodo, ale i na wypoczętego i zdrowszego.
-Harry, naprawdę wszystko się ułoży, po tym wszystkim czekają was same dobre wieści.-Pocieszyła go różowowłosa przytulając go.-A no i nigdy nie miałam okazji ci tego powiedzieć, ale jesteś świetnym aurorem, Moody pewnie też by ci to powiedział.
-A jak wiemy niełatwo go zadowolić.-Mrugnął do niego ojciec.
Oni wszyscy wyglądali na takich szczęśliwych...Nigdy nie zapomni ich twarzy, ich głosów.
-Taa..Moody by tak powiedział gdyby teraz nie oglądał jakiejś telenoweli.-Zaśmiał się Syriusz.
-Nawet w niebie można być tak zajętym?-Zaśmiał się.
-Widocznie tak, skoro się tu do nas nie pofatygował.
-Gdzie jest teraz Ginny?-Spoważniał i bał się trochę odpowiedzi, bał się, że jej życie jest w jego rękach, że jeśli mu się nie uda stracą ją.
-Zapewne ma do pogadania z Arturem.
-Naprawdę?-Zupełnie nie spodziewał się tego, że Ginny mogła teraz rozmawiać z ojcem.-Czy jeśli bardzo chciałbym ją teraz zobaczyć to...udałoby mi się?
-Ten kamień to nie złota rybka, ma skomplikowane działanie, oczywiście, że teraz bardzo chcesz ją zobaczyć, ale widocznie to nie jest dobre dla sprawy, przymierze to wyklucza.-Wyjaśnił Remus, choć Harry nie do końca to zrozumiał.
-Czyli, jeśli mi się nie uda już nigdy jej nie zobaczę...-Przysiadł na poręczy fotela i przetarł oczy dłonią.
-Synu...-Przytuliła go mocno matka.-Wiesz o tym, że są rzeczy ważne i ważniejsze, nic nie będzie stać na drodze do twojego szczęścia.-Zapewniła go.
-Harry jest jeszcze jedna rzecz, o której nigdy ci nie powiedziałem a teraz wiem, że powinienem.-Odezwał się Syriusz z podejrzanie poważną miną jak na niego.-Aurora miała zostać moją żoną.
-Wiem.
-Kochałem ją...nauczyła mnie tak wielu rzeczy...możesz jej zaufać Harry, wiem że kocha cię tak samo mocno jak my. Ma niesamowitą wiedzę, minęło tyle czasu nim ją widziałem,a mam wrażenie jakby się wcale nie zmieniła.
-To piękne, że wróciła...-Rudowłosa otarła policzki pełne piegów.
-No trudno mi to powiedzieć, ale nadal ją kocham.
-Ona ciebie też, jej patronus....
-Tak, wiem.-Uciął i patrzył jakby gdzieś daleko w przestrzeń.
-Wiedziałam, że Aurora jest jedną z nas, że nigdy nie przejdzie na tę złą stronę.-Wyznała Lily.
-Cieszę się, że tak mi pomaga, czuję jakbym znał ją już od dawna...-Wcześniej się nad tym nie zastanawiał, ale teraz ta wyjątkowa więź wydała mu się trochę dziwna, jakby wiedział o niej dosłownie wszystko.
-Jest niesamowita.-Przyznał Syriusz.-Tęsknię za nią.-Westchnął.
-Nie mamy już wiele czasu Syriuszku.-Oświadczył Lupin patrząc na zegarek.-No to szybko jakieś ostatnie słowa.
-Kocham cię synku.-Lily rzuciła się Harry'emu w objęcia. Oni wszyscy kojarzyli mu się z domem, byli w jego wspomnieniach, umarli młodo a jednak miał szanse ich poznać. Miał pewność, że to nie żadne zwidy, czuł się jakby naprawdę był tam z nimi jak z cielesnymi istotami, gdy rodzice go przytulali nie byli lodowato zimni jak duchy, byli zupełnie jak ludzie, czuł się jakby po prostu wpadli do Doliny Godryka na herbatkę.
-Kochaj i bądź kochanym.-Wygłosił Lupin i poklepał go po plecach.
-Trzymaj się Harry, co cię nie zabije to cię wzmocni!-Różowowłosa puściła do niego oczko i uścisnęła krótko.
-Ten żart chyba nie był zbyt na miejscu skarbie.-Zachichotał Lupin.
-Dlatego ją tak lubię.-Zaśmiał się Syriusz.-Powodzenia Harry, jesteś nie do złamania.-Pocieszył go ojciec chrzestny.
-Jesteś rogaczem jak ja. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłem, gdy się dowiedziałem.-Ojciec uśmiechnął się do niego szeroko. Wyglądał jakby Harry widział swoje odbicie w lustrze z tymi tylko różnicami, że miał orzechowe oczy i brakowało mu blizny na czole.
-Kocham was.-Powiedział.
-My ciebie też skarbie.-Powiedziała rudowłosa czarownica o drobnej budowie, oczy miała wilgotne od łez.
-Jesteś synem Potter'ów, a my zawsze walczymy do końca.-Odezwał się mężczyzna o tych samych roztrzepanych włosach i promiennym uśmiechu.
-Wracaj już Harry.-Poleciła mu Tonks.
-Dziękuję.-Wyszeptał i ostatnie co zobaczył to obrazek szczęśliwej rodziny. Lupin trzymał dłoń Tonks, James obejmował swoją żonę, a wielki, czarny pies usiadł przy ich stopach merdając ogonem.
-Do zobaczenia.-Zamknął oczy i tak jak mu polecili skupił się na powrocie, gdy uchylił powieki już ich nie było, znajdował się w tej samej komnacie ministerstwa co wcześniej. Zobaczył rozmazany obraz, w którym pierwszym co rzuciło mu się w oczy było nieruchome ciało Ginny. Jak u diabła niby ma to odkręcić?! Nie znajdzie przecież od tak zmieniacza czasu w kieszeni. Myśl Potter, myśl, co mogło się stać...-Główkował i słyszał jakieś głosy, wrzaski i szlochy, ale nie skupiał się teraz na nich, teraz co innego było dla niego priorytetem.
,,A ja znam już taką osobę, która przeżyła śmiertelne zaklęcie."-Czy to oznacza, że Ginny...Musiałby to jakoś sprawdzić tylko jak...Uznał, że lepiej będzie jeśli poczeka chwilę i zobaczy co się będzie działo.
-Ten kamień jest ukruszony!-Usłyszał okrutny głos.-Gdzie jest jego druga część!
-Ja...ja przysięgam, nie mam pojęcia!-Usłyszał głos swojego najlepszego przyjaciela.
-Gadaj Weasley!-Głos stawał się coraz ostrzejszy, Harry coraz bardziej bał się tego co nastąpi, czy jest w stanie uratować dwie osoby jednego pieprzonego dnia?
-Przysięgam, pierwszy raz widzę go na oczy!
-Koniec zabawy, dałam ci szansę, ale z niej nie skorzystałeś, w takim razie niech twoja rodzina cierpi przez twoje błędy! Harry mocniej zacisnął powieki, słyszał okropne wrzaski i okrutny śmiech odbijający się echem co dodawało dodatkowy efekt.
-Przestań! Przestań....-Majaczył Ron. Harry czuł, że nie może dłużej czekać. Przewrócił się na bok, wstał i wyprostował się.
-No Potter, już ci przeszło.-Uśmiechnęła się zjadliwie, Ron leżał na ziemi, spoglądał na niego z nadzieją.
-Widzisz nie chciałbym być na twoim miejscu, bo to ty nie masz tego czego od nas chcesz.-Uśmiechnął się grając tak przekonująco jak tylko potrafił.
-Wiesz gdzie jest druga część kamienia.-Nie zadała pytania, ona stwierdziła fakt, była tego pewna.
-Owszem.-Przytaknął spokojnie.-Obawiam się, że to będzie wymagało współpracy, bo widzisz nie ma nic za darmo.
-NIE BĘDZIESZ SIĘ ZE MNĄ ZABAWIAĆ POTTER, TY PLUGAWY MIESZAŃCU ZRODZONY ZE SZLAMY!
-Jeśli już chcesz coś załatwiać zalecałbym porządnie dobierać słowa i zachować zasady savoir vivre.-Tym razem nie wybuchnęła złością jak się tego spodziewał, lecz roześmiała się szyderczo.
-Oj Potter, na twoim miejscu nie byłabym taka zadowolona, spójrz mogę ich wszystkich załatwić jak mi się będzie podobało.-Podchodząc do każdej z ,,klatek" zginała nadgarstek rzucając zaklęcie po którym każdy upadał na ziemię i zwijał się z bólu.-Oddaj kamień, a żadnemu z nich nie stanie się już krzywda, nie jestem głupia jak inni śmierciożercy, nie zależy mi na waszej śmierci ani waszym życiu, interesuje mnie tylko kamień, a później już mnie tu nie będzie.
-Skąd mam mieć tego pewność?
-Po cholerę miałabym zawracać sobie głowę twoim nudnym życiem Poti, mnie interesuje co innego...-Powiedziała przechadzając się pomiędzy nimi.
-Hmm...może dla zemsty za twojego pana?
-Och...doprawdy sugerujesz, że zmarnowałabym drogocenny kamień na ożywienie jakiegoś durnia!? Przegrał mając osiem horkrkusów pokonany przez siedemnastolatka! Ale muszę przyznać, że udawanie śmierciożerczyni było świetnym pomysłem.-Oparła się o jedną z krat za którymi leżał George.-To było bardzo wygodne, ci idioci uwierzyli, że znalazłam sposób, aby ożywić ich pana, a zarazem uwolnić ich, uwierzyli, że się wzbogacą, że cofną się w czasie i naprawią błędy przeszłości. Jak na przykład taka Narcyza Malfoy, myślała, że jest najsprytniejsza i najprzebieglejsza, że uda jej się mnie wyeliminować, że zmieni bieg wydarzeń i będzie wyzwolona od braku szacunku, despotycznego męża. Jak widać zamiast niej jestem ja. Więc Potter skoro nawet tacy wyrachowani śmierciożercy nie zdołali mnie pokonać, to sądzisz, że ty to uczynisz?-Zakpiła i uniosła wysoko czarną brew.
-Ja proponuję ci ugodę i tego będę się trzymać, albo na nią przystaniesz albo zawalczę w pojedynku na śmierć i życie. Jeden na jednego.-Dodał szybko.
-Nawet nie masz różdżki Potter.-Prychnęła.-Twoja głupota chyba naprawdę osiągnęła nowy zenit.
-Daj mi ostatni raz zatrzymać jej ciało w ramionach a dostaniesz to czego chcesz.
-Naprawdę dajesz tak niską stawkę Potter? Muszę przyznać, że to zadziwiające. Cofnij się Weasley!-Warknęła i kopnęła go na bok jak psa. Po chwili czarownica podeszła do jej ciała i przycupnęła obok niego, aby ją przeszukać, ale zupełnie nie spodziewała się, że gdy tylko jej dłoń zetknie się z jej ciałem jakaś wielka siła odrzuci ją do tyłu, nikt chyba się tego nie spodziewał. Harry pomyślał tylko o jednym - ona musi żyć. Następnie zrezygnowana i wściekła Danielle zaczęła miotać w nią najróżniejszymi zaklęciami niewerbalnymi, jej ciało było zupełnie bezwładne. Z każdym kolejnym zaklęciem przewracało się na boki, uderzało o ziemię. Pani Weasley była zrozpaczona, nie potrafiła na to patrzeć, ale widać było po niej, że jedyne czego chce to spokoju jej rodziny i opuszczenie tego okropnego miejsca, nie miała już zamiaru się stawiać.
Z furią w oczach i ciężkim tchem powiedziała:
-Weź ją Potter.-Wykrztusiła i zaklęcia ograniczające jego wolność opadły.-Ale ostrzegam cię, jeśli nie dasz mi w zamian drugiej części kamienia, wymorduję ich wszystkich bez wyjątku!
-Ja dotrzymuję obietnic.-Powiedział poważnym głosem i podbiegł do jej ciała.-Ginny...-Przytulił ją mocno. Była zimna, jednak nadal jeszcze coś czuł, nadal czuł coś co mogło być płytkim oddechem, a może to tylko jego halucynacje? Może wydaje mu się tak tylko dlatego, bo bardzo chciałby, aby tak było.-Jeśli żyjesz daj mi jakiś znak...-Wyszeptał tak cicho jak tylko mógł, żeby nikt inny tego nie dosłyszał.-Błagam, musisz żyć...
-Wiem.-Powiedziała ledwie poruszając ustami.
-Jak?-Zapytał choć teraz nawet nie oczekiwał odpowiedzi.
-Daj jej czego chce.-Wyszeptała do jego piersi, trzymał ją w ramionach jak dziecko.
Nawet nie zastanawiał się długo nad tym co powiedziała i choć czuł się z tym źle zaczął przetrząsać jej kieszenie aż w końcu natrafił na drugą część kamienia.
-Masz to czego chciałaś.-Pokazał jej kamień, który trzymał w dłoni jak szukający znicza.-Ale musisz ich wypuścić, wszystkich.
-Najpierw powiesz mi jak działa.
-Tego nie było w naszej umowie.
-Nie dawaj jej tego Harry!-Ryknął Ron.
-Zamknij się!-Wrzasnęła Danielle a jej głos odbił się od ścian komnaty.
-Czy nie prowadziłaś czasem nad tym kamieniem kilkuletnich badań, teraz jednak twierdzisz, że nie wiesz jak go użyć...
-Zgoda. Uwolnię ich, ale najpierw ty dasz mi to.-Wskazała na ametyst, który trzymał w dłoni.
Trochę obawiał się oddania jej kamienia w końcu skoro śmierciożercy tak bardzo go pożądali pewnie mógł wyrządzić wiele krzywd, ale z drugiej strony nie czuł tego samego mrowienia w palcach co wcześniej kiedy go trzymał, może przestał działać? Jedyne o czym pomyślał to ochronić swoją rodzinę, pomóc Ginny, wrócić do domu...
-Masz czego chciałaś.-Powiedział obojętnym tonem i rzucił kamień pod jej nogi. Przez chwilę czarownica przyglądała się dwóm częściom amuletu.
-Ta część to podróbka Potter! Zaczął myśleć gorączkowo co robić dalej i nagle wymacał za pazuchą swoją różdżkę i zobaczył jak bariery opadają, każdy trzymał swoją różdżkę w ręku.
-Drętwota!-Wrzasnęła Ginny , starsza czarownica zupełnie nie spodziewała się ataku od tyłu i po chwili runęła na ziemię.
-Ginny!-Ucieszyła się pani Weasley, była niesamowicie zaskoczona, ale i szczęśliwa.-Już myślałam, że straciłam moją jedyną córkę...-Zapłakała w jej ramię.
-Już wszystko dobrze mamo.-Uspokoiła ją.
-Ale...Ginny...ale jak? O co chodzi?-Wybąkał Ron podnosząc się z podłogi na chwiejnych nogach, a Fred szybko podtrzymał go, żeby nie upadł.
-Dzięki.-Rzekł, a Mallory szeroko uśmiechnęła się do Freda za ten piękny gest.
-Jak się stąd wydostaniemy, wyjść pilnują śmierciożercy.-Przestrzegł ich George przyglądając się mapie.
-A Danielle pewnie zaraz się odsknie.-Stwierdził Percy.-Expeliarmus!-Jej różdżka potoczyła się po posadzce.
-Mam pomysł. Incarcerous!-Płomień z różdżki Mallory wystrzelił w stronę czarownicy i grube liny zaczęły ją pętać.
-Świetnie, tak będzie bezpieczniej.
-Możesz mnie już puścić mamo, naprawdę żyję.
-Ginny...-Jej imię to jedyne co mógł z siebie wykrztusić i nim się zorientował wpadła mu w ramiona.
-Dobra, dobra nie ma czasu na ściskanie, teraz trzeba działać.-Przypomniał im George.
-Nie chce nic mówić, ale za jakąś minutę wpadnie tutaj cała ekipa więc oto odpowiedź.-Uśmiechnął się Charlie.
-Ej zaplanowałeś wszystko bez nas!-Bliźniacy udawali oburzenie na co starszy brat tylko wzruszył ramionami.
-Ten liścik...-Przypomniał sobie Harry.
-Właśnie tak.
-Chwila, pozostaje jeszcze jedna sprawa.-Oznajmiła Ginny.-Co zrobimy z tym ustrojstwem?-Wskazała na skomplikowany mechanizm który rozprowadzał na bieżąco trutkę na mugoli i mugolaków.
-Muszę przyznać, że kompletnie o tym zapomniałem.-Wyznał Wybraniec.
-Pozwólcie, że się temu przyjrzę.-Oznajmił Percy swoim urzędowym tonem i zaczął obchodzić skomplikowany mechanizm dokładnie mu się przyglądając.
-Wszystko w porządku?-Zapytała ich pani Weasley.
-Tak, tak.-Ginny przytaknęła niecierpliwie i podniosła z ziemi dwa kamienie.
-Ta...wszystko gra i buczy.-Uśmiechnął się Fred uważnie śledząc kropki na mapie a Mallory pomagała mu w jej przestudiowaniu.
-I co Fred? Czysto?-Zapytał George.
-Na razie stoją tam gdzie mają.
-Chyba wiem o co chodzi....-Oświadczył Percy z grobową miną, ale zanim zdążyli zadać mu jakiekolwiek pytanie usłyszeli coś jakby chrupnięcie.
-W bok!-Ron rzucił się na nich niczym futbolista i wszyscy przetoczyli się na bok. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stali leżał tynk i wielkie odłamy sufitu.
-Mówiłem, ekipa.-Uśmiechnął się Charlie strzepując z siebie okruchy tynku.
Za moment przez wielką dziurę w sklepieniu przeleciało stado smoków, kilka testrali i Hardodziob.
-O ja cię!-Powiedziała zachwycona Mallory.
-No powiem ci Charlie, że lata z nami zrobiły swoje!-George uśmiechnął się dumnie.
-W lewo! W lewo! Nie! W to drugie lewo!-Wrzeszczał Hagrid do wielkiego smoka, który rozbił się o ścianę.
-Wszystko w porządku?-Podbiegła do niego zatroskana Molly.
-Jasne, dzięki Molly, ale Lider mieliśmy być cicho i nie obijać się o ściany!-Zbrukał go półolbrzym.
-Nauczyłeś go latać!-Powiedział ucieszony Charlie i zaczął głaskać po pysku zadowolonego smoka.
-Chyba nigdy się do tego nie przekonam.-Westchnął Malfoy.
-Nicki!-Krzyknęły równocześnie przyjaciółki i podbiegły do czerwonego, mniejszego smoka.
-Ekipa do zadań specjalnych, ślepa i głucha!-Zaśmiała się Nicki i ostrożnie zsiadła ze smoka korzystając z ręki Jackie.
-Dziękuję za transport.-Przytuliła do siebie pysk smoka.
-Hamuj mały, hamuj!-Powiedziała podenerwowana Martha zsiadając z testrala-Dobra, przeżyłam.-Westchnęła z ulgą dziewczyna.
-Są fascynujące.-Uśmiechnęła się blondynka i zaczęła gładzić niewidzialne zwierzę.-Jak wyglądają?
-Jak uskrzydlone konie.-Odpowiedział Fred kładąc dłoń na ramieniu Mallory.
-Hej, Potter.-Przywitał się z nim Draco.-Wszystko w porządku?-Nigdy nie spodziewał się tego, że może takie słowa usłyszeć akurat od Malfoy'a.
-Tak, w miarę.-Odparł.
-Percy coś wcześniej mówiłeś...-Przypomniała mu siostra.
-Tak...-Wszyscy słuchali go w ciszy.-Czytałem już wcześniej o czymś podobnym, aby obalić ten cały mechanizm trzeba poświęcić wszystkie swoje wspomnienia, to zabezpieczenie działa tak specjalnie, żeby ta osoba zapomniała nawet o tym co tu robi.
-Jest jakiś inny sposób?-Zapytał Ron.
-Percy stał do nich plecami wciąż przyglądając się skomplikowanej maszynie, nikt nie wychodził przed szereg, nikt nie chciał oddawać swoich wspomnień na zawsze.
-Co ty wyprawiasz Ron!?-Zganiła go matka, gdy ten uderzył w maszynę ramieniem z rozbiegu.
-To nic nie da Ron!-Percy zapobiegł kolejnej próbie Rona.
-To co niby mamy zrobić!? Czekać na cud!-Rudowłosy zaczął rozmasowywać sobie ramię.
-Nie, ale to głupie!
-Ja to zrobię.-Oznajmił Draco i wyszedł przed szereg, wszyscy osłupieni wpatrywali się w niego.
-To...to musi być trudne oddać wszystkie wspomnienia, jesteś pewien, że chcesz porzucić wszystko co pamiętasz?-Zapytał Percy, bo dla niego wyrzec się całej wiedzy o życiu wydawało się być najgorszym co może się przydarzyć.
-Nie zależy mi, chce się ich pozbyć, nie chcę pamiętać.-Powiedział dobitnie blondyn.
-To nie takie proste, może być bolesne...-Przestrzegł go Bill.
-Wiem. Zasłużyłem na to. Zresztą, może choć raz komuś na coś się przydam...Gdy już będzie po wszystkim powiedzcie mi tylko jak się nazywam, nic więcej nie chcę wiedzieć. I niech nikt nawet nie próbuje mnie powstrzymać-Dodał szybko, gdy zobaczył, że Molly ma zamiar się odezwać. Wrócę jako ktoś inny.-Drżącą ręką przystawił sobie różdżkę do skroni i oddawał do żelaznej wypustki kilka długich srebrnych nici. Wyglądał przy tym na bardzo skupionego, z pewnością nie był to łatwy proces.
-Nie wierzę, że to robi.-Pokręcił głową Ron, a Mallory wybałuszyła oczy ze zdziwienia i strachu.
-To straszne...-Pisnęła Jackie.
-Na Merlina...-Szepnęła pani Weasley.-Na co my się zgodziliśmy...
-Percy jesteś pewien, że to działa w ten sposób?-Zapytała Ginny.
-Tak, jestem pewien.-Powiedział dobitnie. Pomimo tego, że nigdy nie lubił młodego Malfoy'a teraz wyglądał jakby chciał to zrobić za niego i ukrócić jego cierpienia.
Po chwili blondyn upadł na posadzkę i wszyscy wstrzymali oddech ze strachu.
-Draco...-Ginny podeszła do niego i przewróciła jego ciało na plecy.-Żyje.-Powiedziała przystawiając ucho do jego ust.-Co z nim będzie Percy?
-Spokojnie, wróci do siebie.
-Tylko, że już nie będzie sobą.-Rzucił Potter.
-Taaak...ale....no nie wiem, może będzie szczęśliwszy?-Grymas George'a wyraźnie wskazywał coś odwrotnego do tego co powiedział.
-To działa, bariery opadają!-Było to dziwne zjawisko, jakby cała machina znajdywała się pod niewidzialną kopułą, która teraz odrywała się od siebie wielkimi płatami.
-Świetnie.-Powiedział podekscytowany Percy i zaczął szeptać jakieś zaklęcia i wykonywać skomplikowane ruchy różdżką.
Po chwili cały sprzęt zaczął się rozpadać, a wielkie drzwi otworzyły się szeroko.
-Nie chcę nic mówić Percy, ale mamy towarzystwo!-Ryknął do niego Fred i rzucił się, żeby zasłonić go zaklęciem....
niedziela, 1 października 2017
83.Piękna historia
,,Sometimes when the sunset I'm feel alone,
Sometimes I'm feel at home
This time tonight i need someone
And It's not the sand in my hair
It's toughts running through my head
All those things you never said...."
Harry powoli uchylił powieki bojąc się tego co zobaczy, tak bardzo chciałby, aby to wszystko okazało się tylko koszmarem, z którego obudzi się obejmując śpiącą Ginny...W końcu tylko w to pozostało mu ślepo wierzyć, żeby odgonić wszystkie te wspomnienia związane z nią...Podniósł się do pozycji siedzącej i otworzył oczy, ale jedyne co zobaczył to jasne pomieszczenie. Chwilę zastanawiał się nad tym gdzie się znajduje. Pierwsze co przyszło mu do głowy to jakiś szpital, ale szybko to wykluczył, bo właściwie nie było tam żadnych krzeseł, łóżek szpitalnych albo nawet ludzi. Właśnie był tu zupełnie sam w jakiejś białej dziurze. W którąkolwiek stronę się odwrócił widział tylko jasne światło, idealną biel, która o dziwo nie biła w jego przyzwyczajone do ciemności oczy. Czy on też umarł? Może dla innych byłoby to bez sensu, ale nie zdziwiłby się gdyby pękło mu serce. Puścił się przed siebie biegiem, biegł do utraty tchu szukając kogoś albo czegoś a to zmęczenie i pieczenie w płucach dawało mu satysfakcję. Szybko doszedł do wniosku, że tu chyba nie ma żadnych ścian, drzwi czy sufitu. Usiadł na czymś co teoretycznie powinno być podłogą choć to wszystko było jakieś dziwne, chyba dopadły go już jakieś halucynacje. Nawet jakoś nie zależało mu na tym, żeby kogoś tu spotkać albo się wydostać, zresztą na niczym już mu chyba nie zależało...Z powrotem się położył i wpatrywał w górę tak samo jasną jak ściany. Dlaczego musiała umrzeć, miała dopiero 19 lat...Nie chciał wracać, nie po to, żeby zobaczyć jak jej dusza opuszcza jej ciało, a jedyne co mógł teraz czuć to ból...
Wiedział o niej wszystko. Wiedział, że zawsze zasypiała przytulona do niego. Wiedział, że, gdy czuła się niezręcznie zaciskała usta. Wiedział, że po tym jak Tom Riddle wykorzystał ją do swoich celów nie umiała już nikomu zaufać. Wiedział, że zawsze pachnie cudownym kwiatowym zapachem, który potrafił zawrócić mu w głowie...Wiedział, że nie potrafiła zasnąć spokojnie każdej nocy, której miał patrol. Wiedział, że rzadko płakała, że była silna, ale nie na tyle, żeby utrzymać bicie swojego serca po morderczym zaklęciu...Ta myśl nie potrafiła go opuścić, nie potrafił tego opanować, czuł jak ciepłe łzy ciekną po jego policzkach i wcale nie miał zamiaru nawet próbować ich zatrzmać.
-Co ja zrobiłem...-Wyszeptał do siebie.
Chciał, żeby była bezpieczna, powinien sam wyruszyć do ministerstwa zostawiając rodzinę i przyjaciół nietykalnych. Obiecała, że mnie nie zostawi...nie zostawi do śmierci...-Przypomniał sobie i znowu potok łez popłynął po jego policzkach aż krople leciały na jego szyję. Jedyne czego teraz chciał to wypłakać się, wypłakać się, ale po jej stracie już nawet nie ma komu. Zamknął oczy i zaczęły mu się przypominać wszystkie te momenty związane z Ginny.
Gdy znalazł ją bezbronną w Komnacie Tajemnic, gdy spędzali ze sobą całe lata w norze, gdy grali razem w quidditcha, pamiętał ich pierwszy pocałunek i wszystkie uczucia jakie mu wtedy towarzyszyły...Pamiętał chyba każdy z jej pocałunków, każde słowo, nawet każdą ich kłótnię...,,Zawsze wiedziałam, że będziesz mój..."-dlaczego on na początku nie był tego taki pewien, minęło sporo czasu nim dobrze ją poznał...Jedyne czego chciał w tej całej wojnie to, aby mógł wrócić z nią do domu w Dolinie Godryka, nawet jeśli teraz to wszystko miałoby się skończyć to i tak nie potrafił sobie wyobrazić tego jak wraca do domu, je śniadanie przy pustym stole, śpi w pustym łóżku i patrzy na ich wspólne zdjęcia ustawione na kominku...To był ICH dom, było w nim tyle wspomnień...Dlaczego nie poświęcał jej całej swojej uwagi, dlaczego tak dużo pozostawiał przypadkowi, zdecydowanie zbyt dużo...Jak miałby teraz wrócić tam do Doliny i wyrzucać jej rzeczy, jej ubrania...
,,Teraz śmierć to byłoby dla nas wszystkich najprostsze, ale to nic nie zmieni, może oprócz krzywdy tych których kochamy..." dlaczego więc ona musiała umrzeć, przecież to nieodwracalne, stracił ją na zawsze...
,,Pomyśl teraz o wszystkich, którzy walczyli dla ciebie..."-ona walczyła zawsze i ta walka właśnie tak się dla niej skończyła...Był pewien, że oczy ma już całe czerwone od płaczu, ale tylko to pozwalało mu jakoś uwolnić to wszystko co czuł, jak teraz stanie przed rodziną Weasley, Hermioną i wszystkimi jej przyjaciółmi?
,,Tak, Harry, ważne dla mnie jest to, że tu jesteś." Sam nie rozumiał tego dlaczego te wszystkie cytaty wciąż prześlizgiwały się przez jego głowę, ale były naprawdę piękne, dopiero teraz zrozumiał, że to co mówiła było naprawdę ważne i miało ogromną wartość.
Przypomniało mu się jak usypiała Teda, obiecała mu, że kiedyś nauczy go zaklęcia patronusa...Chyba zupełnie nie była świadoma tego, że umrze tak szybko. Traktowała Teda jak własnego syna, a on ją uwielbiał, jak powie mu o tym, że Ginny ich zostawiła, zostawiła, bo nie miała innego wyboru...Jak to by było gdyby mieli razem własne dzieci? Czy byłyby do nich podobne tak jak on był podobny do swoich rodziców? Ale nigdy nie pozna odpowiedzi na to pytanie, bo to już koniec, nikt nie mógł tego przewidzieć i nikt już nie może tego zmienić.
,,Wiesz Ron, mam gdzieś to jaka jest pogoda i która godzina, chce do Harry'ego, potrzebuję go teraz, a on potrzebuje mnie." Miała wielką rację, potrzebował jej...Nadal na to wspomnienie czuł wzruszenie, wiedział, że tak naprawdę bez względu na wszystko była gotowa iść z nim...
,,...kto inny może ich ochronić jak nie ty sam Harry, to wielka odpowiedzialność..."Aurora miała rację, to wielka odpowiedzialność, której on nie podołał...Jego matka chrzestna miała mądrą odpowiedź na wszystko, co powiedziałaby mu teraz? Ona i Syriusz wyglądali na zupełne przeciwieństwa, a jednak musieli tak bardzo się kochać...Jej patronus od czasu jego śmierci był psem, czy jego też zmieni od teraz formę na konia...
Poczuł jak ktoś zakrywa mu oczy, ale gdy się odwrócił nikogo już nie było...Wyobraźnia wciąż płatała mu figle, wciąż ją widział gdzieś koło siebie, siadającą obok lub przelatującą na miotle, ale to były już tylko głupie przewidzenia.
-Harry?-Usłyszał jej głos, choć nikogo nie było.
Ona nie żyje, pogódź się z tym!-Powiedział sam do siebie i przeczesał włosy rękami.-Harry'emu Potterowi nie dane jest żyć długo i szczęśliwie...
-Pokażesz mi jeszcze swojego patronusa, proszę!
-Expecto patronum!
-Nauczysz mnie tego kiedyś?
-Jasne.
To bez sensu, ona nie wróci...
-Rozumiem to Harry, ale proszę cię tylko o jedno, pamiętaj o mnie kiedy będziesz chciał im się podłożyć albo w sytuacji kiedy już nie będzie wyjścia, po prostu o mnie nie zapomnij...
Nie mógł zapomnieć, może właśnie dlatego tak go to bolało.
,,Pamiętaj synku, nigdy nie wyrządzisz nikomu krzywdy wiedząc, że robisz dobrze, idź za ludźmi których kochasz a twoja ścieżka wytyczy się sama." Gdyby miał rodziców to oni pocieszaliby go, pewnie nie byłby wtedy tym całym Wybrańcem, nie straciłby Ginny...
Nagle zaczęło dziać się coś dziwnego tak jakby kształtowało się jakieś konkretne miejsce, w którym przebywał.
Okazało się, że stoi przed swoim domem, nie przyszło mu nic innego do głowy jak po prostu wejść do środka. Drzwi ledwo trzymały się w zawiasach, widać było, że ktoś tu był, pytanie czy nadal jest? Już nie zwracał uwagi na to jak bardzo może to być niebezpieczne, bo już mu nie zależało. Przekroczył próg, nie miał się zupełnie jak bronić, bo nawet nie miał różdżki. Gdy wszedł do środka nic się nie stało. Dom wyglądał na pusty. Ich rzeczy były porozrzucane tu i tam, ktoś w nich grzebał. Podniósł z podłogi jej szkarłatny sweter i przyłożył do twarzy niczym dziecko swój ulubiony kocyk. Nadal pachniał nią...Na stole wciąż stały ich dwa kubki z napisami ,,Mr. Potter" i ,,Mrs. Potter", które dostali na ślub...Przy kominku zobaczył kilka zdjęć w rozbitych ramkach. Na ziemi leżało jedno ze zdjęć zrobionych w święta, Ginny z zaskoczenia pocałowała go w usta, Ron westchnął i wpatrzył się w sufit dopóki Hermiona nie rzuciła mu się w ramiona. To było jedno z jego ulubionych zdjęć...Kolejnym któremu się przyjrzał to Ginny kołysająca Teda i uśmiechająca się do obiektywu. Zdjęcia mugoli były zupełnie inne, nie wywoływały takich wspomnień jak te ruchome, były naprawdę magiczne i piękne...Usiadł przy kominku i zakrył twarz w dłoniach. Musi ją przywrócić do życia, bo bez niej świat jest okropnym miejscem.
-Harry...-Wyszeptała rudowłosa czarownica ze łzami w oczach. To była Lily Potter, prawdziwa Lily i James, byli tak samo cielesni i namacalni jak on, siedzieli obok niego...
-To niemożliwe...-Wyszeptał.-Jak?
-Och, Harry są pewne rzeczy których nikt nie rozumie...-Powiedziała Lily łagodnym głosem.
-Co nie znaczy, że jesteśmy tu bez powodu.-Dodał James i wymienił spojrzenia z żoną a ona też pokiwała głową.
-Uratowali was! Wy żyjecie! Czy ona...czy Ginny też żyje!?-Bardzo go ta wiadomość ucieszyła, wiedział, że ona nie może go tak po prostu zostawić i nadzieja na nowo w nim rozkwitła.
-Harry, to zależy tylko od ciebie.-Powiedział mu ojciec i złapał go za ramię, naprawdę byli do siebie bardzo podobni...
-Zrobię wszystko...
-Wiemy.-Powiedzieli zgodnym głosem.
-Co muszę zrobić?-Zapytał a Lily zachichotała.
-Mówiłam ci, że będzie nas pytał tylko o to jak ją uratować...Mój kochany syn...-Wyszeptała z uśmiechem i łzami w oczach i odgarnęła włosy z jego czoła.
-Harry to nie będzie takie proste, dlatego musisz nas uważnie posłuchać.-Kiwnął głową.
-Ale...ona przeżyje, prawda?
-Mogę ci powiedzieć tylko tyle, Harry, że to wszystko skończy się inaczej niż myślisz..
-Cały ten kamień był wielką prowokacją ze strony śmierciożerców, chcieli zaciągnąć cię do ministerstwa prosto w pułapkę. Nie miej sobie tego za złe Harry, twoja rodzina żyje.
-Ginny nie żyje, to ona jest moją rodziną.-Powiedział i oczy go zapiekły.
-Wiem.-Powiedział ojciec.-Też nie wytrzymałbym bez Lilki.-Uśmiechnął się i objął czarownicę obok niego.
-Ale to niemożliwe, trafiła ją śmiertelna klątwa...-Westchnął ciężko.
-A ja znam już taką osobę, która przeżyła śmiertelne zaklęcie.-Lily uśmiechnęła sie do niego.
-To dzięki wam.
-Harry, ale czy ty nie poświęciłbyś życia dla Ginny? Właśnie tak to działa.-Wyjaśnił James, ale Harry wciąż niewiele z tego rozumiał.
-Skoro żyje to gdzie teraz jest? Mogę ją zobaczyć tak jak was?
-Zanim odpowiemy na to pytanie może wróćmy do sprawy kamienia, bo tak naprawdę o to w tym wszystkim chodzi. Kamień dostałeś od Ginny, dała ci go, żeby cię chronił i żebyś o niej pamiętał. W świecie magii jest naprawdę dużo fascynujących przedmiotów o niezbadanej mocy...Ten kamień jest jedną z nich. Ginny dostała go od Artura zanim umarł, aż któregoś dnia kamień rozłupał się na dwie części zupełnie sam, a ona uznała to za znak, zresztą bardzo słusznie, że tak to odebrała.
-Jedną część zatrzymała dla siebie, a drugą dała tobie.-Lily kontynuowała za Jamesa.-Ten kamień nie spełnia marzeń i głupich zachcianek, on spełnia największe pragnienia twojego serca.-Wygłosiła i położyła dłoń na sercu syna.
-Musisz wiedzieć, że Ginny jest naprawdę niesamowita i ma równie niesamowitą historię. Weasley'owie mając sześciu synów bardzo pragnęli córki, aż któregoś dnia na świat przyszła właśnie Ginny.-Harry uśmiechnął się na to wspomnienie.-Ona po prostu miała się narodzić, miała być z tobą, takie jest jej przeznaczenie, to nie przypadek Harry.
-Więc...kamień pomaga spełniać przeznaczenie...-Powiedział niepewnie a Lily i James uśmiechnęli się do siebie.
-Właśnie tak Harry.
-Więc dlatego tu jestem, bo tego chciałem.-Zrozumiał i dotarło do niego, że jeszcze nie wszystko stracone.
-Właśnie dlatego Ginny nie może umrzeć, przeżyła klątwę, bo nie pozwoliłbyś jej teraz odejść. W cząsteczce kamienia, którą Ginny ma wciąż przy sobie jest zaklęta część waszych wspomnień, to naprawdę ciekawe...
-Ale dlaczego kamień nie zadziałał, gdy Danielle...
-Harry, ta magia jest naprawdę bardzo skomplikowana, ale wydaje mi się, że kamień kiedy jest w dwóch częściach może zadziałać tylko użyty przez dwie osoby, przy użyciu jego dwóch części.
-To rzeczywiście skomplikowane...-Westchnął James i rozłożył na kanapie.
-Czy wy naprawdę żyjecie?
-Harry, jesteśmy tu, bo dałeś nam szansę przez chwilę tu być, naprawdę nas potrzebowałeś i wezwałeś nas w pewien sposób, dlatego możemy tu teraz być i z tobą rozmawiać.-Lily uśmiechnęła się szeroko.-Ale nasze przeznaczenie jest inne, mieliśmy zginąć, a ty miałeś być wybrańcem, nie możemy z tym walczyć, bo rzeczywistości zaczęłyby się na siebie nakładać i zrobiłoby się bardzo niebezpiecznie...
-Cholera, jak zwykle spóźnieni...-Powiedział Syriusz i razem z Lupinem i Tonks przekroczyli próg salonu.-Jasna cholera, TO MÓJ CHRZEŚNIAK!-Ani się obejrzał a Syriusz złapał go w ramiona.-Ale co my tu właściwie robimy, co się dzieje?-Powiedział Syriusz.
-Słyszałam, że Ginny oberwała klątwą...-Powiedziała Tonks, wyglądała tak jak ją Harry zapamiętał tylko Lupin i Syriusz wyglądali na młodszych i przystojniejszych.
-Tak to prawda, ale najlepsze jest to, że żyje!-Powiedział Lupin i uśmiechnął się szeroko.
-Więc naprawdę jest jeszcze szansa...-Wyszeptał do siebie wybraniec.
-Tak Harry, to naprawdę niesamowite co ci Weasley'owie wymyślili no ale cóż, nie możemy zdradzać za dużo.-Tonks uśmiechnęła się szeroko i rozłożyła się w fotelu.
-Wiedziałem, że będą razem, ja wiedziałem to po prostu byłem tego pewien!-Wykrzyczał szczęsliwy Syriusz.
-I ja będę z nimi tak jeszcze przez wieczność.-Lily zaśmiała się i przewróciła oczami.
-Wiedziałem to odkąd umarłem, znaczy w sumie jako pies to zauważyłem. Ginny jest naprawdę dobra i opiekuńcza, zwierzęta to czują. Poza tym świetnie drapała za uchem!-Dodał i wszyscy parsknęli śmiechem.
-Syriusz!-Zganiła go Lily a James, Tonks i Lupin byli czerwoni ze śmiechu on też zaczął się śmiać.
-To dziwnie brzmi Syriuszku, gdy mówisz tak o żonie twojego chrześniaka.-Zaśmiał się Lupin.
-Co innego, gdy twój chrześniak to pies.-Przypomniał Harry.
-Właśnie tak.-Black uśmiechnął się szeroko.
-Nasz syn tak szybko rośnie...-Powiedziała Tonks.-On tak kocha Ginny, nie pozwól jej umrzeć Harry. Jesteście dla niego jak rodzice...
-Jak powiem mu o tym jak zgineliście...
-Harry, przyjdzie taki dzień, że będziesz wiedział, że to odpowiednia chwila, wtedy powiedz mu to co sam wiesz.-Lupin uśmiechnął się do niego zachęcająco.
-Nie mogę zostać tu z wami, prawda?
-Nie, ale my zostaniemy z tobą Harry.-Powiedziała Lily.
-Jak mam wrócić?
-Po prostu o tym pomyśl.
-A teraz idź już synu, bo ktoś kogo kochasz potrzbuje cię po tamtej stronie. Po chwili wszyscy po kolei zaczęli go przytulać i żegnać.
Sometimes I'm feel at home
This time tonight i need someone
And It's not the sand in my hair
It's toughts running through my head
All those things you never said...."
Harry powoli uchylił powieki bojąc się tego co zobaczy, tak bardzo chciałby, aby to wszystko okazało się tylko koszmarem, z którego obudzi się obejmując śpiącą Ginny...W końcu tylko w to pozostało mu ślepo wierzyć, żeby odgonić wszystkie te wspomnienia związane z nią...Podniósł się do pozycji siedzącej i otworzył oczy, ale jedyne co zobaczył to jasne pomieszczenie. Chwilę zastanawiał się nad tym gdzie się znajduje. Pierwsze co przyszło mu do głowy to jakiś szpital, ale szybko to wykluczył, bo właściwie nie było tam żadnych krzeseł, łóżek szpitalnych albo nawet ludzi. Właśnie był tu zupełnie sam w jakiejś białej dziurze. W którąkolwiek stronę się odwrócił widział tylko jasne światło, idealną biel, która o dziwo nie biła w jego przyzwyczajone do ciemności oczy. Czy on też umarł? Może dla innych byłoby to bez sensu, ale nie zdziwiłby się gdyby pękło mu serce. Puścił się przed siebie biegiem, biegł do utraty tchu szukając kogoś albo czegoś a to zmęczenie i pieczenie w płucach dawało mu satysfakcję. Szybko doszedł do wniosku, że tu chyba nie ma żadnych ścian, drzwi czy sufitu. Usiadł na czymś co teoretycznie powinno być podłogą choć to wszystko było jakieś dziwne, chyba dopadły go już jakieś halucynacje. Nawet jakoś nie zależało mu na tym, żeby kogoś tu spotkać albo się wydostać, zresztą na niczym już mu chyba nie zależało...Z powrotem się położył i wpatrywał w górę tak samo jasną jak ściany. Dlaczego musiała umrzeć, miała dopiero 19 lat...Nie chciał wracać, nie po to, żeby zobaczyć jak jej dusza opuszcza jej ciało, a jedyne co mógł teraz czuć to ból...
Wiedział o niej wszystko. Wiedział, że zawsze zasypiała przytulona do niego. Wiedział, że, gdy czuła się niezręcznie zaciskała usta. Wiedział, że po tym jak Tom Riddle wykorzystał ją do swoich celów nie umiała już nikomu zaufać. Wiedział, że zawsze pachnie cudownym kwiatowym zapachem, który potrafił zawrócić mu w głowie...Wiedział, że nie potrafiła zasnąć spokojnie każdej nocy, której miał patrol. Wiedział, że rzadko płakała, że była silna, ale nie na tyle, żeby utrzymać bicie swojego serca po morderczym zaklęciu...Ta myśl nie potrafiła go opuścić, nie potrafił tego opanować, czuł jak ciepłe łzy ciekną po jego policzkach i wcale nie miał zamiaru nawet próbować ich zatrzmać.
-Co ja zrobiłem...-Wyszeptał do siebie.
Chciał, żeby była bezpieczna, powinien sam wyruszyć do ministerstwa zostawiając rodzinę i przyjaciół nietykalnych. Obiecała, że mnie nie zostawi...nie zostawi do śmierci...-Przypomniał sobie i znowu potok łez popłynął po jego policzkach aż krople leciały na jego szyję. Jedyne czego teraz chciał to wypłakać się, wypłakać się, ale po jej stracie już nawet nie ma komu. Zamknął oczy i zaczęły mu się przypominać wszystkie te momenty związane z Ginny.
Gdy znalazł ją bezbronną w Komnacie Tajemnic, gdy spędzali ze sobą całe lata w norze, gdy grali razem w quidditcha, pamiętał ich pierwszy pocałunek i wszystkie uczucia jakie mu wtedy towarzyszyły...Pamiętał chyba każdy z jej pocałunków, każde słowo, nawet każdą ich kłótnię...,,Zawsze wiedziałam, że będziesz mój..."-dlaczego on na początku nie był tego taki pewien, minęło sporo czasu nim dobrze ją poznał...Jedyne czego chciał w tej całej wojnie to, aby mógł wrócić z nią do domu w Dolinie Godryka, nawet jeśli teraz to wszystko miałoby się skończyć to i tak nie potrafił sobie wyobrazić tego jak wraca do domu, je śniadanie przy pustym stole, śpi w pustym łóżku i patrzy na ich wspólne zdjęcia ustawione na kominku...To był ICH dom, było w nim tyle wspomnień...Dlaczego nie poświęcał jej całej swojej uwagi, dlaczego tak dużo pozostawiał przypadkowi, zdecydowanie zbyt dużo...Jak miałby teraz wrócić tam do Doliny i wyrzucać jej rzeczy, jej ubrania...
,,Teraz śmierć to byłoby dla nas wszystkich najprostsze, ale to nic nie zmieni, może oprócz krzywdy tych których kochamy..." dlaczego więc ona musiała umrzeć, przecież to nieodwracalne, stracił ją na zawsze...
,,Pomyśl teraz o wszystkich, którzy walczyli dla ciebie..."-ona walczyła zawsze i ta walka właśnie tak się dla niej skończyła...Był pewien, że oczy ma już całe czerwone od płaczu, ale tylko to pozwalało mu jakoś uwolnić to wszystko co czuł, jak teraz stanie przed rodziną Weasley, Hermioną i wszystkimi jej przyjaciółmi?
,,Tak, Harry, ważne dla mnie jest to, że tu jesteś." Sam nie rozumiał tego dlaczego te wszystkie cytaty wciąż prześlizgiwały się przez jego głowę, ale były naprawdę piękne, dopiero teraz zrozumiał, że to co mówiła było naprawdę ważne i miało ogromną wartość.
Przypomniało mu się jak usypiała Teda, obiecała mu, że kiedyś nauczy go zaklęcia patronusa...Chyba zupełnie nie była świadoma tego, że umrze tak szybko. Traktowała Teda jak własnego syna, a on ją uwielbiał, jak powie mu o tym, że Ginny ich zostawiła, zostawiła, bo nie miała innego wyboru...Jak to by było gdyby mieli razem własne dzieci? Czy byłyby do nich podobne tak jak on był podobny do swoich rodziców? Ale nigdy nie pozna odpowiedzi na to pytanie, bo to już koniec, nikt nie mógł tego przewidzieć i nikt już nie może tego zmienić.
,,Wiesz Ron, mam gdzieś to jaka jest pogoda i która godzina, chce do Harry'ego, potrzebuję go teraz, a on potrzebuje mnie." Miała wielką rację, potrzebował jej...Nadal na to wspomnienie czuł wzruszenie, wiedział, że tak naprawdę bez względu na wszystko była gotowa iść z nim...
,,...kto inny może ich ochronić jak nie ty sam Harry, to wielka odpowiedzialność..."Aurora miała rację, to wielka odpowiedzialność, której on nie podołał...Jego matka chrzestna miała mądrą odpowiedź na wszystko, co powiedziałaby mu teraz? Ona i Syriusz wyglądali na zupełne przeciwieństwa, a jednak musieli tak bardzo się kochać...Jej patronus od czasu jego śmierci był psem, czy jego też zmieni od teraz formę na konia...
Poczuł jak ktoś zakrywa mu oczy, ale gdy się odwrócił nikogo już nie było...Wyobraźnia wciąż płatała mu figle, wciąż ją widział gdzieś koło siebie, siadającą obok lub przelatującą na miotle, ale to były już tylko głupie przewidzenia.
-Harry?-Usłyszał jej głos, choć nikogo nie było.
Ona nie żyje, pogódź się z tym!-Powiedział sam do siebie i przeczesał włosy rękami.-Harry'emu Potterowi nie dane jest żyć długo i szczęśliwie...
-Pokażesz mi jeszcze swojego patronusa, proszę!
-Expecto patronum!
-Nauczysz mnie tego kiedyś?
-Jasne.
To bez sensu, ona nie wróci...
-Rozumiem to Harry, ale proszę cię tylko o jedno, pamiętaj o mnie kiedy będziesz chciał im się podłożyć albo w sytuacji kiedy już nie będzie wyjścia, po prostu o mnie nie zapomnij...
Nie mógł zapomnieć, może właśnie dlatego tak go to bolało.
,,Pamiętaj synku, nigdy nie wyrządzisz nikomu krzywdy wiedząc, że robisz dobrze, idź za ludźmi których kochasz a twoja ścieżka wytyczy się sama." Gdyby miał rodziców to oni pocieszaliby go, pewnie nie byłby wtedy tym całym Wybrańcem, nie straciłby Ginny...
Nagle zaczęło dziać się coś dziwnego tak jakby kształtowało się jakieś konkretne miejsce, w którym przebywał.
Okazało się, że stoi przed swoim domem, nie przyszło mu nic innego do głowy jak po prostu wejść do środka. Drzwi ledwo trzymały się w zawiasach, widać było, że ktoś tu był, pytanie czy nadal jest? Już nie zwracał uwagi na to jak bardzo może to być niebezpieczne, bo już mu nie zależało. Przekroczył próg, nie miał się zupełnie jak bronić, bo nawet nie miał różdżki. Gdy wszedł do środka nic się nie stało. Dom wyglądał na pusty. Ich rzeczy były porozrzucane tu i tam, ktoś w nich grzebał. Podniósł z podłogi jej szkarłatny sweter i przyłożył do twarzy niczym dziecko swój ulubiony kocyk. Nadal pachniał nią...Na stole wciąż stały ich dwa kubki z napisami ,,Mr. Potter" i ,,Mrs. Potter", które dostali na ślub...Przy kominku zobaczył kilka zdjęć w rozbitych ramkach. Na ziemi leżało jedno ze zdjęć zrobionych w święta, Ginny z zaskoczenia pocałowała go w usta, Ron westchnął i wpatrzył się w sufit dopóki Hermiona nie rzuciła mu się w ramiona. To było jedno z jego ulubionych zdjęć...Kolejnym któremu się przyjrzał to Ginny kołysająca Teda i uśmiechająca się do obiektywu. Zdjęcia mugoli były zupełnie inne, nie wywoływały takich wspomnień jak te ruchome, były naprawdę magiczne i piękne...Usiadł przy kominku i zakrył twarz w dłoniach. Musi ją przywrócić do życia, bo bez niej świat jest okropnym miejscem.
-Harry...-Wyszeptała rudowłosa czarownica ze łzami w oczach. To była Lily Potter, prawdziwa Lily i James, byli tak samo cielesni i namacalni jak on, siedzieli obok niego...
-To niemożliwe...-Wyszeptał.-Jak?
-Och, Harry są pewne rzeczy których nikt nie rozumie...-Powiedziała Lily łagodnym głosem.
-Co nie znaczy, że jesteśmy tu bez powodu.-Dodał James i wymienił spojrzenia z żoną a ona też pokiwała głową.
-Uratowali was! Wy żyjecie! Czy ona...czy Ginny też żyje!?-Bardzo go ta wiadomość ucieszyła, wiedział, że ona nie może go tak po prostu zostawić i nadzieja na nowo w nim rozkwitła.
-Harry, to zależy tylko od ciebie.-Powiedział mu ojciec i złapał go za ramię, naprawdę byli do siebie bardzo podobni...
-Zrobię wszystko...
-Wiemy.-Powiedzieli zgodnym głosem.
-Co muszę zrobić?-Zapytał a Lily zachichotała.
-Mówiłam ci, że będzie nas pytał tylko o to jak ją uratować...Mój kochany syn...-Wyszeptała z uśmiechem i łzami w oczach i odgarnęła włosy z jego czoła.
-Harry to nie będzie takie proste, dlatego musisz nas uważnie posłuchać.-Kiwnął głową.
-Ale...ona przeżyje, prawda?
-Mogę ci powiedzieć tylko tyle, Harry, że to wszystko skończy się inaczej niż myślisz..
-Cały ten kamień był wielką prowokacją ze strony śmierciożerców, chcieli zaciągnąć cię do ministerstwa prosto w pułapkę. Nie miej sobie tego za złe Harry, twoja rodzina żyje.
-Ginny nie żyje, to ona jest moją rodziną.-Powiedział i oczy go zapiekły.
-Wiem.-Powiedział ojciec.-Też nie wytrzymałbym bez Lilki.-Uśmiechnął się i objął czarownicę obok niego.
-Ale to niemożliwe, trafiła ją śmiertelna klątwa...-Westchnął ciężko.
-A ja znam już taką osobę, która przeżyła śmiertelne zaklęcie.-Lily uśmiechnęła sie do niego.
-To dzięki wam.
-Harry, ale czy ty nie poświęciłbyś życia dla Ginny? Właśnie tak to działa.-Wyjaśnił James, ale Harry wciąż niewiele z tego rozumiał.
-Skoro żyje to gdzie teraz jest? Mogę ją zobaczyć tak jak was?
-Zanim odpowiemy na to pytanie może wróćmy do sprawy kamienia, bo tak naprawdę o to w tym wszystkim chodzi. Kamień dostałeś od Ginny, dała ci go, żeby cię chronił i żebyś o niej pamiętał. W świecie magii jest naprawdę dużo fascynujących przedmiotów o niezbadanej mocy...Ten kamień jest jedną z nich. Ginny dostała go od Artura zanim umarł, aż któregoś dnia kamień rozłupał się na dwie części zupełnie sam, a ona uznała to za znak, zresztą bardzo słusznie, że tak to odebrała.
-Jedną część zatrzymała dla siebie, a drugą dała tobie.-Lily kontynuowała za Jamesa.-Ten kamień nie spełnia marzeń i głupich zachcianek, on spełnia największe pragnienia twojego serca.-Wygłosiła i położyła dłoń na sercu syna.
-Musisz wiedzieć, że Ginny jest naprawdę niesamowita i ma równie niesamowitą historię. Weasley'owie mając sześciu synów bardzo pragnęli córki, aż któregoś dnia na świat przyszła właśnie Ginny.-Harry uśmiechnął się na to wspomnienie.-Ona po prostu miała się narodzić, miała być z tobą, takie jest jej przeznaczenie, to nie przypadek Harry.
-Więc...kamień pomaga spełniać przeznaczenie...-Powiedział niepewnie a Lily i James uśmiechnęli się do siebie.
-Właśnie tak Harry.
-Więc dlatego tu jestem, bo tego chciałem.-Zrozumiał i dotarło do niego, że jeszcze nie wszystko stracone.
-Właśnie dlatego Ginny nie może umrzeć, przeżyła klątwę, bo nie pozwoliłbyś jej teraz odejść. W cząsteczce kamienia, którą Ginny ma wciąż przy sobie jest zaklęta część waszych wspomnień, to naprawdę ciekawe...
-Ale dlaczego kamień nie zadziałał, gdy Danielle...
-Harry, ta magia jest naprawdę bardzo skomplikowana, ale wydaje mi się, że kamień kiedy jest w dwóch częściach może zadziałać tylko użyty przez dwie osoby, przy użyciu jego dwóch części.
-To rzeczywiście skomplikowane...-Westchnął James i rozłożył na kanapie.
-Czy wy naprawdę żyjecie?
-Harry, jesteśmy tu, bo dałeś nam szansę przez chwilę tu być, naprawdę nas potrzebowałeś i wezwałeś nas w pewien sposób, dlatego możemy tu teraz być i z tobą rozmawiać.-Lily uśmiechnęła się szeroko.-Ale nasze przeznaczenie jest inne, mieliśmy zginąć, a ty miałeś być wybrańcem, nie możemy z tym walczyć, bo rzeczywistości zaczęłyby się na siebie nakładać i zrobiłoby się bardzo niebezpiecznie...
-Cholera, jak zwykle spóźnieni...-Powiedział Syriusz i razem z Lupinem i Tonks przekroczyli próg salonu.-Jasna cholera, TO MÓJ CHRZEŚNIAK!-Ani się obejrzał a Syriusz złapał go w ramiona.-Ale co my tu właściwie robimy, co się dzieje?-Powiedział Syriusz.
-Słyszałam, że Ginny oberwała klątwą...-Powiedziała Tonks, wyglądała tak jak ją Harry zapamiętał tylko Lupin i Syriusz wyglądali na młodszych i przystojniejszych.
-Tak to prawda, ale najlepsze jest to, że żyje!-Powiedział Lupin i uśmiechnął się szeroko.
-Więc naprawdę jest jeszcze szansa...-Wyszeptał do siebie wybraniec.
-Tak Harry, to naprawdę niesamowite co ci Weasley'owie wymyślili no ale cóż, nie możemy zdradzać za dużo.-Tonks uśmiechnęła się szeroko i rozłożyła się w fotelu.
-Wiedziałem, że będą razem, ja wiedziałem to po prostu byłem tego pewien!-Wykrzyczał szczęsliwy Syriusz.
-I ja będę z nimi tak jeszcze przez wieczność.-Lily zaśmiała się i przewróciła oczami.
-Wiedziałem to odkąd umarłem, znaczy w sumie jako pies to zauważyłem. Ginny jest naprawdę dobra i opiekuńcza, zwierzęta to czują. Poza tym świetnie drapała za uchem!-Dodał i wszyscy parsknęli śmiechem.
-Syriusz!-Zganiła go Lily a James, Tonks i Lupin byli czerwoni ze śmiechu on też zaczął się śmiać.
-To dziwnie brzmi Syriuszku, gdy mówisz tak o żonie twojego chrześniaka.-Zaśmiał się Lupin.
-Co innego, gdy twój chrześniak to pies.-Przypomniał Harry.
-Właśnie tak.-Black uśmiechnął się szeroko.
-Nasz syn tak szybko rośnie...-Powiedziała Tonks.-On tak kocha Ginny, nie pozwól jej umrzeć Harry. Jesteście dla niego jak rodzice...
-Jak powiem mu o tym jak zgineliście...
-Harry, przyjdzie taki dzień, że będziesz wiedział, że to odpowiednia chwila, wtedy powiedz mu to co sam wiesz.-Lupin uśmiechnął się do niego zachęcająco.
-Nie mogę zostać tu z wami, prawda?
-Nie, ale my zostaniemy z tobą Harry.-Powiedziała Lily.
-Jak mam wrócić?
-Po prostu o tym pomyśl.
-A teraz idź już synu, bo ktoś kogo kochasz potrzbuje cię po tamtej stronie. Po chwili wszyscy po kolei zaczęli go przytulać i żegnać.
niedziela, 17 września 2017
82.Zwiędnięta róża
Wszyscy wstrzymali oddech i obserwowali rozwój wydarzeń. Nagle jakby ściany, które więziły Mallory zmieniły się w hogwartowe błonia. Dziewczyna krzyczała coraz głośniej, wiła się, wyglądała jakby była opętana, a krajobraz kształtował się coraz wyraźniej.
-Nie możemy czekać! Wyślę wiadomość do reszty Zakonu.-Zadecydowała Molly Weasley, a jej patronus zamigotał i po chwili rozpłynął się w mgłę i całkowicie zniknął. Próbowała z uporem tak jeszcze parę razy, ale to nie działało.
-Drzwi zniknęły!-Krzyknęła przerażona Ginny i podbiegła do głównych drzwi tuż za nimi, a w miarę jak się zbliżała drzwi coraz bardziej się kurczyły. Ron walnął w nie jakimś zaklęciem, ale różdżkę jakaś niewidzialna siła wytrąciła mu z rąk.
-Co jest!-Wrzasnął i złapał swoją różdżkę z powrotem.
-Zaklęcia tu nie działają poza lumos.-Stwierdził Harry i wszyscy z powrotem zwrócili wzrok na wydarzenia. W krajobrazie zaczęły pojawiać się postacie, najpierw niewyraźne, a później coraz bardziej kształtne co wyraźnie kosztowało Mallory dużo sił.
-Druga Mallory...-Szepnęła Jackie, na jej twarzy malowało się głębokie zdumienie.
-Jackie to ty, co tu się dzieje?!-Powiedziała przerażona Ginny wskazując postać identyczną do Jackie.
-Szlamy!-Zawołała Rachel w krajobrazie, dziewczynę otaczała jak zwykle jej świta.
-Nie martw się nią.-Warknęła wygenerowana Jackie tak, aby ślizgonki to usłyszały.
-Nie rozmawiam z brudnokrwistymi.-Odpowiedziała oschle.-Ups!-Zaśmiała się złośliwie a jej toważystwo od razu to podchwyciło i wytrąciła blondynce wszystkie książki z rąk.
-Nie przejmuj się tą krową!-Wrzasnęła Jackie.
-Słucham?-Nie trzeba było długo analizować jej mowy ciała, aby stwierdzić, że Rachel jest wściekła.-W twoich żyłach płyną takie brudy!-Krzyknęła do Jackie używając do tego całego powietrza w płucach. Nagle dokładna kopia Mallory zerwała się na równe nogi rozrzucając książki, które jeszcze przed chwilą zbierała. Wszyscy byli zaskoczeni, że młodsza wersja Mallory już tak świetnie potrafiła rzucać zaklęcia niewerbalne, dziewczyna bowiem bez trudu wytrąciła wrogowi różdżkę i rzuciła się ku niej żwawym krokiem. Gdy Mallory przystawiła jej różdżkę do gardła zgromadzeni cofnęli się parę kroków w tył.
-Masz coś jeszcze do powiedzenia!-Warknęła na nią blondynka nie opuszczając swojej różdżki.
-Nie jest warta twoich nerwów, a ja i tak nic sobie nie robię z jej wyzwisk!-Krzyknęła do blondynki szatynka nadal zbierając książki.-Więc nawet się nie trudź Mallory!
-Ale ja sobie robię!-Warknęła-Nikt nie będzie obrażać moich przyjaciół!
-No i co tak stoicie tchórze!-Zbeształa swoich wspólników Rachel a ci pospiesznie wyciągnęli różdżki.
-Co, mieszasz w pojedynki tych słabeuszy? Żenujące.-Prychnęła Mallory i powoli opuściła różdżkę.
-Możesz sobie wsadzić gdzieś te groźby!-Krzyknęła za jej plecami Rachel.
-Tak, wsadzę je tam gdzie mam ciebie, miłego dnia!-Powiedziała sarkastycznie i wróciła do oszołomionej całym wydarzeniem Jackie. Prawdziwa Mallory za to przykuta przez diabelskie sidła ledwo mogła się poruszyć, miała zaciśnięte powieki i coś majaczyła i krzyczała, widać było, że przywoływanie i odtwarzanie tych wspomnień sprawia jej wielki ból.
-O nie...-Wyrwało się z ust prawdziwej Jackie, gdy miejsce i postacie już się zmaterializowały.
-Mallory, muszę ci coś powiedzieć...-Wyjąkała młodsza Jackie.
-Znalazłaś w końcu Duke'a?-Zapytała z nadzieją blondynka.
-Tak, można tak powiedzieć...-Powiedziała cicho i niepewnie co było dziwne jak na energiczną Jackie mówiącą tempem karabinu maszynowego.
-Stało się coś złego, prawda? No mów!-Blondynka potrząsała za jej obojczyki.
-Nie wiem jak mam ci to powiedzieć, chodź ze mną do skrzydła szpitalnego.-Jackie pociągnęła ją za nadgarstek a ona wybałuszyła oczy z przerażenia. Po chwili wszyscy obserwowali sytuacje w skrzydle szpitalnym.
-Musimy to zatrzymać, to jest okropne!-Wrzasnęła prawdziwa Jackie i po jej policzku spłynęła łza.
-Percy mówiłeś, że wiesz o co w tym chodzi!?-Fred spojrzał na niego z nadzieją.-Błagam cię no zróbże coś!
-To klątwa legicjatus, połączenie dwóch najgorszych rzeczy legilimencji i cruciatusa przywołuje najgorsze wspomnienia powodując ból fizyczny i psychiczny, wdziera do umysłu i może nawet tworzyć fałszywe wizje.-Wydukał szybko Percy i oczy rozszerzyły mu się z przerażenia.
-DUKE!-Krzyknęła Mallory ze wspomnienia podbiegając do łóżka nieprzytomnego chłopaka całego poranionego.
-Zaatakował go Greyback...-Westchnęła Jackie.
-NIEEEE!-Wrzasnęła tak głośno, że pewnie ten krzyk było słychać na błoniach i zaniosła się płaczem.
-No już Percy, jak to powstrzymać!
-NIE WIEM!-Odkrzyknął w odpowiedzi.-Jedynym racjonalnym sposobem byłoby w jakiś sposób zniwelować złe wizje ale...-Percy westchnął głęboko, a wszyscy zaczęli się gorączkowo zastanawiać jak rozwiązać ten problem.
-Ale on...on nie będzie wilkołakiem prawda!-Wrzasnęła dziewczyna ze wspomnienia na co Jackie tylko spuściła głowę.
-Zaatakował podczas pełni...-Powiedziała szybko.
-Nieee! Musi być jakiś sposób!-Upierała się blondynka i zaczęła szlochać.
-Nie myśl już o tym...-Poradziła jej Jackie.-Pomożemy mu.-Powiedziała łagodnym głosem.
-Właśnie Mallory, nie myśl już o tym.-Powiedziała cicho Ginny.
-Ale przecież te tortury nie mogą trwać wiecznie, prawda!?-Odezwała się do nich Jackie.
-Wiem.-Powiedziała Ginny.-Potrzebujemy jakiegoś silnego, szczęśliwego wspomnienia, które wygryzłoby te złe.
-Oby to się udało.-Westchnęła pani Weasley.
-Ginny ma racje, to logiczne.-Stwierdził Harry.
-Mallory pomyśl o czymś dobrym!-Wrzasnęła do niej Jackie, ale blondynka dalej szarpała się i jęczała z bólu tym razem zamiast całych wydarzeń widzieli jedynie szybko przejawiające się skrawki różnych smutnych sytuacji.-No dalej musisz się bardzo mocno skupić, to się zaraz skończy, obiecuję!-Szlochała Jackie.-Dasz radę!
-Skup się Mallory wiem, że to trudne, ale to jedyny sposób. Słuchaj się mnie i rób co każę.-Powiedział do niej Fred spokojnym głosem i trochę jakby się uspokoiła, ale złe myśli wciąż przelatywały im przed oczami.
-Nie rób im tego!-Wrzeszczała Mallory.
-Boże drogi!-Powiedziała pani Weasley i zemdlała, a najstarszy z Weasley' ów ją złapał a Ron, Charlie i Percy pomagali ją ocucić. Fred też odwrócił się ze zmartwioną miną.
-Poradzimy sobie nie przerywaj tego Fred!.-Poinstruował go Ron.
-Mallory, pomyśl o czymś dobrym, nic nam nie jest, zaraz wszystko będzie dobrze. Możesz się skupić na moim głosie, nie daj się poddać tym złym myślą, nie daj sobie wedrzeć do umysłu...
-Oni zginęli przeze mnie!-Nadal majaczyła.
-Wszyscy żyją, twoja rodzina cię kocha, na pewno się o ciebie martwią, jesteś dobra Mallory, nikomu nie stała się przez ciebie krzywda.-Mówił spokojnym głosem. Nagle w pomieszczeniu coś rozbłysło i to niesamowicie jasnym światłem tak ostrym, że wszyscy musieli odwrócić wzrok. Po chwili przed nimi pojawiło się kolejne wspomnienie. Mallory stała na błoniach, zapadł zmrok, liście na drzewach kołysały się spokojnie. Dziewczyna zamknęła oczy i przygotowała różdżkę, a na jej twarz wpełzł uśmiech.
-Expecto patronum!-Wypowiedziała a z jej różdżki wystrzeliło światło i nagle dostojna lwica przebiła osłonę ciemności i z niesamowitą prędkością pobiegła wokół właścicielki.
-Udało się!-Krzyknęła rozradowana Mallory i po chwili na wzgórze dotarła Jackie.
-Poczekałabyś, nie mam takich długich nóg jak ty.-Burknęła jej przyjaciółka sapiąc ciężko.-O Merlinie kochany!-Powiedziała, gdy błyszcząca lwica skuliła się u jej stóp.
-Lwica.-Pokiwała głową z dumą jej przyjaciółka.
-Doskonale to pamiętam...-Uśmiechnęła się prawdziwa Jackie.
Po chwili więzy z diabelskich sideł zwinęły się i Mallory upadła na podłogę. Wszyscy zwrócili ku niej głowę z napięciem czekając.
-Mal...-Jęknęła Jackie.
-Żyję!-Wstała i otrzepała się, ręce miała gdzieniegdzie poranione, a dżinsy rozdarte w kilku miejscach przez zabójczą roślinę.
-Przepraszam was, oklumencja od zawsze była moją słabością.-Westchnęła.
-Hej, za tobą Mallory!-Poinformowała ją Ginny i wskazała na otwarte drzwi.
-Miejmy nadzieję, że to koniec niespodzianek.-Jęknęła blondynka rozmasowując łokieć.
-Tu jest jakiś korytarz!-Powiedziała do nich Mallory.
-O, widzę go na mapie!
-Mamo?
-Już w porządku, dziękuję.-Odezwała się Molly i wstała.
-Jesteś pewna, że dobrze się czujesz?-Zapytał Bill z zatroskaną miną.
-Jestem pewna.-Oświadczyła dobitnie.-Najważniejsze, że nic nikomu się nie stało.
Bariery opadły a na reszcie drzwi zaświeciły się imiona ich wszystkich, ale po chwili zniknęły razem z drzwiami.
-Patrzcie da się tędy przejść!-Harry i Ron jako aurorzy już spodziewali się jakiejś pułapki ale chwilę później Jackie ściskała już swoją przyjaciółkę.
-No co tak stoicie, ruszcie się!-Przynagliła ich szatynka i po chwili wszyscy stali w pustym korytarzu oświetlonym światłem jak w szpitalu. Wszyscy zaczęli mrużyć oczy przyzwyczajone do mroku.
-Co tam widzisz Freddy?-Zapytał George.
-Nikogo w pobliżu poza tą niepodpisaną kropką w tym pokoju.-Podniósł wzrok z nad mapy i wskazał ścianę.
-Czyli znowu bum bum?-Zapytała z nadzieją blondynka.
-Tak.-Powiedział.-Ale chwila!-Dodał szybko, gdy już uniosła różdżkę.-Musimy znaleźć pokój kontrolny, nie wiem gdzie on dokładnie jest, ale przypuszczam, że gdzieś na końcu tego zawiłego korytarza.
-Ok.-Przytaknęła Jackie.-Tylko jak poznamy, że to pokój kontrolny?
-To jest serce ministerstwa, z pewnością będą tam dobre zabezpieczenia i będzie to miejsce gdzieś dobrze ukryte, Fred może mieć rację.-Wytłumaczył Harry i po chwili wszyscy spacerowali po korytarzu szukając czegoś niezwykłego.
-Tu nic nie ma...-Westchnął Charlie. Rzeczywiście chodzili tamtędy już od dobrej godziny a toważyszyły im przy tym tylko puste ściany.
-Gdzie może być ten cholerny pokój kontrolny...-Powiedział Ron.
-Hmm..może za żelaznymi drzwiami z wykutym napisem pokój kontrolny?-Powiedziała Mallory i zaśmiała się a Jackie jej zawtórowała.
-Możecie się śmiać tak o ton ciszej, nie chcę być sknerą, ale mogą nas wytropić śmierciożercy i zabić!-Przypomniał Percy.
-Jesteś geniuszem Mallory! Kocham cię!-Powiedział Fred i uniósł ją na parę centymetrów nad ziemią, nagle wszyscy ucichli.
-Ż..że co?-Wydusiła z siebie Mallory z głupim uśmieszkiem błąkającym się po jej ustach.-M..mógłbyś powtórzyć?-Poprosiła, a on chyba dopiero co zorientował się co właśnie powiedział i delikatnie odstawił ją na ziemię. Zza swoich pleców słyszał jeszcze cichy chichot jego braci. Wiedział, że to nieodpowiednia chwila na takie wyznania, więc znowu stwierdził, że musi to przełożyć i jakoś się wytłumaczyć.
-Och...ludzie tak się mówi!-Zaśmiał się, ale w głębi duszy blondynka już wiedziała...A może chciała, żeby ktoś ją naprawdę pokochał, pokochał nie tak jak Duke, który wykorzystywał jej uczucia i był nawet gotowy zabić jej przyjaciółkę po tym wszystkim ile dla niego zrobiła...Tak czy inaczej teraz musiała pogodzić się z tym, że szlachetny, dobry chłopak, którego pokochała tak naprawdę nigdy istniał...albo raczej nie istniał w Duke'u, lecz Fredzie
Wesley'u. Może jak już z tego wszystkiego wyjdą chłopak w końcu zdecyduje się w pełni powiedzieć co czuje.
-Mallory!-Jackie pstryknęła palcami tuż przed jej twarzą wyłaniając ją z transu.
-Ou...wybacz, zamyśliłam się. Dobra to co robimy?-Zapytała zdeterminowana do wszelkich działań.
-Czyń honory.-Powiedział Ron i wskazał gestem na drzwi. Ona wyciągnęła różdżkę i rzuciła bombardę na drzwi całkowicie po cichu.
Drzwi idealnie odskoczyły od zawiasów otwarły się na oścież.
-Wejdę pierwszy.-Powiedział Harry.
-Hmm...dziwne, nie ma tego pomieszczenia na mapie...-Zauważył najstarszy z braci.
-Uważaj na siebie.-Powiedziała Ginny i przytuliła go szybko.
Harry ostrożnie przełożył nogę przez żelazny próg i powoli postawił na ziemi spodziewając się jakichś pułapek. Pośrodku pokoju było jakieś wielkie, dziwne ustrojstwo z wielką pompą, to zapewne musiało truć mugolaków i mugoli.
Ginny stała w progu z wyciągniętą różdżką gotowa zaatakować każdego kto tknie ukochanego bruneta. Reszta jej przyjaciół stała nieco za nią również w pełnej gotowości.
-Nie uważacie, że to podejrzane, że takie solidne drzwi tak po prostu się otwarły...-Ron uniósł jedną brew.
-Też mnie to zastanawia...-Przyznała Ginny.
Nagle wszystko podziało się bardzo szybko, Ginny zobaczyła szybkie śmignięcie światła, które od razu zablokowała i zupełnie się nad tym nie zastanawiając pobiegła na środek sali i stanęła plecami do Harry'ego.
-O cholera mamy toważystwo!-Przestrzegł ich Fred i rozpoczęła się wielka wymiana zaklęć.
-NIE!-Wrzasnęła Ginny, gdy Percy padł jako pierwszy, jednak teraz nie mogła się ruszyć, bo była na celowniku różdżki kogoś kto nagle wyłonił się z ciemni. Na środku sali zapaliło się blade światło, jakby specjalnie było ich dobrze widać.
-Co tu robisz Ginny!?-Powiedział zdenerwowany Harry, jeszcze tylko tego mu brakowało, aby jej coś się stało...
-Wspieram cię.-Szepnęła i zorientowała się, że jej matka ma różdżkę przyciśniętą do gardła, a obok stało jeszcze kilku innych zakapturzonych.
-Spróbuj rzucić, choć jedno zaklęcie, a twoja matka pozna co to cierpienie!-Warknęła śmierciożerczyni.-Rzućcie różdżki i bez żadnych sztuczek albo stanie się krzywda!-Rozkazała i wszyscy wokół posłusznie położyli swoje różdżki na ziemi.
-Zostaw ją!-Ryknęła Ginny w jej stronę i wycelowała różdżkę prosto w nią.
-Nie odważysz się mała!-Zaśmiała się i jeszcze mocniej przycisnęła swoja różdżkę do krtani pani Weasley.
-Ale ja odważę!-Wrzasnął Harry i również wycelował w nią różdżką.-I zrobię to bez wahania.-Ostrzegł zdobywając się na spokojniejszy głos lecz wciąż ostrzegawczy.
-Bawicie mnie...-Powiedziała i zaśmiała się szyderczo tak, że jej śmiech poniósł się po całej komnacie.-A David mówił mi, że Potter jest mądrym chłopcem i nie wpakuje w to swoich bliskich.-Powiedziała udawanym szczebiotem Danielle, taka kobieta była tak przerażająca i okrutna, że możnaby porównać ją do samej Bellatrix.-Poza tym chyba zapomnieliście, że mam wsparcie!-Powiedziała i dotknęła Mrocznego znaku na przedramieniu i wokół niej zaczęły się pojawiać postacie w czarnych pelerynach i maskach.-Dołohow, mamy gości!-Zawołała i jeden z nich wystąpił z szeregu.
-Właśnie widzę...
-Panowie, nie będziemy tak stać na zewnątrz, wprowadźcie ich tam gdzie ta dwójeczka, tak by rodzina była w komplecie.-Powiedziała zimnym i przebiegłym głosem, a śmierciożercy zaśmiali się krótko i po chwili chwycili ich za przedramiona i zostawili na środku komnaty przy Harry'm i Ginny.
-Oj, ale chyba nie myślicie, że wasza dwójka na tuzin śmierciożerców wygra, co? Rzućcie różdżki!!-Rozkazała wrzeszcząc aż jej czarna peleryna wzdęła się na chwilę.
Harry przestraszył się nie na żarty, bo Danielle wciąż trzymała panią Weasley i zaczął intensywnie zastanawiać się co zrobić, aby wszyscy wyszli z tego cało.
Po chwili zobaczył krótkie mrugnięcie Mallory. Czyżby miała jakiś plan, czy to jemu się przewidziało. Liczył na to, że Mallory rzeczywiście ma jakiś sensowny plan i powoli odłożył różdżkę na ziemię.
-Dobra decyzja Potter.-Powiedział jeden z zakapturzonych, a Ginny obejrzała się na niego przez ramię, a po chwili osłoniła go ramieniem i poczuł jak ściska jego dłoń.
-Oddawaj różdżkę, bo jej i tobie stanie się krzywda!
-NIE TKNIESZ MOICH DZIECI!-Nikt nie spodziewał się, że ta kobieta zwykle z uprzejmym uśmiechem na twarzy może krzyczeć z taką mocą.
-DOSYĆ TEJ ZABAWY! CRUCIO!-Jej wyraz twarzy był obrzydliwy, wyglądało to, jakby miała satysfakcje z torturowania ludzi.
-NIE!-Wrzasnęła Ginny i z przyzwyczajenia rzuciła jakieś zaklęcie, ale nie było żadnej tarczy na to okropne zaklęcie. Rzuciła się na ziemię i krzyczała tak jak Molly. Trudno było powiedzieć kto bardziej cierpiał. Po chwili Ginny też rzuciła różdżkę, a w całej sali zapadła nagła cisza. Harry podszedł do rudowłosej i przytulił ją do swojej piersi, pani Weasley leżała nieprzytomna na ziemi.
-TERAZ!-Wrzasnęła Mallory. Fred z George'm rozpylili w powietrzu Peruwiański proszek ciemności przez co wszyscy musieli uważać, gdy każdy walił zaklęciami na oślep. Gdy pył opadł lwica i feniks pognały w kierunku śmierciożerców. Mallory biegła zygzakiem, aby zmniejszyć ryzyko trafienia ją zaklęciem, jednak Jackie nie poszło tak dobrze, ponieważ ptak opadł spetryfikowany na ziemię. Kontuzja przyjaciółki chwilowo zdezorientowała lwicę, przez co odwróciła głowę w stronę przyjaciółki, ale ta chwila wystarczyła, aby została trafiona Drętwotą.
-To było banalne i żałosne...-Powiedziała Danielle.-Ale przynajmniej dobrze się bawiliśmy. Teraz, jednak koniec forów.-Zaczęła wyczarowywać pręty wokół lwa, który zastygł w ruchu, a pozostali śmierciożercy zaczęli robić to samo co ich przywódca tak, że po chwili każdy miał osobną klatkę.
-A teraz czas na wyjaśnienia.-Powiedziała i na jej ciemnofioletowe usta wpełzł ohydny uśmiech.-Ach Potter...wyjątkowo łatwo było cię oszukać. Wystarczyło wpełznąć do umysłu tego blondaska Malfoy'a i pokazać mu nasze fałszywe spotkanie, a ten głupiec od razu połknął haczyk.
-Jeśli masz jakieś porachunki do mnie to wypuść moją rodzinę i przyjaciół!-Ryknął używając do tego całej swojej siły.
-Oj Poti, no bo tutaj się zaczyna prawdziwa zabawa...No spójrz tylko!-Machnęła różdżką i Ginny zaczęła skręcać się z bólu i zaciskać powieki.
-NIEEEE!-Zaczął walić pięściami o pręty, które go więziły. Pewnie zrobił tym sobie wiele obić i siniaków, ale w ogóle nie czuł tego bólu. Czarownica zaciskała mocno rękę na różdżce aż w końcu opuściła ją.
-Na tym to właśnie polega!-Powiedziała dysząc po tym okrutnym przedstawieniu.
-Zatem mamy już najczulszy punkt Pottera.-Odezwał się Greyback.-A ja chętnie zajmę się twoją niunią...-Łapczywie oblizał pożółkłe zęby i przekroczył pręty klatki Ginny jak gdyby nigdy nic. Patrzył jak Ginny drętwieje, gdy wilkołak polizał jej ramię i zupełnie nie mógł nic z tym zrobić.
-Wystarczy, Greyback!-Rozkazała.
-Obiecałaś mi świeży kąsek pani Smith, ja już wybrałem.
-Och, świetnie Greyback, ale teraz COFNIJ SIĘ TY ZAPCHLONY KUNDLU! TO JA POMOGŁAM CI UCIEC Z AZKABANU!-Przypomniała i rzuciła na niego prawdopodobnie zaklęcie imperius, bo po chwili wilkołak wrócił do swojego miejsca w szeregu zza którego się nie wychylał.-JESZCZE KTOŚ PRAGNIE MI PRZERWAĆ LUB KWESTIONOWAĆ CO MÓWIĘ!-Ryknęła i Harry spostrzegł, że jednak ta kobieta była znacznie gorsza od Bellatrix i potrafiła podporządkować sobie dosłownie każdego.-A TERAZ WYNOCHA PILNOWAĆ KORYTARZU!-Wszyscy śmierciożercy popędzili do wyjścia z komnaty.-A więc na czym to ja skończyłam...Ach tak, Malfoy łyknął przynętę, a ty razem z nim, jakże naiwnie...-Kontynuowała, a Harry nie spuszczał jej z oczu, gdy przechadzała się pomiędzy ich klatkami. Rzucił jeszcze spojrzenie Ginny i ona też podniosła na niego wzrok. Dobrze wiedział co teraz czuła, a najgorsze było to, że nie mógł z tym totalnie nic zrobić. Po chwili zobaczył jak Charlie wygrzebał skrawek pergaminu i zaczął na szybko coś pisać. Na szczęście śmierciożerczyni nie zauważyła tego, bo stała do niego plecami. Mimo to rzucił mu spojrzenie, aby się pospieszył i po chwili Charlie dmuchnął w pergamin a ten zniknął. Wnioskując po tym jak Charlie pokazał ku szybko kciuk w górę jakikolwiek był jego plan na razie szedł dobrze.
-Mój plan był doskonały...Widzisz Potter, uwierzyłeś, że ukrywamy w ministerstwie jakąś tajną broń, podczas, gdy ja zwabiłam tu ciebie, bo to właśnie ty ją masz. Harry zupełnie nie wiedział o co chodzi i poczuł jak wszyscy zaczęli wlepiać w niego wzrok, ale on tylko wzruszył ramionami.
-Milczysz? A więc zakładam, że nie przypominasz sobie wszechmogącego kamienia? Wiem, że to właśnie on uratował cię, gdy próbowałeś się przed nami ukryć. Co dalej nic ci to nie mówi?
Dopiero, gdy przez chwilę zastanowił się nad sensem jej słów coś do niego dotarło. Fioletowy kamień, z którym ostatnio się nie rozstawał, a więc to on przyzwał jego patronusa...-A może mam ODŚWIEŻYĆ CI PAMIĘĆ!-Harry czuł jak próbuje wedrzeć do jego umysłu, próbowała, ale zupełnie jej się to nie udało. Rozwścieczona zrobiła coś co rzeczywiście najbardziej go przerażało. Chwilę później całą salę wypełnił przeraźliwy krzyk Ginny.
-Nie rób im krzywdy!-Majaczyła i turlała się po ziemi z bólu.
-Oddaj kamień Potter, bo skończy się szczęśliwe życie tej ślicznotki!
-Zostaw ją!-Wrzasnęła pani Weasley, która już się odsknęła.
Nie mógł patrzeć jak dzieje jej się krzywda i nie mógł znieść tego jak jego rodzina wlepiała spojrzenia to w Ginny to w niego. Wiedział czego od niego oczekiwali, zresztą wiedział, że nie może na to pozwolić.
-NIE DAWAJ IM TEGO!-Wrzasnęła Ginny, ale nigdy nie wybaczyłby sobie ani rodzina Weasley pewnie nigdy by mu tego nie wybaczyła...Wszyscy czekali w napięciu i po chwili Harry wyrzucił kamień na środek sali.
-Niee!-Powiedziała Ginny, a Danielle opuściła różdżkę i z wyrazem satysfakcji wzieła ametyst w dłoń.
-ON NIE DZIAŁA POTTER! MYŚLISZ, ŻE NABIERZESZ MNIE NA TE SWOJE SZTUCZKI!-Ryknęła po chwili.-AVADA KEDAVRA!-Wrzasnęła a z jej różdżki wystrzelił zielony promień prosto w jego ukochaną. Zaklęcie rozświetliło całą komnatę zielonym błyskiem. Potem wszystko co zobaczył to były łzy i wrzaski Weasley'ów. Chciał roztopić pręty, podbiec do niej i udusić gołymi rękoma albo rozszarpać żywcem.
-MOJE DZIECKOOOO! MOJA GINNY! NIEEEE! NIE ONAAA!-Pani Weasley wrzeszczała zdzierając sobie gardło, a potem zawtórował jej jego najlepszy przyjaciel i pozostali Weaslley'owie, a potem Mallory i Jackie rozpłakały się na dobre już w swoich ludzkich postaciach. Czuł jak sens jego życia całkowicie z niego uleciał, jak bił pięściami w ziemię, a jedyne co słyszał to przeraźliwe wrzaski, szloch i szyderczy śmiech. Poczuł jak jego plany zostały zniszczone doszczętnie, dotarło do niego jak bardzo pragnął założyć z Ginny rodzinę...Nienawiść całkowicie go ogarnęła, ale poczuł jak traci siły, jak cały świat odpływa a wszystkie dźwięki stłumiły się i jego powieki nagle same się zamknęły.
-Nie możemy czekać! Wyślę wiadomość do reszty Zakonu.-Zadecydowała Molly Weasley, a jej patronus zamigotał i po chwili rozpłynął się w mgłę i całkowicie zniknął. Próbowała z uporem tak jeszcze parę razy, ale to nie działało.
-Drzwi zniknęły!-Krzyknęła przerażona Ginny i podbiegła do głównych drzwi tuż za nimi, a w miarę jak się zbliżała drzwi coraz bardziej się kurczyły. Ron walnął w nie jakimś zaklęciem, ale różdżkę jakaś niewidzialna siła wytrąciła mu z rąk.
-Co jest!-Wrzasnął i złapał swoją różdżkę z powrotem.
-Zaklęcia tu nie działają poza lumos.-Stwierdził Harry i wszyscy z powrotem zwrócili wzrok na wydarzenia. W krajobrazie zaczęły pojawiać się postacie, najpierw niewyraźne, a później coraz bardziej kształtne co wyraźnie kosztowało Mallory dużo sił.
-Druga Mallory...-Szepnęła Jackie, na jej twarzy malowało się głębokie zdumienie.
-Jackie to ty, co tu się dzieje?!-Powiedziała przerażona Ginny wskazując postać identyczną do Jackie.
-Szlamy!-Zawołała Rachel w krajobrazie, dziewczynę otaczała jak zwykle jej świta.
-Nie martw się nią.-Warknęła wygenerowana Jackie tak, aby ślizgonki to usłyszały.
-Nie rozmawiam z brudnokrwistymi.-Odpowiedziała oschle.-Ups!-Zaśmiała się złośliwie a jej toważystwo od razu to podchwyciło i wytrąciła blondynce wszystkie książki z rąk.
-Nie przejmuj się tą krową!-Wrzasnęła Jackie.
-Słucham?-Nie trzeba było długo analizować jej mowy ciała, aby stwierdzić, że Rachel jest wściekła.-W twoich żyłach płyną takie brudy!-Krzyknęła do Jackie używając do tego całego powietrza w płucach. Nagle dokładna kopia Mallory zerwała się na równe nogi rozrzucając książki, które jeszcze przed chwilą zbierała. Wszyscy byli zaskoczeni, że młodsza wersja Mallory już tak świetnie potrafiła rzucać zaklęcia niewerbalne, dziewczyna bowiem bez trudu wytrąciła wrogowi różdżkę i rzuciła się ku niej żwawym krokiem. Gdy Mallory przystawiła jej różdżkę do gardła zgromadzeni cofnęli się parę kroków w tył.
-Masz coś jeszcze do powiedzenia!-Warknęła na nią blondynka nie opuszczając swojej różdżki.
-Nie jest warta twoich nerwów, a ja i tak nic sobie nie robię z jej wyzwisk!-Krzyknęła do blondynki szatynka nadal zbierając książki.-Więc nawet się nie trudź Mallory!
-Ale ja sobie robię!-Warknęła-Nikt nie będzie obrażać moich przyjaciół!
-No i co tak stoicie tchórze!-Zbeształa swoich wspólników Rachel a ci pospiesznie wyciągnęli różdżki.
-Co, mieszasz w pojedynki tych słabeuszy? Żenujące.-Prychnęła Mallory i powoli opuściła różdżkę.
-Możesz sobie wsadzić gdzieś te groźby!-Krzyknęła za jej plecami Rachel.
-Tak, wsadzę je tam gdzie mam ciebie, miłego dnia!-Powiedziała sarkastycznie i wróciła do oszołomionej całym wydarzeniem Jackie. Prawdziwa Mallory za to przykuta przez diabelskie sidła ledwo mogła się poruszyć, miała zaciśnięte powieki i coś majaczyła i krzyczała, widać było, że przywoływanie i odtwarzanie tych wspomnień sprawia jej wielki ból.
-O nie...-Wyrwało się z ust prawdziwej Jackie, gdy miejsce i postacie już się zmaterializowały.
-Mallory, muszę ci coś powiedzieć...-Wyjąkała młodsza Jackie.
-Znalazłaś w końcu Duke'a?-Zapytała z nadzieją blondynka.
-Tak, można tak powiedzieć...-Powiedziała cicho i niepewnie co było dziwne jak na energiczną Jackie mówiącą tempem karabinu maszynowego.
-Stało się coś złego, prawda? No mów!-Blondynka potrząsała za jej obojczyki.
-Nie wiem jak mam ci to powiedzieć, chodź ze mną do skrzydła szpitalnego.-Jackie pociągnęła ją za nadgarstek a ona wybałuszyła oczy z przerażenia. Po chwili wszyscy obserwowali sytuacje w skrzydle szpitalnym.
-Musimy to zatrzymać, to jest okropne!-Wrzasnęła prawdziwa Jackie i po jej policzku spłynęła łza.
-Percy mówiłeś, że wiesz o co w tym chodzi!?-Fred spojrzał na niego z nadzieją.-Błagam cię no zróbże coś!
-To klątwa legicjatus, połączenie dwóch najgorszych rzeczy legilimencji i cruciatusa przywołuje najgorsze wspomnienia powodując ból fizyczny i psychiczny, wdziera do umysłu i może nawet tworzyć fałszywe wizje.-Wydukał szybko Percy i oczy rozszerzyły mu się z przerażenia.
-DUKE!-Krzyknęła Mallory ze wspomnienia podbiegając do łóżka nieprzytomnego chłopaka całego poranionego.
-Zaatakował go Greyback...-Westchnęła Jackie.
-NIEEEE!-Wrzasnęła tak głośno, że pewnie ten krzyk było słychać na błoniach i zaniosła się płaczem.
-No już Percy, jak to powstrzymać!
-NIE WIEM!-Odkrzyknął w odpowiedzi.-Jedynym racjonalnym sposobem byłoby w jakiś sposób zniwelować złe wizje ale...-Percy westchnął głęboko, a wszyscy zaczęli się gorączkowo zastanawiać jak rozwiązać ten problem.
-Ale on...on nie będzie wilkołakiem prawda!-Wrzasnęła dziewczyna ze wspomnienia na co Jackie tylko spuściła głowę.
-Zaatakował podczas pełni...-Powiedziała szybko.
-Nieee! Musi być jakiś sposób!-Upierała się blondynka i zaczęła szlochać.
-Nie myśl już o tym...-Poradziła jej Jackie.-Pomożemy mu.-Powiedziała łagodnym głosem.
-Właśnie Mallory, nie myśl już o tym.-Powiedziała cicho Ginny.
-Ale przecież te tortury nie mogą trwać wiecznie, prawda!?-Odezwała się do nich Jackie.
-Wiem.-Powiedziała Ginny.-Potrzebujemy jakiegoś silnego, szczęśliwego wspomnienia, które wygryzłoby te złe.
-Oby to się udało.-Westchnęła pani Weasley.
-Ginny ma racje, to logiczne.-Stwierdził Harry.
-Mallory pomyśl o czymś dobrym!-Wrzasnęła do niej Jackie, ale blondynka dalej szarpała się i jęczała z bólu tym razem zamiast całych wydarzeń widzieli jedynie szybko przejawiające się skrawki różnych smutnych sytuacji.-No dalej musisz się bardzo mocno skupić, to się zaraz skończy, obiecuję!-Szlochała Jackie.-Dasz radę!
-Skup się Mallory wiem, że to trudne, ale to jedyny sposób. Słuchaj się mnie i rób co każę.-Powiedział do niej Fred spokojnym głosem i trochę jakby się uspokoiła, ale złe myśli wciąż przelatywały im przed oczami.
-Nie rób im tego!-Wrzeszczała Mallory.
-Boże drogi!-Powiedziała pani Weasley i zemdlała, a najstarszy z Weasley' ów ją złapał a Ron, Charlie i Percy pomagali ją ocucić. Fred też odwrócił się ze zmartwioną miną.
-Poradzimy sobie nie przerywaj tego Fred!.-Poinstruował go Ron.
-Mallory, pomyśl o czymś dobrym, nic nam nie jest, zaraz wszystko będzie dobrze. Możesz się skupić na moim głosie, nie daj się poddać tym złym myślą, nie daj sobie wedrzeć do umysłu...
-Oni zginęli przeze mnie!-Nadal majaczyła.
-Wszyscy żyją, twoja rodzina cię kocha, na pewno się o ciebie martwią, jesteś dobra Mallory, nikomu nie stała się przez ciebie krzywda.-Mówił spokojnym głosem. Nagle w pomieszczeniu coś rozbłysło i to niesamowicie jasnym światłem tak ostrym, że wszyscy musieli odwrócić wzrok. Po chwili przed nimi pojawiło się kolejne wspomnienie. Mallory stała na błoniach, zapadł zmrok, liście na drzewach kołysały się spokojnie. Dziewczyna zamknęła oczy i przygotowała różdżkę, a na jej twarz wpełzł uśmiech.
-Expecto patronum!-Wypowiedziała a z jej różdżki wystrzeliło światło i nagle dostojna lwica przebiła osłonę ciemności i z niesamowitą prędkością pobiegła wokół właścicielki.
-Udało się!-Krzyknęła rozradowana Mallory i po chwili na wzgórze dotarła Jackie.
-Poczekałabyś, nie mam takich długich nóg jak ty.-Burknęła jej przyjaciółka sapiąc ciężko.-O Merlinie kochany!-Powiedziała, gdy błyszcząca lwica skuliła się u jej stóp.
-Lwica.-Pokiwała głową z dumą jej przyjaciółka.
-Doskonale to pamiętam...-Uśmiechnęła się prawdziwa Jackie.
Po chwili więzy z diabelskich sideł zwinęły się i Mallory upadła na podłogę. Wszyscy zwrócili ku niej głowę z napięciem czekając.
-Mal...-Jęknęła Jackie.
-Żyję!-Wstała i otrzepała się, ręce miała gdzieniegdzie poranione, a dżinsy rozdarte w kilku miejscach przez zabójczą roślinę.
-Przepraszam was, oklumencja od zawsze była moją słabością.-Westchnęła.
-Hej, za tobą Mallory!-Poinformowała ją Ginny i wskazała na otwarte drzwi.
-Miejmy nadzieję, że to koniec niespodzianek.-Jęknęła blondynka rozmasowując łokieć.
-Tu jest jakiś korytarz!-Powiedziała do nich Mallory.
-O, widzę go na mapie!
-Mamo?
-Już w porządku, dziękuję.-Odezwała się Molly i wstała.
-Jesteś pewna, że dobrze się czujesz?-Zapytał Bill z zatroskaną miną.
-Jestem pewna.-Oświadczyła dobitnie.-Najważniejsze, że nic nikomu się nie stało.
Bariery opadły a na reszcie drzwi zaświeciły się imiona ich wszystkich, ale po chwili zniknęły razem z drzwiami.
-Patrzcie da się tędy przejść!-Harry i Ron jako aurorzy już spodziewali się jakiejś pułapki ale chwilę później Jackie ściskała już swoją przyjaciółkę.
-No co tak stoicie, ruszcie się!-Przynagliła ich szatynka i po chwili wszyscy stali w pustym korytarzu oświetlonym światłem jak w szpitalu. Wszyscy zaczęli mrużyć oczy przyzwyczajone do mroku.
-Co tam widzisz Freddy?-Zapytał George.
-Nikogo w pobliżu poza tą niepodpisaną kropką w tym pokoju.-Podniósł wzrok z nad mapy i wskazał ścianę.
-Czyli znowu bum bum?-Zapytała z nadzieją blondynka.
-Tak.-Powiedział.-Ale chwila!-Dodał szybko, gdy już uniosła różdżkę.-Musimy znaleźć pokój kontrolny, nie wiem gdzie on dokładnie jest, ale przypuszczam, że gdzieś na końcu tego zawiłego korytarza.
-Ok.-Przytaknęła Jackie.-Tylko jak poznamy, że to pokój kontrolny?
-To jest serce ministerstwa, z pewnością będą tam dobre zabezpieczenia i będzie to miejsce gdzieś dobrze ukryte, Fred może mieć rację.-Wytłumaczył Harry i po chwili wszyscy spacerowali po korytarzu szukając czegoś niezwykłego.
-Tu nic nie ma...-Westchnął Charlie. Rzeczywiście chodzili tamtędy już od dobrej godziny a toważyszyły im przy tym tylko puste ściany.
-Gdzie może być ten cholerny pokój kontrolny...-Powiedział Ron.
-Hmm..może za żelaznymi drzwiami z wykutym napisem pokój kontrolny?-Powiedziała Mallory i zaśmiała się a Jackie jej zawtórowała.
-Możecie się śmiać tak o ton ciszej, nie chcę być sknerą, ale mogą nas wytropić śmierciożercy i zabić!-Przypomniał Percy.
-Jesteś geniuszem Mallory! Kocham cię!-Powiedział Fred i uniósł ją na parę centymetrów nad ziemią, nagle wszyscy ucichli.
-Ż..że co?-Wydusiła z siebie Mallory z głupim uśmieszkiem błąkającym się po jej ustach.-M..mógłbyś powtórzyć?-Poprosiła, a on chyba dopiero co zorientował się co właśnie powiedział i delikatnie odstawił ją na ziemię. Zza swoich pleców słyszał jeszcze cichy chichot jego braci. Wiedział, że to nieodpowiednia chwila na takie wyznania, więc znowu stwierdził, że musi to przełożyć i jakoś się wytłumaczyć.
-Och...ludzie tak się mówi!-Zaśmiał się, ale w głębi duszy blondynka już wiedziała...A może chciała, żeby ktoś ją naprawdę pokochał, pokochał nie tak jak Duke, który wykorzystywał jej uczucia i był nawet gotowy zabić jej przyjaciółkę po tym wszystkim ile dla niego zrobiła...Tak czy inaczej teraz musiała pogodzić się z tym, że szlachetny, dobry chłopak, którego pokochała tak naprawdę nigdy istniał...albo raczej nie istniał w Duke'u, lecz Fredzie
Wesley'u. Może jak już z tego wszystkiego wyjdą chłopak w końcu zdecyduje się w pełni powiedzieć co czuje.
-Mallory!-Jackie pstryknęła palcami tuż przed jej twarzą wyłaniając ją z transu.
-Ou...wybacz, zamyśliłam się. Dobra to co robimy?-Zapytała zdeterminowana do wszelkich działań.
-Czyń honory.-Powiedział Ron i wskazał gestem na drzwi. Ona wyciągnęła różdżkę i rzuciła bombardę na drzwi całkowicie po cichu.
Drzwi idealnie odskoczyły od zawiasów otwarły się na oścież.
-Wejdę pierwszy.-Powiedział Harry.
-Hmm...dziwne, nie ma tego pomieszczenia na mapie...-Zauważył najstarszy z braci.
-Uważaj na siebie.-Powiedziała Ginny i przytuliła go szybko.
Harry ostrożnie przełożył nogę przez żelazny próg i powoli postawił na ziemi spodziewając się jakichś pułapek. Pośrodku pokoju było jakieś wielkie, dziwne ustrojstwo z wielką pompą, to zapewne musiało truć mugolaków i mugoli.
Ginny stała w progu z wyciągniętą różdżką gotowa zaatakować każdego kto tknie ukochanego bruneta. Reszta jej przyjaciół stała nieco za nią również w pełnej gotowości.
-Nie uważacie, że to podejrzane, że takie solidne drzwi tak po prostu się otwarły...-Ron uniósł jedną brew.
-Też mnie to zastanawia...-Przyznała Ginny.
Nagle wszystko podziało się bardzo szybko, Ginny zobaczyła szybkie śmignięcie światła, które od razu zablokowała i zupełnie się nad tym nie zastanawiając pobiegła na środek sali i stanęła plecami do Harry'ego.
-O cholera mamy toważystwo!-Przestrzegł ich Fred i rozpoczęła się wielka wymiana zaklęć.
-NIE!-Wrzasnęła Ginny, gdy Percy padł jako pierwszy, jednak teraz nie mogła się ruszyć, bo była na celowniku różdżki kogoś kto nagle wyłonił się z ciemni. Na środku sali zapaliło się blade światło, jakby specjalnie było ich dobrze widać.
-Co tu robisz Ginny!?-Powiedział zdenerwowany Harry, jeszcze tylko tego mu brakowało, aby jej coś się stało...
-Wspieram cię.-Szepnęła i zorientowała się, że jej matka ma różdżkę przyciśniętą do gardła, a obok stało jeszcze kilku innych zakapturzonych.
-Spróbuj rzucić, choć jedno zaklęcie, a twoja matka pozna co to cierpienie!-Warknęła śmierciożerczyni.-Rzućcie różdżki i bez żadnych sztuczek albo stanie się krzywda!-Rozkazała i wszyscy wokół posłusznie położyli swoje różdżki na ziemi.
-Zostaw ją!-Ryknęła Ginny w jej stronę i wycelowała różdżkę prosto w nią.
-Nie odważysz się mała!-Zaśmiała się i jeszcze mocniej przycisnęła swoja różdżkę do krtani pani Weasley.
-Ale ja odważę!-Wrzasnął Harry i również wycelował w nią różdżką.-I zrobię to bez wahania.-Ostrzegł zdobywając się na spokojniejszy głos lecz wciąż ostrzegawczy.
-Bawicie mnie...-Powiedziała i zaśmiała się szyderczo tak, że jej śmiech poniósł się po całej komnacie.-A David mówił mi, że Potter jest mądrym chłopcem i nie wpakuje w to swoich bliskich.-Powiedziała udawanym szczebiotem Danielle, taka kobieta była tak przerażająca i okrutna, że możnaby porównać ją do samej Bellatrix.-Poza tym chyba zapomnieliście, że mam wsparcie!-Powiedziała i dotknęła Mrocznego znaku na przedramieniu i wokół niej zaczęły się pojawiać postacie w czarnych pelerynach i maskach.-Dołohow, mamy gości!-Zawołała i jeden z nich wystąpił z szeregu.
-Właśnie widzę...
-Panowie, nie będziemy tak stać na zewnątrz, wprowadźcie ich tam gdzie ta dwójeczka, tak by rodzina była w komplecie.-Powiedziała zimnym i przebiegłym głosem, a śmierciożercy zaśmiali się krótko i po chwili chwycili ich za przedramiona i zostawili na środku komnaty przy Harry'm i Ginny.
-Oj, ale chyba nie myślicie, że wasza dwójka na tuzin śmierciożerców wygra, co? Rzućcie różdżki!!-Rozkazała wrzeszcząc aż jej czarna peleryna wzdęła się na chwilę.
Harry przestraszył się nie na żarty, bo Danielle wciąż trzymała panią Weasley i zaczął intensywnie zastanawiać się co zrobić, aby wszyscy wyszli z tego cało.
Po chwili zobaczył krótkie mrugnięcie Mallory. Czyżby miała jakiś plan, czy to jemu się przewidziało. Liczył na to, że Mallory rzeczywiście ma jakiś sensowny plan i powoli odłożył różdżkę na ziemię.
-Dobra decyzja Potter.-Powiedział jeden z zakapturzonych, a Ginny obejrzała się na niego przez ramię, a po chwili osłoniła go ramieniem i poczuł jak ściska jego dłoń.
-Oddawaj różdżkę, bo jej i tobie stanie się krzywda!
-NIE TKNIESZ MOICH DZIECI!-Nikt nie spodziewał się, że ta kobieta zwykle z uprzejmym uśmiechem na twarzy może krzyczeć z taką mocą.
-DOSYĆ TEJ ZABAWY! CRUCIO!-Jej wyraz twarzy był obrzydliwy, wyglądało to, jakby miała satysfakcje z torturowania ludzi.
-NIE!-Wrzasnęła Ginny i z przyzwyczajenia rzuciła jakieś zaklęcie, ale nie było żadnej tarczy na to okropne zaklęcie. Rzuciła się na ziemię i krzyczała tak jak Molly. Trudno było powiedzieć kto bardziej cierpiał. Po chwili Ginny też rzuciła różdżkę, a w całej sali zapadła nagła cisza. Harry podszedł do rudowłosej i przytulił ją do swojej piersi, pani Weasley leżała nieprzytomna na ziemi.
-TERAZ!-Wrzasnęła Mallory. Fred z George'm rozpylili w powietrzu Peruwiański proszek ciemności przez co wszyscy musieli uważać, gdy każdy walił zaklęciami na oślep. Gdy pył opadł lwica i feniks pognały w kierunku śmierciożerców. Mallory biegła zygzakiem, aby zmniejszyć ryzyko trafienia ją zaklęciem, jednak Jackie nie poszło tak dobrze, ponieważ ptak opadł spetryfikowany na ziemię. Kontuzja przyjaciółki chwilowo zdezorientowała lwicę, przez co odwróciła głowę w stronę przyjaciółki, ale ta chwila wystarczyła, aby została trafiona Drętwotą.
-To było banalne i żałosne...-Powiedziała Danielle.-Ale przynajmniej dobrze się bawiliśmy. Teraz, jednak koniec forów.-Zaczęła wyczarowywać pręty wokół lwa, który zastygł w ruchu, a pozostali śmierciożercy zaczęli robić to samo co ich przywódca tak, że po chwili każdy miał osobną klatkę.
-A teraz czas na wyjaśnienia.-Powiedziała i na jej ciemnofioletowe usta wpełzł ohydny uśmiech.-Ach Potter...wyjątkowo łatwo było cię oszukać. Wystarczyło wpełznąć do umysłu tego blondaska Malfoy'a i pokazać mu nasze fałszywe spotkanie, a ten głupiec od razu połknął haczyk.
-Jeśli masz jakieś porachunki do mnie to wypuść moją rodzinę i przyjaciół!-Ryknął używając do tego całej swojej siły.
-Oj Poti, no bo tutaj się zaczyna prawdziwa zabawa...No spójrz tylko!-Machnęła różdżką i Ginny zaczęła skręcać się z bólu i zaciskać powieki.
-NIEEEE!-Zaczął walić pięściami o pręty, które go więziły. Pewnie zrobił tym sobie wiele obić i siniaków, ale w ogóle nie czuł tego bólu. Czarownica zaciskała mocno rękę na różdżce aż w końcu opuściła ją.
-Na tym to właśnie polega!-Powiedziała dysząc po tym okrutnym przedstawieniu.
-Zatem mamy już najczulszy punkt Pottera.-Odezwał się Greyback.-A ja chętnie zajmę się twoją niunią...-Łapczywie oblizał pożółkłe zęby i przekroczył pręty klatki Ginny jak gdyby nigdy nic. Patrzył jak Ginny drętwieje, gdy wilkołak polizał jej ramię i zupełnie nie mógł nic z tym zrobić.
-Wystarczy, Greyback!-Rozkazała.
-Obiecałaś mi świeży kąsek pani Smith, ja już wybrałem.
-Och, świetnie Greyback, ale teraz COFNIJ SIĘ TY ZAPCHLONY KUNDLU! TO JA POMOGŁAM CI UCIEC Z AZKABANU!-Przypomniała i rzuciła na niego prawdopodobnie zaklęcie imperius, bo po chwili wilkołak wrócił do swojego miejsca w szeregu zza którego się nie wychylał.-JESZCZE KTOŚ PRAGNIE MI PRZERWAĆ LUB KWESTIONOWAĆ CO MÓWIĘ!-Ryknęła i Harry spostrzegł, że jednak ta kobieta była znacznie gorsza od Bellatrix i potrafiła podporządkować sobie dosłownie każdego.-A TERAZ WYNOCHA PILNOWAĆ KORYTARZU!-Wszyscy śmierciożercy popędzili do wyjścia z komnaty.-A więc na czym to ja skończyłam...Ach tak, Malfoy łyknął przynętę, a ty razem z nim, jakże naiwnie...-Kontynuowała, a Harry nie spuszczał jej z oczu, gdy przechadzała się pomiędzy ich klatkami. Rzucił jeszcze spojrzenie Ginny i ona też podniosła na niego wzrok. Dobrze wiedział co teraz czuła, a najgorsze było to, że nie mógł z tym totalnie nic zrobić. Po chwili zobaczył jak Charlie wygrzebał skrawek pergaminu i zaczął na szybko coś pisać. Na szczęście śmierciożerczyni nie zauważyła tego, bo stała do niego plecami. Mimo to rzucił mu spojrzenie, aby się pospieszył i po chwili Charlie dmuchnął w pergamin a ten zniknął. Wnioskując po tym jak Charlie pokazał ku szybko kciuk w górę jakikolwiek był jego plan na razie szedł dobrze.
-Mój plan był doskonały...Widzisz Potter, uwierzyłeś, że ukrywamy w ministerstwie jakąś tajną broń, podczas, gdy ja zwabiłam tu ciebie, bo to właśnie ty ją masz. Harry zupełnie nie wiedział o co chodzi i poczuł jak wszyscy zaczęli wlepiać w niego wzrok, ale on tylko wzruszył ramionami.
-Milczysz? A więc zakładam, że nie przypominasz sobie wszechmogącego kamienia? Wiem, że to właśnie on uratował cię, gdy próbowałeś się przed nami ukryć. Co dalej nic ci to nie mówi?
Dopiero, gdy przez chwilę zastanowił się nad sensem jej słów coś do niego dotarło. Fioletowy kamień, z którym ostatnio się nie rozstawał, a więc to on przyzwał jego patronusa...-A może mam ODŚWIEŻYĆ CI PAMIĘĆ!-Harry czuł jak próbuje wedrzeć do jego umysłu, próbowała, ale zupełnie jej się to nie udało. Rozwścieczona zrobiła coś co rzeczywiście najbardziej go przerażało. Chwilę później całą salę wypełnił przeraźliwy krzyk Ginny.
-Nie rób im krzywdy!-Majaczyła i turlała się po ziemi z bólu.
-Oddaj kamień Potter, bo skończy się szczęśliwe życie tej ślicznotki!
-Zostaw ją!-Wrzasnęła pani Weasley, która już się odsknęła.
Nie mógł patrzeć jak dzieje jej się krzywda i nie mógł znieść tego jak jego rodzina wlepiała spojrzenia to w Ginny to w niego. Wiedział czego od niego oczekiwali, zresztą wiedział, że nie może na to pozwolić.
-NIE DAWAJ IM TEGO!-Wrzasnęła Ginny, ale nigdy nie wybaczyłby sobie ani rodzina Weasley pewnie nigdy by mu tego nie wybaczyła...Wszyscy czekali w napięciu i po chwili Harry wyrzucił kamień na środek sali.
-Niee!-Powiedziała Ginny, a Danielle opuściła różdżkę i z wyrazem satysfakcji wzieła ametyst w dłoń.
-ON NIE DZIAŁA POTTER! MYŚLISZ, ŻE NABIERZESZ MNIE NA TE SWOJE SZTUCZKI!-Ryknęła po chwili.-AVADA KEDAVRA!-Wrzasnęła a z jej różdżki wystrzelił zielony promień prosto w jego ukochaną. Zaklęcie rozświetliło całą komnatę zielonym błyskiem. Potem wszystko co zobaczył to były łzy i wrzaski Weasley'ów. Chciał roztopić pręty, podbiec do niej i udusić gołymi rękoma albo rozszarpać żywcem.
-MOJE DZIECKOOOO! MOJA GINNY! NIEEEE! NIE ONAAA!-Pani Weasley wrzeszczała zdzierając sobie gardło, a potem zawtórował jej jego najlepszy przyjaciel i pozostali Weaslley'owie, a potem Mallory i Jackie rozpłakały się na dobre już w swoich ludzkich postaciach. Czuł jak sens jego życia całkowicie z niego uleciał, jak bił pięściami w ziemię, a jedyne co słyszał to przeraźliwe wrzaski, szloch i szyderczy śmiech. Poczuł jak jego plany zostały zniszczone doszczętnie, dotarło do niego jak bardzo pragnął założyć z Ginny rodzinę...Nienawiść całkowicie go ogarnęła, ale poczuł jak traci siły, jak cały świat odpływa a wszystkie dźwięki stłumiły się i jego powieki nagle same się zamknęły.
niedziela, 3 września 2017
81.Moc przyjaźni
*Jackie*
Jeszcze zanim dokonałam swojej pierwszej przemiany...
To stało się tak szybko, ostatnie co zostało w mojej pamięci to moment, który widziałam jak w zwolnionym tempie...Ginny ostrzegła mnie, ale ja zupełnie się tego nie spodziewałam, nie miałam pojęcia co się dzieje. Gdyby nie Mallory, która rzuciła się przede mnie z szybkością ścigającej dostałabym prosto w serce...Później zobaczyłam już tylko krótki rozbłysk światła i rozdzierający wrzask Mallory. Zaklęcie było tak silne, że aż odrzuciło ją do tyłu. Przerażona podbiegłam do jej ciała albo raczej rzuciłam się na podłogę i zaniosłam się szlochem.
Doskonale pamiętałam dzień, w którym dostałyśmy listy z Hogwartu...
************
-Jackie!-Mallory zapukała do moich drzwi mimo wczesnej pory.-Dostałam list! Czytaj!-Była z tego powodu taka radosna, że niemal tańczyła przed moim domem, a ja wiedziałam już co ma na myśli moja przyjaciółka.
-Dostałam ten sam list, dokładnie taki!-Pisnęłam z uciechy i rzuciłam się w ramiona blondynki.
-Jesteśmy czarownicami! Jesteśmy czarownicami!-Podśpiewywała i przysiadła na schodach mojej werandy a ja zrobiłam to samo.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę!-Posłałam jej szczery uśmiech.
-Tylko, że nie wiem jak dotrzeć na tą Pokątną.-Uśmiech zszedł jej z twarzy.
-Nie martw się, na pewno ktoś nas jeszcze o tym wszystkim powiadomi!
-A co jeśli to tylko takie żarty, a żadnej magii nie ma...-Powiedziała zrezygnowana a cały entuzjazm nagle z niej uleciał. Bardzo chciałam ją jakoś pocieszyć, ale nie wiedziałam jak.
-No co ty Mal, czy ty tego nie czujesz!-Wstałam i okręciłam się w miejscu.
-Ale czego, Jackie?-Zapytała zaskoczona.
-Te wszystkie dziwne rzeczy, które się działy, teraz czuję jakby czysta magia przepływała przez moje żyły!
-No tak, chyba masz rację! Nie jesteśmy wariatkami Jackie!-Ucieszyła się a ja wybuchnęłam śmiechem.
Cały dzień szukałyśmy informacji na temat Hogwartu, a nawet poznałyśmy miłego chłopca, który też dostał list taki jak nasz i mieszkał parę przecznic dalej.
-A co to znaczy półkrwi?-Zapytała Mallory, obie na zmianę zasypywałyśmy chłopaka pytaniami, ale on z przyjemnością na nie odpowiadał.
-To znaczy, że tak jak w moim wypadku-mój tata jest czarodziejem, a moja mama mugolką.
Mugol to człowiek, który nigdy nie wykazał żadnych zdolności magicznych i nigdy ich nie wykaże.-Wyrecytował wyprzedzając nasze pytanie.
-To znaczy, że ty jesteś półkrwi, tak?
-Dokładnie.-Powiedział z dumą.
-W takim razie...kim jestem ja i Jackie, bo jeśli dobrze rozumiem nasi rodzice to mugole...
-Tak, Mallory.-Zgodził się Duke i przysiadł bliżej niej, pospiesznie przełknął ślinę i zaczął: -Jest kilku czarodziejów i czarownice, którzy...uważają, że ci urodzeni w mugolskich rodzinach są gorsi, mówią na nich...szlamy.-Zakończył i wzdrygnął się.-Nie mają racji.-Powiedział dobitnie.-,,Szlama" to wielka obraza, używają jej tylko ci najgorsi..-Westchnął.
-Dlaczego tak sądzą?-Zapytałam.
-Nie wiem, właściwie to nie ma znaczenia, a wręcz często mugolacy są o wiele bardziej utalentowani od czarodziejów czystej krwi...
-Jak to się stało, że ja i Jackie jesteśmy czarownicami?-Zapytała Mallory.
-Najwyraźniej gdzieś w dalekiej rodzinie macie czarodzieja, macie to w genach, czuję, że będziesz wielką czarownicą Mallory.-Powiedział z zamkniętymi oczami trzymając ją za ręce, a ona zarumieniła się.-Ogromnie potężną....Mam nadzieję, że będziemy w jednym domu!
-Co to są domy?
-Są cztery-Gryffindor, Slytherin, Hufflepuff i Ravenclaw. Ja osobiście mam nadzieję, że trafię do Gryffindoru, a wy razem ze mną, bo to wspaniały dom! Wychodzą z niego najmężniejsi i najsilniejsi czarodzieje i czarownice!-Powiedział rozmarzonym głosem.
-Co trzeba zrobić, żeby dostać się do tych ,,domów"?-Bardzo ciekawił mnie ten temat, świadomość, że istnieje drugi nieznany mi świat rozbudzała moje komórki, aby zadawać kolejne pytania i pożerać tę wiedzę, która tak mnie ciekawiła.
-Właściwie to tylko usiąść na stołku i założyć starą czapkę.-Wszyscy się roześmialiśmy, wtedy byłam pewna, że żartował....
***********
Nigdy w życiu nie czułam podobnego gniewu i smutku na raz, mimo, że byłam pewna, że trafiło w nią zaklęcie czarnomagiczne nie mogłam dopuścić myśli, że Mallory mogła umrzeć...
Widziałam, że Ginny robi co w jej mocy, z głupią nadzieją starałam się mruczeć to samo zaklęcie co ona i powtarzać ruchy różdżką, ale nie przyniosło to żadnego efektu poza chwilowym zatamowaniem potoku krwi, ale wiedziałam, że to tylko chwilowe. Nie chodziło już nawet o jej wykrwawienie, czułam jak ta klątwa niszczy ją, zabiera jej całą magiczną moc i siłę.
-Powiedz o wszystkim co tu się stało mojej rodzinie i proszę, zajmij się nimi Jackie.-Powiedziała cicho. Wszyscy stali ze smutnymi minami, jak miałam powiedzieć o tym jej rodzinie! Czułam, że te słowa nie przeszłyby mi przez gardło, ale też uważałam, że powinni wiedzieć w jaki sposób zginęła.
-Zrobię wszystko o co mnie poprosisz Mallory.-Przyrzekłam ze łzami w oczach.
-Będę wam dawać wskazówki z góry.-Zaśmiała się i łza spłynęła po jej policzku. Jak mogła żartować w takiej sytuacji.
-Nie płacz Jackie, spójrz na mnie, nie ma za czym płakać.-Uśmiechnęła się. Nagle zobaczyłam kolejne zaklęcie posłane ze strony tajemniczego mężczyzny. Tym razem jednak byłam czujna, poza tym razem z moim zaklęciem w jego stronę poleciało 9 innych zza moich pleców, nawet Mallory próbowała sięgnąć po swoją różdżkę, ale i tak była zdecydowanie za słaba, żeby mnie obronić.
-KIM JESTEŚ TY PIEPRZONY TCHÓRZU!-Ryknęłam używając całego powietrza w płucach a mój głos poniósł się po sali. Nie mogłam wytrzymać tego wszystkiego, chciałam umrzeć razem z nią...
-Niespodzianka.-Powiedział chłopak odwracając się w naszą stronę i zrzucając kaptur.
-Duke?-Wydyszałam.
-NIEEE!-Wrzasnęła Mallory.-Co zrobiliście z Duke'iem!-Mallory była wściekła widziałam to w niej. Ja sama nie wierzyłam w to co widzę. Było dla mnie pewnym, że to jakieś sztuczki śmierciożerców.
-Petrificus totalus!-Usłyszałam z ciemności i zobaczyłam krótki błysk, a potem zobaczyłam jak Duke opada na posadzkę na twarz. Musiał się tego nie spodziewać, bo nasz wybawca zaatakował go od tyłu.
-Nie śmiej podnosić różdżki na moją rodzinę!-Syknął do niego gniewnie. Z ciemności wyłonił się Fred Weasley.
-Fred!-Jego rodzina zaczęła go ściskać, tak bardzo chciałabym wiedzieć co było teraz z moją rodziną...
-Fred...-Wydusiła Mallory, były to ostatnie słowa jakie powiedziała.
Rudowłosy chłopak złapał ją w ramiona.
-Mallory, co ci jest, CO JEST DO CHOLERY!?-Powiedział przerażony i potrząsał jej ciałem, ale jej powieki już opadły.-NIE RÓB MI TEGO!-Nachylił się nad jej ciałem i płakał.
-Nie wiesz jak się czułem, gdy zobaczyłem na mapie, że kropka z twoim imieniem blaknie...-Mówił, nikt nie śmiał przerwać mu tego monologu.-I wiesz, od jakiegoś czasu już miałem takie wrażenie, ale dzisiaj się o tym przekonałem.-Kontynuował, a wszyscy wokół zalewali się łzami. Kątem oka zobaczyłam jak Ginny wypłakuje się do ramienia Harry'ego.-Nie możesz odejść teraz kiedy jestem tego już pewien. Kocham cię Mallory.-Szepnął, nie mogłam na to wszystko patrzeć, nie chciałam patrzeć już nawet na siebie...Chciałam opuścić to miejsce, jak najszybciej. Wciąż nie pojmowałam dlaczego taka dobra i zdolna czarownica jak ona musiała nas zostawić.
Była niezwykła, łączyła cechy wszystkich domów, tiara miała wielki problem do którego z nich ją przydzielić, chyba pierwszy raz od wieków miała taki wielki dylemat. Dzisiaj jednak widziałam dlaczego umieściła ją w Gryffindorze-odwaga, męstwo, szlachetność, zaufanie, jedność.
Sama nie wiem jak do tego doszło, ale pomyślałam, że chcę opuścić moje ciało, skupiłam się na tej myśli i po raz pierwszy mi się udało! Zaczęłam zmieniać kształt, ręce przeobrażały mi się w skrzydła i porastały piórami, już wiedziałam, że będę jakimś ptakiem. Mój kręgosłup i kości zaczęły zmieniać kształt, zamiast szczęki miałam dziób.
-Ty jesteś animagiem?!-Powiedziała zaskoczona Ginny, wszyscy wlepiali we mnie zdumione spojrzenia. Jestem feniksem!-Pomyślałam. Gdyby Mallory to zobaczyła...Znów upuściłam kilka łez nad jej ciałem, ale nie pomyślałam, że to może ją uratować...
**************
Rana Mallory zaczęła się zrastać z każdą łzą upuszczoną przez Jackie na jej ramię.
-Jackie, jesteś genialna!-Ryknął Fred i rzucił się jej w ramiona (jeśli w ogóle można tak powiedzieć o feniksie).-Jak ty to...Czuję puls!-Powiedział i coś na nowo zabłyszczało w jego oczach, Mallory delikatnie rozchyliła powieki.
-Mallory ty będziesz żyć! Jackie anulowała klątwę!
-Że co?-Powiedziała i złapała się za ramię, rany nie było a ona sama czuła się znacznie lepiej.
-To było niesamowite!-Powiedział Ron.
-Skąd wy wytrzasnęliście feniksa?-Zapytała i czuła jak wracają jej siły, wstała na nogi i wyprostowała się, a feniks zgrabnie usiadł jej na ramieniu i wtulił się w jej ramię.
-Niech Jackie ci wszystko opowie.-Uśmiechnęła się Ginny.
-Ale gdzie ona...-Blondwłosa nie zdążyła zakończyć pytania a feniks sfrunął na podłogę i przemienił w uśmiechniętą szatynkę. Przy lądowaniu lekko się zachwiała i upadła.
-Ups, gapa ze mnie.-Roześmiała się dziewczyna, a przyjaciółka pomogła jej wstać i uściskała.
-Jak się czujesz?-Wyszeptała.
-Jakby cała moja magiczna moc była dwukrotnie większa niż zwykle.-Uśmiechnęła się.
-To było niezwykłe.-Potwierdził George.
-Dziękuję Jackie.
-W sumie to uratowałyśmy się nawzajem.-Zaśmiała się.
-Co mu jest?-Zapytała i przewróciła ciało Duke'a na plecy.
-No cóż oprócz tego, że jest totalnym dupkiem i zdrajcą...-Zaczęła Jackie.
-Spetryfikowałem go na chwilę.-Wytłumaczył Fred.-Nic mu nie będzie, choć chyba bym tego chciał.-Warknął i wlepił gniewny wzrok w jego osłupiałe spojrzenie.
-Przez te wszystkie lata...-Warknęła Mallory.-Przez te wszystkie pieprzone lata kiedy ratowałam ci tyłek!-Wrzasnęła na niego, on jednak nie mógł się ruszyć.-Przez te lata kiedy udawałeś mojego przyjaciela! To wszystko co dla ciebie zrobiłam, gdy stawiałam się ślizgonom, bo wyzywali twoją matkę, jak specjalnie dla ciebie nauczyłam się bycia animagiem, jak przesiedziałam cały tydzień przy twoim łóżku szpitalnym po tej tragedii!-Wrzasnęła.-Natomiast to uczyniło z ciebie potwora i obrzydliwego zdrajcę.-Zakończyła, nozdrza jej drgały, spojrzała na niego spojrzeniem tak okropnym jakby patrzyła na nic nie wartą kupę łajna.
-Chodźmy Mallory.-Jackie zwróciła się łagodnie do przyjaciółki i obdarzyła Duke'a pogardliwym spojrzeniem, po jego policzku spłynęła łza, a nieruchome oczy wypełniły się następnymi.
-I dobrze, że ci przykro wiesz, mi natomiast nie, próbowałeś zabić moją przyjaciółkę, tym samym wypowiedziałeś mi wojnę-Skończyła.-Dobra ruszajmy.-Mallory chwyciła się pod boki, wszyscy odnowili zaklęcia kameleona i zaklęcia na nie wykrywanie przez homenum revelio.
-Tragedii?-Zapytała zdziwiona Jackie, pamiętała jak Duke rzekomo oberwał tłuczkiem i leżał w szpitalu, ale czy ,,tragedia"nie było na to za mocnym słowem? Czuła, że jest coś czego nie wie.
-Na piątym roku ugryzł go Greyback, wtedy nauczyłam się bycia animagiem. To dlatego znikał co miesiąc.
Harry słysząc o tym przypomniał sobie huncwotów, którzy specjalnie dla Remusa zostali animagami, poczuł do Mallory za to wielki respekt.
-Obiecałam mu, że nikomu o tym nie powiem, ale on obiecywał, że zawsze będzie po naszej stronie, więc to chyba nieaktualne.-Powiedziała ze smutkiem.
-Nie przejmuj się tym dupkiem.-Pocieszył ją Fred i objął ją ramieniem.
-Skąd masz tę mapę?-Zapytał Harry.
-Stworzyłem ją razem z George'm na podstawie mapy Huncwotów.-Wytłumaczył Fred-Spójrz, jesteśmy tutaj, ostatnio zauważyłem coś niemożliwego.-Powiedział i wskazał Harry'emu dół mapy.-To podziemia ministerstwa, widzę tu jakąś rozmazaną kropkę i już od jakiegoś czasu próbuję ją odszyfrować.-Cały czas krąży po tym jednym pokoju, myślę, że oni kogoś tam trzymają.Ale na pewno ta osoba nie jest martwa, gdy się umiera kropka z imieniem znika, tak też dowiedziałem się, że z Mallory nie jest dobrze.
-Niezłe.-Przyznała Ginny.
-Dzięki huncwotom wpadliśmy na ten pomysł.-Uśmiechnął się.
-Myślicie, że to może być Kingsley, ta rozmazana kropka?-Rzucił pytanie Ron.
-Możliwe, musimy to sprawdzić.-Powiedział Harry.
Wszyscy podążali za Fredem, który trzymał mapę (oraz rękę Mallory).
-Ona wie?-Zapytała Ginny szeptem.
-Nie, nie słyszała tego wyznania, ale wkrótce pewnie jej to powie.-Jackie uśmiechnęła się promiennie.-Tylko nie wiem co z Duke'iem, może nie powinniśmy go tam zostawiać.
-Spokojnie, Fred go tylko unieruchomił, możliwe, że był pod wpływem imperiusa, albo eliksir wielosokowy...-Uspokajała ją Ginny.
-No tak, ale jeśli go tak znajdą będą wiedzieli, że mają gości.
-Tak, to może być problem, ale damy radę, chcemy tylko odebrać im broń i powstrzymać śmierć mugoli. Potem możemy się stąd zmywać.-Wtrącił Ron.
Parę minut później doszli do drzwi, których pilnowało dwoje śmierciożerców.
-Musimy ich rozbroić.-Powiedział Ron i zza rogu spoglądał na dwoje śmierciożerców.
-Nie, Ron, mam lepszy pomysł.-Zaprzeczyła Mallory i wytłumaczyła im jej plan.
-Jackie, jesteś już animagiem, teraz czas żeby nauczyć cię jak wykorzystywać swoje moce.-Szepnęła do niej Mallory z chytrym uśmiechem.-Ja mam lwa, ale z feniksa można zrobić duży użytek.
-Jasne, rozumiem.-Pokiwała głową.
-Uważaj na siebie Jackie.-Przestrzegła ją Mallory.
-Jakby co, mamy tyły, wystarczy jedno słowo, a wystrzeli w nich jedenaście zaklęć.-Poinformował ją Harry.
-Wiem, panie szefie aurorów.-Uśmiechnęła się do niego, skupiła jak wcześniej i znowu stała się feniksem. Odwróciła się, Ginny zdjęła z niej zaklęcia na niewykrywalność i uśmiechnęła zachęcająco z wyciągniętą różdżką.
-Martwię się o nią.-Przyznała Mallory i odruchowo oparła o ramię Freda, ale gdy George wysoko podniósł brwi wyprostowała się szybko.-Sorry, musiałam chyba się do kogoś przytulić.-Chrząknęła nerwowo.
-Nie ma sprawy.-Wzruszył ramionami i objął ją od tyłu a ona się zaczerwieniła.
Wszystko szło zgodnie z planem, Jackie jako feniks kompletnie odwróciła uwagę śmierciożerców.
-Uciekaj!-Jeden z nich machał rękami.
-Zwariowałeś, wiesz ile warte są ich łzy!-Zganił go wspólnik.
-Mamy tu pilnować, a nie zajmować się feniksem!-Wyglądało na to, że szczęście bardzo im sprzyjało, bo nawet rozgorzała z tego wszystkiego niezła kłótnia.
-A co mnie to obchodzi, myślisz, że co z tego pilnowania będziesz coś mieć, chyba rychłą śmierć! Jak Potter z tą swoją rudą się tu zjawią to jesteś martwy!
Ginny zaczerwieniła się po cebulki włosów, a on objął ją ramieniem.
-A łzy feniksa są cenne jak cholera! Zbiję na tym interes!-Chytrze zacierał ręce.
-Chyba my!-Poprawił go.
-Kto pierwszy ten lepszy!-Krzyknął drugi, a Jackie w postaci feniksa odleciała od nich, a oni zaczęli ją gonić.
-Dobra robota.-Percy pokiwał głową z uznaniem.
-Chyba już jest czysto.-Zauważył Harry, gdy feniks i śmierciożercy zniknęli za rogiem.
-Tak, zobacz.-Fred wskazał na mapę i widać na niej było jak kropki z ich imionami się oddalają.
-Mają rację, już po nich!-Zachichotał Ron.
-Gdzie jesteśmy?-Zapytała Ginny Freda, bo trzymał teraz mapę.
-Pokój kontrolny, to tu gdzie byliście zamknięci, gdy was wybawiliśmy.-Ginny zachciało się śmiać, bo zauważyła, że jej brat wspomniał o tym nie przez przypadek.
-Muszę usłyszeć tą historię...-Powiedziała Mallory ze śmiechem.
-Skromny to on jest jak cholera, już o bracie wybawicielu nie wspomni...-Prychnął George.
-I ja też brałem w tym udział!-Przypomniał oburzony Ron.
-I co mam wam zaklaskać!-Zakpił sobie Fred.
-Lepiej się odsuńcie!-Nakazała Mallory i wyciągnęła przed siebie różdżkę.
-Oszalałaś!-Zganili ją wszyscy, ale ku ich zdziwieniu wywaliła drzwi całkowicie po cichu.
-Bum, bum.-Zaśmiała się i okręciła różdżkę w palcach.
-Pewnie wystarczyła by alohomora.-Jackie parsknęła śmiechem.
-Alohomora jest dla amatorów.-Zaśmiała się blondynka.-A tak serio te drzwi były zaczarowane tak, że po użyciu alohomory uruchomiłyby alarm.-Wyjaśniła.
-Jak ona to...-Powiedział Ron z rozdziawioną gębą.
-Mówiłem, że przy niej niemożliwe staje się możliwe.-Szepnął Fred do starszych braci.
-Daj mi tę mapę.-Rozkazała pani Weasley i wzięła od niego mapę.
-Powiedz, gdybyśmy mieli towarzystwo albo jakby ktoś z naszych miał kłopoty.
-Przecież wiem George!-Oburzyła się matka.
-Wejdę pierwsza.
-Wejdę pierwszy.-Powiedzieli jednocześnie Harry i Ginny.
-Dobra to razem.-Harry złapał ją za rękę i razem ostrożnie przekroczyli próg. Pomieszczenie było puste, nie licząc mnóstwa drzwi, które się pojawiły.
-Wchodźcie.-Ginny machnęła do nich ręką.
-Wcześniej też było tu tyle drzwi?-Zapytał Harry.
-Nie.-Odpowiedział Ron.-To dziwne, pewnie jakieś dodatkowe zabezpieczenie.-Zaklął cicho.
-Ron ma rację, lepiej ich nie dotykać.-Przestrzegł ich Harry i zaczął oglądać każde z nich dokładnie.
-Ile jest tych drzwi?-Zapytał Percy.
-A to ma jakieś znaczenie?-Prychnął Ron.
-Proszę pani, co z Jackie?-Zapytała zmartwiona blondynka.
-Jestem z powrotem.-Powiedziała, gdy nagle urosła obok nich i była z powrotem dziewczyną.
-Właśnie tu.-Zaśmiała się Molly.
-Chyba tu za tobą nie przylezą, co?-Upewnił się George.
-Spokojnie, wyrolowałam ich, unieruchomiłam, rzuciłam na nich jęzlep, żeby nikt ich nie znalazł jak się obudzą i zamknęłam w jakimś gabinecie.-Zaśmiała się i przybiła piątkę z Mallory.
-Moja dziewczyna!-Powiedziała z dumą Mallory.
-Mallory, na tych drzwiach jest twoje imię i nazwisko!-Zauważyła Ginny.
-Rzeczywiście.-Potwierdziła, gdy poświeciła różdżką i zobaczyła jak napis zaświecił się, gdy do niego podeszła.
Mallory Susan Catchet
-Myślicie, że powinnam, no wiecie wejść tam?-Zapytała blondynka zaskoczona tym odkryciem.
-Prohibitus!-Szepnęła Ginny celując różdżką w drzwi, ale nic się nie wydarzyło.
-Co to za zaklęcie?-Zapytała jej matka.
-Wykrywa użycie niedozwolonych zaklęć. Chyba jest w miarę bezpiecznie.
-Uważaj Mal.-Ostrzegł ja Fred kładąc jej dłoń na ramieniu.
-Nie bój się, dam radę.-Wzięła głęboki oddech i przekręciła klamkę wysoko trzymając różdżkę.
-Co tam widzisz?-Zapytał Harry.
-To samo co wy, ciemną próżnię.-Stała w progu z zapaloną różdżką i rozglądała się po dziwnym pomieszczeniu.
-Nie waż się tam wchodzić Mallory!-Ostrzegła ją przerażona Jackie.
-Ginny sprawdzała i nie wykryło żadnego większego niebezpieczeństwa.-Wzruszyła ramionami.-Zresztą jak już ktoś ma się dzisiaj poświęcić to ja.-Zrobiła krok do przodu na co Jackie zakryła oczy spodziewając się najgorszego scenariusza.
-Cholera!-Powiedział Fred, gdy drzwi się za nią zatrzasnęły a ściany zaszkliły tak, że dokładnie ją widzieli.-Spoko wyważę je.-Uspokoił ją. Minęło parę minut, gdy kilka razy próbowali rozwalić te drzwi.
-Tam są jakieś inne drzwi!-Mallory obejrzała się za siebie i pobiegła na drugi koniec pokoju.-Ale nie ma klamki i są chronione przez jakąś barierę.-Powiadomiła ich, o dziwo zza szklanych ścian słyszeli ją całkowicie wyraźnie.
-I co teraz zrobimy?-Zapytała przerażona pani Weasley.
-Spróbuję jakoś pokonać tę barierę.-Poinformowała Mallory, ale, gdy rzuciła zaklęcie odrzuciło ją do tyłu z niesamowitą siłą.
-Mal!-Wrzasnęli jednocześnie Fred i Jackie i przykleili się do niewidzialnej osłony. Z podłogi wydobyły się grube sznury, które ją oplotły, pokój nagle stał się jasny, ale nie licząc związanej na środku Mallory wciąż był pusty.
-Musimy jej jakoś pomóc!-Jackie zaczynała histeryzować, dziewczyna była zamknięta, sama pozbawiona różdżki. Co chwilę wierciła się we wszystkie strony, wszyscy myśleli, że to przez to, że próbuje wyrwać się z więzów, ale wyglądało to jakby walczyła z samą sobą.
Wszyscy zaczęli bezskutecznie walić różnymi zaklęciami w osłony.
-To nic nie daje!-Ryknął Fred, opadł na kolana i zaczął walić w niewidzianą barierę pięściami.
-Chyba wiem w jaki sposób to działa...-Percy głośno przełknął ślinę.-Musi przez to przejść.-
Jeszcze zanim dokonałam swojej pierwszej przemiany...
To stało się tak szybko, ostatnie co zostało w mojej pamięci to moment, który widziałam jak w zwolnionym tempie...Ginny ostrzegła mnie, ale ja zupełnie się tego nie spodziewałam, nie miałam pojęcia co się dzieje. Gdyby nie Mallory, która rzuciła się przede mnie z szybkością ścigającej dostałabym prosto w serce...Później zobaczyłam już tylko krótki rozbłysk światła i rozdzierający wrzask Mallory. Zaklęcie było tak silne, że aż odrzuciło ją do tyłu. Przerażona podbiegłam do jej ciała albo raczej rzuciłam się na podłogę i zaniosłam się szlochem.
Doskonale pamiętałam dzień, w którym dostałyśmy listy z Hogwartu...
************
-Jackie!-Mallory zapukała do moich drzwi mimo wczesnej pory.-Dostałam list! Czytaj!-Była z tego powodu taka radosna, że niemal tańczyła przed moim domem, a ja wiedziałam już co ma na myśli moja przyjaciółka.
-Dostałam ten sam list, dokładnie taki!-Pisnęłam z uciechy i rzuciłam się w ramiona blondynki.
-Jesteśmy czarownicami! Jesteśmy czarownicami!-Podśpiewywała i przysiadła na schodach mojej werandy a ja zrobiłam to samo.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę!-Posłałam jej szczery uśmiech.
-Tylko, że nie wiem jak dotrzeć na tą Pokątną.-Uśmiech zszedł jej z twarzy.
-Nie martw się, na pewno ktoś nas jeszcze o tym wszystkim powiadomi!
-A co jeśli to tylko takie żarty, a żadnej magii nie ma...-Powiedziała zrezygnowana a cały entuzjazm nagle z niej uleciał. Bardzo chciałam ją jakoś pocieszyć, ale nie wiedziałam jak.
-No co ty Mal, czy ty tego nie czujesz!-Wstałam i okręciłam się w miejscu.
-Ale czego, Jackie?-Zapytała zaskoczona.
-Te wszystkie dziwne rzeczy, które się działy, teraz czuję jakby czysta magia przepływała przez moje żyły!
-No tak, chyba masz rację! Nie jesteśmy wariatkami Jackie!-Ucieszyła się a ja wybuchnęłam śmiechem.
Cały dzień szukałyśmy informacji na temat Hogwartu, a nawet poznałyśmy miłego chłopca, który też dostał list taki jak nasz i mieszkał parę przecznic dalej.
-A co to znaczy półkrwi?-Zapytała Mallory, obie na zmianę zasypywałyśmy chłopaka pytaniami, ale on z przyjemnością na nie odpowiadał.
-To znaczy, że tak jak w moim wypadku-mój tata jest czarodziejem, a moja mama mugolką.
Mugol to człowiek, który nigdy nie wykazał żadnych zdolności magicznych i nigdy ich nie wykaże.-Wyrecytował wyprzedzając nasze pytanie.
-To znaczy, że ty jesteś półkrwi, tak?
-Dokładnie.-Powiedział z dumą.
-W takim razie...kim jestem ja i Jackie, bo jeśli dobrze rozumiem nasi rodzice to mugole...
-Tak, Mallory.-Zgodził się Duke i przysiadł bliżej niej, pospiesznie przełknął ślinę i zaczął: -Jest kilku czarodziejów i czarownice, którzy...uważają, że ci urodzeni w mugolskich rodzinach są gorsi, mówią na nich...szlamy.-Zakończył i wzdrygnął się.-Nie mają racji.-Powiedział dobitnie.-,,Szlama" to wielka obraza, używają jej tylko ci najgorsi..-Westchnął.
-Dlaczego tak sądzą?-Zapytałam.
-Nie wiem, właściwie to nie ma znaczenia, a wręcz często mugolacy są o wiele bardziej utalentowani od czarodziejów czystej krwi...
-Jak to się stało, że ja i Jackie jesteśmy czarownicami?-Zapytała Mallory.
-Najwyraźniej gdzieś w dalekiej rodzinie macie czarodzieja, macie to w genach, czuję, że będziesz wielką czarownicą Mallory.-Powiedział z zamkniętymi oczami trzymając ją za ręce, a ona zarumieniła się.-Ogromnie potężną....Mam nadzieję, że będziemy w jednym domu!
-Co to są domy?
-Są cztery-Gryffindor, Slytherin, Hufflepuff i Ravenclaw. Ja osobiście mam nadzieję, że trafię do Gryffindoru, a wy razem ze mną, bo to wspaniały dom! Wychodzą z niego najmężniejsi i najsilniejsi czarodzieje i czarownice!-Powiedział rozmarzonym głosem.
-Co trzeba zrobić, żeby dostać się do tych ,,domów"?-Bardzo ciekawił mnie ten temat, świadomość, że istnieje drugi nieznany mi świat rozbudzała moje komórki, aby zadawać kolejne pytania i pożerać tę wiedzę, która tak mnie ciekawiła.
-Właściwie to tylko usiąść na stołku i założyć starą czapkę.-Wszyscy się roześmialiśmy, wtedy byłam pewna, że żartował....
***********
Nigdy w życiu nie czułam podobnego gniewu i smutku na raz, mimo, że byłam pewna, że trafiło w nią zaklęcie czarnomagiczne nie mogłam dopuścić myśli, że Mallory mogła umrzeć...
Widziałam, że Ginny robi co w jej mocy, z głupią nadzieją starałam się mruczeć to samo zaklęcie co ona i powtarzać ruchy różdżką, ale nie przyniosło to żadnego efektu poza chwilowym zatamowaniem potoku krwi, ale wiedziałam, że to tylko chwilowe. Nie chodziło już nawet o jej wykrwawienie, czułam jak ta klątwa niszczy ją, zabiera jej całą magiczną moc i siłę.
-Powiedz o wszystkim co tu się stało mojej rodzinie i proszę, zajmij się nimi Jackie.-Powiedziała cicho. Wszyscy stali ze smutnymi minami, jak miałam powiedzieć o tym jej rodzinie! Czułam, że te słowa nie przeszłyby mi przez gardło, ale też uważałam, że powinni wiedzieć w jaki sposób zginęła.
-Zrobię wszystko o co mnie poprosisz Mallory.-Przyrzekłam ze łzami w oczach.
-Będę wam dawać wskazówki z góry.-Zaśmiała się i łza spłynęła po jej policzku. Jak mogła żartować w takiej sytuacji.
-Nie płacz Jackie, spójrz na mnie, nie ma za czym płakać.-Uśmiechnęła się. Nagle zobaczyłam kolejne zaklęcie posłane ze strony tajemniczego mężczyzny. Tym razem jednak byłam czujna, poza tym razem z moim zaklęciem w jego stronę poleciało 9 innych zza moich pleców, nawet Mallory próbowała sięgnąć po swoją różdżkę, ale i tak była zdecydowanie za słaba, żeby mnie obronić.
-KIM JESTEŚ TY PIEPRZONY TCHÓRZU!-Ryknęłam używając całego powietrza w płucach a mój głos poniósł się po sali. Nie mogłam wytrzymać tego wszystkiego, chciałam umrzeć razem z nią...
-Niespodzianka.-Powiedział chłopak odwracając się w naszą stronę i zrzucając kaptur.
-Duke?-Wydyszałam.
-NIEEE!-Wrzasnęła Mallory.-Co zrobiliście z Duke'iem!-Mallory była wściekła widziałam to w niej. Ja sama nie wierzyłam w to co widzę. Było dla mnie pewnym, że to jakieś sztuczki śmierciożerców.
-Petrificus totalus!-Usłyszałam z ciemności i zobaczyłam krótki błysk, a potem zobaczyłam jak Duke opada na posadzkę na twarz. Musiał się tego nie spodziewać, bo nasz wybawca zaatakował go od tyłu.
-Nie śmiej podnosić różdżki na moją rodzinę!-Syknął do niego gniewnie. Z ciemności wyłonił się Fred Weasley.
-Fred!-Jego rodzina zaczęła go ściskać, tak bardzo chciałabym wiedzieć co było teraz z moją rodziną...
-Fred...-Wydusiła Mallory, były to ostatnie słowa jakie powiedziała.
Rudowłosy chłopak złapał ją w ramiona.
-Mallory, co ci jest, CO JEST DO CHOLERY!?-Powiedział przerażony i potrząsał jej ciałem, ale jej powieki już opadły.-NIE RÓB MI TEGO!-Nachylił się nad jej ciałem i płakał.
-Nie wiesz jak się czułem, gdy zobaczyłem na mapie, że kropka z twoim imieniem blaknie...-Mówił, nikt nie śmiał przerwać mu tego monologu.-I wiesz, od jakiegoś czasu już miałem takie wrażenie, ale dzisiaj się o tym przekonałem.-Kontynuował, a wszyscy wokół zalewali się łzami. Kątem oka zobaczyłam jak Ginny wypłakuje się do ramienia Harry'ego.-Nie możesz odejść teraz kiedy jestem tego już pewien. Kocham cię Mallory.-Szepnął, nie mogłam na to wszystko patrzeć, nie chciałam patrzeć już nawet na siebie...Chciałam opuścić to miejsce, jak najszybciej. Wciąż nie pojmowałam dlaczego taka dobra i zdolna czarownica jak ona musiała nas zostawić.
Była niezwykła, łączyła cechy wszystkich domów, tiara miała wielki problem do którego z nich ją przydzielić, chyba pierwszy raz od wieków miała taki wielki dylemat. Dzisiaj jednak widziałam dlaczego umieściła ją w Gryffindorze-odwaga, męstwo, szlachetność, zaufanie, jedność.
Sama nie wiem jak do tego doszło, ale pomyślałam, że chcę opuścić moje ciało, skupiłam się na tej myśli i po raz pierwszy mi się udało! Zaczęłam zmieniać kształt, ręce przeobrażały mi się w skrzydła i porastały piórami, już wiedziałam, że będę jakimś ptakiem. Mój kręgosłup i kości zaczęły zmieniać kształt, zamiast szczęki miałam dziób.
-Ty jesteś animagiem?!-Powiedziała zaskoczona Ginny, wszyscy wlepiali we mnie zdumione spojrzenia. Jestem feniksem!-Pomyślałam. Gdyby Mallory to zobaczyła...Znów upuściłam kilka łez nad jej ciałem, ale nie pomyślałam, że to może ją uratować...
**************
Rana Mallory zaczęła się zrastać z każdą łzą upuszczoną przez Jackie na jej ramię.
-Jackie, jesteś genialna!-Ryknął Fred i rzucił się jej w ramiona (jeśli w ogóle można tak powiedzieć o feniksie).-Jak ty to...Czuję puls!-Powiedział i coś na nowo zabłyszczało w jego oczach, Mallory delikatnie rozchyliła powieki.
-Mallory ty będziesz żyć! Jackie anulowała klątwę!
-Że co?-Powiedziała i złapała się za ramię, rany nie było a ona sama czuła się znacznie lepiej.
-To było niesamowite!-Powiedział Ron.
-Skąd wy wytrzasnęliście feniksa?-Zapytała i czuła jak wracają jej siły, wstała na nogi i wyprostowała się, a feniks zgrabnie usiadł jej na ramieniu i wtulił się w jej ramię.
-Niech Jackie ci wszystko opowie.-Uśmiechnęła się Ginny.
-Ale gdzie ona...-Blondwłosa nie zdążyła zakończyć pytania a feniks sfrunął na podłogę i przemienił w uśmiechniętą szatynkę. Przy lądowaniu lekko się zachwiała i upadła.
-Ups, gapa ze mnie.-Roześmiała się dziewczyna, a przyjaciółka pomogła jej wstać i uściskała.
-Jak się czujesz?-Wyszeptała.
-Jakby cała moja magiczna moc była dwukrotnie większa niż zwykle.-Uśmiechnęła się.
-To było niezwykłe.-Potwierdził George.
-Dziękuję Jackie.
-W sumie to uratowałyśmy się nawzajem.-Zaśmiała się.
-Co mu jest?-Zapytała i przewróciła ciało Duke'a na plecy.
-No cóż oprócz tego, że jest totalnym dupkiem i zdrajcą...-Zaczęła Jackie.
-Spetryfikowałem go na chwilę.-Wytłumaczył Fred.-Nic mu nie będzie, choć chyba bym tego chciał.-Warknął i wlepił gniewny wzrok w jego osłupiałe spojrzenie.
-Przez te wszystkie lata...-Warknęła Mallory.-Przez te wszystkie pieprzone lata kiedy ratowałam ci tyłek!-Wrzasnęła na niego, on jednak nie mógł się ruszyć.-Przez te lata kiedy udawałeś mojego przyjaciela! To wszystko co dla ciebie zrobiłam, gdy stawiałam się ślizgonom, bo wyzywali twoją matkę, jak specjalnie dla ciebie nauczyłam się bycia animagiem, jak przesiedziałam cały tydzień przy twoim łóżku szpitalnym po tej tragedii!-Wrzasnęła.-Natomiast to uczyniło z ciebie potwora i obrzydliwego zdrajcę.-Zakończyła, nozdrza jej drgały, spojrzała na niego spojrzeniem tak okropnym jakby patrzyła na nic nie wartą kupę łajna.
-Chodźmy Mallory.-Jackie zwróciła się łagodnie do przyjaciółki i obdarzyła Duke'a pogardliwym spojrzeniem, po jego policzku spłynęła łza, a nieruchome oczy wypełniły się następnymi.
-I dobrze, że ci przykro wiesz, mi natomiast nie, próbowałeś zabić moją przyjaciółkę, tym samym wypowiedziałeś mi wojnę-Skończyła.-Dobra ruszajmy.-Mallory chwyciła się pod boki, wszyscy odnowili zaklęcia kameleona i zaklęcia na nie wykrywanie przez homenum revelio.
-Tragedii?-Zapytała zdziwiona Jackie, pamiętała jak Duke rzekomo oberwał tłuczkiem i leżał w szpitalu, ale czy ,,tragedia"nie było na to za mocnym słowem? Czuła, że jest coś czego nie wie.
-Na piątym roku ugryzł go Greyback, wtedy nauczyłam się bycia animagiem. To dlatego znikał co miesiąc.
Harry słysząc o tym przypomniał sobie huncwotów, którzy specjalnie dla Remusa zostali animagami, poczuł do Mallory za to wielki respekt.
-Obiecałam mu, że nikomu o tym nie powiem, ale on obiecywał, że zawsze będzie po naszej stronie, więc to chyba nieaktualne.-Powiedziała ze smutkiem.
-Nie przejmuj się tym dupkiem.-Pocieszył ją Fred i objął ją ramieniem.
-Skąd masz tę mapę?-Zapytał Harry.
-Stworzyłem ją razem z George'm na podstawie mapy Huncwotów.-Wytłumaczył Fred-Spójrz, jesteśmy tutaj, ostatnio zauważyłem coś niemożliwego.-Powiedział i wskazał Harry'emu dół mapy.-To podziemia ministerstwa, widzę tu jakąś rozmazaną kropkę i już od jakiegoś czasu próbuję ją odszyfrować.-Cały czas krąży po tym jednym pokoju, myślę, że oni kogoś tam trzymają.Ale na pewno ta osoba nie jest martwa, gdy się umiera kropka z imieniem znika, tak też dowiedziałem się, że z Mallory nie jest dobrze.
-Niezłe.-Przyznała Ginny.
-Dzięki huncwotom wpadliśmy na ten pomysł.-Uśmiechnął się.
-Myślicie, że to może być Kingsley, ta rozmazana kropka?-Rzucił pytanie Ron.
-Możliwe, musimy to sprawdzić.-Powiedział Harry.
Wszyscy podążali za Fredem, który trzymał mapę (oraz rękę Mallory).
-Ona wie?-Zapytała Ginny szeptem.
-Nie, nie słyszała tego wyznania, ale wkrótce pewnie jej to powie.-Jackie uśmiechnęła się promiennie.-Tylko nie wiem co z Duke'iem, może nie powinniśmy go tam zostawiać.
-Spokojnie, Fred go tylko unieruchomił, możliwe, że był pod wpływem imperiusa, albo eliksir wielosokowy...-Uspokajała ją Ginny.
-No tak, ale jeśli go tak znajdą będą wiedzieli, że mają gości.
-Tak, to może być problem, ale damy radę, chcemy tylko odebrać im broń i powstrzymać śmierć mugoli. Potem możemy się stąd zmywać.-Wtrącił Ron.
Parę minut później doszli do drzwi, których pilnowało dwoje śmierciożerców.
-Musimy ich rozbroić.-Powiedział Ron i zza rogu spoglądał na dwoje śmierciożerców.
-Nie, Ron, mam lepszy pomysł.-Zaprzeczyła Mallory i wytłumaczyła im jej plan.
-Jackie, jesteś już animagiem, teraz czas żeby nauczyć cię jak wykorzystywać swoje moce.-Szepnęła do niej Mallory z chytrym uśmiechem.-Ja mam lwa, ale z feniksa można zrobić duży użytek.
-Jasne, rozumiem.-Pokiwała głową.
-Uważaj na siebie Jackie.-Przestrzegła ją Mallory.
-Jakby co, mamy tyły, wystarczy jedno słowo, a wystrzeli w nich jedenaście zaklęć.-Poinformował ją Harry.
-Wiem, panie szefie aurorów.-Uśmiechnęła się do niego, skupiła jak wcześniej i znowu stała się feniksem. Odwróciła się, Ginny zdjęła z niej zaklęcia na niewykrywalność i uśmiechnęła zachęcająco z wyciągniętą różdżką.
-Martwię się o nią.-Przyznała Mallory i odruchowo oparła o ramię Freda, ale gdy George wysoko podniósł brwi wyprostowała się szybko.-Sorry, musiałam chyba się do kogoś przytulić.-Chrząknęła nerwowo.
-Nie ma sprawy.-Wzruszył ramionami i objął ją od tyłu a ona się zaczerwieniła.
Wszystko szło zgodnie z planem, Jackie jako feniks kompletnie odwróciła uwagę śmierciożerców.
-Uciekaj!-Jeden z nich machał rękami.
-Zwariowałeś, wiesz ile warte są ich łzy!-Zganił go wspólnik.
-Mamy tu pilnować, a nie zajmować się feniksem!-Wyglądało na to, że szczęście bardzo im sprzyjało, bo nawet rozgorzała z tego wszystkiego niezła kłótnia.
-A co mnie to obchodzi, myślisz, że co z tego pilnowania będziesz coś mieć, chyba rychłą śmierć! Jak Potter z tą swoją rudą się tu zjawią to jesteś martwy!
Ginny zaczerwieniła się po cebulki włosów, a on objął ją ramieniem.
-A łzy feniksa są cenne jak cholera! Zbiję na tym interes!-Chytrze zacierał ręce.
-Chyba my!-Poprawił go.
-Kto pierwszy ten lepszy!-Krzyknął drugi, a Jackie w postaci feniksa odleciała od nich, a oni zaczęli ją gonić.
-Dobra robota.-Percy pokiwał głową z uznaniem.
-Chyba już jest czysto.-Zauważył Harry, gdy feniks i śmierciożercy zniknęli za rogiem.
-Tak, zobacz.-Fred wskazał na mapę i widać na niej było jak kropki z ich imionami się oddalają.
-Mają rację, już po nich!-Zachichotał Ron.
-Gdzie jesteśmy?-Zapytała Ginny Freda, bo trzymał teraz mapę.
-Pokój kontrolny, to tu gdzie byliście zamknięci, gdy was wybawiliśmy.-Ginny zachciało się śmiać, bo zauważyła, że jej brat wspomniał o tym nie przez przypadek.
-Muszę usłyszeć tą historię...-Powiedziała Mallory ze śmiechem.
-Skromny to on jest jak cholera, już o bracie wybawicielu nie wspomni...-Prychnął George.
-I ja też brałem w tym udział!-Przypomniał oburzony Ron.
-I co mam wam zaklaskać!-Zakpił sobie Fred.
-Lepiej się odsuńcie!-Nakazała Mallory i wyciągnęła przed siebie różdżkę.
-Oszalałaś!-Zganili ją wszyscy, ale ku ich zdziwieniu wywaliła drzwi całkowicie po cichu.
-Bum, bum.-Zaśmiała się i okręciła różdżkę w palcach.
-Pewnie wystarczyła by alohomora.-Jackie parsknęła śmiechem.
-Alohomora jest dla amatorów.-Zaśmiała się blondynka.-A tak serio te drzwi były zaczarowane tak, że po użyciu alohomory uruchomiłyby alarm.-Wyjaśniła.
-Jak ona to...-Powiedział Ron z rozdziawioną gębą.
-Mówiłem, że przy niej niemożliwe staje się możliwe.-Szepnął Fred do starszych braci.
-Daj mi tę mapę.-Rozkazała pani Weasley i wzięła od niego mapę.
-Powiedz, gdybyśmy mieli towarzystwo albo jakby ktoś z naszych miał kłopoty.
-Przecież wiem George!-Oburzyła się matka.
-Wejdę pierwsza.
-Wejdę pierwszy.-Powiedzieli jednocześnie Harry i Ginny.
-Dobra to razem.-Harry złapał ją za rękę i razem ostrożnie przekroczyli próg. Pomieszczenie było puste, nie licząc mnóstwa drzwi, które się pojawiły.
-Wchodźcie.-Ginny machnęła do nich ręką.
-Wcześniej też było tu tyle drzwi?-Zapytał Harry.
-Nie.-Odpowiedział Ron.-To dziwne, pewnie jakieś dodatkowe zabezpieczenie.-Zaklął cicho.
-Ron ma rację, lepiej ich nie dotykać.-Przestrzegł ich Harry i zaczął oglądać każde z nich dokładnie.
-Ile jest tych drzwi?-Zapytał Percy.
-A to ma jakieś znaczenie?-Prychnął Ron.
-Proszę pani, co z Jackie?-Zapytała zmartwiona blondynka.
-Jestem z powrotem.-Powiedziała, gdy nagle urosła obok nich i była z powrotem dziewczyną.
-Właśnie tu.-Zaśmiała się Molly.
-Chyba tu za tobą nie przylezą, co?-Upewnił się George.
-Spokojnie, wyrolowałam ich, unieruchomiłam, rzuciłam na nich jęzlep, żeby nikt ich nie znalazł jak się obudzą i zamknęłam w jakimś gabinecie.-Zaśmiała się i przybiła piątkę z Mallory.
-Moja dziewczyna!-Powiedziała z dumą Mallory.
-Mallory, na tych drzwiach jest twoje imię i nazwisko!-Zauważyła Ginny.
-Rzeczywiście.-Potwierdziła, gdy poświeciła różdżką i zobaczyła jak napis zaświecił się, gdy do niego podeszła.
Mallory Susan Catchet
-Myślicie, że powinnam, no wiecie wejść tam?-Zapytała blondynka zaskoczona tym odkryciem.
-Prohibitus!-Szepnęła Ginny celując różdżką w drzwi, ale nic się nie wydarzyło.
-Co to za zaklęcie?-Zapytała jej matka.
-Wykrywa użycie niedozwolonych zaklęć. Chyba jest w miarę bezpiecznie.
-Uważaj Mal.-Ostrzegł ja Fred kładąc jej dłoń na ramieniu.
-Nie bój się, dam radę.-Wzięła głęboki oddech i przekręciła klamkę wysoko trzymając różdżkę.
-Co tam widzisz?-Zapytał Harry.
-To samo co wy, ciemną próżnię.-Stała w progu z zapaloną różdżką i rozglądała się po dziwnym pomieszczeniu.
-Nie waż się tam wchodzić Mallory!-Ostrzegła ją przerażona Jackie.
-Ginny sprawdzała i nie wykryło żadnego większego niebezpieczeństwa.-Wzruszyła ramionami.-Zresztą jak już ktoś ma się dzisiaj poświęcić to ja.-Zrobiła krok do przodu na co Jackie zakryła oczy spodziewając się najgorszego scenariusza.
-Cholera!-Powiedział Fred, gdy drzwi się za nią zatrzasnęły a ściany zaszkliły tak, że dokładnie ją widzieli.-Spoko wyważę je.-Uspokoił ją. Minęło parę minut, gdy kilka razy próbowali rozwalić te drzwi.
-Tam są jakieś inne drzwi!-Mallory obejrzała się za siebie i pobiegła na drugi koniec pokoju.-Ale nie ma klamki i są chronione przez jakąś barierę.-Powiadomiła ich, o dziwo zza szklanych ścian słyszeli ją całkowicie wyraźnie.
-I co teraz zrobimy?-Zapytała przerażona pani Weasley.
-Spróbuję jakoś pokonać tę barierę.-Poinformowała Mallory, ale, gdy rzuciła zaklęcie odrzuciło ją do tyłu z niesamowitą siłą.
-Mal!-Wrzasnęli jednocześnie Fred i Jackie i przykleili się do niewidzialnej osłony. Z podłogi wydobyły się grube sznury, które ją oplotły, pokój nagle stał się jasny, ale nie licząc związanej na środku Mallory wciąż był pusty.
-Musimy jej jakoś pomóc!-Jackie zaczynała histeryzować, dziewczyna była zamknięta, sama pozbawiona różdżki. Co chwilę wierciła się we wszystkie strony, wszyscy myśleli, że to przez to, że próbuje wyrwać się z więzów, ale wyglądało to jakby walczyła z samą sobą.
Wszyscy zaczęli bezskutecznie walić różnymi zaklęciami w osłony.
-To nic nie daje!-Ryknął Fred, opadł na kolana i zaczął walić w niewidzianą barierę pięściami.
-Chyba wiem w jaki sposób to działa...-Percy głośno przełknął ślinę.-Musi przez to przejść.-
Subskrybuj:
Posty (Atom)